czwartek, 24 września 2015

30. Rozdarta część serca. (cz.1)

Od dawna tego nie było więc, tu muzyka do rozdziału :*

    "Krzyk. Jeden mały krzyk, przeradza się w coraz to głośniejszy, przeraźliwszy. Skóra jeży się na karku, a głos zanika. Na czoło wstępują kropelki potu, a ręce drżą. Gdzie ja jestem?"
Najpierw usłyszał huk, a dopiero potem spostrzegł, że spadł ze swojego wierzchowca. Smoczyca nie zdążyła schować go pod swoimi skrzydłami, dlatego chłopak poturlikał się kilka metrów dalej, uderzając w ostre skały. Głowa bolała go niemiłosiernie, lecz wstał, chwiejnym krokiem podchodząc do Śmiertnika, leżącego nieopodal strumyka. Usilnie próbował stawiać stopy na ziemi, niestety każda próba, kończyła się upadkiem na kolana. Czkawka przetarł spocone czoło i twarz, siadając pod drzewem. Fioletowy Zębacz poruszył się, a po chwili stanął na swoich silnych łapach, z troską spoglądając na jeźdźca. Brunet uśmiechnął się do niego, po czym odchylił głowę w tył, opierając się na brązowej korze.
    Nie wiedział dlaczego, ale czuł pustkę w umyśle. Jakby brakowało tam kilku bardzo ważnych informacji. Nie potrafił się wyzbyć tego dziwnego uczucia. Przez mózg przelewało mu się kilka wspomnień na raz, lecz żadnego nie dał rady uporządkować, by stanowiło spójną całość. Pomasował skronie, w nadziei, że jednak wszystko się ułoży, a dręczącego go uczucie minie. Niestety wraz z siłą, jaką chciał zapomnieć, to nawracało z podwójną mocą. To wszystko miało ważne zadanie, któremu będzie musiał sprostać.
    Czkawka po kilku minutach wstał, podtrzymując się szyi Kiry. Delikatnie by nie naruszyć swojej głowy na większy ból, wszedł na grzbiet. Złapał siodło oburącz, mocno wbijając w nie swoje palce. Dziwne uczucie w parze z okropnym bólem, powróciło. Jeździec w końcu spadł ponownie z Śmiertnika, tym razem zapadając w głęboki, niespokojny sen.
    Na pomarańczowo-różowym niebie zagościło na chwilę słońce, przedostawszy się przez ogromną warstwę ciemnych chmur. Oświetliło kotlinę, w której znajdował się chłopak ze smokiem. Niebieska łuna na sekundę, rozbłysła nad ich głowami, a po tym na obłoku z kremowych, puszystych chmur zeszła Walkiria, Livika.
    Uśmiechnęła się lekko, widząc upapranego w błocie Czkawkę, przy którym siedziała Kira. Podeszła do niego, jedynie muskając swymi długimi palcami jego ramię.
- Już czas Smoczy Jeźdźcu – powiedziała mu do ucha, na co poruszył się niespokojnie. – Przeznaczenie się wypełnia – dodała.
    Młody Haddock podniósł się, zdezorientowanym wzrokiem, patrząc na kobietę. W jej spojrzeniu znalazł odpowiedź, dlatego pogłaskał smoczycę po chropowatej skórze, przytulając się do niej. Samotna łza spłynęła mu po policzku, lądując na łuskach Kir.
- Żegnaj mała…
    Czkawka otworzył oczy szeroko, chcąc je przyzwyczaić do oślepiającego światła. Livika stała tuż obok niego, modląc się do Thora. Zielonooki podszedł do niej, chcąc się zapytać, co to w ogóle znaczy, gdzie są i co młoda Walkiria tutaj robi.
- Liviko, co się tutaj dzieje?  – zapytał chłopak, stając przed nią i przerywając jej modlitwę. Kobieta spojrzała na niego z lekkim gniewem, ale za chwilę jej twarz wypogodziła się. Wskazała swą laską krętą ścieżkę i bez słowa ruszyła nią, zostawiając z tyłu, jeźdźca. – Odpowiesz mi?  – dopytywał się, dorównując jej kroku. Jednak Walkiria wciąż szła, nie zwracając uwagi na pytania bruneta. Zdawała się być pogrążona w innym świecie, a wołający Czkawka, ją w ogóle nie obchodził.
    Po kilku minutach, które były dla chłopaka niczym godziny, doszli do pięknego wodospadu. Livika zatrzymała się przy nim, szepcząc coś do siebie. Na wypowiedziane zaklęcie wody rozstąpiły się, a ich oczom ukazało się przejście. Kobieta wskazała laską, drogę.
- To tutaj, tutaj czeka na nas wszystkich, nasze przeznaczenie – wypowiadała te słowa z niezwykłą lekkością, natomiast Czkawkę wprowadzały w stan niepokoju i trwogi. Lecz jak przystało na prawdziwego Pana Smoków, nie okazał po sobie słabości. Dumnie wypiął pierś do przodu – twoje również  – dodała, kierując go do przejścia.
    Gdy wyszli z ciemnej i mrocznej jaskini, jeźdźca dopadło kilka wspomnień. Powtórnie chciał je wyrzucić lub zapomnieć, lecz niestety, uparcie tkwiły w jego podświadomości, dając mu do zrozumienia, że jego serce coś pamięta, coś co zmieni jego życie.
    To co zobaczyli, przekraczając bramę życia i śmierci, wstrząsnęło Czkawkę doszczętnie. Znowu znajdował się w Valhalli, można to więc uznać za jego drugą śmierć, ale był tu z ciałem, dlatego dalej żyje. Jego strach przybierał na sile, gdy zgraje Mrocznych Elfów, niszczyły  wszystko na swojej drodze. Zabijali, mordowali w najgorszy sposób, bez wyjątków. Od zwykłych asgardzkich mieszkańców, po potępione dusze. Nie przebierali w środka, chcieli ich zniszczyć, doszczętnie wyeliminować ze świata. Obojętnie czy ze świata żywych czy umarłych. Dla nich się to nie liczyło, chcieli mieć tylko pewność, że każda osoba, która wejdzie im w drogę, zostanie unicestwiona, tym samym dając Lokiemu, nieograniczoną władzę w Asgardzie i wszystkich dziewięciu światach. Albowiem gdy Thor nie będzie miał wojowników sam polegnie, a siedziba i Miasto Bogów upadnie. Już na zawsze.


