środa, 24 sierpnia 2016

50. Wyrok ostatnią zmianą.



    "Bardzo bym chciał, żeby móc się z kimś zamienić. Odejść, skryć się, schronić w cieniu kogoś innego. Ale, co zrobić skoro nikt nie może mi tego dać?"
Wlecieliśmy w tunele rozciągające się pod całą Berk. To był dobry sposób na niewszczynanie niepotrzebnego alarmu w wiosce. Postanowiłem, że skieruję się prosto do domu wodza. Muszę z nim pomówić sam na sam, choć wątpię, że będzie chciał mnie posłuchać. Oczywiście mogę wziąć jakiegoś zakładnika, ale to nie w moim stylu, tak załatwiać sprawy. Wolę, żeby zgodził się tylko na podstawie moich słów.
    Szczerbatek poruszył zabawnie uszami, nadstawiając je, by mógł sprawdzić czy ktoś nie kręci się po tunelach nocą. Po wstępnych oględzinach ruszyliśmy spokojnym krokiem pierwszym lepszym wejściem, których było kilka. Szliśmy powoli uważając na przeróżne formy skalne, ukryte na każdym kroku. W miarę posuwania się naprzód usłyszeliśmy jakby szum wody. Zaciekawieni, pośpiesznie pobiegliśmy w tamtym kierunku.
    Po kilku minutach dojrzeliśmy wodę wpływającą do środka jaskini. Utworzyło się wybrzeże w kształcie półokręgu, do którego spokojnie można było podpłynąć od zachodniej strony oceanu. Po chwili usłyszeliśmy głosy, więc czym prędzej czmychnęliśmy za pomarańczowe skały, które znajdowały się w bezpiecznej odległości od naturalnej przystani.
    Wychyliłem głowę zza głazu.
- Materiały ułóżcie wzdłuż ściany i aż do końca tunelu. Wyspa pójdzie z dymem jak nic.
    Bez niczego rozpoznałem do kogo należał ten głos. Hodwig Tumalor – zastępca i prawa ręka Drago oraz najwierniejszy człowiek w szeregach Krwawdonia. Drago nikomu tak nie ufa jak swojemu najlepszemu wojownikowi i generałowi. On zajmuje się tym, czego nie zrobi Krwawdoń, dowodzi swoją własną elitarną jednostką wojskową i często torturował mnie zamiast Drago. Zbyt często do mnie nie mówił, ale ten zimny, oschły z odrobiną chrypki, głos, zawsze bym poznał.
    Popatrzyłem na Szczerbatka, który przeraził się słowami Hodwiga. Ja również byłem nimi wstrząśnięty, no bo dlaczego Drago zamierzał wysadzić całą wyspę, skoro to mnie chciał zabić? Może będzie chciał mnie zaszantażować zniszczeniem całej Berk? W sumie każda możliwość jest dobra, ale nie godzę się na zniszczenie, Odynowi ducha winnej, wyspy. Przecież nikt nie zdążyłby ewakuować się na czas. Przecież…
    Odgoniłem wszelkie mroczne scenariusze dotyczące przyszłości Berk i kiwnąłem na przyjaciela. Po cichu wzbiliśmy się w powietrze, szybując jednym tunelem. Miałem nadzieję, że zaprowadzi mnie w okolice domu wodza, żebym mógł jak najszybciej z nim porozmawiać o zbliżającej się bitwie, która miała bardzo kluczowe znaczenie w nadchodzącej przyszłości całego Archipelagu, jak i wszystkich żyjących smoków.
    Po kilku minutach dojrzałem błyszczące światło, które nabierało większego kształtu, w miarę naszego szybkiego szybowania. Gdy wylecieliśmy z tunelu, rozejrzałem się badawczo i z przykrością stwierdziłem, że znajdowaliśmy się gdzieś wysoko, ponad całą osadą. W wielkiej skale była dziura, dzięki której mogliśmy się wydostać, ale byliśmy na pewno daleko do domu wodza. Przez to, że było jeszcze stosunkowo ciemno, wyskoczyliśmy z dziury i poszybowaliśmy w stronę szczytu skały. Jak się okazało po chwili, na szycie był doskonale mi znany dom starej wieszczki, Gothi.
