"Uderzenie. Słaby punkt. Zduszony
szloch. Kpiące spojrzenie. Cisza rozlewająca się po przestrzeni. Jedna łza,
jedno zrozumiane spojrzenie, jedna chęć do walki"
Nie czułem się dobrze, w ogóle nie odpowiadało mi to, co się
dzieje. Zachwiałem się na nodze, potrzymałem się głowy przyjaciela. Poczułem
ukłucie w protezie i wbijające się metalowe części do nogi. Zagryzłem zęby
silno, nie dając mu świadomości, że wygrał. Jeszcze nie teraz, nie w tym życiu.
Nie dopóki oddycham.
Jego dłonie
zacisnęły się w pięści niemal automatycznie, gdy mnie zobaczył. Nie miałem
dostatecznej pewności, ale mogę raczej powiedzieć, że dosłownie, jego ręce
zmieniły kolor na biały. Złość wręcz kipiała z niego. Posłałem mu cwaniacki
uśmieszek, wskakując na grzbiet przyjaciela. Jak tylko Szczerbatek poczuł, że
siedzę w siodle, skoczył mocno do góry, plazmą przebijając sufit. Bez
mrugnięcia okiem, zamachnął się potężnymi, choć nadal zranionymi, skrzydłami i
poszybowaliśmy do góry, unikając pułapek Dragusia.
Zaśmiałem się,
unosząc ręce do góry. Dziękowałem Odynowi za przyjaciela. No bo, za kogo
mógłbym dziękować?
*Narrator*
Smoczy Jeździec
czmychnął powstałą dziurą, zwinnie unikając strzał Krwawdonia. Mężczyzna z
nienawiścią w oczach, patrzył na oddalający się czarny punkt na niebie. Miał go
już serdecznie dość, lecz wiedział, że póki co, nie może go zabić. Choć bardzo
by chciał, nie może. Musi się przecież dowiedzieć, jak on to zrobił. Jak
sprawił, że każdy smok może być mu posłuszny, bez zawahania broniąc go lub
oddając za niego życie. Nie rozumiał tego, lecz był pewny, że musi to wiedzieć.
Skierował swe
kroki do więzień, gdy zobaczył na ziemi, brudną, pomiętą kartkę. Zdziwiony podniósł
ją, a gdy przeczytał zawartość, jego twarz rozświetlił uśmiech.
- Ta porażka, może być następczynią wielu zwycięstw –
mruknął do siebie, idąc do swojej komnaty. W głowie rodził mu się, zaiste plan
doskonały. Potrzebował trochę czasu na zrealizowanie go, ale nie obawiał się.
Warto było czekać.
*Berk/Narrator*
Na wyspie wstawał
dzień. Promienne, złociste słońce wychylało się zza horyzontu, rzucając nikłe
plamy na najwyższe klify Berk. Spokojnie wznosiło się ku górze, zapowiadając
dość ciepły dzień, bez uciążliwych dreszczów, które zdążyły już znudzić
Wandali. Kłębiaste chmury leniwie przesuwały się po jeszcze jasnoniebieskim
niebie, jakby w ogóle zaniechały wszelkich chęci do płynnych ruchów. Potężne
połacie zielonych lasów zaszumiały głośno pod wpływem wiosennego, ciepłego
wiatru, a każda mała roślinka wyginała się ku słońcu. Ptaki ćwierkały już swoje
miłe dla ucha melodie, fruwając, po dobrzej im znanej, okolicy. Dzikie
zwierzęta wychodziły ze swoich nor i jaskiń, lecz tylko po to, żeby po chwili, ponownie
tam wrócić. Zapowiadał się naprawdę leniwy dzień.
Mimo, że przyroda
wolno się budziła, wikingowie w wiosce już od dawna byli na nogach. Żywo brali
się do swoich robót, rozmawiali i podziwiali piękno ich wyspy. Malutkie dzieci
wychodziły z domów wraz z matkami, żeby móc się pobawić, a kobiety w tym
czasie, szły po wodę lub do Flegmy po świeże warzywa i zioła. Rybacy zabierali
potężne sieci, szykując się do połowów, a inni zabierali narzędzia do pracy w
polu. Osada tętniła życiem, radością i spokojem, czego nie można było
powiedzieć o pewnej wojowniczce.