    Smok zapikował ostro w dół, powalając kilku wrogów na ziemie, ostatecznie ich zabijając. Blondwłosa wojowniczka, wykrzyknęła kilka komend w stronę swojego wierzchowca, starając się przekrzyczeć wiatr oraz odgłosy walki. Młody wiking wystrzelił kilka strzał ze swojego łuku, po czym chwycił dziewczynę za rękę. Astrid uśmiechnęła się do niego lekko, co raczej nie było na miejscu, lecz cieszyła się z jego wsparcia. Mocniej ścisnęła jego dłoń, starając się jakoś to przetrwać. Niestety smok nie ominął lecących w nich sieci. Runęli do oceanu, a Uwer w ostatniej chwili zdążył chwycić chude ciało Hofferson, przyciągając ją do siebie.
    Rudowłosy szybko wypłynął na powierzchnię, zostawiając blondynkę na brzegu. Sam wrócił po Nocną Furię, któremu noga zaklinowała się między dwoma skałami. W porę chłopak odepchnął głaz, uwalniając nogę Szczerbatka.
- To nie ma sensu – wykrztusił gdy znajdowali się na brzegu, ocierając kropelki wody z twarzy – jest ich zbyt wiele – wysapał do wojowniczki, lecz ona była jakby nieobecna. Wpatrywała się tylko w jeden punkt, a jej oczy wypełniły się łzami. Uwer nie mógł pojąć w co patrzy jego przyjaciółka, ale gdy tak samo smok nie ruszał się, postanowił wytężyć wzrok.
    Hofferson odetchnęła głośno, jakby z ulgą, po czym rzuciła się do biegu. Przed oczami nie miała innego obrazu. Szalejąca bitwa nie miała dla niej znaczenia. Dla niej liczył się tylko on – zielonooki Smoczy Jeździec.
- Czkawka – szepnęła, rzucając się chłopakowi na szyję. Zdezorientowany brunet delikatnie objął ją w talii, lecz po zaledwie sekundzie odsunął od siebie. Astrid była trochę zaskoczona jego postawą i zachowaniem. – Co ty tu robisz? – zapytała, wpatrując się w jego soczyście zielone tęczówki, ale nie widziała w nich tego tajemniczego, zadziornego, szalonego błysku. Były jakby bez życia ze zdziwieniem przyglądając się Hofferson.
- Czy… czy ja cię znam? – spytał szeptem, co już do reszty zbiło blondynkę z tropu. Niebieskie oczy zaszły mgłą, a usta otworzyła w geście bezradności. Nie wytrzymała, zamachnęła się i z otwartej ręki, uderzyła go w twarz. Brunet złapał się za bolące miejsce, a dziewczyna wytarła małe kropelki krwi ze swojej dłoni, która aż tak mocno przecięła jego skórę.
- Teraz wyjeżdżasz mi tu z „czy ja cię znam”?! – wrzasnęła, a jej różane policzki, pokryły kurz i słona ciecz, wypływająca z jej oczu, jak z wodospadu. – Jak możesz w ogóle tak mówić?! Po tym co razem przeszliśmy?! – krzyczała na niego coraz głośniej, a Czkawka patrzył na nią z malującym się zdziwieniem, wciąż trzymając się za bolący policzek.
    Taka była prawda, nie pamiętał jej, nie wiedział kim ona jest i kim dla niego jest. Niestety czary były tak silne, że przetrwały nawet przejście przez Bramę. Nic już nie mogło przywrócić mu dawnej pamięci, dosłownie nic. Pozostanie już taki na zawsze, aż do śmierci.
- Ale ja naprawdę cię nie znam – usprawiedliwił się, podchodząc do niej. Wygiął usta w lekkim uśmiechu, za co ponownie został uderzony, tym razem w drugi policzek.
- To skąd się tu wziąłeś?! Dlaczego ranisz mi serce?! Dlaczego mi je łamiesz, mówiąc, że nie pamiętasz?! – Z każdym słowem, jej głos cichł, a więcej zagłuszał szloch. Czkawka nie czuł się w porządku, nawet jeśli jej nie pamiętał. Nie chciał, żeby płakała bo tym samym i on cierpiał. Nawet skoro nie wie, ile wyrządził jej krzywdy, to i tak czuł się winny.
    Tymczasem Szczerbatek wraz z Uwerem, przyglądali się ich dość ostrej wymianie zdań. Smok czuł, że coś się stało jego przyjacielowi, lecz nie wiedział co. Ale był pewien, że musi coś zrobić, cokolwiek, nawet jeśli jego najlepszy przyjaciel go nie pamięta.
    Nocna Furia podszedł do dwójki wikingów. Cały czas patrzył Czkawce w oczy. Brunet lekko odsunął się od zbliżającego się smoka, bo się go po prosu bał. Astrid spojrzała na smoka, poczym pogłaskała go po mordce. Chłopak z dystansem patrzył na smoka.
- Czkawka? – powiedział, na co młody jeździec, odskoczył na bok.
- Rozumiem co on do mnie powiedział – wyszeptał, drżącymi rękoma wskazując na Nocną Furię, który małymi krokami był coraz bliżej niego.
- To ja przyjacielu, to ja, jestem tutaj. Wróć do mnie – szeptał dalej Szczerbatek.
- Odejdź ode mnie! – krzyknął Haddock, wyciągając poręczny sztylet z rękawa. Mierzył nim w Mordkę.
    Smok przekrzywił głowę jak kot, dalej uparcie podążając w jego stronę, jakby broń, którą trzymał, nie robiła na nim większego wrażenia.
- Nie skrzywdziłbyś mnie – powiedział, wyciągając łapę – proszę, jesteś moim najlepszym przyjacielem – dodał a jego duże zielone oczy, z wolna wypełniały się łzami. Czkawka poczuł silny ból w czaszce, przez który upadł na ziemię. Chłopak klęczał wyrywając sobie włosy z głowy i krzycząc. Smok podszedł jeszcze bliżej. – Najlepszym przyjacielem – zakończył, a Czkawka zacisnął mocno powieki. Po słowach Furii, wolno otworzył oczy, uwalniając hipnotyzujące zielone spojrzenie.
- Szczerbatek?.... Mordko! – krzyknął rzucając się czarnemu smokowi na szyję. Z jego oczu popłynęły maleńkie stróżki łez. – Tęskniłem za tobą…


*Berk/Narrator*
    Po niespełna kilku chwilach, wszyscy wikingowie na czele z Sączyślinem wbiegli do więzienia w Berk. Jego czujne i zawsze przenikliwe oczy, wypełniły się łzami, a nogi zrobiły mu się jak z waty. Jego jedyny syn, leżał na podłodze, zakrwawiony, ledwo co mogący oddychać. Oprawcy stali tuż nad nim, lecz w sekundę później podzielili jego los, upadając na ziemię, z mieczami i toporami wbitymi w ich zimne, okrutne serca.
    Wódz dosłownie zadźgał ostatniego najeźdźcę, a furia jaka w nim powstała, powoli odeszła. Nienawidził tych ludzi, którzy tak potraktowali członka wielkiej rodziny Wandali. Pragnął zemsty, wybicia wszystkich nieprzyjaciół, którzy zadarli z Berk. Kiwnął głową na Wiadra i Grubego, po czym dwóch wikingów przeszło się po pomieszczeniu w celu przeszukania i sprawdzenia czy nie ma tu jakiejkolwiek osoby z ich rodu.
    Szpadka, która również przyszła tu z mężczyznami, upadła na kolana przy Sączysmarku, tak jak jego ojciec. Sprawdziła mu puls i z uśmiechem, otarła łzy. Złapała go za rękę, chcąc w pewien sposób przekazać mu siłę i wolę walki. Nie chciała myśleć, co by zrobiła gdyby chłopak umarł. Nie umiała by żyć, aż w końcu z braku chęci do funkcjonowania, skoczyłaby z klifu. Nie przejmowała się, patrzącymi na nią wikingami, czy ojcem Jorgensona. Wiedziała, że nie upuści czarnowłosego, bo za dużo dla niej znaczył. Nie była pewna ile, ale na pewno dużo.
    Dziewiętnastolatek mruknął coś, wydając cichy jęk. Podniósł lekko ramię, wskazując na celę, ukrytą w cieniu nocy. Pyskacz wraz z Stoikiem zbliżyli się do mniemanego małego pomieszczenia, a widok rannego Śledzika, wstrząsnął nimi doszczętnie. Bez namysłu wbiegli tam i sprawdzili czy chłopak żyje. Na szczęście puls był, lecz słaby i ledwo co wyczuwalny. Maron z Foremem wzięli młodego wojownika i ruszyli w towarzystwie Wiadra do Schronu. Musieli znaleźć Gothi, by ta jak najszybciej pomogła blondynowi.
    Rudobrody podszedł do leżących na ziemi wrogów. Jeden z nich miał ciemne włosy, lekki zarost oraz brązowe oczy. Nie rozpoznawał ich, ale jego uwagę przykuł tatuaż znajdujący się na prawym nadgarstku. Podniósł jego rękę by lepiej się przyjrzeć tajemniczym runom. Gdy w świetle księżyca, dojrzał cały malunek, z przerażeniem rzucił jego dłonią o drewnianą podłogę, która uderzyła z łoskotem o martwe ciało. Sprawdził czy inni też je mają i ku jego obawie, na rękach całej czwórki zamordowanych najeźdźców, znajdowały się tatuaże. Zaabsorbowani Sączysmarkiem, Szpadka, Sączyślin i Gruby, nie zauważyli strachu w oczach wodza. Jedynie Pyskacz wlepiał w przyjaciela, zdziwione spojrzenie, a Stoik pokazał mu na migi, by wyszli z budynku.
    Chłód nocy owiał ich twarze, gdy wyszli na mroźne powietrze. Szum fal, zagłuszał szept Haddock’a to też wiedział, że przebywający w więzieniu, na pewno go nie usłyszą.
- Co zauważyłeś? – zapytał cicho kowal, czujnie rozglądając się po wiosce. Najeźdźcy chodzili od każdego domu do domu, szukając zapewne jakichś drogocennych rzeczy, które mogli by ukraść, następnie sprzedając za duże pieniądze, na wymianach z kupcami.
- Na ich nadgarstkach mają prastare runy, które oznaczają pradawne plemienia, nie wierzące w Valhallę, Walkirie, pola bitewne Odyna i walkę poległych wojowników z Thorem w czasie Ragnaroku – wyjaśnił wódz. Podrapał się po brodzie, a strach w jego oczach, nasilał się w każdej chwili.
- Więc co to dla nas oznacza?
- Oznacza to dla nas, że w przeciągu kilku dni, zamierzają zrównać z ziemią naszą wyspę, spalić ją doszczętnie, a nas zabić, by zniszczyć wszelakie ślady naszej religii, wiary, tradycji i obyczajów – powiedział. Pyskacz złapał się za głowę, a w jego do tej pory twardym spojrzeniu, również zagościł strach. Ze zdenerwowaniem, postukał toporem, zamieszczonym na jego wymiennym kikucie w drewniane belki. Nie wiedział co myśleć. Zniszczą Berk, ich jedyny dom, a w raz z nią, ich samych.
- Więc co teraz będzie? – spytał, łamiącym się głosem. Po jego brudnym policzku, spłynęła jedna łza, której nie starł. Nie wstydził się targających nim uczuć i emocji.
    Stoik ogarnął wioskę wzrokiem. W jego sercu zrodziła się niepowtarzalna siła, walka i determinacja. Zrozumiał, że nie może pozwolić im na zniszczenie ich wyspy, na śmierć innych Wandali. Był wikingiem, a wikingowie radzą sobie ze wszystkim. Nawet jeśli to przerastałoby ich możliwości, zawsze będą walczyć, by ocalić to co kochają, to co jest im drogie. Nie oddadzą swojej wioski, będą walczyć do samego końca. Chodź mieliby zginąć, ocalą swoją wyspę, swój dom.
    Teraz chodź sam nie wiedział dlaczego, przed oczami pojawił mu się obraz swojego syna. Stracił go, a potem kolejnych wikingów. Pierwszy raz od tych siedmiu lat, odczuwał żal do siebie i smutek. Pozwolił mu odejść, cieszył się jego ucieczką, a teraz doskwiera mu tęsknota. Może wyrósłby na potężnego wikinga? Może przyniósłby mu więcej dumy, niż inni? Może pokochałby go tak, jak kochał jego matkę? Lecz przez przeszłość, znienawidził syna. Gardził nim, nie kochał i bił. Może gdyby był lepszym ojcem, wszystko byłoby dobrze? Miał by go teraz przy sobie, wiedząc, że jest jeszcze ktoś na kim mu zależy, bardziej niż na własnym życiu czy dobru Berk – na swoim jedynym synu.
- Będziemy walczyć – szepnął w stronę morza. – Nie oddamy im Berk! – powiedział głośniej, odwracając się do przyjaciela. Na jego poczciwej twarzy, zagościł szczery uśmiech. Wódz go odwzajemnił, zerkając jeszcze raz w kierunku spiętrzonych falami wód północnego oceanu.
- Idę powiadomić resztę – mruknął Gbur, wchodząc ponownie do budynku. Stoik tylko w zamyśleniu kiwnął głową. Czuł ból, lecz zrobi to dla Czkawki, tego mizernego chłopaka. Z jego zielono-niebieskich oczu, wypłynęła jedna, samotna łza.
- Dla ciebie, synu…