    Wylądowałem cicho obok domu, tak by nie obudzić śpiącej lekarki. Zszedłem ze smoka, odwracając się w stronę granatowego morza. Było ciche i spokojne, jakby w ogóle nie spodziewało się tej bitwy, która miała nadejść niebawem. Jakby nie czuło tego, że popłynie po nim pełno palących się jasnym ogniem, łodzi z ludzkimi ciałami, które będą musiały przeprawić się do Valhalli. Patrzyłem realistycznie na tę wojnę i wiedziałem, że nie obejdzie się bez ofiar. Czy to w szeregach Drago, czy też Wandali. Każdy poniesie jakąś cenę, niezależnie od wyniku. Taki był już los każdej z wojen. Ktoś przegra, ktoś wygra, ale każda ze stron będzie musiała zapłacić własnym życiem lub zdrowiem. Nie dało się uniknąć przeznaczenia.
    Chłód przewiał moje ubrania, a także przyniósł cichy szept.
- Czy, to naprawdę, ty?
    Spodziewałem się tego, że jednak postanowi ze mną porozmawiać. W końcu to była stara, doświadczona szamanka. Tylko dziwiłem się, że zrobiła z naszego spotkania, aż takie wielkie niewiadomo co. Taka była kolei rzeczy. Mam coś do wypełnienia na tej wyspie, więc tak szybko się mnie jeszcze nie pozbędą.
    Uśmiechnąłem się lekko, nie odwracając głowy do staruszki. Szczerbatek usiadł spokojnie w bezpiecznej odległości, żeby przypadkiem Gothi nie pomyślała, że jest zły i będzie spróbował ją zaatakować. W spokoju oglądał ciekawie zapowiadającą się rozmowę. Sam byłem ciekawy tego, co będzie chciała mi powiedzieć babka, lub o co zapytać.
- Więc nie umarłeś? – zapytała, podchodząc w moją stronę. W kilka chwil stanęła tuż obok mnie, patrząc w ten sam punkt, co ja. Granatowe niebo i morze, które szumiało uspokajająco. Wszystko to odbijało się w naszych oczach.
- Nie – odparłem cicho, zdając sobie sprawę, że nie muszę zakrywać twarzy. Zdjąłem maskę, uwalniając włosy, które bez najmniejszego oporu oddały się we władanie delikatnemu, mroźnemu wietrzykowi. Szarpał nimi spokojnie, rzucając na wszystkie możliwe strony. Przymknąłem oczy z uśmiechem, wiedząc, że mi się przypatruje.
- Wydoroślałeś.
- No, nie da się ukryć – rzuciłem, siadając na spróchniałych belkach. Gothi uczyniła to samo, a jej zmarszczona twarzy wykrzywiła się w lekkim grymasie, co miało dać uśmiech.
    Dziwiła mnie ta sytuacja. Mimo, że za kilka godzin miała odbyć się najważniejsza bitwa w moim życiu. Bitwa o moją rodzimą wyspę z największym wrogiem, to ja siedziałem przed małą chatką lekarki i rozmawialiśmy tak, jakby sam fakt, że uciekłem i nikt z innych wysp – nawet z Berk – nie znał mojego pochodzenia, nie istniał. Ona jakimś cudem musiała wiedzieć, co się kroi. Ale była spokojna. Zachowywała się jakby od samego początku, wiedziała o mojej tajemnicy i o moim powrocie w celu ochrony wyspy.
- Dobra – odezwałem się po chwili ciszy – czego ty, tak w ogóle, ode mnie chcesz?
    Odwróciła głowę w moją stronę. Jej spojrzenie było poważne, choć z iskierkami strachu i niepewności. Czyżby jednak obawiała się nadchodzącej przyszłości i walki z Drago? Wyjęła z małej  kieszonki, zawinięty kawałek papieru. Popatrzyła na chwilę na niego, po czym wcisnęła mi go do ręki, mówiąc tajemniczym głosem:
- Berk skrywa nie jedną tajemnicę. Ty również je masz, dlatego tak bardzo jesteś związany z tą wyspą. Musisz znaleźć odpowiedź na swoje własne pytania, żeby móc pokonać to, co stanie ci na drodze. Ale nie lękaj się, Smoczy Jeźdźcu. Nie jesteś sam.
