sobota, 20 lutego 2016

40. Ucieczka nikłą nadzieją.



CZĘŚĆ II


    "Stojąc cicho, z zamkniętymi ramionami, trzymając w nich cały swój świat. Całe życie, jedna chwila. Jedna, jedyna, na zawsze, na wieczność"
Od około połowy nocy siedzieliśmy razem, rozmawiając. Tak nadzwyczajnie w świecie. Ona opierała się na moim lewym ramieniu, a ja obejmowałem ją ręką, zarzuconą za jej szyję, przytulając delikatnie do siebie. Szczerbatek chrapał cicho obok nas. Był bardzo zmęczony.
    Blondynka westchnęła lekko, na co zacieśniłem uścisk. Popatrzyła mi w oczy ze smutkiem.
- Uciekniesz stąd, prawda? - zapytała, odczepiając się ode mnie i siadając naprzeciw, żeby lepiej nam było rozmawiać. Podrapałem się po głowie.
- Tak - odparłem, wyglądając na ocean przez okno - muszę.
    Astrid położyła mi rękę na dłoni. Uśmiechnęła się ciepło, co odwzajemniłem.
- Nie odchodź - wyszeptała cicho, dopiero po chwili ciszy. Posłałem jej zdziwione spojrzenie - Och Czkawka - żąchnęła i odwróciła się, wstając z ziemi.
- Astrid? - Również wstałem, uważnie przyglądając się blondynce. Uniosłem brwi, rzucając krótkie spojrzenie na smoczka.
- Proszę - szepnęła, ponownie odwracając się do mnie. W jej niebieskich oczach, dojrzałem łzy, które za wszelką cenę pragnęły wydostać się na zewnątrz - nie zostawiaj mnie tutaj, proszę - Jej ton był niemal błagalny. Po różanych policzkach spłynęły srebrne dróżki słonej cieczy.
    Podszedłem do niej szybko, natychmiast przytulając. Serce krzyczało, żeby jednak zabrać ją ze sobą, ale rozum mówił, że to zbyt niebezpieczne i nie może lecieć z nami na Archipelag. To trudne co wybrać, lecz zawsze jest jakiś wybór. Czasem zbyt trudny, krzywdzący ważne dla nas osoby, za bardzo okrutny. Ale bez względu na wszystko, trzeba wybrać. Choć jedną z najgorszych opcji. Nie bacząc na konsekwencje.
    Resztki serca, które miałem rozpadały się na kawałki, gdy płakała mi w ramię, prosząc o ratunek z jej ukochanej wyspy, z jej domu.
- Wrócę po ciebie Astrid - wyszeptałem, wiedząc, że to najlepsze rozwiązanie w danej chwili. Odchyliłem się od niej, ścierając kciukiem jej łzy. Patrzyła mi w oczy, w których dojrzałem głęboką wdzięczność i nadzieję, że spełnię to, o czym mówię - Obiecuję - dodałem i jakby na przypieczętowanie złożonej obietnicy, pocałowałem ją mocno, z całych sił. Astrid trochę znieruchomiała, lecz oddała pocałunek z podobną mocą co ja.
    Jej słodkie usta, lekko przesiąknięte łzami, rozgrzewały moje serce jak i całe ciało. Wszystko we mnie wrzało, a delikatne wstrząsy przeszły przez moje ciało, gdy blondynka zarzuciła mi chłodne ręce na szyję. Mocniej objąłem ją ramionami, przyciskając silniej do siebie, tak, że w ogóle nie było między nami, choćby najmniejszej szparki. Nasze ciała jakby pasowały do siebie idealnie, współgrając ze sobą.
    Każdy pocałunek, każde ciche westchnienie, przerywane oddechy, adrenalina buzującą w żyłach. Żadne z nas nie chciało przerwać. Napawaliśmy się tą chwilą, jakby była naszą ostatnią. Dosłownie wszystko w środku powywracało się do góry nogami. Nogi miękkie, jak z waty. Umysł przestawał poprawnie pracować, znikły wszelakie chęci zaprzestania naszego pożegnania.
    Wiedziałem, że już nadszedł czas na ucieczkę. Nie chciałem bardziej przeciągać rozstania. Z chwilą gdy jej malinowe usta, oderwały się od moich, poczułem zawód i natychmiastową chęć ponownego zatopienia się w tych malutkich usteczkach. Oddychaliśmy w przyśpieszonym tempie. Astrid zarumieniła się uroczo, choć i tak oczy wypełniły się jej łzami, które swobodnie stoczyły się po policzkach. Pragnąłem, żeby przestała, żebym tylko odegnał od siebie myśli, zabrania jej już teraz.
    Wzrok jej utkwiony był w Szczerbatku, którego za nic nie chciałem budzić. Wiem, że i tak wyczynem było przelecenie bez przerwy od Tamor do Berk. Mój przyjaciel spisał się na medal, a teraz zasłużenie odpoczywał. Jednak w powietrzu wisiała przepowiednia wojny z Berserkami. Spojrzałem na Astrid.
- Nie bój się – powiedziałem twardo, chwytając jej rękę – Czekaj na mnie. Wrócę po ciebie w nocy. I pamiętaj, że nikt nie może wiedzieć, że spotkałaś się ze mną – pokiwała twierdząco głową. Otarłem szybko jej twarz i ostatni raz przytuliłem.
- Będę na ciebie czekać – wyszlochała mi w czarną koszulę. Uśmiechnąłem się przelotnie, odchodząc do smoka. Pogłaskałem go po mordce, na co od razu otworzył zaspane ślepia. Rzucił wzrokiem na mnie i Astrid. Ociężale wstał i był zdatny do lotu.
    Wsiadłem na niego, wkładając protezę do strzemienia.
- Astrid, gdy nie wrócę na Berk w przeciągu dwóch tygodni, nie czekaj na mnie – mówiłem cicho, zdając sobie sprawę, że mogę w ogóle nie wrócić z tej wojny. Dlatego żegnałem się z nią. Tak na wszelki wypadek.
- Nie – szepnęła, stając blisko Szczerbatka. Złota grzywka opadła jej na czoło, przez co wyglądała jeszcze bardziej niewinniej.
- Ej, jesteś silna – dotknąłem jej policzka, podnosząc lekko do góry – Więc jeśli nie wrócę, zapomnij o mnie. Tak będzie lepiej. Nigdy nie wracaj do tego, co działo się gdy żyłem. W ogóle pod żadnym pozorem nie myśl o tym. Chcę cię stąd zabrać, wierz mi, ale jeśli się nie uda, wybacz mi – Jedna samotna łza, wpłynęła z mojego oka, płynąc wolno po twarzy. Jej droga miała skończyć się wraz z spadnięciem na moje spodnie, lecz tak się nie stało. Ten jedwab w jej ustach, musnął delikatnie moją skórę, ścierając słoną łzę. Miała zmrużone oczy, stała na palcach, dłonią opierała się na moim prawym ramieniu.
    Zadowolenie przemknęło jej przez oblicze, a śmiejące się do mnie niebieskie oczy iskrzyły srebrzystą cieczą. Wyszczerzyłem głupkowato zęby w szerokim uśmiechu i pocałowałem ją w czoło. Tak mocno, jakby na zawsze.
- Wybacz mi – szepnąłem ponownie, wypuszczając powietrze na jej włosy.
- Nie – odparła krótko przez co się zdziwiłem – nie wybaczę ci dopóki nie zobaczę cię żywego na horyzoncie gdy będziesz wracał – wytłumaczyła, zadzierając głowę. Założyła ręce na piersi, badawczo mi się przyglądając.
- Chciałabyś – mruknąłem, przewracając oczami. Nad oceanem wstawał świt. Z twarzy od razu znikła radość.
- I to jak – odparła, klepiąc smoka po łepku. Klęknęła przy mordce Szczerbatka i mocno go przytuliła. Wstała i zobaczyła, że patrzę w ocean. Natychmiast spoważniała, odwracając mnie przodem do siebie – Wróć – spróbowała raz jeszcze, na co lekko musnąłem jej usta, swoimi.
- Żegnaj Milady – odpowiedziałem, gdy Szczerbatek strzelił plazmą w okno i poderwaliśmy się do lotu. Szybko zniknęliśmy w chmurze powstałego kurzu i bez wzbudzania alarmu, zniknęliśmy z wyspy zwanej Berk.
    Odwróciłem się tylko na chwilę. Stała uśmiechnięta w powstałej wyrwie w więzieniu. Płakała, choć serce jej przepełniała nadzieja. Wierzyła, że wrócę. Nie wiedziała jak bardzo się myliła.