~*~


Ten rozdział będzie rozbity na dwie części, po których większość wątku zostanie zamknięta. Ale spokojnie, myślę, że to jeszcze nie koniec przygód Smoczego Jeźdźca i Wandali z Berk :* 

O MY THOR!!!
Kochani, zrobiliście to! Udało się! Spełniałam swoje jedno marzenie.... 10 tysięcy wyświetleń! Jestem taka szczęśliwa. Jesteście najcudowniejsi, bo tylko dzięki Wam mam tą wymarzona dziesiątkę. To naprawdę wielkie błogosławieństwo mieć takich wspaniałych czytelników i ludzi, wokół siebie. Jestem Wam bardzo wdzięczna! Ten rozdział dedykuję Wam WSZYSTKIM i tym samym pragnę z całego mojego serca, byście skomentowali rozdział chociaż JEDNYM słowem, bo to dla mnie ogromnie ważne! Kocham WAS najmocniej na świecie! <3 

~ SuperHero *.*

czwartek, 17 września 2015

29. Litość strawi rozum.

     "Myśl o tym, że ją znalazłem jest niesamowita. Jej piękne spojrzenie, słodki głos oraz puszyste włosy. Cała jest wspaniała i za nic jej nie oddam"
Odgarnąłem włosy to tyłu lekko przechylając głowę. Ona patrzyła na mnie i tylko się uśmiechała. Pragnienie wzięcia ją w ramiona było tak ogromne, iż nie wykorzystałbym go za nic. Ciche usta szeptały coś do Megary oraz nieznanej mi dziewczyny. Na razie nie obchodzi mnie kim ona jest, a tylko jak ma na imię. 
    Podszedłem kilka kroków ku dziewczynom, a Meg odwróciła się. Na jej różowych policzkach, dostrzegłem łzy. Wyglądała dziwnie, a po chwili zamknęła oczy i wyszeptała zaklęcie. Skierowała ręce w moją stronę, oczy jej zmieniły kolor na złoty. Poczułem przeraźliwy ból w czaszce. Skuliłem się w pół, łapiąc za głowę. 
- Wybacz mi Czkawka - wyszeptała ostatecznie rzucając na mnie czary. Upadłem pod ich wpływem. Słyszałem jak dziewczyna płacze, a te dwie ją pocieszają. Nie wiedziałem co się dzieje. Spróbowałem wstać, otwierając jedno oko, potem drugie. Armin wstała i podbiegła do mnie, rzucając mi się na szyję. Objąłem ją ramieniem, przyciągając ku sobie. 
- Wszystko dobrze, Meg - powiedziałem, przyglądając się jej małej twarzyczce. Uśmiechnęła się lekko, po czym pomogła mi wstać. 
    Spojrzałem na stojące nieopodal nas dziewczyny. Rudowłosa podeszła, wyciągając rękę. Uścisnąłem ją, ukazując szereg białych zębów. 
- Jestem Hyron, siostra Megary - Jej oczy błysnęły radością, co przyjąłem z ulgą.
- A ta panna? - spytałem, ruszając brwiami. Dziewczyna zaśmiała się, a jej białe włosy, spłynęły kaskadą po ramionach, okrytych ciemnym płaszczem. Jasnozielone oczy wpatrywały się we mnie z zainteresowaniem. 
- Jestem Gerda, przyjaciółka Hyron - przedstawiła się, podając mi rękę. Jak na dżentelmena przystało, pocałowałem ją w dłoń. Hyron, wydawała się obruszona, ale ukryła emocje, wymuszającym, sztucznym uśmiechem. Megara uśmiechnęła się najszerzej jak umiała i podeszła do Kir, leżącej na piasku. 
- Ja natomiast jestem Smoczym Jeźdźcem - pochyliłem się w dół, spoglądając spod moich brązowych włosów, na zaciekawione dziewczyny. Zaśmiałem się pod nosem. 
- Smoczy Jeźdźcu, mógłbyś na chwilę? - przedrzeźniała mnie Meg, pociągając za ucho w stronę smoczycy. Posłusznie podreptałem za nią. 
    Gdy byliśmy dość daleko od Gerdy i Hyron, nachyliłem się do Armin. 
- Gerda jest bardzo ładna - mruknąłem do jej ucha. W odpowiedzi usłyszałem szczery śmiech czarownicy. 
- Podoba ci się? - zapytała, prostując moje rozmyślania o tajemniczej przyjaciółce siostry Meg. 
- Chyba tak - podrapałem się po głowie, na znak bezradności. - Co mam zrobić? 
- Hmmm - przybrała pozę myśliciela - zaczekaj. Coś mi się wydaje, że ty również wpadłeś w oko, Gerdzie, także więc, bez spiny Smoczy Jeźdźcu - zdrowo walnęła mnie w ramię - dasz sobie rady!
    Uśmiechnąłem się przelotnie do dziewczyny, po czym mocno ją przytuliłem. 
- Dziękuję Meg. Nie wiem co bym bez ciebie zrobił - Na moje słowa brunetka zadrżała. Policzki jej pokrywały maleńkie kropelki. Ukryła twarz w dłoniach, a ją tylko objąłem. Nie wiedziałem dlaczego tak zareagowała, lecz chciałem być przy niej, tak po prostu. 
    Skoro na mojej rodzinnej wyspie mi się nie udało, może chociaż teraz mi się uda.