Astrid również nie
spała. Nie mogła spać, gdy jeszcze tego samego dnia, o zachodzie słońca, miała
wypłynąć na nieznaną jej wyspę w celu ożenku z Dagurem. Siedziała na parapecie
przyglądając się pracy wikingów i malowniczej krainie, w jakiej dane jej było
mieszkać od urodzenia.
Kochała Berk.
Naprawdę kochała miejsce, w którym przyszła na świat. Nienawidziła tylko ludzi.
Oni z uśmiechami na ustach, przechodzili obok siebie, mijali się na placu lub rozmawiali.
Nie przejmowali się tym, że będzie spokój na wyspie, tylko dzięki niej. Dzięki
temu, że poświęci swoje szczęście, wychodząc za Dagura Szalonego. Nie
obchodziło ich to, jak się teraz czuje, gdy za niespełna kilka godzin, ma na
zawsze opuścić ukochany dom. Wszystkich przyjaciół, rodziców. Miała przekreślić
w tym dniu całe swoje życie, tylko dla ich świętego spokoju i braku wojny.
Niby zawsze na, co
dzień była Nieustraszoną Astrid Hofferson. To teraz, była bezsilna. Niemoc,
smutek i strach odbierał jej silną wolę, odbierał z niej chęć do życia. Blada
twarz oraz podkrążone oczy mówiły same za siebie. Nie miała siły nawet płakać.
Wyschnięte łzy tworzyły na jej policzkach, przeźroczystą, wzorzystą siateczkę. Brakowało
jej najbardziej wsparcia czyjeś osoby, lecz wszystkich odtrącała. Mimo, że
chciałaby, by ktoś ją po prostu przytulił, nie mówiąc ani słowa, to zamykała
się na innych, nie dopuszczała do siebie nikogo.
Przyjaciele
próbowali z nią porozmawiać, pocieszyć, wesprzeć. Niestety ona nie chciała ich
widzieć. Nie mogła na nich tak po prostu spojrzeć i powiedzieć: Już nigdy więcej się nie zobaczymy bo
wyjeżdżam na obcą wyspę. Miło było was poznać. Serce łamało jej się za
każdym razem, gdy widziała przez okno, jak czwórka smutnych, młodych wikingów,
odchodziła od jej domu. Szpadka nawet kilka razy siłą wdarła się do pokoju
przyjaciółki, lecz zawsze spotykała się z tą samą, chłodną prośbą: Wyjdź.
Ogarnęła wzrokiem
swój mały, ale przytulny pokój. Niewielkie łóżko przy drzwiach, zaścielane oliwkową
narzutą z dwoma poduszkami w kolorze lawendy. Półka z książkami i małym
niebieskim Śmiertnikiem, po drugiej stronie ściany, dębowe biurko stojące obok
okna z porozwalanymi notatkami Czkawki i jego pamiętnikiem. Ze świeżymi łzami w
oczach, sięgnęła po czarny notatnik, otwierając na przypadkowej stronie.
Zaczęła czytać, mimowolnie z lekkim uśmiechem na ustach.
"24 dzień po pełni księżyca, koniec
miesiąca.
Brakuje mi chęci do
życia. Mimo, iż jest Szczerbatek, to cała osada, ludzie, wódz. Życie tutaj mnie
przytłacza. Chciałbym się wzbić daleko i odlecieć poza krawędź świata. Nie
myśleć o tym, co zostawiam na ziemi, bo wprawdzie nie zostawiam niczego. Nic
mnie tu nie trzyma. Tylko tam, w chmurach, mam swój dom, tylko tam mam szansę
na prawdziwe życie. TYLKO TAM MOGĘ ŻYĆ.
Ostatnio nie mogę
dokonać wszelkich końcowych usprawnień. Zawsze coś mi przeszkadza. To banda
Smarka, to wódz, to Pyskacz, pracujący do późna w nocy. A tak chciałbym już
przetestować te siodło. Szczerbatek się już nie może doczekać, tak samo jak ja.
Mam nadzieję, że wreszcie dokończę to, co zacząłem i będziemy mogli się stąd
wyrwać. Nie czekam na nic, jak tylko na ten dzień, gdy wreszcie opuszczę to
okropne miejsce. Z uśmiechem na ustach, radością w sercu, szczęściem w oczach,
losem we własnych rękach i z najlepszym przyjacielem u boku.
Każda chwila jest ucieczką,
każdy oddech – wybawieniem.
Każda sekunda naszą wiecznością,
każda chęć nikłą nadzieją.
