środa, 30 grudnia 2015

36. Rozmowa możliwym snem.

    "Strach o życie jest czymś co może doświadczyć tylko ktoś taki jak ja. Szkoda, że nikt taki nie istnieje. Nie wie co czuje, nie wie co muszę przeżywać, każdego dnia"
Usiadłem zmęczony na jaczej skórze. Nerwowo rzuciłem spojrzenie na swoje łóżko. Na szczęście Megara spała. To tylko sen, tylko sen, Czkawka, ona żyje, mówiłem do siebie w duchu. Rzeczywiście wszystko jest tak, jak przedtem. Z tego wszystkiego musiałem zasnąć, a ten sen? Wolę nie myśleć, nie mam nawet na to siły.
    Wyprostowałem kości i rozciągnąłem się. Wzrokiem szukałem Szczerbatka, którego nie było w jaskini. Zdziwiony wyszedłem na zewnątrz, a przy plaży w cieniu palm, siedział mój smok. Mruczał coś w stronę oceanu, przechylając głową raz w prawo, raz w lewo.
- Jeszcze pomyślę, że oszalałeś – rzuciłem do niego, gdy podchodziłem. Ożywił się i zaśmiał, wystawiając język. Wskazał miejsce obok siebie.
- Nie byłbyś do tego zdolny – odgryzł się, na co ochlapałem do wodą. Wiedziałem co rozpętałem, lecz w pewien sposób musiałem przestać myśleć o tym wszystkim. To powoli doprowadzało mnie do szału, a tak nie mogę funkcjonować.
    Szczerbek zamierzył się za mnie i skoczywszy blisko mnie, porwał w zęby moja metalową nogę, wciągając pod wodę. Próbowałem się wydostać, lecz na nic moje siły przy takim smoku jak Szczerbatek. Nigdy mnie nie puści, no chyba, że zacznę się topić, ale wtedy to.. nieważne.
    W końcu po minucie, udało mi się wypłynąć na powietrze. Sam nie mam pojęcia, jak tak długo mi się udało wytrzymać pod wodą. A z resztą, u mnie wszystko jest możliwe.
- Chciałeś mnie zabić? – warknąłem, śmiejąc się i ochlapując mu mordkę, gdyż od bardzo dawna razem nie wygłupialiśmy się, a musimy kiedyś nadrabiać ten stracony czas.
- Nie no co ty – machnął łapą – sam potrafisz lepiej się załatwić – wskazał na moje plecy, które dalej były zmasakrowane od tortur Drago. Spojrzał na mnie troskliwie jak to on, kiedy martwił się o mnie. Kochany smoczek.
- Daj spokój Szczerbek – wymigałem się, odtrącając jego skrzydło. Wiem, że boi się o mnie, lecz nie ma potrzeby. Po tylu przeżyciach wiem, że ciężko mnie zabić.


*Berk/Narrator*
    Astrid zdążyła przebiec dość spory kawałek, dopóki nie zatrzymała się przed wyrwą skalną. Po rozgrzanych, delikatnych policzkach wolno kapały drobne, srebrne łzy. Oddech wojowniczki był nierównomierny, wstrząsany szlochem. Zeszła do swojej ulubionej kotliny. Usiadła przy małym jeziorze, wpatrując się w swoje odbicie. Miarowo drgało pod wpływem lekkiego wiatru, który smagał blondynkę po mokrej twarzy. Cierpiała. Nikt nie widział tego, co musiała przeżywać. Jednak najgorsze jest to, że nie wiedziała, że prędzej czy później ją znajdą i będzie musiała pożegnać się ze swoim dotychczasowym życiem. Odetnie się od ukochanej, szalonej przeszłości oraz teraźniejszości. Zniszczy sobie całą przyszłość. Nikt jej nie pomoże, nikt nie będzie w stanie. Na rodziców nie ma co liczyć. Sami wolą ją sprzedać dla dobra wyspy. Przyjaciele? Czy w ogóle ktoś taki istnieje? Po powrocie jakby odcięła się od nich, a i oni sami nie wyrażali zbytecznych chęci, żeby porozmawiać z nią, pośmiać się i powygłupiać. Tak, tęsknili gdy odeszła, zapomnieli gdy wróciła.