*Valhalla/Narrator*      
    Delikatne rysy asgradzkich gór oraz obszerne, prawie, że przeźroczyste morze to było tylko jeden znak – zbliżanie się do Miasta Bogów. Niestety oprócz pięknego krajobrazu panował tu ogólny chaos i zamęt. Każdy bał się wyjść poza mur własnego domu czy ulicy. Prawdopodobieństwo spotkania jakiegoś Mrocznego Elfa, było tak ogromne jak rozległe oceany świata. Jeśli przerażające było ich spotkanie, to jeszcze bardziej, oczywiście, było schwytanie biednego asgardzieckiego mieszkańca lub – co gorsza – zmarłej duszy. Najeźdźcy traktowali zmarłych okropnie, bez litości, a to tylko z jednego powodu. Chcieli ich wytępić w najgorszy sposób, żeby w czasie Ragnaroku, Thor miał mało pomocników do walki z Lokim. Nikt jednak nie wiedział, że podstępne Elfy, sprzymierzyły się z wygnanym księciem, przybranym synem Odyna. A taka armia, Mrocznych Elfów, Olbrzymów z Jotunnheim (czyt. Jotunhajmu) i innych pomocników boga psot, nie była zbyt zadowalająca.
    Astrid niechętnie zsunęła się z grzbietu Nocnej Furii, by po chwili wpaść w ramiona Uwera. Młody wiking mocno przytulił się do wojowniczki, co blondynka przyjęła z nieoczekiwaną radością. Bardzo lubiła chłopaka, miała w nim duże wsparcie, chodź wydawał się on, zamknięty w sobie.
- Już myślałem, że coś ci się stało – szepnął gorączkowo, odsuwając od siebie niebieskooką. Lekko się do niej uśmiechnął, wypuszczając jej ciało z uścisku. Pewnym krokiem podszedł do siedzącego na ziemi smoka, by pogłaskać go za uchem. Szczerbatek z miłą chęcią przyjął dawkę pieszczot.
- Spokojnie, jestem cała – wykonała ruch ręką, jakby chciała się zaprezentować – jak widzisz.
- Cieszę się. Jak poszukiwania? Znaleźliście coś ciekawego? – zapytał, unosząc brew do góry. Usiadł na ziemi tuż obok smoka, kładąc sobie jego głowę na kolanach. Dziewczyna usiadła naprzeciw nich.
- Praktycznie nic. Lataliśmy z kilka godzin, lecz wszyscy jakby wyparowali – Astrid żywo gestykulowała rękami, chcąc podkreślić wszystkie emocje. Wiking zaśmiał się pod nosem, a Mordka mu zawtórował. – To takie śmieszne? – prychnęła ze zdenerwowaną miną. Odwróciła się do nich tyłem, udając obrażenie. Nocna Furia natychmiast wstał, delikatnie liżąc twarz blondwłosej. Hofferson pogłaskała go po łebku, powtórnie się obracając.
- Kobiety – mruknął Uwer, z udawanym zażenowaniem przejeżdżając po twarzy ręką.
- No ej! – Dziewczyna rzuciła w niego małym kamyczkiem, leżącym koło jej stóp. Chłopak zrobił minę, biczowanego niewolnika, a po chwili cała trójka wybuchnęła śmiechem. Oczywiście Szczerbatek rechotał po swojemu.
- Byliście w Asgardzie? – zapytał, gdy już się uspokoili. Blondynka momentalnie spoważniała. Północny wiatr rozwiał uwolnione spod ciasnego warkocza, kosmyki złotych włosów.
- Chciałam – przerwała, spoglądając ostro na Szczerba, na co on tylko wzruszył skrzydłami, jak człowiek. Na chwilę przez głowę Astrid, przeleciała myśl o wesołym smoku i jego ukochanym jeźdźcu, który na pewno nauczył swojego pupila ludzkich zachowań. Natomiast dla Uwera, było to nie pojęte, że zwierzęta – a tym bardziej – smoki, mogą przejąć tak dużo ludzkich cech – lecz Szczerbatek uznał, że to nie najlepszy pomysł i wylądowaliśmy na małej wyspie Sif, położonej niedaleko Asgardu – Blondynka uznała, że lepiej teraz nie mówić wikingowi o mowie smoka, ponieważ coś tak niebywałego mógłby przyjąć za dziwne lub nierealne. Przecież i tak by go nie usłyszał, a Astrid nie miała na to żadnych dowodów. Wtedy Uwer mógłby ją uznać za niezrównoważoną psychicznie i od razu wydać w łapy Mrocznych Elfów. Tego chciała uniknąć, za wszelką cenę.
    Chłopak pokiwał głową na znak, że rozumie. Na chwilę zamyślił się, lecz dłoń blondynki wyrwała go z transu.
- A u ciebie działo się coś ciekawego? – spytała, przywołując Szczerbatka do siebie. Smok niechętnie oderwał się od ciepłe ręki wikinga i podbiegł do wojowniczki.
- W sumie to nic. Spotkałem się tylko z Friggą, a ona powiedziała mi, żebyśmy przylecieli do niej, na spotkanie z samym Odynem – powiedział Uwer to z taką obojętnością, jakby spotkanie Wszech Ojca, było rzeczą zwyczajną.
    Dziewczyna wybałuszyła oczy, otwierając usta ze zdziwienia.
- To dopiero teraz mi o tym mówisz? – warknęła poirytowana zachowaniem rudowłosego. Pośpiesznie wstała, wskakując na siodło smoka. Ciemnooki popatrzył na nią z politowaniem.
- Powiedziałbym ci wcześniej gdybyśmy mieli od razu tam do niego lecieć – wyjaśnił, podając jej rękę gdy schodziła z grzbietu Furii. – Więc spokojnie, Frigg mówiła, żebyśmy się stawili do pałacu oddalonego od Asgardu, o jakiś dzień drogi. Mamy być tam jutro dwa kwadranse po zachodzie słońca – powiedział.
- Niech ci będzie – burknęła w odpowiedzi Astrid, powtórnie wchodząc na gotowego do lotu Szczerbatka. Gdy smok wyczuł, że jego jeźdźczyni siedzi w siodle, wystrzelił jak z procy, zostawiając zaskoczonego wikinga na ziemi.
    Blondynka krzyknęła głośno w białe chmury, przytulając się do rozgrzanej szyi przyjaciela.
- Dziękuję, że jesteś.

*Berk/Narrator*
    Sączysmark ze zrezygnowaniem spuścił głowę w dół. Nie dość, że sam dał się złapać to jeszcze zostawił Szpadkę samą sobie, narażoną na pewne niebezpieczeństwo ze strony najeźdźców. Miał żal do samego siebie, że tego nie przewidział, nie kazał jej wracać do Schronu czy po prostu uciekać. Gdyby najpierw pomyślał, Thorston byłaby bezpieczna siedząc z innymi wikingami w ukryciu. Ale nie, on ją zostawił na pastwę losu, bez żadnej opieki. Jestem fatalnym przyjacielem, pomyślał w duchu. Czy tylko przyjacielem? Teraz wiedział, że to za trudne pytanie. Nie miał wątpliwości, że czuje coś do bliźniaczki, lecz nie wiedział co. Miłość? Szacunek? Czy tylko chwilowe zauroczenie? Tyle pytań krążyło po jego głowie, a nie miał znikąd pomocy, by na chodź jedno odpowiedzieć. Pozostawało mu tylko czekać, aż będzie mógł na spokojnie porozmawiać z Szpadką. Jednak wiedział, że ta rozmowa na pewno szybko nie nadejdzie, z czego nie był zadowolony. Wolał od razu wszystko załatwić, by to cholerne sumienie przestało go dręczyć. Chciał ją zobaczyć całą i zdrową, nieważne gdzie i przy kim. Ważne, że teraz.
    Śledzik, który leżał tuż obok niego, związany grubymi sznurami, przekręcił się w bok. Dopiero teraz Jorgenson spostrzegł, że jego przyjaciel ma dość dużą ranę na brzuchu. Wyglądała na świeżą, ponieważ wciąż kapały z niej kropelki krwi. Blondyn zawył lekko z bólu, na co oboje otrzymali surowe spojrzenie strażnika, który ich pilnował. W tym momencie Sączysmark, miał wielką ochotę wstać i nawrzucać mu co nim myśli, lecz na razie musiał trzymać język za zębami. Gdyby spróbował pisnąć chociaż słówko, nieprzyjaciele by ich zabili.
    Brunet szybko oderwał kawałek swojej brązowej tuniki z ramienia, przykładając ją do rany Ingermana. Następnie zerwał z siebie całą koszulę, obwiązując nią Śledzika. Kiedyś nauczyła ich tego Gothi, bo musieli mieć przymusową lekcję medyczną. Wtedy bardzo się na niej nudzili, ale jak się teraz okazało, lekcja ta była bardzo przydatna.
    Jorgenson podszedł do krat.
- Mój przyjaciel potrzebuje naszej szamanki. Wykrwawi się jeśli ona mu nie pomoże – powiedział, lecz nie dostał żadnej odpowiedzi. – Słyszysz co do ciebie mówię? – zapytał, podnosząc ton głosu.
- Zamknij się! – warknął oschle strażnik, jednak na wikingu nie zrobiło to wielkiego wrażenia.
- A daleko mam gdzieś to twoje „zamknij się” – zrobił cudzysłów w powietrzu, wykrzywiając usta. – Potrzebujemy pomocy lekarskiej, już! – krzyknął, a dopiero po chwili pożałował swoich czynów.
    Żołnierz wstał i otworzył kraty więzienia. Siłą wytargał z niej Sączysmarka, a do pomocy przyszło jeszcze czterech innych. Wszyscy zaczęli bić i kopać młodego Jorgensona. Otrzymywał serię ciosów w brzuch oraz w twarz. Jednak cierpliwie znosił ból jaki mu zadawano. Czuł się okropnie, krew wypływała z jego ust, brwi i nosa. Obydwie nogi zdołali mu wykręcić, na końcu łamiąc. Ból był nie do wytrzymywania. Brunet spojrzał oczami pełnymi łez, na leżącego w celi, Śledzika. Chciał mu tylko pomóc, lecz nie dał rady. Po twarzy blondyna również spływały strumyczki słonej cieczy. Nie mógł dłużej patrzeć na torturowanie przyjaciela, na jego cierpienie. Chodź sam czuł, że jego koniec już nadchodzi, ostatnimi siłami, wykrztusił tylko jedno słowo, w kierunku wikinga.
- Przepraszam – padł na ziemię, zamykając ostatecznie oczy. Na ten widok z gardła bitego, wydobył się okrzyk żalu i straty. Straty kolejnego wikinga, wojownika... i przyjaciela.