Ostania chwila nadejdzie niebawem,
ostatni oddech przyjdzie niespodziewanie.
Ostatnia sekunda wspólną śmiercią,
ostatnia chęć radosnym uśmiechem.
Dziewczyna
zamknęła pamiętnik, zakrywając usta ręką. Wzrok jej się zamazywał przez
nieustannie napływające łzy. Odłożyła rzecz na biurko, odchodząc tym samym od
okna. Zerknęła jeszcze na tłoczny plac, po czym wróciła wzrokiem do
pomieszczenia. Niechętnie podeszła do pustego kufra, który leżał przy jej
łóżku. Czekał spokojnie, aż wreszcie blondynka wrzuci tam swoje
najpotrzebniejsze rzeczy. Miała tylko kilka godzin na spakowanie, a wiedziała,
że z każdą rzeczą wiąże się inne wspomnienie. Odmienne od poprzedniego,
wywołujące ból i większy smutek.
Chwyciła najpierw
do ręki ramkę z narysowanym portretem. Owy rysunek przedstawiał malutką Astrid,
gdy stawiała swoje pierwsze kroki. Po latach dowiedziała się, że wtedy na Berk
przebywał pewien malarz i postanowił narysować malutką blondyneczkę, jak
zmierzała na swoich małych nóżkach do kuźni. Mimowolnie uśmiech przebłysnął jej
przez usta. Z Berk związanych miała tyle wspaniałych wspomnień. Były też złe,
ale zdecydowana większość to tylko i wyłącznie radosne wspomnienia z
dzieciństwa. Miała kochających rodziców, którzy byli dla niej najważniejsi i
którzy bez zastanowienia, skoczyliby za nią w ogień. Była wtedy najszczęśliwszą
osobą na ziemi. Więc dlaczego nie teraz?
Hofferson
postanowiła jednak wszystko spakować szybko, nie rozczulając się nad żadną z
rzeczy. Wiedziała, że nie będzie cierpiała, rozpamiętując stare czasy. Wszystko
już minęło, zapisało się na kartach historii. Pozostawiło po sobie jedynie
wspomnienia, głęboko zaryte w pamięci. Teraz przyszły nowe doświadczenia, nowe
sytuacje, nowe niebezpieczeństwa i nowe życia, całkowicie inne od tego, jakie
miało się dotychczas.
Gdy skrzynia stała
zamknięta przy drzwiach, na wyspie, słońce chyliło się ku zachodowi. Młoda
Hofferson siedziała na łóżku, ubrana inaczej niż zwykle. Ciepłe kozaki,
zastąpione były materiałowymi, krótkimi butami, a granatowe legginsy z
nakolannikami, zastąpione kremowymi rajstopami. Brązowa spódnica z kolcami,
zastąpiona dłuższą, granatową, bardziej uciętą z lewej strony. Niebieska
koszulka, ustąpiła miejsce, szarej bluzce z ciut dłuższymi rękawami. Na wierzch
miała zarzucony, zamiast metalowych naramienników i futrzanego kaptura,
czerwony, ręcznie pleciony szal, który spokojnie zakrywał jej całe plecy i którego
miała przepasanego przez ręce. Z włosów zdjęła brązową opaskę, a jedyne, co
zostało niezmienione, to grzywka zaczesana na lewą stronę i zwykły warkocz, po
tej samej stronie, opadający na ramię.
Dziewczyna otarła
łzy i wyszła przez okno na dach. Ostatnie miejsce, gdzie mogła pobyć sama ze
sobą, pomyśleć, odciąć się od wszystkiego. Usiadła na drewnianym stropie, a
włosami targał wieczorny wietrzyk. Zobaczyła, że przy porcie kilka osób
szykowało łódź, która miała ją odtransportować na wyspę Berserków. U Dagura
panowały inne zwyczaje niż na Berk, a tam panna młoda musiała przybyć sama, bez
rodziny i jakichkolwiek osób z plemion, nawet wodza. W gronie drugiego
plemienia, miała wziąć ślub, a ewentualne odwiedziny wodza, mogły być dopiero
po uroczystości.
Spojrzała w stronę
nieba, które przy samym zenicie, nabierało granatowych barw, a gdzieniegdzie
błyszczały maluteńkie gwiazdki. W miarę posuwania się do morza, niebo
pozostawało jeszcze jasne, zaróżowione, mieszające się z
złocisto-pomarańczowymi promieniami słońca. Świecąca gwiazda była już niedaleko
tafli szafirowego morza, które groźnie rzucało swoimi falami o postrzępione
klify wyspy. Duże bałwany piętrzyły się, by następnie zniknąć w chwili odpływu.