    Cały ból jaki trzymała w sobie, starała się przelać na poruszające się w rytm wiatru źdźbła wyblakłej trawy. Bezskutecznie. Wpatrywała się tylko w gwiazdy, starając się uczynić całe swoje życie jednym wielkim snem. Pragnęła wrócić się siedem lat wstecz, do miejsca gdzie nie musiała myśleć, że wyjdzie za mąż za wodza obcej dla siebie wyspy. Czy mogła odciąć od siebie, całe te niespodziewane, pokręcone siedem lat życia? Pierwsze wzloty i upadki, dorastanie, przyjaźń, ucieczka, porwanie, śmierć i życie u boku szalonego Smoczego Jeźdźca. Nie mogła.
    Wzięła do ręki niewielki kamyczek, po czym cisnęła nim z całej siły w wodę. Uderzenie spowodowało dwie małe kaczki na powierzchni jeziora. Woda rozbłyzła na wszystkie strony, lekko dosięgając kolan wojowniczki. Zatarła ręce i po turecku, siedziała kołysząc się w przód i w tył. Nie wiedziała, że ktoś ją obserwował. Szalony błysk w oku, rozpromienił twarz.
- Nie wiedziałem, że lubisz tu przychodzić – powiedział na tyle głośno, że go usłyszała, choć i tak podchodził do niej niczym skradający się kot. Wzdrygnęła się i podskoczyła na dźwięk jego głosu. Nie spodziewała się, że tu będzie – Nie bój się – mruknął, podchodząc bliżej. Zaraz za nim z gałęzi zeskoczył pan Nocna Furia, dumnie prezentując swoje dostojeństwo.
- Co tu robisz? – zapytała, odwracając się. Wciąż siedziała przy jeziorku, wbijając w nie swe niebieskie spojrzenie – I tak, lubię.
- Myślałem, że się ucieszysz, ale skoro nie – odparł, zawracając w kierunku smoka – No Mordko, nic tu po nas – szepnął do smoka, wsiadając na niego. Lecz zanim zdążył wystartować, poczuł delikatny uścisk na nadgarstku.
- Zostań, proszę – Jej głos był niemal rozpaczliwy, w ogóle nie przypominający jej normalnego twardego, stanowczego tonu. Uśmiechał tylko przebłysnął przez jego twarz, a w chwilę stał tuż przed nią. Byli tak blisko siebie, prawie dotykając się ciałami.
    Blondynka spuściła głowę w dół. Brunet za to szczerzył śnieżnobiałe zęby w szerokim uśmiechu. Skierował prawą dłoń w stronę jej twarzy i czując lekkie niezdecydowanie, podniósł jej podbródek tak by patrzyła mu prosto w oczy. Po krótkim sprzeciwie serca z rozumem, niebieskie spojrzenie zderzyło się z zielonym, stając do walki o to kto dłużej wytrzyma. Mieli równe szanse, oboje chcieli tak samo patrzeć w oczy drugiej osobie. Nie myśląc o sobie wcześniej, spotkali się tak niespodziewanie.
- Wszystko gra? – szepnął, a blondynka nie wytrzymała i odwróciła wzrok. Wygrał.
- Nic nie gra! – wrzasnęła, nie wiedząc skąd wzięła z siebie tyle gniewu i nienawiści. Nie zdenerwowała się na niego celowo, nie wiedział co się z nią działo. Skąd mógłby wiedzieć? Nie jest jasnowidzem, ani Bogiem.
- TO DOBRZE – mruknął dziwnie i podrapał przyjaciela po głowie.
- Co jej?  zapytał po smoczemu Czkawki.
- Nie wiem, ale się dowiem. Cierpliwości Mordko – odparł, karząc smokowi, żeby ten pobiegł połowić trochę ryb. Bądź co bądź był głodny, a do tego, potrzebował mieć chwile na rozmowę z Hofferson. Czuł bardzo nierówne uczucia i emocje dziewczyny, i wiedział, że jest to głębiej zakopane niż wszystko inne.