*Narrator*
    Sączysmark siedział w bujanym dębowym fotelu, ręcznie struganym dla jego ojca, Sączyślina. Lekko huśtał się na nim, nogi trzymając zawinięte w ciepły koc. W prawej dłoni trzymał gliniany, zielony kubek wypełniony parującą żółtą substancją, która według Gothi, powinna postawić go na nogi. Za bardzo nie chciał w to wierzyć, gdyż od kilku tygodni zażywał to, a nic mu się nie polepszało.
    Młody wojownik po okrutnym potraktowaniu przez Nungbaków, wciąż leczył złamane nogi oraz obity brzuch i plecy, przez co ucierpiały też wszystkie narządy wewnętrzne. Narzekał wciąż, że nie może się nigdzie ruszyć, ale wiedział, że inaczej mógłby w ogóle przestać chodzić. Rozumiał to, lecz jako wiking nie do pomyślenia było to, że odpoczywa w domu, a nie pilnuje porządku w wiosce.
    Usłyszał ciche szarpnięcie, a następnie skrzypnięcie drewnianych drzwi. Ktoś wślizgnął się do środka, przynosząc ze sobą świeży - lekko chłodny - powiew powietrza i zapach zerwanych polnych kwiatów. Blondynka ułożyła przyniesione w koszyku rzeczy na niewielkim stole kuchennym i radosnym krokiem ruszyła ku siedzącemu naprzeciw okna, chłopakowi.
- Cześć - zawołała, cmokając go w policzek z szczęściem wymalowanym na twarzy - Jak się czujesz?
- Hej - mruknął posępnie, lecz rozweselił się odrobinę na gest dziewczyny - Jak zwykle.
    Wojowniczka poczochrała go po ciemno brązowych, prawie czarnych, włosach, udając się powtórnie do kuchni. Wzięła do ręki kubek i wsypała do niego kilka listków nowo przyniesionych ziół od szamanki. Zdjęła bulgocącą wodę z paleniska i nalała do naczynia. Wymieszała napój, dodając odrobinę miodu. Ruszyła do wikinga.
- Proszę - podała mu kubek - Gothi powiedziała, że to złagodzi trochę opuchliznę - dodała, siadając na parapecie, tym samym zasłaniając mu widok na wioskę.
- Kolejny wspaniały naparek - skitował z niesmakiem Jorgenson i jednym haustem opróżnił naczynie z zawartości. Skrzywił się z obrzydzeniem, co wywołało uśmiech na twarzy dziewczyny.
- Wiesz, że to dla twojego dobra - położyła mu rękę na ramieniu - Im szybciej wyzdrowiejesz, tym szybciej będziesz mógł wrócić na treningi.
- Wiem - szepnął niezadowolony - Co u Śledzia? Żyje czy będę musiał szykować i dla niego łódź? - zażartował, przez co oberwał w ramię od blondynki.
- Nie mów tak! - podniosła odrobinę głos - Żyje, żyje. Leży u Gothi, ale powoli wraca do zdrowia. Mieczyk kręci się blisko babki, więc wie wszystko. Wiesz, nawet często pomaga jej zbierać różne składniki i uczy się podstaw leczenia - mówiła szybko jak nakręcona - Mówię ci. Od tego spotkania z Paraliżującą Otchłanią ma coś poprzewracane w głowie.
- Albo całkiem naprostowane - dodał, szczerząc zęby.
    Wojowniczka uśmiechnęła się lekko, po czym wstała, zbierając swoje rzeczy. Zarzuciła miękkie futro na plecy, a Sączysmark odezwał się półgłosem.
- Mogłabyś zostać?
    Dziewczyna popatrzyła mu w oczy z zadowoleniem, niezauważalnie kiwnęła głową.
- A teraz chodź - rozkazał. Blondynka podeszła niepewnie do chłopaka. O własnych nogach, wstał i lekko nachylając się, pocałował dziewczynę w usta. Niebieskooka odwzajemniła ten gest.
- Cieszę się, że przyszłaś - odparł po krótkim, ale niezwykle słodkim pocałunku.
- I ja też Sączysmark - odpowiedziała.
    Wiking usiadł na fotelu po chwili, a dziewczyna zaczęła krzątać się po kuchni, w celu przygotowania czegoś do zjedzenia. Z uśmiechem wspominała to co stało się przed chwilą. Brunet odetchnął głęboko, przyglądając się święcącemu słońcu i latającym w oddali, skrzydlatym stworzeniom. Jego serce przepełniała radość.
- Kocham cię, Szpadka - wymamrotał delikatnym głosem, a dosłownie w tym samym momencie, usłyszał trzask rozbitego naczynia. Uśmiechnął się zawadiacko.