Dziewczyna czuła, że szumiące morze, rozumie jej podły nastrój.
Mimowolnie myśli
jej powędrowały do tego Tajemniczego Smoczego Jeźdźca. Nie dane im było się
pożegnać, nie dane im było zamienić jednego słowa. Nie mogli dostąpić tego
czasu, na który czekali, żeby razem uciec w przestworza. Los okrutnie pozbawił
ich tej możliwości, stawiające przed nimi przeszkody. Ciągle rzucał im kłody
pod nogi. Lecz malutki płomień nadziei wciąż istniał. Jeszcze była szansa. Choć
nikła, choć niemożliwa, choć nie mogąca się spełnić, to była. Astrid otarła
gniewnie łzy, wyrzucając wszystko, nie sobie ani Jeźdźcowi, tylko życiu.
Zostało jeszcze pół godziny do odpływu.
Nie miała ochoty
na pożegnanie. Nie miała nawet chęci, by podejść do rodziców i wykrzyczeć im,
że marnują jej życie, już na zawsze. Wolała bez słowa wejść na pokład,
wcześniej przytulając się do Pyskacza i ściskając dłoń Stoikowi. Przez ułamek
sekundy zobaczyła w oczach wodza, oczy samego Czkawki. Zignorowała to szybko,
choć nadal w spojrzeniu Haddock'a, widziała żal i smutek. On sam źle czuł się z
tym, na co musiał spisać dziewczynę. Lecz, prawdę mówiąc, nie miał innego
wyjścia.
Blondynka nie
miała wystarczająco siły, by podejść do przyjaciół. Przelotnie zawiesiła na
nich swój niebieski wzrok, a oni tylko smutnie, spuścili głowy. Oczy zaszły
mgłą, więc czym prędzej wskoczyła do łodzi, a wódz odepchnął drewniany
transport od portu. Mężczyzna, z którym przyszło jej żeglować, okazał się
Foremem, więc wiedziała, że wiking nie będzie jej przeszkadzał. Zeszła pod
pokład, patrząc na niewielką kajutę, w której dane jej było spędzić jedną noc.
Droga do Berserków zajmowała dwadzieścia cztery godziny, dlatego spokojnie
dotrą do wyspy Szalonego, jak tylko nastanie świt.
Położyła się na
niedźwiedzim futrze, które służyło za łóżko i starała się, przyzwyczaić do
kołyszącego się pływu łodzi. Odetchnęła głęboko, czekając aż zapadnie zmrok i
będzie mogła zastąpić Forema przy sterze. To, że niedługo miała zostać żoną
Dagura, nie przekreślało tego, że nadal była wojowniczką z klanu Wandali. Powiedzieli
jej, że po jakimś czasie pokieruje łodzią, a droga nie była zbyt skomplikowana.
Wystarczyło trzymać się obranego wcześniej kursu – czyli wschodu.
Po około czterech
godzinach Forem delikatnie zastukał w drzwi kajuty, by oznajmić blondynce o
zmianie. Dziewczyna odruchowo przetarła ręką oczy, choć nie zmrużyła oka nawet
na chwilę. Przeciągnęła się i wstała, wymieniając krótkie spojrzenia z
wikingiem. Forem wszedł do drugiej kajuty, oprowadzając wojowniczkę wzrokiem,
aż nie zniknęła mu na schodach, prowadzących na pokład. Z westchnieniem
pokręcił głową, wchodząc do małego pomieszczenia i marząc tylko o odpoczynku.
Astrid wdychała
mroźne powietrze bardzo powoli, gdyż za bardzo drażniło ją w nozdrza. Morska bryza
otulała jej ciało, a wiatr szczypał zaróżowione policzki. Potarła dłońmi o
ramiona, podchodząc do steru przy drugim końcu łodzi. Chwyciła kawałek drewna, a
wolną rękę mocno wepchnęła do kieszeni swetra. Było jej chłodno, ale wolała nie
zaprzątać sobie głowy zimnem. Starała się go zignorować, nie obchodził ją.
Przymknęła lekko
oczy. Niespodziewanie poczuła ten zapach. Natychmiastowo je otworzyła. W cieniu
mignęło szmaragdowe spojrzenie. Niemożliwe.