    Spojrzał na dziewczynę, która oddaliła się od niego na kilka kroków. Złapała się za głowę, krążąc w kółko. Niezauważalnie zerkała na chłopaka, sprawdzając czy jeszcze tam stoi. W pewnym sensie nie musiał tu być, lecz ona tego wieczoru potrzebowała kogoś. Musiała z kimś pobyć, z kimś kto nie wiem o jej sytuacji w rodzinie i na pewno wysłucha jej lub pobędzie z nią. Potrzebowała wsparcia, pocieszenia, może męskiego ramienia do wypłakania?
    Czkawka usiadł na chłodnej ziemi z zaciekawieniem przyglądając się wojowniczce. Nie widział jej bardzo dawno, a sam nie miał pojęcia jak zacząć rozmowę. Za długo żył w odosobnieniu. Nie miał dostatecznej pewności na to, że powie coś odpowiedniego. Równie dobrze palnie jakąś głupotę i ją skrzywdzi. Tego robić zdecydowanie już nie chciał.
- Astrid…
- Zostaniesz na Berk? – Dziewczyna nie spodziewała się, że to powie. Nawet jej to do głowy nie przyszło, lecz jednak. Obojgu zatem zdziwiło to pytanie. Zapanowała cisza.
    Astrid odwróciła się, zmieszana i usiadła naprzeciw bruneta, wyrywając kępy trawy. Czkawka natomiast odetchnął głęboko, przeczesując palcami zmierzwione rudobrązowe włosy. Oboje nie wiedzieli co na to odpowiedzieć.
- Astrid, ja…
- Czkawka – przerwała mu ponownie – dlaczego?
- To nie takie proste – odparł, patrząc w jej niebieskie oczy. Uwielbiał te tajemnicze tęczówki – ja nienawidzę tej wyspy, tych ludzi, wszystkich. Po tym co mi zrobili nie mogę tu wrócić, nie umiem. Zrozum, ja nigdy tutaj nie wrócę. Nie mogę tak prosto o tym zapomnieć i im wybaczyć. A czy oni w ogóle chcieli, żebym wracał? Jakoś za bardzo nie chce mi się w to wierzyć. No bo przecież tak jest prościej i lepiej. Bez nic nie wartego nieudacznika, którego codziennie próbował zabić własny ojciec? – powiedział wszystko co mu leżało na sercu, odwrócił wzrok. Blondynka nie wydusiła z siebie żadnego słowa. Była zszokowana ciągłym żalem i nienawiścią chłopaka do ich ludu. A tym bardziej tym, że Stoik jest nieczułym, podłym ojcem. W to nie mogła uwierzyć.
- Ale… a czy mnie też nienawidzisz? – spytała, trochę bojąc się pytania. Bardziej bała się odpowiedzi.
- Ja… to nie takie proste – wzruszył ramionami jak to miał w zwyczaju – ale wiem, że – chwycił jej drobną dłoń w swoją rękę – że przechodząc tyle ze mną, jestem gotowy ci wybaczyć – powiedział w końcu, na co dziewczyna szeroko się uśmiechnęła. Z radości rzuciła mu się na szyję, śmiejąc się.
    Czkawka objął ją delikatnie również się uśmiechając. Jak na zawołanie zobaczył Szczerbatka, który patrzył na niego znaczącym wzrokiem.
- Aha, czyli to tak się wszystkiego dowiadujesz Pogromco? Dobrze wiedzieć – mruknął smok. Czkawka słysząc co wygaduje Nocna Furia odsunął blondynkę od siebie, posyłając jej lekki uśmiech.
- Uważaj, żebym na tobie nie musiał wykorzystywać moich sposób – odpowiedział przyjacielowi, a Astrid od razu się zaśmiała z ich jakże ciekawej, niezrozumiałej dla niej rozmowy.
- Co mu powiedziałeś?
    Czkawka zmieszał się, czym rozbawił czarnego jak smoła gada.
- Nic takiego. Szczerbatek po prostu miewa… em chodzi o to, że mówi to czego nie powinien – wytłumaczył, wskazując na tarzającą się w trawie Nocną Furię. Astrid szczerze roześmiała się ze sztuczek smoka, na chwilę zapominając o tym co się dzieje w wiosce.