*Smocza Wyspa/Narrator*
    Czkawka zbliżał się coraz szybciej do Smoczej Wyspy. Kilka dni temu opuścił ją, zostawiając Meg po opieką Płomyka. Wiedział, że smok na pewno dobrze pilnował dziewczynę, lecz i tak źle czuł się z tym, że pozostawił ją na tak długo.
    Kilka machnięć potężnym czarnymi skrzydłami smoka i zdołali być na miejscu w kilka sekund. Wylądowali szybko na złotym piasku, iskrzącym się w świetle zachodzącego słońca. Z TEJ wyspy lecieli praktycznie cały dzień.
    Czkawka czym prędzej zerwał się z grzbietu Szczerbatka, biegnąc do domu. Wpadł jak huragan przy okazji wywracając się o leżącą na podłodze skrzynię. Runął na ziemię, robiąc sporo hałasu.
- Szlag - wymamrotał do siebie, tym samym z głębi domu słysząc cichy śmiech. Megara wyszła z cienia, trzymając w dłoniach stos książek.
- Jak zawsze na czas - mruknęła trochę żartobliwe, trochę zgryźliwie. Odstawiła z lekkim hukiem książki na drewniany blat, podpierając się pod boki. Ponocnik, który dotychczas spał wygodnie pod prowizorycznym oknem, poniósł swój ciemnoczerwony łepek do góry, a gdy zobaczył, że nie ma zagrożenia w osobie samego Smoczego Jeźdźca, położył się powtórnie z zamiarem wrócenia, do przerwanego przez nagłych gości, snu.
    Szczerbatek chwilę po tym, wgramolił się do jaskini przepychając Czkawkę, stojącego w drzwiach. Jego mordkę rozświetlił uśmiech, gdy zobaczył zdrową Megarę. Dziewczyna również rozweseliła się, głaszcząc pyszczek Nocnej Furii, lecz szybko wróciła niezadowolonym spojrzeniem na chłopaka.
- Emm.... przepraszam? - powiedział, drapiąc się po głowie. Szczerbatek zachichotał z głupoty swojego przyjaciela. Czkawka rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, dziękując, że ma takie w nim oparcie. Smok odwdzięczył się tylko wzruszeniem skrzydeł.
- Najpierw ratujesz mnie na otwartym morzu - za co dziękuję - potem zabierasz na wyspę, następnie zostawiając pod opieką smoka, lecisz sam Odyn wie gdzie, za kilka dni, gdy już zdążyłam cudem wrócić do zdrowia, wracasz i wyjeżdżasz mi tu z marnym "przepraszam"?! - mówiła, a stopniowo z każdym słowem ton jej zamieniał się w krzyk. Odwróciła się do niego tyłem.
- Wiem jak to wygląda - zaczął, wolno do niej podchodząc - Wiem jaki jestem beznadziejny i wiem, że musiałaś sama sobie radzić gdy odleciałem. Przepraszam, że nie opiekowałem się tobą, gdy tego potrzebowałaś. Ja...
- Tu nawet nie chodzi o mnie Czkawka - przerwała mu dobitnie, odwracając się przodem do niego. Byli teraz tak blisko siebie, jak na wyciągniecie ręki - Co się z tobą stało? - zapytała, wyraźnie akcentując słowo "tobą" i wskazując na niego palcem. W jej oczach malowała się troska i wrażliwość. Chłopak westchnął, siadając na pryczy pod ścianą.
- Sam nie wiem - wzruszył ramionami, opierając głowę na kolanach - Nie mam już na nic siły. Ciągłe walki, ucieczki, pokoje i wojny... Mam tego dosyć - jęknął, kręcąc głową. Meg podeszła do niego i usiadła obok. Wzięła jego twarz w dłonie, zmuszając go, żeby na nią spojrzał.
    Posłała mu lekki uśmiech, twardo patrząc w zielone oczy.
- Czkawka, jesteś Smoczym Jeźdźcem. Jedyną osobą na świecie, która zjednoczy świat ludzi i smoków. Jesteś silny, twardy, masz niezwykły charakter. Nikt nie jest w stanie cię złamać, masz zasady, którymi się kierujesz. Pomagasz niewinnym smokom, bronisz ich nawet za cenę własnego życia. Jesteś niesamowity, jedyny taki na świecie - Słowa wypływające z jej ust, napawały serce chłopaka siłą i wolą walki. Wiedział, że Megara zawsze go wesprze w najodpowiedniejszej chwili i wiedział, że ma dla kogo walczyć. Musi walczyć. Dla Szczerbatka, dla Meg, dla smoków, dla wszystkich.
- Dziękuję Meg - odparł jedynie, przytulając ją ze wszystkich swoich sił - Nie wiem co bym bez ciebie zrobił. Dlatego od teraz, możesz być pewna, że już nigdy cię nie opuszczę. Będę zawsze przy tobie - dodał, całując ją w czoło.
    Dziewczyna uśmiechnęła się, lecz po chwili posmutniała. Wstała z posłania, chodząc po pomieszczeniu, czym zdziwiła jeźdźca. Zerknął ten na swojego smoka, który spał nieopodal Koszmara.
- I tu jest pewien problem - wyszeptała po krótkiej ciszy, która zapanowała w domu bruneta - Czkawka... Ja nie mogę tu zostać. Nie mogę z tobą zostać. Chciałabym... emm.. chciałabym odszukać moją rodzinę - wyznała, spuszczając głowę.
    Czkawka nie dowierzał w to co usłyszał. Dopiero gdy wrócił i już wszystko było dobrze, teraz na powrót miało się rozpaść przez chęć dziewczyny, na odszukanie jej domu.
- Ale jak... jak ty to sobie wyobrażasz?! - zapytał, wstając i odrobinę podnosząc głos. Smoki natychmiast otworzyły oczy, ciekawsko przyglądając się rozmawiającej dwójce.
- Chciałam wziąć Płomyka, żebym mogła z nim ich poszukać. Czkawka, ja wierzę, że mam jeszcze rodzinę. Wierzę w to, a Płomyk mi pomoże. On jest moim przyjacielem, rozumiesz? Gdy cię nie było, ja... wytresowałam go. Powierzył mi nad sobą opiekę. Nie mogę zostawić go samego - mówiła, co zielonookiemu było bardzo dobrze znane. Oczywiście, godził się, żeby wzięła smoka. Miała przyjaciela, tak jak on, ale nie godził się, żeby go zostawiła.
- Meg, ale proszę. Ostatnio też się straciliśmy. Teraz na nowo odnaleźliśmy. Wiem, że pragniesz ich odnaleźć, ale ja nie chcę cię znowu stracić. Ja nie dam sobie rady - mówił coraz ciszej, jakby zbierało mu się na płacz. Smutek zagościł w jego sercu, przez oczy przemawiał żal i poczucie straty, kochanej osoby.
    Brunetka podeszła do niego, a w jej granatowych oczach, błyszczały słone łzy. Złapała go za ręce, chcąc przekazać mu, że również cierpi i, że to dla niej tak samo trudne. Również nie chciała go stracić.
- Przynoszę na ciebie same kłopoty, więc tym lepiej, że zniknę na jakiś czas. Muszę wszystko sobie poukładać. Muszę ich znaleźć. Wierzę, że się spotkamy Jeźdźcu, rozumiesz? - patrzyła mu w oczy - A jeśli nie tu, to na pewno w Valhalli - pogłaskała go po policzku, przy czym starła kilka samotnych łez, płynących po jego twarzy. Czkawka zamknął oczy, znowu otulając ją ramionami.
- Meg - podjął raz jeszcze, niemal błagalnym tonem i spojrzeniem rozrywającym duszę na pół.
- Nie Czkawka, nie - szepnęła, choć czuła, że łamie i sobie, i jemu serce.
    Wyszli na plażę, gdy księżyc świecił mocno na ciemnym niebie. Miliony gwiazd dekorowały niebo wraz z Panem Nocy. Lekki wiatr północy rozwiewał ich włosy, kiedy stanęli przy morzu. W oddali smoki pomrukiwały we śnie, a nocne owady urzekały swoją balladą. Morze lekko wzburzone uderzało o brzegi wyspy, łechcąc odrobinę morską bryzą, stojących na piasku. Szumiące drzewa dawały o sobie znać, przez wirujące listki puszczone na delikatny podmuch. Daleko na horyzoncie połyskiwały błyskawice, jakby sam Thor, bóg pogody, nie chciał by Megara odlatywała od Jeźdźca.
    Brunetka spakowała wszystko do torby, przywieszonej przy siodle. Poklepała Płomyka po szyi, ścierając słoną ciecz, z zaróżowionej przez wiatr, twarzy. Smok polizał ją ciepłymi jęzorem, chcąc by się rozweseliła. Zaczynali nowe życie.
    Czkawka stał przy Szczerbatku, już w ogóle nie przejmując się nowymi, płynącymi łzami. Wszystkie uczucia, jakie tłumił w sobie, wypływały na zewnątrz, odkrywając jego prawdziwe oblicze. Mordka również czuł się okropnie, a z jego pyszczka zniknęło szczęście i radość z ponownego zobaczenia dziewczyny. Oboje tracili ważną osobę, choć w ich sercach tkwił mały płomień nadziei na ponowne spotkanie.
    Meg odwróciła się do przyjaciół. Podeszła do Szczerbatka i z całej siły, przytuliła jego mordkę do siebie.
- Nigdy cię nie zapomnę Szczerbatku - szepnęła cicho na ucho czarnemu smokowi - Opiekuj się Czkawką - dodała, całując ciepły nos łuskowatego gada.
    Podeszła do bruneta, stając w niewielkiej odległości od niego.
- Powodzenia w dalszej misji Jeźdźcu - powiedziała, przełykając łzy. Chłopak podniósł na nią tajemnicze spojrzenie i chociaż przepełniało je smutek, zranienie i żal, to błyszczała w nim iskierka miłości. Położyła lewą dłoń na jego ramieniu i lekko stając na palcach, pocałowała go w chłodny policzek. Czkawka przyjął to z smutkiem, więc znowu ją przytulił.
- Meg? - zapytał, stykając z nią, ich czoła.
- Tak?
- Obiecaj mi, że się spotkamy - powiedział twardo - Nie w Valhalli, lecz tu.
- Obiecuję - szepnęła.
    Chciała już odejść, lecz za żadne skarby jej nogi nie miały zamiaru jej słuchać. Czkawka również nie odczuwał potrzeby pożegnania się z brunetką.
- Muszę iść - westchnęła, z tym samym smutkiem, wpatrując się w jego oczy.
- Wiem, ale chcę cię prosić o jeszcze jedno. Meg, gdyby coś poszło nie tak, zaopiekuj się Szczerbatkiem - poprosił, siląc się na zwyczajny ton.
- Dlaczego coś...
- Proszę - przerwał jej - zaopiekuj się nim. Nie będę mógł umrzeć ze świadomością, że nie zapewniłem mu opieki.
- Dobrze, pod warunkiem, że ty nigdy nie pomyślisz o tym, że nie dasz rady. Nawet beze mnie dasz rady. Pamiętaj o tym i wiedz, że masz jeszcze Szczerbatka. To on jest twoją siłą - wyszeptała, kładąc mu rękę na sercu. Uśmiechnął się do niej lekko, po czym pocałował ją w tą dłoń.
    Pomógł jej wejść na smoka, przy tym głaszcząc Płomyka.
- Opiekuj się nią - mruknął do smoka, puszczając dziewczynie oczko.
- Żegnaj Czkawka - szepnęła ze szlochem, klepiąc smoka w bok. Wraz z podmuchem wiatru, wzbili się w powietrze, które przecinane potężnymi skrzydłami czerwonego smoka, błyszczało odcieniem świecących gwiazd. Powoli znikali im z oczu, tonąc w bezkresnym niebie.
    Wiedział, że była wolna. Miała przyjaciela, była bezpieczna. Mogła odnaleźć tych, których kochała. Mogła spełnić wszystko o czym marzyła. A on o tym wiedział. Wiedział, lecz i tak pozostał smutek goszczący w jego duszy. Miał ją kilka chwil, żeby znowu ją utracić. Dla kilku dni po za domem, poświęconym dla Archipelagu, dla Tamor, dla Berk, było warto? Czy chęć pomocy innym, zaniedbując kochaną osobę, była tego warta? Czy dla chwili z blondwłosą wojowniczką, tracąc w tym momencie dziewczynę, traktowaną jak rodzinę, było warto?
    Ból przepełniał całe jego ciało, serce i duszę.
- I jak cisza rozpływa się w mroku, tak ja nie zapomnę o tobie.... Żegnaj Meg...