    Bez słowa rozwinąłem papier, sprawdzając jego zawartość. Z każdym słowem do moich oczu napływały łzy, które chciały potoczyć się po policzkach. Szybko otarłem je i zakończywszy czytać włożyłem papier do kieszeni pod rękawem kombinezonu. Gothi tym razem uśmiechnęła się szeroko, klepiąc mnie przyjacielsko w plecy.
- Wiesz, co się stanie za kilka godzin? – spytałem, zerkając na śpiącego Szczerbatka. Staruszka również podążyła za moich wzrokiem i utkwiła spojrzenie w czarnym smoku, dłużej niż ja.
- Nie do końca – odparła, znów patrząc mi prosto w oczy – I dlatego musisz porozmawiać ze Stoikiem. Może się nie zgodzi, ale mimo tego, nie opuść własnej wyspy.
    Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
- Bez obaw, babciu – machnąłem ręką – Możesz na mnie liczyć.
    Uśmiechnęła się pokrzepiająco w moją stronę, co było bardzo miłe. Już dawno nie zamieniłem normalnej rozmowy z kimś z dawnego domu. To uczucie, które mówiło mi, że jednak był ktoś, kto może tęsknił, może się martwił, może mnie lubił, pozostało ze mną już do końca rozmowy ze staruszką. Patrzyła na mnie ciepłym wzrokiem, jakby sama chciała potwierdzić moje przypuszczenia. Jakby jej usta miały się poruszyć, by wypowiedzieć: Nie wszyscy są tacy sami. Są i tacy, którzy naprawdę w ciebie wierzyli. Którzy nadal wierzą.
    Wiatr zakołysał bezwiedną garstką liści, które swobodnie tańczyły w powietrzu. Również i drzewa poderwały się do leniwych ruchów, szumiąc przy tym zaciekle. Po lasach rozniósł się głuchy ryk dorosłego smoka, a ziemia delikatnie zadrżała. Morze wprawiło w ruch fale, uderzające o wystrugane bale portu. Łodzie kołysały się na biało-niebieskich bałwanach, pozwalając żeby od czasu do czasu, na pokład dostała się garstka wody. Fruwające naokoło ptaki rozpoczęły swe piosnki, które po kilku chwilach, zamieniły się w wzajemne przekrzykiwanie. Cała natura wiedziała, co się zbliżało.
    W moim sercu panował dziwny, niczym niezmącony spokój. Nie bałem się, nie odczuwałem paraliżującego strachu. Czułem swobodną wolność, harmonię we własnym ciele. Nie zaprzątałem sobie głowy ostatecznym wynikiem walki. Czułem nadchodzącą wielką zmianę, którą przyniesie ta bitwa. Cisza napawała mnie odwagą, dodawała sił, a świadomość uczestniczenia w tej wojnie z najlepszym przyjacielem, pozwalała na opanowane myśli. Jedyny problem stanowił wódz, którego trzeba było przekonać, żeby mi po prostu zaufał. Żeby pozwolił wytłumaczyć sobie podstawy Drago do walki z Berk. Żeby po prostu pozwolił mi ochronić ich wyspę. Do mnie już nie należała.
- Idź już – szepnęła Gothi, kierując się do swojej chaty – I nie daj się zabić.


*Astrid/Wyspa Berserków*
    Dzisiejszego ranka wstałam z przeczuciem, że stanie się coś bardzo ważnego. Coś, co będzie miało kluczowe znaczenie w moim życiu. Nie oczekiwałam cudu z nieba, prosto od Odyna, ale nagłe zniechęcenie Dagura względem mojej osoby, nie byłoby takie złe.
    Jak każdego ranka po śniadaniu, szłam do Berit, starszej kobiety, która rozmawiała ze mną po raz pierwszy nad klifami. Stała się moją bliską przyjaciółką i pomagała na wszystkie możliwe sposoby, przeżyć ten okropny czas. Wiedziała, co czuję, bo ona sama również została zmuszona do ślubu z byłym wodzem, Oswaldem Zgodnopysznym. Mimo, że była matką Dagura, całkowicie się od niego różniła. Wysłuchała, doradzała mi, pocieszała i opowiadała dużo rzeczy związanych z jej rodzinną wyspą. Opowiadała też o Berk, jak jeszcze przed trzydziestoma laty z nowo poślubionym mężem, popłynęła na ślub Stoika i Valki. Mówiła, że bardzo przyjaźniła się z Valką, a wiadomość o jej zniknięciu przyprawiła ją o wielki smutek. Jednak mimo wszystko zawsze podobała jej się Berk i gdy jeszcze obie wyspy miały dobry kontakt, chętnie, przy każdej możliwej okazji, odwiedzała Wandali.