    Nagle usłyszeli głośny dźwięk rogu. Blondynka od razu lekko pobladła na twarzy, czym brunet bardzo się zdziwił. Astrid nie wiedziała co teraz zrobić. Nie mogła tu zostać, ale też nie chciała mówić chłopakowi o swojej tajemnicy. Była rozdarta na dwie części. Chciała uratować wioskę przed wojną z Berserkami, ale też miała nadzieję, że gdyby poprosiła Smoczego Jeźdźca, na pewno pomógłby im w walce. Dla niej by to zrobił, była tego pewna.
    Czkawka natomiast przywołał do siebie smoka, rozglądając się wokoło. Na wszelki wypadek ubrał na głowę swój hełm, przybierając wyraz stanowczego jeźdźca. Nie wiedział co oznaczał ten ryk ani to, czemu dziewczyna tak bardzo przestraszyła się owego dźwięku.
- Astrid, wszystko w porządku? – zapytał przejęty, przyglądając się chodzącej w kółko wojowniczce. Spazmatycznie ściskała w dłoni topór, który dopiero co Czkawka zauważył. Zdziwił się, gdyż wiedział, że od prawie trzech lat, po tym jak uratował blondynkę tej nocy, nie oddał jej broni, która bezpiecznie była ukryta w jego jaskini na Smoczej Wyspie. Jednak od razu pokapował się, że na pewno Pyskacz zrobił dla niej nowe śmiercionośne narzędzie, z racji utraty pierwszego.
- Czkawka, proszę – zawahała się, a chłopak uniósł brew, czekając na to co powie Hofferson – mógłbyś mnie stąd zabrać? – dokończyła z wielką nadzieją, że jednak Haddock spełni jej prośbę. Był jej ostatnią deską ratunku, a ona po prostu bała się tych zaręczyn, bała się Dagura, bała się nadciągającej przyszłości jak najstraszliwszej bitwy.
    Chwyciła Czkawkę za rękę, nerwowo ją ściskając i patrząc mu w oczy, błagalnym spojrzeniem. Usta zaciskała w wąską linię, a kropelki potu wstąpiły jej na czoło. Każda sekunda wydawała się teraz dłużyć niemiłosiernie, a coraz bliższe echo rogu, przyprawiało blondwłosą wojowniczkę o dreszcze na całym ciele. Brunet nie wiele myśląc, kiwnął głową na smoka. Szczerbatek w mig wzleciał pod nich, a Czkawka wolną ręką pochwycił wąską talię dziewczyny, przyciągając ją do siebie. Astrid wstrzymała się od krzyknięcia i mocno przytuliła chłopaka. W przeciągu sekundy byli wysoko w chmurach, szybując na wyspą Berk.
    Brunet nie odzywając się, posadził wciąż drżącą Hofferson za sobą, dodatkowo przypinając ją pasem do siebie. Poczuł lekki ciężar dziewczyny na swoich plecach i ciche podziękowania dziewczyny. Delikatnie złapała go ramionami w pasie, opierając twarz na cieplutkiej czarnej koszuli Czkawki. Wdychała cudny zapach materiału, który przesiąknięty był powietrzem i morzem. Wytarła wierzchnią częścią dłoni mokrą twarz i lekko nachylając się zielonookiemu przez ramię, cmoknęła zimnymi ustami jego prawy policzek. Przyjemny prąd wstrząsnął Czkawką, a na jego usta zagościł szeroki uśmiech.
- Mogę częściej cię porywać – zażartował, odwracając się do dziewczyny. Astrid zarumieniła się lekko i sprzedała mu ukłucie w bok. Zaśmiała się tak samo jak smok i ponownie opadła na jego plecy.
- Jeśli tylko chcesz – usłyszał jeszcze przez wiatr – mnie się podoba.
- Uważaj Hofferson. Bo jeszcze wezmę sobie to do serca na poważnie – mruknął, głaskając Szczerbatka po głowie. Smoczek zamruczał, wypuszczając w gęste chmury fioletową plazmę.
- Jak chcesz, ale pamiętaj Haddock. To ja cię nagradzam, nikt inny – odparła z szerokim uśmiechem, już kompletnie zapominając o rodzicach, Dagurze i Berk.
    Powróciło jej dawne życie. I jego również…


~*~


Skończyłam, nareszcie.... 