~*~


Trochę długo, wiem, ale chyba brak weny i czasu, rozumiecie. Następny będzie szybciej, a odnośnie wszystkich waszych komentarzy co do ostatniego postu to wszystko będzie tak jak chcecie. I chyba źle mnie zrozumieliście co do mojej pierwszej myśli. Na bloga mam już całkowity pomysł, więc się nie bójcie. Prace na nim będą trały jeszcze przez ponad rok, ale to na razie wszystko co mogę Wam powiedzieć. Możecie już zacząć się bać na to, co Wam tu zgotuję :* Zakładka "Pytania do bohaterów" powinna zacząć działać już w nadchodzącym tygodniu :) 

Do usłyszenia #DragonsRiders
~ SuperHero *.*

środa, 10 lutego 2016

Dawka informacji + 20K

Hejka #DragonRiders :)

Jak sama nazwa posta mówi, muszę Wam wyjaśnić parę spraw odnośnie bloga. Spokojnie, nie odchodzę, nie zawieszam, nie idę na urlop xd
Otóż czuję, że gdy zrealizuję jeszcze dwa główne wątki w opowiadaniu, przestanę mieć na niego pomysł. Przeraża mnie ta myśl, dlatego pytam się Was, czy opowiadanie ma być dalej pisane, czy tylko przez te jeszcze 20-25 rozdziałów? To dla mnie ogromnie ważne, gdyż czuję, że od ostatniego posta zmalała liczba komentarzy, chociaż podniosła liczba wyświetleń, bo dochodzicie do ponad 200 wyświetleń dziennie, co jest dla mnie wspaniałe! Jesteście kochani!

Trochę to zagmatwałam, ale jeszcze teraz parę info:
- jeśli chcecie bym zakończyła bloga po tych 20 rozdziałach, to mam tworzyć nową historię, również opartą na JWS? (mam w zanadrzu już pomysł na dwie historię, wiec od Was będzie zależało, którą napiszę pierwszą, będzie konkurs)
- zagłosujcie w ankiecie po prawej stronie bloga (to bardzo dla mnie ważne!!!)
- kolejne pytanie: chcecie może taką stronę na blogu, w której moglibyście zadać parę pytań bohaterom? (wiecie, Wy pytacie, bohater odpowiada)
- czy podoba Wam się w ogóle blog, bo jeśli macie jakieś zastrzeżenia piszcie śmiało, a pomoże mi to w ulepszeniu tej historii (chcę, żeby po prostu jak najlepiej Wam się tu przebywało)
- chcecie playlistę w blogu czy wolicie włączać podlinkowane przeze mnie piosenki/soundtrack'i? Do całej playlisty włożę wszystkie ulubione piosenki, użyte przy pisaniu więc będziecie mogli sobie wybierać
- gdy zakończę historię tutaj, chcecie, żeby nowe opowiadanie powstało tu, czy w innym blogu? Jeśli nie, to starych bohaterów, fabułę, opis bloga zostawię dalej (jak i rozdziały), a nowe opowiadanie będzie miało osobne stronę w zakładkach
- chyba to wszystko z tych ogólnikowych spraw, gdy będę coś jeszcze chciało, będę pisać w komie :)
- I rozdział 40, zapoczątkuje II CZĘŚĆ opowiadania :)


Na koniec pragnę Wam z całego serca podziękować za 20K wyświetleń! Kochani, to już druga dziesiątka, jestem z Was dumna <3 Wchodząc tak pięknie na mojego bloga, dajecie mi mega motywację i wenę do pisania, że och. Tylko dzięki temu, że wchodzicie jeszcze nie nacisnęłam przycisku: "Usuń" w blogerze. Dziękuję Wam ogromnie!!!