    Szpadka siedziała w stodole, prawie w ogóle się nie ruszając. Nie chciała swoją osobą wydać chodź jednego głosu, wiedziała jakie byłyby tego konsekwencje. Podciągnęła nogi pod brodę, chowając głowę między kolanami. Czuła dziwną, wewnętrzną pustkę. Teraz brakowało jej Sączysmarka, który przytuliłby ją i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Jednak teraz wojowniczka wiedziała, że nic nie będzie dobrze. Została sama, inny wikingowie są w Schronie, a kilku innych śmiele, krąży po wiosce. Czy miała odwagę by coś zrobić? W tej chwili, czuła się bezradna, jak nie ta Szpadka na co dzień. Odczuwała wstyd, bo bała się śmierci, nie chciała umierać ani chronić własnej wioski. Co by powiedział jej dziadek – Ponurykłos Thorston? Że jest słaba, że nie jest wikingiem, że nie zasługuje na dom Thorston’ów! Bliźniaczka wiedziała o tym, jak o niczym innym.
    Blondynka powoli wstała z ziemi, poprawiając hełm, spoczywający na jej głowie. Odważnie pochwyciła topór Jorgensona w swoją niewielką dłoń. Otarła wszelkie łzy, przybierając groźny wyraz twarzy.
- Dasz sobie rady – przekonywała się, gdy stała u drzwi wyjściowych – jesteś wikingiem! – wykrzyknęła, popychając wrota i z głośnym okrzykiem, wybiegając z budynku. W fali adrenaliny zamknęła oczy, na ślepo wymachując bronią w powietrzu. Po chwili poczuła, że jest wciągana ponownie do stodoły, a z jej ręki zabrano topór.
- Co jest? – ucięła, widząc zdenerwowanie malujące się na twarzy wodza. Ucichła, spuszczając głowę.
- Czy ty Szpadka, oszalałaś?! – krzyknął Stoik, lecz został, gestem ręki uciszony przez Pyskacza. Nieśmiało spojrzała na stojących przed nią wikingów. – Jest ktoś jeszcze z tobą? – dodał po chwili, wyraźnie uspokojony.
- Nie, to znaczy tak – szepnęła, podnosząc wzrok na Ważkiego. – Byliśmy we trójkę, ja, Śledzik i Sączysmark. My podsłuchaliśmy rozmowę innych o ich powrocie do wioski, więc też chcieliśmy im pomóc i ocalić ciebie oraz Pyskacza – Rudobrody zdziwił się na jej słowa, a jego serce zalało szczęście, bo nawet najmłodsi chcieli mu pomóc. Lepszych wikingów nie mógł sobie wymarzyć.
- To gdzie oni są? – wtrącił się do rozmowy Maron. Jego niebieskie oczy zaświeciły troską o młodych wojowników.
- Śledzik poszedł na zwiady, a my ukryliśmy się tutaj. Potem Sączysmark – urwała, a jej oczy wypełniły się łzami. Wandale z wyczekiwaniem, czekali, aż ujawni im całą prawdę – wyszedł by poszukać Śledzika. Zostałam tu sama, a on już długo nie wrócił – Wypowiedź bliźniaczki, przerwał przeraźliwy, donośny krzyk, należący do jednej osoby – Sączysmarka.
    Jorgenson w jednej chwili pobladł, a następnie zerwał się do biegu, szeptając tylko:
- Synku…


~*~


nie miałam innego pomysłu na tytuł...

~ SuperHero *.*

czwartek, 10 września 2015

28. Ofiara ponosi konsekwencje.

Trzy miesiące później...