Szczęśliwego Nowego Roku #DragonsRiders :***

~ SuperHero *.*

sobota, 19 grudnia 2015

35. Upadek nową szansą.

Piosenka do rozdziału ^^


    "Każdy potrzebuje trochę nadziei. Nawet najbardziej zatwardziałe serca. To jedyna podstawa, dla takiej osoby, że ma jeszcze sens budzić się do życia"
Przetarłem lecącą krew z wargi, uśmiechając się pod nosem. Wspominałem nasze chwile wspólnie spędzone, nasze rozmowy, tułaczki, ucieczki, zabawy. Jak zabierał mi gacie, jak łowiliśmy razem ryby, jak przyglądaliśmy się tańczącym iskierkom ognia przed snem. Wszystko robiliśmy razem. Razem żyliśmy, razem umieraliśmy, razem cierpimy, razem nienawidzimy, razem kochamy tylko siebie. Nikogo innego, nikt nie zasłużył na naszą miłość, nasze uczucia. Nawet Astrid. Obojgu nam w pewnym sensie zależy, lecz nie potrafimy już kochać, bynajmniej ja. To przez tą osadę straciłem tą możliwość. W chwilach słabości dziękuję im, bo tylko dzięki nim jestem jaki jestem i jakie prowadzę życie. Lepszego nie mógłby sobie wymarzyć, wszystko dzięki nim.
    Dzisiaj na statku panowało ogólne zamieszanie. Wiem, bo rozmawiałem ze strażnikiem, no i trochę wyłapałem od Dragusia na porannych torturach. Nie chciał za bardzo mówić, ale nie dziwię mu się, ma tyle na głowie, a jest sam. I to jeszcze z takim mózgiem, to naprawdę trzeba mu współczuć, jak nic. Dobra, to było za bardzo sarkastyczne, nawet jak na ciebie Czkawka, mruknąłem do siebie w myślach. Aj, jeszcze trochę i na serio będą mogli mnie uważać za ludzika ze zrytą psychą.
- Ha ha ha – szepnąłem cichutko, rysując kółka na ziemi z mojej krwi z łydki. Nagle wpadłem na genialny plan. Wstałem o własnych siłach, choć sprawiało mi to o wiele więcej trudności niż przypuszczałem. Podtrzymałem się krat i pokuśtykałem do dość dużej ściany, naprzeciw wyjścia z celi. Była idealnie gładka, bez żadnych dodatkowych skał. Zmierzyłem odpowiednio wymiary, protezą wyszlifowałem nierówne uszczerbki, które i tak się znalazły. Ustawiłem się pod dobrym kątem, przystawiłem kciuk w odległości od ściany.
- Idealnie – mruknąłem, zaczynając swoje największe dzieło. A co takiego tworzę? Otóż postanowiłem swoją jakże drogocenną krwią, namalować… Dragusia. Jestem niemalże pewny, że mu się spodoba. Jego postawna sylwetka będzie się dumnie prezentować, a za nim namaluję Nocną Furię ze mną na grzbiecie, jak mu machamy na pożegnanie. To będzie wspaniałe, istne arcydzieło.
    Po kilku godzinach pracy, zdążyłem narobić sobie paru gapiów. Dwóch strażników stało, patrząc na moje płynne ruchy, kreślące uważnie każdą część mojego wroga. Nie mogłem nic pominąć, musi być tak rzeczywisty, tak jakby to on sam stał przy ścianie i wpatrywałby się we mnie, szydząc z mojej niemocy. To okropne, że nawet wróg wyśmiewa się z ciebie. Nie chce żyć.
    Skończyłem gdy się już zmierzchało, a strażnicy odeszli. W czasie pracy, powiedziałem, że maluje Drago, a oni o nic więcej już nie pytali. I dobrze. Nie miałem zamiaru więcej im opowiadać. Jeszcze raz spojrzałem na czerwono-krwiste naścienne malowidło i z błogim uśmiechem, zamknąłem oczy.
    Zbudził mnie przeraźliwy krzyk. Znajdowałem się w kotlinie, tej samej co kilka lat temu. Siedziałem cały i zdrowy, przyglądając się małemu jeziorku i błyszczącym złotym włosom. Chwila? Czy to może być ona? Siedziała na brzegu, opierając głowę o kolana. Wydawała się smutna, przygnębiona. Co chwilę wycierała łzy z policzków, kartkując brązowy notatnik z Nocną Furią na okładce.