(tak się szczerzyłam, gdy widziałam te 20K)


KOCHAM WAS <3 

~ SuperHero *.*

piątek, 5 lutego 2016

39. Przebaczenie ponad miarę.

Piosenka do rozdziału ^^


    "Sojusz, traktat, pokój – czy wszystko musi zależeć od jakiś beznadziejnych układów, które nie dają ani grama poczucia bezpieczeństwa i ochrony przed wojną?"
Do samego Archipelagu zostało nam dosłownie kilka godzin lotu. Do końca nie przemyślałem tej decyzji. Wiem. Jak wszystkiego nie przemyślałem, ale czy życie nie polega na podejmowaniu pochopnych decyzji, wyborów? Całe nasze przemyślenia nie są warte tego wszystkiego. Co nam pozostało po tym, jak już zadecydujemy? Tylko zaakceptowanie naszego wyboru i przyjęcie wszelkiego rodzaju konsekwencji jakie niosą nasze decyzje.
    Szczerbatek poruszył gwałtownie głową, wypuszczając trochę plazmy w powietrze, żeby sprawdzić czy jest coś przed nami. Zdziwiłem się, gdy smok poczuł wibracje jakiejś wyspy, która znajdowała się kilkaset metrów przed nami. Gęsta mgła niestety uniemożliwiała nam zlokalizowania naszego pobytu, dlatego wszystko musiałem zawierzyć mojemu przyjacielowi, co z resztą często robię. Nakazałem odrobinę zniżyć lot pod samą wodę.
    Mój pomysł sprawdził się, lecz gdy tylko podniosłem wzrok na domniemaną wyspę, doznałem niemałego szoku, ogromnego szoku. Przed nami rozpościerał się najgorszej wyspy na świecie. Berk.
- Zawracamy! – krzyknąłem przez wiatr, ale właśnie w tym samym momencie z wyspy wystrzelono sieć z metalowym sznurem, który niestety chwycił Szczerbatka za ogon. Zakląłem, gdy zaczęliśmy szybko spadać ku spienionemu morzu. Próbowałem rozpętać, a nawet przeciąć Piekłem, trzymającą nas sieć. Szanse wydostania się były marne, dlatego wraz z silnym uderzeniem o granatową powłokę północnego oceanu, obraz mi się zamazał, a usilne nawoływania smoka, cichły coraz bardziej.
    Ocknąłem się dopiero po jakimś czasie, gdy wylano na moją głowę i hełm rzecz jasna, wiadro lodowatej wody. W porównaniu z oceanem, ta była cieplutka. Otrząsnąłem się, nie zdejmując hełmu z twarzy. Wzrokiem odszukałem Szczerbatka, ale bezpiecznie spał tuż obok mnie, pod ścianą. Rzuciłem się do niego, błądząc spojrzeniem po ciemnym ciele zwierzęcia, w celu zlokalizowania jakiegokolwiek uszczerbku na jego zdrowiu.
    Głośne chrząknięcie, przeszkodziło mi w doglądaniu stanu przyjaciela, dlatego ze zdenerwowaniem spoglądnąłem w stronę, nadbiegającego głosu. Przed celą, w której się znajdowaliśmy, stał rudobrody wiking, który niegdyś nazywał się moim ojcem. Dobrze, że mnie nie zna, bo jeszcze z chęcią rozwaliłbym tę jego wyspę w drobny mak. Wlepiał we mnie mordercze zielone spojrzenie – coś co niestety po nim odziedziczyłem – przepełnione nienawiścią i lekkim strachem.
    Dumnie stanąłem na własnych nogach, troszkę przybliżając się do krat. Stoik zmierzył wzrokiem, śpiącego mego wierzchowca, a potem mnie. Nie odzywaliśmy się w ogóle, a w pomieszczeniu znajdowali się oprócz nas, Pyskacz, Sączyślin, jeśli dobrze kojarzę i Gruby. Chciałem nawet uśmiechnąć się do kowala, lecz on trzymał się za wodzem, rzucając mi obce i nieufne spojrzenia. Na tamtych dwóch nie chciałem w ogóle patrzeć. Szczególnie na ojca tego idioty Smarka, który teraz na pewno nie miałby ze mną najmniejszych szans. Zaśmiałem się w duchu, wyobrażając sobie zakrwawioną mordę młodego Jorgensona, który biegnie do domu, trzymając się za twarz i jęcząc: "Mamo, tato, Czkawka mnie zbił!"
    Szczerbatek chrapnął, rozprostowując całe ciało. Uchylił jedno oko, potem drugie sprawdzając czy jestem obok niego. Trzech trzymających się za wodzem, odsunęło się o krok do tyłu, gdy Szczerbol obnażył swoje ostre zęby. Natychmiast spojrzawszy na wrogów, skoczył przede mnie, warcząc złowrogo na wojowników. Bronił mnie własnym ciałem i jasno dawał do zrozumienia, że jeśli ktokolwiek ruszyłby mnie, od razu będzie się mógł pożegnać z życiem.
    Gruby jęknął nawet, jakby smok już miał zaraz wyskoczyć i pożreć go żywcem. Sączyślin wraz z Pyskaczem popatrzyli na niego, kręcąc głowami. Wódz nie wystraszył się ani trochę, jedynie położył wielką dłoń na rękojeści swojego miecza, przypiętego przy pasie. Położyłem łagodnie rękę na głowie smoka, przekazując mu, że nie musi straszyć wojowników. Chociaż takie małe straszonko wszystkim wyszłoby na dobre, przemknęło mi przez myśl. Szczerbatek popatrzył już na mnie spokojnie, a stanąwszy obok mnie w wygodnej dla niego pozycji, zielonym spojrzeniem zmierzał wikingów, jak i całe więzienie w Berk.
    Atmosfera w pomieszczeniu była napięta, a cisza tak głucha, przecinana jedynie przez nierówny oddech smoka i znajdujących się w niej wojowników. Widziałem po minie wodza, że również jest mocno wkurzony takową sytuacją, lecz nie chciał po sobie tego poznać. Chyba jako jedyny z nich wszystkich zachowywałem neutralny wyraz twarzy i lekki uśmiech, którego oni nie widzieli, przez maskę znajdującą się na mojej głowie.
    Szczerze miałem dosyć tego stania i czekania, aż ktokolwiek z zebranych zechce się odezwać. Niesamowicie mnie to irytowało, no i halo, jestem tylko jeźdźcem. Nogi mnie bolą! Odetchnąłem ciężko, opierając się ramieniem o czarnego gada. W spojrzeniach Wandali mignęło zdziwienie, lecz i tym razem nie odezwali się ani słowem.
- Czemu stoimy sobie i nic nie gadacie? – zagadnął do mnie Szczerbatek, kiwając głową na wikingów. Uniosłem brew w zdziwieniu.
- Skąd mam wiedzieć? – odpowiedziałem mu po smoczemu – Nie ja tu ich porwałem, tylko oni mnie, nas. Ich sprawa co z tym zrobią – wyjaśniłem, wyglądając przez okienko, znajdujące się w mojej celi. Miało się ku zachodowi. Jest źle.
    Wojownicy drgnęli gdy sobie rozmawiałem ze smokiem, a Gruby nachylił się do Pyskacza.
- Czy on postradał zmysły? – szepnął cicho kowalowi na ucho, a że mam, przez tyle lat życia ze smokami, słuch wyostrzony i niemal absolutny, zaśmiałem się. Oczywiście odpowiednio modulowałem głos, żeby przypadkiem Gbur mnie nie rozpoznał. Po tylu latach spędzonych w kuźni, po samym śmiechu, by mnie rozpoznał. Nie mogę ryzykować odkrycia tajemnicy.
- Nie – odparłem, a oni zdziwili się, że się do nich odzywam – Rozmawiam z tym smokiem. I nie jest zadowolony z warunków panujących w waszym więzieniu – Dla potwierdzenia tych słów, uderzyłem łokciem w ścianę celi, a z góry posypały się okruchy i odpadł kawałek deski, prosto na głowę rybaka. Zajęczał, a wódz od razu wyjął miecz, przykładając go do mojego gardła.
- Zamknij się! – warknął, dotykając skóry cienkim ostrzem. Szczerbatek zjeżył się, ponownie obnażając kły, lecz poklepałem go w celu uspokojenia jego rządzy mordu na tych oto wikingach.
- No jak mówiłem – zacząłem lekko, a wskazującym palcem zdjąłem ostrze, przejeżdżając całą ręką po nim wzdłuż. Od razu z dłoni popłynęły strużki krwi, co Wandale przyjęli z obrzydzeniem oraz jeszcze większym zdziwieniem – kiepskie warunki – dokończyłem, wycierając zranioną rękę szmatką z torby.
    Wiking prychnął i wyszedł z więzienia szybkim krokiem. Reszta popatrzywszy jeszcze na mnie, na co po prostu im pomachałem, też ruszyła za swym wodzem. W ich oczach odczytałem, że biorą mnie za totalnego szaleńca i idiotę, ale lepiej dla mnie.
    Zadowolony pogłaskałem Mordkę w nos i rozglądnąłem się za czymś, co ułatwiłoby nam ucieczkę. Chętnie posiedziałbym w lochu na "mojej" dawnej wyspie, ale czas nagli. Szczerbatek za to fuknął i wskazał na moją dłoń. Zawsze się przejmuje moim stanem.
- Spokojnie, nic mi nie będzie – powiedziałem – chyba…