    "To co czuję, jest dziwne. Nie wiem dlaczego tak jest, lecz nie chcę się tym przejmować. Nie obchodzi mnie to. Wolę o tym nie myśleć, a tylko zakosztować nieba" 
Śmiertnik skręcił szybko w prawo, na co prawie spadłem z siodła.
- Spokojnie Kir - mruknąłem do smoka, głaszcząc do po fioletowej skórze. Zębacz zaskrzeczał wesoło, nagle spadając w dół. Na brzuchu poczułem mocniejszy ucisk.
- Oszczędzilibyście sobie tych "cudownych" lotów - warknęła sarkastycznie Megara, wbijając palce w moje ramiona.
- Nie przyzwyczaiłaś się jeszcze Meg? - zaśmiałem się, odwracając głowę do dziewczyny. Miała zamknięte oczy, a jej brązowe włosy, fruwały we wszystkie strony, smagane przez wiatr.
    Ponownie chwyciłem siodła i szukałem wzrokiem odpowiedniej wyspy do wylądowania. Przez ostatnie trzy miesiące dużo się zmieniło. Mam nadzieję, że na dobre.
    Po kilku minutach, spokojnie wylądowaliśmy na dużej plaży. Piasek skrzył się w świetle porannego słońca, a rosa pozostała jeszcze na trawach, mieniła się srebrzystym kolorem. Drzew było tu bardzo mało, na których i tak sporadycznie występowały listki. Wiadomo, za niecały miesiąc zima, a my musimy znaleźć odpowiednie schronienie.
- Jak myślisz - Armin wzięła garść złotego piasku w rękę - są tu jacyś ludzie?
- To całkiem możliwe. Wyspa jest dość rozległa, więc i tak trzeba ją przeszukać na Kirze - wskazałem smoka, który gładko ułożył się na ziemi, wyciągając skrzydła. - Ale najpierw zrobimy postój, żeby Kir mogła odpocząć - uśmiechnąłem się do Meg i ruszyłem do lasu po drewno.
    Gdy miałem sporo chrustu, ruszyłem w drogę powrotną. Jednak moją uwagę przykuła jaskinia i wydobywający się z niej dym. Odłożyłem patyki na ziemię i wyciągając Piekło, poszedłem do tajemniczej jaskini.
    Wszystkie ściany były obrośnięte mchem i różnymi roślinami, których szczerze powiedziawszy nigdy nie widziałem. Wraz z posuwaniem się na przód, chłód był coraz bardziej przejmujący. Dreszcze wstrząsnęły moim ciałem, lecz dalej uparcie, szedłem ku nawet nie wiem czemu. Światło i delikatne ciepło z Piekła, dodawało mi otuchy.
    Od tych trzech miesięcy rzadko kiedy myślałem o Szczerbatku i Astrid. Megara powiedziała, że ciągłe rozpamiętywanie nie wyjdzie mi na dobre. Na pewno prędzej czy później, wylądowałbym w karczmie upity miodem do nieprzytomności. Mówiła, że uczyła się naszych wierzeń i religii. A mitologia jasno mówi, że takie ciągłe wzywanie do dusz lub pragnienie śmierci, często sprowadza - ale nie zawsze - złe rzeczy. Tęsknię za nimi, choć dzięki Kir i Meg, daję sobie rady. One mi pomogły.
    Niespodziewany szelest, wywołał u mnie kropelki potu, na czole. Odetchnąwszy ruszyłem dalej.
    Pod skalną ścianą, parę metrów ode mnie, na kamieniu siedziała starsza kobieta. Przyglądała mi się, a ja schowałem broń. Promyki słońca wpadające przez dziurę w skale, dawały wystarczająco dużo światła. Kobieta poruszyła się i wzięła swoją laskę, by móc wstać. Zachowaniem przypominała mi bardzo...
  Gothi
    Kobieta podeszła kilka kroków, wymierzając swoją laską we mnie.
- Czego tu szukasz? - zapytała, ochrypniętym zimnym głosem, który odbił się od skalnych ścian, przeraźliwym echem. Jej srebrne oczy patrzyły na mnie zdecydowanie, bez strachu czy innych uczuć.
- Ja sam nie wiem - powiedziałem zgodnie z prawdą. Sam nie wiem czemu wlazłem od tej jaskini i dlaczego z nią rozmawiam.
- Jesteś w jaskini Wularo, mieszkaniu Walkirii samego Odyna, Liviki - przedstawiała się, schylając lekko głowę ku ziemi. No nie, kolejna Walkiria.
  Nie, nie, nie... Nie wolno ci pamiętać o... Astrid...
    Przezwyciężyłem chęć rozpłakania się, dlatego odetchnąłem.
- Ja jestem - zacząłem, lecz Livika mi przerwała.
- Wiem kim jesteś o Wielki Smoczy Jeźdźcu - ponownie schyliła się, dygając na nodze.
    Stłumiłem w sobie śmiech. Wielki Smoczy Jeździec?
- Ja nie jestem Smoczym Jeźdźcem - mruknąłem, siadając na chłodnych kamieniach. Walkiria usiadła na przeciw mnie.
- Jesteś nim, od samego początku, i nigdy nie wolno tobie, w siebie zwątpić - odparła, odgarniając siwe włosy do tyłu.
- Chyba zwątpienie mamy za sobą - szepnąłem, poprawiając zapasowy gaz Zębiroga.
- Nie możesz w siebie wątpić, ponieważ nie uratujesz smoczej i ludzkiej rasy.
- Nie mogę, rozumiesz? Nie mogę nikogo uratować, bo nie mam smoka, nie mam mojego przyjaciela - wyżaliłem się.
    Kobieta powiedziała coś niezrozumiałego dla mnie, a po chwili rozbłysło światło. Pod jego wpływem Livika zaczęła się zmieniać. Jej siwe włosy, nabierały pięknego brązowego koloru, srebrne oczy jakby stały żywsze i roześmiane, a całe ciało rozświetliła granatowo-szara szata. Wyglądała pięknie.
- Och Jeźdźcu - szepnęła, śpiewnym i melodyjnym głosem - wiem, że przeżyłeś bardzo dużo. Straciłeś najlepszego przyjaciela, który był smokiem, oraz młodą wojowniczkę. Twój ból i cierpienie zostały nagrodzone - zrobiła ruch ręką, a w małej kałuży, pojawiła się najpierw mgła a potem widoczny obraz.
    W maleńkim stawiku, pojawił się ocean, ogromny, rozległy, w kolorach pięknego szafiru. Złote słońce połyskiwało na jego tle, jak roziskrzone ognisko, wielkie i majestatyczne. Szara łuna dekorowała prawą stronę nieba, lecz za nią kryły się spalone domy, zniszczone uliczki, dziwne budynki. Całe miasto pogrążone było w chaosie i zamęcie. Wszyscy krzyczeli lub wydawali ciche jęki przed śmiercią.
    Spojrzałem wymownie na Livikę, na co ona zaszklonymi oczami, wskazała kałużę. Dalej wpatrywałem się w ten straszliwy obraz, lecz moją uwagę przykuł czarny punkt, przemieszczający się po niebie. Moje serce zabiło w zdwojonym tempie, gdy ten czarny punkt, pokazał się w pełnej krasie. Szczerbatek, pomyślałem, a na policzku poczułem gorącą łzę. Mój ukochany przyjaciel dumnie fruwał nad błękitnym oceanem, a na jego grzbiecie siedziała..
- Astrid? - szepnąłem, nie dowierzając. Ta, która pałała do mnie szczerą nienawiścią dosiadła mojego smoka. Dwie osoby. - Przynajmniej oni są szczęśliwi - mruknąłem, czując jak wszystko co budowałem od mojej ucieczki z domu, się rozpada. Siłę, dumę, pogardę i nienawiść. Wszystko runęło jak lichy, drewniany dom podczas huraganu. Niechęć jaką do siebie czułem, była okropna.
- Nie są szczęśliwi - odparła posępnie Walkiria, ponownie poruszając ręką.
    W kałuży pojawił się obraz atakujących pewne miasto, dziwnych stworów. Pojawił się tam też Szczerbatek z Astrid. Atakowali ze wszystkich sił, lecz mój smok oberwał. Razem runęli do morza.
- Nie! - wrzasnąłem, podrywając się na nogi. Rozgoryczenie, żal, smutek i gniew wzięły nade mną górę. Oni nie mogą umrzeć! - Livika zrób coś! - potrząsnąłem ramionami Walkiri.
    Uniosła na mnie zapłakane srebrne  spojrzenie. Ponownie jej poprzedni wygląd, powrócił. Zamknęła oczy, łapiąc mnie za rękę.
- Każdy brak mocy, odbiera powrót i szczęście. Strzeż się Smoczy Jeźdźcu, nie ufaj nikomu, a odnajdziesz swój wewnętrzny spokój - wyszeptała, po czym opadła na moje ramię.
- Liviko, pomóż mi - odparłem rozpaczliwie. - Daj mi jakieś wskazówki, komu mam nie ufać? Czego mam się strzec? - Niestety Walkiria nie odpowiedziała.
    Znowu mój smutek i żal o Szczerbatka nasilił się. Podszedłem jeszcze kilka kroków przez kamienną ścieżkę, aż w końcu runąłem na ziemię, tracąc wszelaką świadomość.


*Narrator*
    Megara usiadła na piasku przypatrując się spokojnym falom. Kir leżała tuż obok niej, wkładając swój wielki łeb pod jej rękę. Dziewczyna czule muskała chropowatą skórę smoka, swoją małą dłonią. Słońce świeciło nawet ciepło, ogrzewając delikatnie ich ciała.
    Smoczyca spojrzała w oczy Armin. Brunetka widziała w nich zatroskanie o jeźdźca i malujące się pytanie.
- Przyjdzie - szepnęła, uspokajająco w stronę Śmiertnika - nie ma wyjścia.
    Powiew wiatru, rozwiał jej włosy do tyłu, a policzki młodej czarownicy zaróżowiły się lekko. Meg czuła napływającą moc i wiedziała, że jej pobratymcy są blisko. Nie chciała mu tego robić, lecz sama nie miała wyboru. Została zmuszona, a jako jedna z najwyższych kapłanek, nie mogła się przeciwstawiać Radzie Błękitnego Lotosu. To złamałoby wszelkie prawa, przez co Meg musiałby być spalona na stosie. Nie chciała umierać, dlatego się zgodziła. Gdyby nie chodziło o jej własne życie, broniłabym go z całych sił. Niestety nie potrafiła się poświęcić.
    Wraz z nadchodzącą nocą łódź dopłynęła do brzegu. Megara wstała, otrzepując niebieską sukienkę. Popatrzyła parę razy w stronę lasu, chcąc się upewnić, że Czkawka nie idzie i nie zobaczy tajemniczej łódki. Gdyby teraz wyszedł, wszystko by przepadło.
    Z drewnianego środka transportu, wyskoczyła rudowłosa dziewczyna, wzrostem podobnym do Meg. Miała świdrujące czarne oczy, które połyskiwały w świetle zachodzącego słońca. Uśmiechnęła się promiennie do dziewczyny, widząc ją całą i zdrową.
- Siostrzyczko - szepnęła, mocno przytulając Armin.
- Hyron - mruknęła odwzajemniając uścisk.
    Po chwili dziewczyny oderwały się od siebie.
- Wszystko załatwione? - spytała, uważnie przyglądając się siostrze. Morska bryza rozwiewała jej rude włosy, ukazując różane policzki, obsypane kilkoma piegami oraz duże czoło, bez żadnych zadrapań.
- Tak - Megara pokiwała twierdząco głową.
    Czuła się coraz bardziej podle, gdy tylko wspominała sobie o pomyśle Rady. Żal do samej siebie, był zanadto przytłaczający. Brunetka już nie wytrzymywała, lecz dla tego co dzięki temu osiągnie, mogła się choć trochę poświęcić.
- Wszystko dobrze? - zapytała Hyron, uważnie przyglądając się siostrze.
- Jasne - wygięła usta w sztucznym uśmiechu - tylko, ten pomysł - jęknęła, wyobrażając sobie co będą musiały zrobić. Czarnooka potrząsnęła głową.
- Megaro, wiesz dla kogo to robisz. Sama się zgodziłaś, a wiesz jakie są konsekwencje - zmarszczyła skórę na czole, a w kącikach oczu, pojawiły się ledwo widoczne zmarszczki. Armin niechętnie przyznała rację Hyron.
    Wiedziała co go spotka, a jednak nawet po tym co przeżyli, po poznaniu jego natury i charakteru, postanowiła go na to skazać.