  To mój pamiętnik?
    Chciałem się odezwać, podejść do niej, lecz nogi miałem jakby przyszpilone do ciemnego gruntu. Próbowałem się ruszczyć, krzyczeć, zrobić cokolwiek. Niestety na nic, zdały się moje usilne nawoływania, staranie się o zwrócenie jej uwagi. Siedziała dalej, szlochając. Czy mogłem coś zrobić? Czy pragnąłem? Czy w ogóle istnieję?
   Obudziłem się ponownie, tym razem od razu rozpoznając szkarłatną podobiznę Krwawdonia. Patrzył na mnie, wytężając wzrok. Szukał mnie, szukał, ale już nie odnajdzie. Mnie nie ma, ja uciekłem. Wstałem z posłania, lecz natychmiastowo tępy ból w plecach dał o sobie znać. Był niczym elektryczny węgorz, wijący się wewnątrz moich mięśni. Pozbawiał mnie szybszych ruchów, ale postanowiłem całą siłą umysłu, go zignorować. Nie dałem po sobie poznać, że nawet w najmniejszym stopniu coś mnie boli. Podszedłem do krat i wyciągnąłem rękę, by sięgać do kluczy strażnika, który położył się akurat pod moją celą. Krótki brzdęk starego zamka i już byłem na wolności. Jeszcze raz rzuciłem okiem na jego portret i ledwo widoczny napis: Dla najlepszego Dragusia. Mam nadzieję, że się spodoba. Smoczy Jeździec. Uśmiechnąłem się i przeskoczyłem nad śpiącym strażnikiem.
   Wyszedłem z głównego więzienia i postanowiłem odszukać mojej broni. Czymś w końcu muszę uratować moją Mordkę, prawda?
- Oj Drago, Drago – powiedziałem do siebie, kręcąc z niedowierzaniem głową. Czasami naprawdę nie wiem jak można być, aż tak tępym – czy ty się jeszcze nauczysz? – zapytałem, biorąc do ręki Piekło. Znajdowało się w małym pomieszczeniu, naprzeciw wyjścia z głównego wiezienia. Pozostało w nienaruszonym stanie, to też, bardzo szybko ruszyłem do najbliższego strażnika. Zatkałem mu usta ręką i przyłożyłem broń do szyi.
- Gdzie jest mój smok?! – warknąłem, wbijając w niego przenikliwe zielone spojrzenie. Milczał, ale po krótkiej chwili sam dowiedziałem się gdzie przechowywane są smoki. Donośny pomruk Furii, rozniósł się echem po korytarzu, powodując szeroki uśmiech na moich ustach – Już nie ważne – mruknąłem do strażnika i poderżnąłem mu gardło. Krew wypłynęła bardzo szybko, a żołnierz odszedł na moich rękach do Odyna, albo raczej do krainy Hel.
    Podążyłem w stronę nadbiegającego głosu. Dotarłem do drewnianych drzwi, przez które z łatwością przeszedłem. U stóp wielkich schodów, w łańcuchach znajdował się Szczerbatek. Łzy potoczyły mi się po umęczonej twarzy, widząc zdrowego przyjaciela. Chciał zaryczeć, ale mu nie pozwoliłem. Dopiero gdy się uwolnimy, dopiero wtedy.
    Szybko dobyłem Piekła i starałem się przepalić łańcuchy, krępujące jego czarne ciało. Uśmiechał się do mnie lekko, pytając czy wszystko w porządku. Odpowiadałem, że tak, ale jak to Szczerbatek, kręcił z niedowierzaniem głową. Śmiałem się tylko delikatnie tak, żeby nie naruszyć żadnej z ran. Kręciłem się przy tym niemiłosiernie, nie mogłem przecież, teraz siedzieć i opatrywać się. Muszę uratować przyjaciela.