*Narrator*
    Stoik jak i wikingowie wyszli z więzienia. Rudobrody nie wiedział co ma myśleć o tym bezczelnym, zuchwałym chłopaku, który posiada smoka. Dziwiło go to i jednocześnie przerażało. Wiedział bowiem, że to niemożliwe wręcz wytresować smoka, ale widząc oddanie i wierność zwierzęcia do jeźdźca nie miał wątpliwości, że bez problemu mogą zniszczyć Berk. Naraził swoich ludzi, tych wszystkich, którzy byli dla niego ważni.
    Pyskacz czując roztargnienie swego przyjaciela, odesłał Grubego i Sączyślina, by na osobności porozmawiać z wodzem. Dogonił go i wskazując na swój dom, popchnął wodza w tym kierunku. Stoik kiwnął tylko głową. Wiedział, że potrzebuje teraz wsparcia od kowala.
    Usiedli jak kiedyś, na dużych wyścielanych owczą błoną, dębowych fotelach. W palenisku ogień dogasał, lecz dawał przyjemne ciepło. Słońce powoli chowające się za horyzontem, rzucało blask przez otwarte okno. Jednak wraz z jego drogą w dół, mrok ogarniał wioskę, jak i dom Pyskacza. Gbur usiadł w ulubionym fotelu i podając przygotowany na takowe okazje, kawałek drewna i niewielki nóż, uśmiechnął się do wodza.
- Po co mi to? – zapytał, zdziwiony zachowaniem przyjaciela. Kowal jedynie zawinął swoje długie wąsy wokół palca.
- Wiem, że lubisz strugać kaczki – wzruszył ramionami, sięgając po kubek z ogrzewającą herbatą. Stoik przyznając mu rację w myślach, począł strugać w kawałku drewna.
- Co z nim zrobimy? – zapytał ostrożnie Pyskacz, nie chcąc bardziej zdołować wodza. Przyglądał mu się przez chwilę jak ten, w zamyśleniu strugał zwierzątko.
- Nie wiem, nie mam pojęcia – odłożył rzeczy na półkę, przypominającą stół i rzucił okiem na wikingów, którzy skończywszy swoje prace szli do domu, by tam schować się przez ostatkiem mrozów – Pyskacz, wszystkich naraziłem, wszystko zepsułem – wyżalał się Stoik co do niego było nie podobne. Zawsze bez względu na to co zrobił, robił to dalej mocno wierząc w swoje racje i przekonania. Kowal go nie poznawał.
- Powiem wprost – rzucił nagle, po chwili milczenia – weź się w garść i pomyśl kim jesteś! Jesteś Stoik Ważki, wódz Berk! – wskazał na niego palcem – No chyba ja nie muszę ci tego przypominać – powiedział zadowolony z siebie, po czym nakazując przyjacielowi wstać, wypchnął go ze swojego domu.
- A teraz idź mi stąd. Muszę zgasić piec w kuźni, żeby całkiem nie spalić naszej Berk – zaśmiał się, ostatecznie zamykając Haddock'owi drzwi przed nosem.
    Wiking zamyślił się trochę, a słysząc piosenki wydobywające się z dobrze mu znanej kuźni, ruszył z lekkim uśmiechem w kierunku swojego domu.


    Tymczasem blondwłosa wojowniczka smętnie wodziła nogami, po kamienistym bruku. Kopała małe, pojedyncze kamyczki napotkane na swojej drodze. Otulała głowę mocniej, cieplutkim kapturem, który Sala dla niej wykonała. Gdy ostatnio znowu zniknęła kobieta tyle co ubłagała wodza, żeby na razie, Dagur nie przypływał do Berk. I tak dopóki Astrid nie skończy dwudziestu lat. Mimo tego dziewczyna była jej bardzo wdzięczna, że tak uczyniła. Myślała, że choć trochę zrozumiała swoją córkę i wie, że nie jest gotowa, by jej przyszły narzeczony przybywał na Berk.
    Astrid raz nawet rozmawiała z Salą o tych zaślubinach, o tym układzie. Było to kilka dni temu…