    Lubiłam słuchać jej historii. Było w nich tyle życia, szczęścia i radości, że aż człowiek automatycznie się uśmiechał. Wspominanie tak drogiego mi domu, wywoływało czasami smutek, ale też i dumę. Wiedziałam, że mogę ocalić swój dom. Wiedziałam, że ochronię wyspę przed wojną. Ale nie umiałam ocalić siebie i swojego życia. Zabrakło mi siły, zabrakło chęci do stawienia czoła reszcie świata. Został tylko ten sam żal za utraconym szczęściem.
    Szłam tak pomiędzy biegającymi dziećmi, które nawoływały się po imieniu i rozmyślałam. Czy moi przyjaciele tęsknią za mną? Czy wspominają nasze stare zabawy, gry, wymykanie się po nocach, żeby posiedzieć na klifach i zjeść wszystkie pieczone zbożowe kawałki z słodkim miodem w kolorze mieniącego się złota? Czy chociaż odrobinę żałują mnie? Mojego losu, który tak boleśnie dał mi odczuć, że to on ma nade mną władzę i kontroluje każdy kawałek mojego życia? Czy choć raz pomyśleli jak się w ogóle trzymam? Z dala od rodzinnego domu, zdana tylko na siebie i na łaskę przyszłego męża.
    Spojrzałam w białe chmury, snujące się po błękitnym niebie i do mojego umysły, spływały pytania dotyczące Jeźdźca. Czy starał się mnie uratować? Czy leciał za łodzią, aż do wyspy Berserków? Czy poganiał Szczerbatka, usilnie wierząc, że jeszcze zdąży na czas? Czy on kiedykolwiek miał jakieś uczucia i zależało mu na czymś innym, niż na smokach? Przecież Pan, Który Ratuje Cały Świat nie mógłby zająć się nic nie znaczącą blondynką, która została potraktowana tak, a nie inaczej. On nie dałby rady przezwyciężyć swojej dumy, żeby przylecieć tutaj i na oczach wszystkich Berserków, zabrać mnie na drugi koniec świata.
    Gdy tak gorączkowo myślałam nad wszystkim, a gniew wzbierał się we mnie, z całej siły uderzyłam w nadchodzącą osobę. Odbiłam się od tej drugiej osoby i czekałam tylko na ból, związany z upadkiem na tyłek. Odruchowo zamknęłam oczy, a gdy nic nie poczułam, powoli je otworzyłam, przyzwyczajając je do ostrego, jasnego, słonecznego światła. To, co zobaczyłam jednak bardzo mnie zdziwiło. Od upadku ochronił mnie chłopak o jasno brązowych oczach. Uśmiechnęłam się delikatnie, prostując się, gdyż owy nieznajomy podtrzymywał mnie za dłoń, a drugą rękę miał na moich plecach.
- Dziękuję – wydukałam nieśmiało, lekko się czerwieniąc. Na pewno wyglądałam wtedy żałośnie, stojąc tak przed nim bez słowa i w dodatku, miałam ochotę zapaść się pod ziemię – I przepraszam. Nie potrafię chodzić.
    Chłopak, na oko trochę starszy ode mnie, roześmiał się, a gdy już się opanował, stwierdził miłym głosem:
- Nic się nie stało. Lubię ratować tak śliczne damy z opresji – wziął moją dłoń i lekko ją pocałował. Zrobiłam się jeszcze bardziej czerwona, co próbowałam zamaskować, nerwowym śmiechem – Pani godność?
    Przez chwilę zapomniała języka w buzi. Jakbym całkowicie straciła panowanie nad swoim głosem. Nie wiem, co spowodowało u mnie takie zachowanie. Nie codziennie spotykało mnie coś takiego. Czyżby mieli tu trochę inne zwyczaje niż u nas?
- Astrid.


~*~


Przepraszam, przepraszam, ale byłam chora! 

~ SuperHero *.*