    Po prawie godzinnej robocie, pierwszy łańcuch pękł, wydałem z siebie ciche jęknięcie. Dziwiło mnie to, że jeszcze żaden ze strażników nie zauważył mojej nieobecności w celi, żołnierza z poderżniętym gardłem i nie wywołał alarmu. Dla mnie dobrze, ale taka niepewność jest najgorsza. Drago może oczekiwać, aż się zmęczę i dopiero wtedy zaatakować. Wie, że i tak jestem dostatecznie zmęczony i wycieńczony jego torturami. Byłem dla niego łatwy celem.
    Moje szczęście nie trwało niestety długo. Zaraz po kwadransie od ucięcia przed ostatniego łańcucha, w sali zebrało się kilkudziesięciu wikingów. Mieli tarcze, włócznie, topory, miecze i maczugi. Wszyscy z groźną miną, patrzyli na moją pracę, a Szczerbek warczał na zgromadzonych. Nie przejmowałem się ich obecnością, a tylko dalej mocowałem się z ostatnim żelaziwem. Gdy wreszcie pękł, usłyszałem chrząknięcie, przesycone złością i nienawiścią. Ten głos rozpoznam wszędzie, nawet na końcu świata.
- Nie przeszkadzamy? – warknął Drago, wysuwając się przed szereg swoich popleczników. Uśmiechnąłem się do niego.
- Skądże, idioto – rzuciłem, dając znak Szczerbkowi, żeby się szykował do lotu i ataku. Zaraz zrobi się tu bardzo ciemno i gorąco.
- Brać go! – krzyknął Krwawdoń, a ja tylko chwyciłem się za brzuch, udając, że padam przed nim na kolana. Po policzkach popłynęły mi łzy, kiedy położyłem się na ziemi. Oczywiście wszystko dla zdobycia czasu, musimy mieć go dużo, jeśli już chcemy uciekać. Drago zdziwił się, ale jednak cień zadowolenia, przeszedł po jego twarzy. Myślał, że wygrał. Jego niedoczekanie.
- Widzicie? – Pokazał na mnie palcem, zebranym – Tak kończą ci, którzy ze mną zaczynają – Po pomieszczeniu rozniosły się brawa, okrzyki i śmiech. Szydzili ze mnie i wszystkich moich poprzedników. Cóż za debile, doprawdy.
- Tak myślisz?! – krzyknąłem, gdy skoczył do mnie Szczerbatek i wystrzeliłem z Piekła zapas gazu Zębiroga. Strażnicy jak i Krwawdoń, na chwilę pogrążyli się w gęstej, zielonej mgle, nawołując siebie po kolei. Zaśmiałem się i wznieśliśmy się ponad całą chmurę. Poszybowaliśmy jak najszybciej do drzwi, a gdy tam byliśmy, podpaliłem gaz, a mój smoczek zaryglował wrota. Nastąpił wybuch, lecz nas nie dosięgną, gdyż byliśmy u wylotu z jego statku.
    W mgnieniu oka, wylecieliśmy przed ogromną eksplozją, która pochłonęła połowę statku. Jak się okazało, obok sali, w której przetrzymywali Mordkę, był skład amunicji. Przez wybuch, iskra dostała się również i tam, powodując rozwalenie olbrzymiego statku Drago w strzępy. Byłem zadowolony, a Szczerbatek splunął plazmą, w jeszcze całe mniejsze stateczki. Odlecieliśmy ku chmurom, unikając strzał i sieci, które próbowały nas złapać.
    Mocno przytuliłem się do ciepłej skóry przyjaciela. Nareszcie go widzę, jest cały i zdrowy, żyje. To najlepszy dzień, od przeszło dwóch tygodni. Nie mogę przestać się uśmiechać, gdyż nareszcie jesteśmy razem. Razem na zawsze. Nic już nam nie przeszkodzi by cieszyć się sobą. To mój przyjaciel. Mój i tylko mój.


*Tydzień później*
    Wracaliśmy właśnie z Wyspy Głębokich Jezior, gdyż udało nam się przez miniony tydzień, zawrzeć pokój między ludźmi a smokami. Poszło bardzo szybko i sprawnie, tylko dlatego, że ci ludzie nigdy nie walczyli z tymi skrzydlatymi stworzeniami. Jedni mieszkali po jednej stronie wyspy, drudzy po drugiej. Nie przeszkadzali sobie, ale lepiej żyć w symbiozie ze smokami, bo to tylko same korzyści. Teraz wikingowie sprawniej mogą polować na zwierzynę albo łowić ryby. W razie niebezpieczeństwa skrzydlaci przyjaciele ich obronią. Przylecimy w odwiedziny za miesiąc, sprawdzając jak się mają nasze działania. Jestem pewien, że wszystko będzie w porządku.