    Hofferson usiadła na łóżku, w swoim pokoju zaczytując się w pamiętnik Jeźdźca. Czuła do niego wielki żal, o to, że ją zostawił, lecz wiedziała, że miał rację. Nie potrzebnie tak dramatyzowałam, myślała gorączkowo, lecz zaraz rozum mówił jej, że i on, nie zachował się tak jak powinien.
- A z resztą, czego ja się spodziewałam. Sama chciałam o tym pogadać. On jest po prostu – szukała odpowiedniego słowa, odkładając notatnik na półkę, obok niebieskiego smoczka – taki jaki jest. Zamknięty w sobie z niesamowicie trudnym charakterem. Jedynie smok może go zrozumieć, choć tak naprawdę nie ma się nad czym zastanawiać. Ma tylko smoka, nie dziwi to, że jest taki. Tyle lat tylko z najlepszy przyjacielem, bez rodziny, bez przyjaciół, bez ludzi – mruknęła, kładąc się do łóżka. Przyłożyła głowę do brązowej, pachnącej ziołami, poduszki, starając się zasnąć. Wiedziała w sumie, że i tak nie zaśnie, nie da rady. Od kilku tygodni nie może.
    Zanim zdążyła zamknąć powieki, usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, a do jej pokoju, weszła Sala. Astrid nie miała ochoty na rozmowy z matką, a kobieta o tym doskonale wiedziała. Wojowniczka usiadła tyłem do rodzicielki, spuszczając nogi z łóżka na podłogę. Sala usiadła na skraju, po drugiej stronie.
- Przekonałam Stoika, żeby powiedział Dagurowi, że ma na razie nie przypływać na Berk – szepnęła cicho, na co blondynka odwróciła się lekko – No, dopóki nie skończysz odpowiedniego wieku, żeby wziąć z nim ślub – dopowiedziała, a Astrid choć tego nie wyrażała, czuła wielką ulgę. W jej przekonaniu kilka miesięcy wolności, było niczym co miała i tak przeżyć. Odwlekanie tego w czasie, przyprawiało ją o jeszcze większy zawrót głowy i czarne myśli.
    Odwróciła się już całkiem w stronę matki i choć Sala wystawiła ramiona, by przytulić dziewczynę, Astrid nie wykonała tego gestu. Z smutkiem w oczach, ledwo słyszalnie wyszeptała:
- Jestem ci bardzo wdzięczna – kiwnęła głową z szacunkiem, podchodząc do okna. Przez ten powrót na Berk, nie mogła powiedzieć już do Sali "mamo". Odnosiła się do niej jak należy, ale układała wypowiedź tak, żeby nie musieć wypowiedzieć tego jednego słowa, na które najbardziej oczekuje świeżo upieczona matka. W sobie nosiła pewną psychiczną blokadę, której po prostu nie mogła złamać. Sala choć było jej trudno, przyjęła ten fakt, nie robiąc córce wyrzutów. Wiedziała, że dużo przeszła, chociaż wyobrażała sobie tylko namiastkę, tego wszystkiego co wydarzyło się w tak krótkim życiu, jej jedynego dziecka.
- Mam coś dla ciebie – powiedziała już weselej kobieta, wyciągając małe futerkowe zawiniątko, które jak się okazało, było ciepłym przypinanym kapturem – Myślę, że ci się spodoba – odłożyła rzecz na łóżku i wstała z zamiarem wyjścia z pomieszczenia.
- Czy naprawdę nie ma innej drogi? – zapytała szeptem blondynka, nie odwracając się twarzą do matki. Wyglądało to, jakby pytała się nieba, o rozwiązanie swoich problemów.
- Nie – rzekła smutno Sala, kładąc rękę na klamce.
- Zrobiłabym wszystko – wyszlochała, a po jej różanych policzkach, płynęły łzy. Podciągała nosem, oglądając błyszczący księżyc – naprawdę wszystko.
- Jest coś, co można by zrobić – powiedziała, po chwili zastanowienia. Blondynka natychmiast się odwróciła – Tyle, że to w ogóle nie wypali – dokończyła ze smutkiem, przyglądając się łzom, na bladej twarzy córki.
- Powiedz mi, muszę wiedzieć – odparła rozpaczliwie, wpatrując się w niebieskie oczy rodzicielki. Podeszła z powrotem do łóżka, siadając na nim. Sala pogłaskała ją po ręce i odetchnęła.
- Dobrze, ale nikomu o tym nie mów – Astrid kiwnęła twierdząco głową – Jest sposób, dzięki któremu mogłabyś uniknąć małżeństwa z Dagurem. Otóż jeśli dziewczyna, która ma wyjść za mąż, dajmy za wodza, innej wyspy, może oczywiście bardzo szybko uniknąć tejże nieprzyjemnej sytuacji. Zanim się zaręczą na oficjalnych oświadczynach, dziewczyna musi wyjść za mąż, za syna wodza wyspy, na której mieszka – powiedziała kobieta, a dziewczynę zatkało. Mogłaby uniknąć tego wszystkiego, jeśli wyszłaby za następcę wodza. Czkawka, pomyślała szybko, powstrzymując natłok łez – Tylko wtedy, wódz może wysłać list do innej wyspy, z informacją, że przez ślub z jego następcą, tamten wódz, czyli w twoim wypadku Dagur, nie ma prawa zaatakować ani wywołać wojny przeciw wyspie dziewczyny – wytłumaczyła jej wszystko.
- Aha.
- Problem leży w tym, że nasz wódz nie ma następcy. A jak przypuszczam nie chciałabyś wychodzić za takiego niedorajdę i nieudacznika, jakim był Czkawka – zaśmiała się kobieta, a dziewczynie dosłownie serce pękło na pół. Każdego bym wolała, nawet Czkawkę, tylko, żeby nie był Dagurem, odpowiedziała w myślach, przełykając łzy, on nie jest niedorajdą, gdybyś go tylko poznała, zobaczyła, przekonałabyś się, że jest inny niż wszyscy go postrzegają. Przede wszystkim jest sobą i nie udaje kogoś kim nie jest, myślała dalej dziewczyna, siadając na parapecie okna.
- Dobranoc – usłyszała jeszcze i tylko po lekkim trzaśnięciu drzwiami, przytulając się do okna, głośno płakała w brązowe ramy…