Smok opierał się
całym ciałem na prawej burcie, będąc jednocześnie podparciem dla swojego
jeźdźca. Co prawda, łodzie Wandali nie były duże, ale jak się okazało, dały
radę pomieścić łuskowatego gada. Brunet opierał się plecami o tułów
przyjaciela, stojąc bokiem do blondynki. Głowę miał lekko opuszczoną w dół, a
rdzawo-brązowa burza włosów, powiewała, groźnie szarpana przez wezbrany wiatr. Stali
w cieniu, więc tym bardziej ciężko było ich dostrzec, dlatego Astrid musiała
mrużyć oczy, żeby móc zobaczyć jego twarz. Widok, na który czekała od
kilkunastu dniu.
Czkawka westchnął
lekko, prostując się. Stanął naprzeciw dziewczyny, wlepiając w nią przenikliwe
spojrzenie. Zdziwił go odrobinę jej wygląd. Na pewno nie była ubrana, jak
typowi Wandale z Berk. Coś musiało się wydarzyć. A on musiał wiedzieć co.
Hofferson nie
dowierzała własnym oczom, że on tu jest. Że naprawdę tutaj jest. Starała wbić
sobie do głowy, że to tylko jakieś omamy lub chore halucynujcie, nie realny
świat. Nie dopuszczała do siebie nadziei, że ją odnajdzie. Po odpłynięciu z
wyspy, zaprzestała modlitw do Odyna, o znalezienie i ratunek przed straszliwym
wyrokiem. Była pewna, że albo o niej zapomniał, albo dopiero wraca, albo, co
gorsza, nie żyje. Jednak myliła się. Dotrzymał obietnicy.
Haddock podszedł
kilka kroków na przód, wychodząc tym samym z cienia. Szczerbatkowi nakazał,
żeby został, tam gdzie stał. Szybkie przemieszczenie się Nocnej Furii po
pokładzie mogło mieć przykre konsekwencje dla całej trójki. Więc lepiej jeśli,
by nie narażali się odkryciem przez śpiącego wikinga pod pokładem. Astrid dalej
stała w miejscu, wpatrując się w chłopaka. Czas dla niej jakby zwolnił.
- Nie cieszysz się? – zapytał brunet, dochodząc do
blondynki. Uśmiechnął się delikatnie, a w świetle księżyca, jego zęby
błyszczały śnieżnobiałym odcieniem. Wojowniczka miała ogromną ochotę go
przytulić, ale niestety nie miała już wyjścia – Co się stało? – podjął ponownie,
gdy zobaczył smutny wyraz twarzy Astrid. Bez problemu łatwo było dojrzeć, że
coś gryzie dziewiętnastolatkę.
Hofferson obróciła
głowę od Czkawki, bo ponownie jej niebieskie spojrzenie, było pełne gorzkich
łez. Zaszlochała cicho, trzymając się rękami o burtę łodzi. Po chwili jednak
zdrętwiała delikatnie, gdyż ciepłe ramiona chłopaka oplotły jej kruche ciało. Brunet
położył głowę na jej lewym ramieniu, czekając, aż wreszcie blondynka się
odwróci. Gdy jednak tego nie zrobiła, sam szybko sprawił, że Astrid wtulała się
zapłakaną twarzą, w jego ciemną koszulę.
- Już, spokojnie – mruczał cicho, głaszcząc złote włosy
dziewczyny, by się uspokoiła. Przytulał ją mocno do siebie, nie mogąc dłużej
patrzeć jak cierpi – Nie płacz. Wiesz, że tego nie lubię – powiedział weselszym
tonem, mając nadzieję, że pocieszy wojowniczkę. Niestety wszystkie jego
starania przynosiły ten sam efekt, czyli zerowy – Astrid… – zaczął znów, lecz cichy głos
dziewczyny mu przerwał.
- Boję się – wymruczała, przecierając twarz. Spojrzała na
jeźdźca, ze strachem w oczach. Ze strachem jakiego on jeszcze nie widział w jej
dotychczas twardym, niedostępnym spojrzeniu. Czuł, że to musi być coś bardzo
poważnego, skoro ona się bała.
- Nie martw się – odparł, zamiast pytania się o powód jej
strachu. Przeczuwał, że to nie będzie dla niej łatwe. Wolał ją do tego
przygotować – Jestem przy tobie…
~*~
SURPRISE #DragonsRiders <3
~ SuperHero *.*