*Astrid/Valhalla*
    Mam wrażenie, że jest tu ktoś, kogo nie powinno tu być. Bez względu na wszystko złamał zasadę i jednak tu jest. Nie wiem czy się cieszyć czy nie. Mam ochotę przyłożyć mu najmocniej jak tylko umiem i wygarnąć wszystko co mi leży na sercu. Jednak nie potrafię się na niego gniewać, nie wiem czemu. On jest już taki po prostu. Teraz chciałabym móc go przytulić i powiedzieć, że mimo, iż znaliśmy się tak krótko, to bardzo tęskniłam. Nawet bardziej niż mógłby sobie wyobrazić. Moja tęsknota chce wygrać z wszystkimi siłami tego świata. Nie poddaję się, bo wiem, że w końcu będziemy wolni. A moje serce - kocha, walczy, cierpi.


~*~


Chciałam dodać wczoraj, to mi mama odłączyła Internet dlatego musieliście czekać. Wiem, ale chyba rozumiecie, że szkoła.. a za tym idą same problemy. Więc obmyśliłam genialny plan, rozdziały będą się tu pojawiały co tydzień!
Wiecie lepsze to niż te cztery dni, bo i ja się zdążę wyrobić, a wy nie będziecie musieli się niecierpliwić bo notki będą dodawane regularnie.
Się nagadałam, no nic. Oczywiście zapomniałam Wam życzyć miłego roku szkolnego. Którą klasę przywitaliście 1 września? Ja 2 gim, więc na luzie.. :)


Kochani chciałabym Wam szczerze podziękować za ponad 9K wyświetleń! Jesteście cudowni! Bez Was na pewno odeszłabym po pierwszym rozdziale, ale jednak tu jestem, tylko dzięki Waszemu wsparciu. Kocham Was bardzo mocno i dziękuję za to, że czytacie moje wypociny i czekacie na kolejne rozdziały. Teraz choć nawalam z rozdziałami, chcę byście wiedzieli, że notki staram się pisać w każdej wolnej chwili. Na przerwie, w drodze do szkoły, przy zadaniach czy wcześnie rano. Dlatego ogromnie Was proszę byście skomentowali ten post, WSZYSCY bym wiedziała ile osób czyta i tutaj jest, zawsze. To dla mnie ogromnie ważne! :*
Nie mogłabym wyobrazić sobie lepszych czytelników. Kocham Was najmocniej :** ❤❤❤


Trzymajcie się, do za tydzień!

~ SuperHero ❤

czwartek, 3 września 2015

27. Wyznanie drogą zemsty.

    "Naprawiłem choć połowę swoich błędów. Radość, która rozpiera mnie od środka, emanuje uśmiechem na moich ustach. Mordko, już niedługo"
Spojrzałem na śpiącego Śmiertnika i głaszczącą go Megarę. Jej stroskane spojrzenie, wodziło po ciele smoka. Odczuwałem jej strach o życie biednego Zębacza. Cicho szeptała mu miłe słowa, zapewne, chcąc w jakiś sposób ulżyć mu w cierpieniu. Nie dawała upustu emocjom, twardo powstrzymywała łzy. Nie wiem dlaczego nie chciała przy mnie zapłakać nad jego losem, ale skoro woli wszystko stłamsić w sobie - ja to uszanuję.
    Podniosła na mnie wzrok, wstając od smoka. Usiadła naprzeciwko, a dzieliło nas tylko ognisko. Wbiła we mnie granatowe spojrzenie, wywiercając coraz to więcej dziur w moim ciele. Jakby chciała mnie przejrzeć na wylot. Niestety nie dowie się wszystkie i tak już pozostanie.
    Chrząknęła, wygładzając materiał swojej niebieskiej sukienki.
- Opowiedz mi proszę o tym Szczerbatku - poprosiła, robiąc niewinną minę. Westchnąłem tylko, bo wiedziałem, że wcześniej czy później, zapragnie się o nim coś dowiedzieć.
- Ehh... Szczerbatek to smok - otwarła szerzej oczy w geście zdziwienia, lecz nie tego nie skomentowała. Najpewniej czegoś innego się spodziewała - To mój ukochany smoczek, przewoźnik, brat, kompan.. najlepszy przyjaciel... - Na szczęście moje oczodoły nie wypełniły się łzami.
    Megara wydawała się bardzo zdziwiona.
- Najlepszy przyjaciel? - Dalej nie dowierzała.
- Tak - mruknąłem.
- Ale jak?
- Gdy miałem jedenaście lat, pewnego dnia, podczas ataku na moją wioskę, udało mi się zestrzelić Nocną Furię, nieprawy pomiot burzy i samej samiutkiej śmierci. Następnego dnia znalazłem go na Kruczym Urwisku, nie miał lewej lotki w ogonie, bo przez mój wynalazek, ją utracił. Zdobyłem jego zaufanie i zaprzyjaźniliśmy się. Ratował mi wiele razy życie i ja jemu - powiedziałem, biorąc do buzi, kawałek dorsza. Dziewczyna w ciszy analizowała usłyszaną informację.
- Więc, to jest Szczerbatek? - wskazała na rannego Zębacza.
- Nie, to jest Śmiertnik Zębacz. Mojego smoka tutaj nie ma - Ostatnie słowa wypowiedziałem prawie szeptem.
- To gdzie on jest? - dociekała.
    Cała furia i gniew, które mi towarzyszyły podczas śmierci mojego ukochanego przyjaciela, wzięły nade mną górę.
- Nie żyje! - wrzasnąłem tak głośno, że aż fioletowy Śmiertnik, obudził się, podnosząc na nas zmartwione spojrzenie. Megara wzdrygnęła się pod wpływem mojego stanowczego głosu. Wstałem od ogniska, odwracając się tyłem do niej.
- Przykro mi, na pewno ci ciężko - zaczęła, wstając. Położyła mi rękę na ramieniu.
- Nie chcę niczyjej litości, rozumiesz?! - warknąłem, odpychając ją. Wydawała się oburzona moim zachowaniem. Przymrużyła oczy.
- Chciałam ci tylko pomóc - szepnęła.
- Nikt mi nie może pomóc! - krzyknąłem i zdenerwowany wyszedłem z jaskini. Pobiegłem wzdłuż innej ścieżki, biegnącej z drugiej strony góry.
    Potrzebowałem się jak najszybciej uspokoić. Usiadłem pod drzewem, na drugiej górze, skąd dobrze widziałem jaskinię. W razie niebezpieczeństwa, szybko mogę tam pobiec, by walczyć.
    Przymknąłem oczy, opierając głowę na brązowej korze. To prawda, brakowało mi Szczerbatka. Każdego dnia, ból po stracie wciąż się nasilał, a stało się to zaledwie kilkanaście dni temu. Jego śmierć była najgorszym ciosem, wtedy to utraciłem cząstkę siebie. Wiem, że już nigdy jej nie odzyskam. W połowie umarłem, on za mnie.
- Och, Mordko - szepnąłem, a jedna łza spłynęła mi po twarzy. Nie wiem co się ze mną stało. Z twardego Tajemniczego Smoczego Jeźdźca, stałem się słabym zwykłym chłopakiem. Czyżby na powrót Czkawką?