    Astrid odgoniła wydarzenia z tamtej nocy, przywołując sobie jedynie słowa matki: "Nasz wódz nie ma następcy". Nie zgadzała się z tym. Miał, spotkała go, poznała go, jego życie, jego smoka, była częścią ich życia, tylko jak zwykle musiała coś zepsuć.
- Jak zwykle – szepnęła dziewczyna, wstępując do kuźni, z której dobiegał ją śpiew przyjaciela.
    Pyskacz krzątał się koło pieca, układając odpowiednio już gotowe miecze, na te do odebrania, do poprawienia i do przetopienia na inne narzędzie. Podrygując na jednej nodze, wywijał z miotłą po całym pomieszczeniu.
- …Żonę wziąłem tak, wiking ze mnie, ach cud miód! – śpiewał przeciągając ostatnie litery tej sławetnej piosenki w osadzie. Astrid doskonale ją znała, bo nieraz przesiadując u kowala, słyszała śpiewane przez niego, wersy.
- Cześć Pyskacz – zawołała, a przestraszony wiking wywrócił się, wyrzucając w powietrze kosz z maczugami.
- Astrid! – krzyknął łapiąc się za serce, podczas gdy wojowniczka pomagała mu wstać i pozbierać śmiercionośną broń – Nie strasz mnie tak więcej.
- Dobra, zapamiętam – odparła z uśmiechem dziewczyna, kładąc kosz na półce.
- Przyszłaś po coś?
- Nie, tak tylko. Nie mam co robić, a może ty powiesz mi coś ciekawego? – zagadnęła, spoglądając chytrze na wikinga, gdyż wiedziała, że Pyskacz należy do osób, uwielbiających ploteczki i oprócz Avira był drugą osobą, która wiedziała praktycznie wszystko co się działo na wyspie.
    Pyskacz wiedząc o co jej chodzi, zaśmiał się, trzymając się za duży brzuch. Odłożył ostatni miecz i zapraszając młodą Hofferson do stołu, ukrytego głęboko w rogu, kuźni, podreptał do domu po herbatę. Przyszedł po chwili i zasiadając do stołu, podał jej napar.
- A no cóż – zaczął zawijając długi wąs – złapaliśmy takiego jednego chłoptasia i jego smoka – Astrid przestała w tej chwili, pić ciepły napój, a tylko przysłuchiwała się wiadomości kowala. Podejrzewała, że to może być Smoczy Jeździec. Nie chciała z jednej strony, żeby to był on, ale żadna osoba na całym Archipelagu nie wytresowała smoka – Pyskaty jak nic i ta Nocna Furia! – opowiadał zachwycony. Blondynka nie musiała już niczego więcej wiedzieć. Wszystko co było jej potrzebne utwierdziło ją w przekonaniu, że wódz więzi na wyspie własnego syna.
    Zanim Gbur na dobre się rozgadał, Astrid wstała z miejsca.
- Muszę iść! – krzyknęła na odchodnym, wybiegając z kuźni i pędząc ile sił w nogach do obranego sobie celu. Więzienia w Berk.
    Choć cisza jak i ciemność, spowiła osadę, ona biegła bez przerwy do budynku. Szybko wbiegła po dość stromych stopniach i popychając ciężkie drzwi, wbiegła do więzienia. Blask księżyca, oświetlił wnętrze tylko przez ten czas, dopóki nie zaryglowała ciężkich dębowych wrót. Wiedziała, że nikt nie pilnował więźniów, gdyż takowych nie było, a wódz nie chciał wzbudzać niepotrzebnej sensacji, jeźdźcem i smokiem. Dlatego była sama.
    Była pewna, że i tak usłyszał ją jak wbiegła do pomieszczenia. Choć budynek był duży, w ekspresowym tempie przebyła dzielącą ją drogę, od wejścia, aż do ostatniej celi. Na pewno tam był. Dobiegła do celi, dostrzegła kontur jego sylwetki. Siedział pod ścianą, oparty o nią plecami i patrzył na śpiącego smoka. Księżyc z małego okienka, oświetlał połowę jego twarzy, przez co wyglądał jak młody bóg. Głowa odchylona do tyłu, łokcie na kolanach, rozczochrane włosy. To był on.
- Czkawka? – szepnęła jego imię, wiedząc, że i tak nikt by się nie dowiedział o tym, że to syn Stoika. Chwyciła oburącz kraty, wpatrując się w niego, niebieskim spojrzeniem. Na chwilę odwrócił w jej kierunku głowę, bo nie miał swojego hełmu. Widziała te tajemnicze zielone spojrzenie, przepełnione złością, smutkiem, żalem, nienawiścią. Wszystkim co do niej aktualnie czuł. Odwrócił twarz.
- Po co przyszłaś? – zapytał oschle, wczesując palce w swoją burzę włosów i zaciskając je na rdzawobrązowych kosmykach. Choć mówił to z tak odpychającą nienawiścią, Astrid czuła, że chłopak ma łzy w oczach. Nie mogła mu się lepiej przyjrzeć, więc polegała tylko na przeczuciu. Wierzyła, że brunet ma jeszcze jakieś uczucia. Nie wiedziała jak bardzo się myliła.
- Do ciebie – odparła, czując chłodną ciecz na rozgrzanych policzkach. Jeździec w odpowiedzi jedynie prychnął. Zignorowała jego zachowanie i położyła głowę na kratach celi. Przyglądała się Szczerbatkowi, który poprzez oddychanie, unosił swą potężną klatkę piersiową, raz w górę, raz w dół. Chciałaby móc podejść i przytulić go mocno. Niestety dzieliły ich nie kraty, a jego właściciel.
- Nie powinnaś tu przychodzić – powiedział.
- Dlaczego?
- Gdyż to twoja wyspa. Oni nie powinni wiedzieć, że mnie znasz. Jeśli będą chcieli ze mnie coś wydusić i tak im nie powiem, ale jeśli postanowią coś ci zrobić, bo mnie znasz, nie pozwolę cię skrzywdzić – odparł, powracając wzrokiem do jej błękitnego spojrzenia. Blondynkę zatkały słowa chłopaka, z którym ostatnio rozstała się w okropnych okolicznościach. Pokłóciła się z nim, a on i tak nie dałby jej skrzywdzić.
- Chciałabym coś zrobić – szepnęła ni stąd ni zowąd, dalej szlochając. Czkawka zmierzył ją pytającym spojrzeniem – Chciałabym ci przywalić tak mocno, że aż by mnie zapiekła ręka, a potem tak mocno przytulić, jakby miała cię nigdy nie puścić – powiedziała, przerywaną płaczem wypowiedź. Jeździec zdziwił się jej wyznaniem, tak jak ona jego. Uśmiechnął się lekko, pukając smoka palcem w nos trzy razy.
- Odsuń się od krat – polecił dziewczynie zanim, uderzył trzeci raz. Szczerbatek nadal śpiąc, splunął cicho plazmą w kraty, w których pojawiła się dość spora wyrwa. Astrid podeszła z powrotem do krat, gdy Czkawka stanął po jej przeciwnej stronie.
- Zapraszam – zaśmiał się cicho, a po chwili dziewczyna stała już obok niego. Patrzyli się chwilę w swoje oczy, tak głęboko, jakby mieli wyciągnąć z nich duszę drugiego. Ich serca zabiły ze zdwojoną prędkością – Chodź tu do mnie – mruknął, nie mogąc dłużej tego wytrzymać. Szybkim, zdecydowanym ruchem przyciągnął prawą dłonią, blondynkę do siebie, mocno obejmując ją ramionami. Dziewczyna zarzuciła swoje drobne ręce na jego szyję, jeszcze bardziej zmniejszając odległość między nimi.
    W swoich objęciach czuli się od razu lepiej. Jakby tym jednym gestem chcieli przeprosić siebie za wszystkie myśli, czyny i słowa. Nie potrzebowali rozmowy, tylko swojej bliskości, żeby się zrozumieć. Ten jeden gest zbliżał ich do siebie niemożliwie blisko. Tak, jakby już nigdy mieli się nie rozstawać, i jednocześnie, jakby mieli się już nigdy więcej nie spotkać, nigdy nie zobaczyć, nigdy mocno nie objąć, nigdy nie wsłuchać się w bicie serca drugiej osoby, nigdy nie czuć oddechu na karku, nigdy nie być po prostu tak blisko, jak na wyciągniecie dłoni i równocześnie tak daleko, jak na drugim końcu świata.


~*~ 


Długością chciałam Wam wynagrodzić ten czas czekania. 7 stron, może być? 
Z dedykacją dla Vicky, za przywrócenie uśmiechu na mojej twarzy :* <3 

~ SuperHero *.*