*Berk/Narrator*
    Wódz razem z Pyskaczem, schowali się w jednym z tuneli, biegnących pod Twierdzą. Nasłuchiwali czy najeźdźcy wtargnęli na Główny Plac i do Sali. Mieli nadzieję, że reszta wikingów, spokojnie siedziała, ukryta w Wielkim Schronie. Jednak nie wiedzieli, że ósemka Wandali, wyruszyła na ich poszukiwania, a jakby tego było mało, to w dwóch oddzielnych grupach.
    Pyskacz otarł pot z czoła, siadając pod ścianą.
- Więc co, szykujemy się na atak? - zapytał  Ważkiego, dokręcając swój topór w wymienianej ręce.
- Pyskacz, nie chcę byś ryzykował swoje życie, więc ty pójdziesz jednym tunelem do Schronu, ja wyjdę im naprzeciw. Chociaż kilku powybijam, no i dowiem się, kto nas najechał - odpowiedział mu, wódz. Gbur zrobił dziwną minę.
- Czy ty myślisz, że pozwolę ci iść samemu na tamtych? - wskazał palcem do góry. - Lepiej palnij się w ten łeb. Rozmawialiśmy o tym - mruknął.
- Pyskacz.
- Stoik - powiedzieli w tym samym momencie, lecz kowal bardziej z naciskiem.
- Nie możesz.
- A właśnie, że mogę - żąchnął, lekko podenerwowany Pyskacz.
    W czasie ich sprzeczki, z innego wejścia do korytarza, w którym się zatrzymali, wyszli wikingowie. Wódz z kowalem, popatrzyli na nich z niedowierzaniem.
- Co w tu robicie? - zagrzmiał rudobrody udając zdenerwowanie, lecz w duchu strasznie się cieszył, że jego ludzie nie opuścili go, nawet jeśli im zakazał.
- Przyszliśmy po was, wodzu - odparł Maron.
- Przecież kazałem wam iść do Schronu.
- Wodzu, nigdy nie zostawimy cię w potrzebie - powiedział dumnie Forem. I była to prawda. Nawet jeśli na Berk spadałby meteoryty, pioruny, burze i smoki - wikingowie za nic, nie opuściliby swojego wodza. To on ich ochraniał i dbał, teraz nadeszła ich kolej by się za to odwdzięczyć.
    Stoik poczuł, że ma ochotę się rozpłakać. Widok piątki wikingów był dla niego czymś wspaniałym. Świadomość tego, że nie jest sam, akurat w tym momencie była niesamowita. Nie mógł oczywiście, okazać słabości dlatego, nabrawszy powietrza, wyciągnął za grubego, brązowego obszytego rozmaitymi żelaznymi ozdobami pasa, swój ulubiony miecz. Wyciągnął rękę ku górze, pokazując zebranym potęgę dostojnego ostrza. Rzadko tak robił, ale to miało być znakiem dla Thora, który swoją siłą dopomoże wikingom w walce.
    Wydali z siebie głośne okrzyki, wybiegając z podziemnych tuneli. Byli pewni, że dzisiaj ich ukrywanie się skończy, lecz nie wiadomo z jakim skutkiem.


    Sączysmark wyszedł ze stodoły, na poszukiwania Śledzika. Jego przyjaciel już długo nie wracał, a sam Jorgenson musiał się przewietrzyć po sytuacji ze Szpadką. Sam nie wiedział co czuć. Mógłby uznać ten pocałunek za zwykły przypadek lub z nadmiaru emocji. Nie wiedział czy rzeczywiście darzy Thorston jakimś głębszym uczuciem, czy tylko dał się ponieść chwili. Lecz swojej przyjaciółki nie całuje się z przypadku, myślał krążąc po wiosce. Zmierzał do Smoczej Areny.
    Słońce już dawno zaszło za błękitne morze, a ogromny księżyc schował się za ciemnymi, grubymi chmurami. Natura wyczuła jakby jego dziwnym nastrój. Wszystkie myśli odnośnie młodej wojowniczki były dla niego zbyt przytłaczające, a zadręczanie się nie wychodziło mu na dobre.
    Po kilku minutach znajdował się na Arenie. Niczego nie świadomy, wszedł przez drewniane wrota, prowadzące na kamienisty plac. Zauważył leżącego pod jedną klatką, Śledzika. Uradowany podbiegł do blondyna, lecz nie wiedział, że ten jest związany. Szybko pokonał dzielącą ich drogę. W ostatniej sekundzie skoczyło ku nim zgraja uzbrojonych najeźdźców. Nie wiedzieli kto ich napadł, ale gdy na chwilę twarz dowódcy, została oświetlona wszystko pojęli. On przybył się zemścić.
- Thorze...


*Valhalla/Narrator*
    Wieczorem, gdy słońcem schowało się za horyzontem, Astrid wraz z Nocną Furią, wylądowała na wyspie blisko Asgardu. Była niewielka, oddalona od Miasta Bogów, o zaledwie godzinę drogi na smoku. Znajdowało się na niej kilka drzew i małe jeziorko.
    Dziewczyna zmęczona usiadła przy stawie, a Szczerbatek położył się obok niej. Blondynka wpatrywała się w spokojną niebieską powłokę. Miała taki sam kolor oczu. Zawsze czuła, że morze to jest coś co kocha, co pozwoli jej na odprężenie i co przyniesie ukojenie jej zharatanemu sercu. Czuła się wtedy jakby nic innego nie istniało. Nawet raz Gothi powiedziała jej, że jest z praprzodków ludzi Mórz, ponieważ czerpie z niego siłę. Teraz dopiero wiedziała, że to najszczersza prawda.
    Nocna Furia, ciekawie zerknął na swoją jeźdźczynię, domagając się pieszczot. Niebieskooka zaśmiała się lekko i podrapała go pod szyją, na co on, zamruczał. Nigdy by nie pomyślała, że ta przerażająca bestia pozwoli jej na ucieczkę z Berk, a potem razem odnajdą się w Krainie Bogów, by na zawsze szybować pośród chmur. Lecz Astrid, zastanawiała się co będzie gdy Czkawka dostanie się do Valhalli. Odbierze jej jedynego przyjaciela, zostawiając ją samą. Odfrunął daleko, a ona ich nie znajdzie.
    Na tą wizję, po jej bladym policzku, spłynęła malutka łza.
    Szczerbatek mruknął smutno, zapewne pytając się co się dzieje.
- Spokojnie Mordko - szepnęła - nic mi nie jest. Nie martw się - wyjaśniła, lecz Nocna Furia, wstał jakby w ogóle jej nie wierząc.
- Nie wierzę ci - odparł, a blondynka odskoczyła przestraszona.
- Ty.. ty.. mówi..sz? - jąkała się, na co smok odpowiedział jej skinieniem głowy. - Jak?
- Od zawsze, praktycznie. Odkąd dostałaś się do Valhalli, poczułem, że jest ktoś kto mnie zrozumie tak jak Czkawka. To przez więź, która mnie z nim łączyła, mogliśmy rozmawiać. Po śmierci, część jego mocy, przeszła na ciebie, przez co ty mnie rozumiesz - wyjaśnił jej Szczerbek. Blondynka z niedowierzaniem kręcąc głową, usiadła na powrót na ziemi.
- Nie wiedziałam, ale to świetnie - mruknęła, lekko się uśmiechając. Smok wystawił język z radością i polizał jej twarz.
- Więc teraz mów, co się dzieje? - zapytał, uważnie spoglądając na Astrid.
    Wojowniczka westchnęła ciężko, bo wiedziała, że teraz nie da się spławić smokowi. Podrapała go za ciemnym uchem.
- Boję się, boje się, że... że gdy Czkawka umrze to zabierze mi ciebie. Odlecicie razem i już cię nie zobaczę. Wiem, że łączyła was silna więź, byliście nierozłączni, tylko ja.. ja pokochałam cię i nie chce cię stracić - wyżaliła się, a jej twarz, szyja i ręce były mokre od łez. Ukryła twarz w kolanach, głośno szlochając w niebieskie spodnie.
    Nocna Furia wystawiła skrzydło, jakby otulając nim Astrid.
- Astrid, jestem pewien, że Czkawka nie stanie nam na drodze. On mnie kocha i chce dla mnie jak najlepiej - powiedział, na co blondynka troszkę się uśmiechnęła. - A jeśli go kochasz, na pewno nie odlecimy bez ciebie - dodał, uśmiechając się chytrze. Hofferson zawtórowała mu, udając, że uderza go pięścią.
- Nie kocham go - szepnęła, przewracając oczami, jak to miała w zwyczaju gdy się denerwowała.
    Nigdy by nie pomyślała, że nawet wzmianka o miłości do Smoczego Jeźdźca, wzbudzi w niej takie odruchy. Starała się ukryć swe emocje, lecz przed takim smokiem jak Szczerbatek, nic się nie ukryje.
    Furia, zaśmiał się gardłowo.
- Wiedziałem.


~*~


Wiem, wiem, wiem. Zawaliłam, ale jest cztery dni od ostatniej notki, więc.. :)
Myślę, że wybaczycie mi to, że zrobiłam z Czkawki takiego ugh, ale uwierzcie na potrzeby fabuły, każdy się zmienia, nawet on. Lecz jeszcze powróci stary łamacz serc. I uwaga: zatęsknicie za taką "kluską", oj zatęsknicie.... bójcie się.... :D

Chitooge K powrócił choć trochę stary macho, w tym rozdziale?

Dedykacja dla:
- Emily M.
- Lexi E.
- Just Dreamie
Kocham Was dziewczyny bardzo :* ❤

~ SuperHero ❤