    Lecieliśmy nad Wschodnimi Krańcami, aż zauważyłem łódkę wolno kołyszącą się na wietrze. Postanowiliśmy podlecieć do niej, ktoś może potrzebować pomocy. Z szybkością Nocnej Furii, znajdowaliśmy się nad wrakiem łódki. Oczom nie mogłem uwierzyć. Na łódce leżała… Meg! To ona, tak. Była nieprzytomna, dlatego szybko zeskoczyłem z Szczerbka i chwyciłem ją w ramiona. Była taka blada, bezbronna i krucha.
    Od razu skierowaliśmy się na Smoczą Wyspę, do mojego domu. Tam mam lekarstwa, a po za tym, muszę chociaż spróbować ją obudzić.
- Szybciej Mordko, szybciej – szeptałem rozpaczliwie, głaszcząc smoka po głowie. On również był zmartwiony jej stanem, dlatego leciał tak szybko jak potrafił. Machał swymi potężnymi skrzydłami, wywołując duży podmuch wiatru. Byliśmy niedaleko, choć czułem, że nie ma już czasu, że ona odeszła.
    Po kilkunastu minutach, morderczego strachu, dotarliśmy do domu. Zeskoczyłem na miękki piasek, biegnąc ile sił do jaskini. Wpadłem jak oszalały, kładąc nieprzytomną Megarę na łóżku. Gorączkowo szukałem ziół, lecz jak na złość wszystkie się skończyły. Kląłem pod nosem, wołając Szczerbatka. Kazałem mu ją pilnować, a sam pobiegłem do lasu.
- Będę ostrożny – rzuciłem, widząc przerażenie w oczach mojego przyjaciela. Wiem, że się o mnie martwi, ale muszę się spieszyć. Nie wybaczyłby sobie, gdyby Meg coś się stało.
    Zmierzchało się, gdy w końcu zmęczony wbiegłem do domu. Mordka siedział przy łóżku dziewczyny, liżąc jej twarz.
- Ma gorączkę – powiedział, a ja czym prędzej zacząłem przygotowywać lekarstwo. Ręce mi się trzęsły ze zmęczenia oraz ze strachu. Nie mogę pozwolić, żeby coś jej się stało.
    Noc była okropna. Nie spałem w ogóle, tylko siedziałem przy niej. Trzymałem w dłoniach jej malutką dłoń, szeptając:
- Będzie dobrze, nie opuszczaj mnie.
    Niestety wraz z kolejnymi minutami moja nadzieja gasła, jak płomień na palenisku już ledwo co się tlący. Łzy płynęły po moich rozgrzanych policzkach i szczypały w rany na twarzy. W środku wszystko skręcało mi się z cierpienia. Obserwowałem bacznie jej nieruchomą, trupią bladą twarz, oczekując jakiejkolwiek reakcji o jej stanie. Pozostawała głucha na moje prośby, błagania. Jakby nie chciała mnie słuchać, choć mówiłem do niej caluteńką noc. Zasychało mi w gardle, ale przełykane słone łzy, choć trochę wilżyły nadwrażliwe gardło. Okropnie martwiłem się jej stanem zdrowia. Nie przebaczyłby sobie, gdyby się nie obudziła. Nie umiałby żyć, wiedząc, że jej nie pomogłem, nie uratowałem. Była moją bliską przyjaciółką, kochałem ją. Była moja nadzieją na lepsze życie w Berk, na nowe szczęście po śmierci mamy, na wszystko. Była inna, zawsze mi pomagała. Gdy jej potrzebowałem, próbowała mnie rozweselić, słuchała i doradzała we wszystkich sprawach. Była moją pierwszą przyjaciółką, pierwszą prawdziwą siostrą, której nigdy nie miałem, choć moja matka spodziewała się drugiego dziecka. To miała być dziewczynka. Lecz niestety, po tej nocy, wszystko się zmieniło. One odeszły przez tych ludzi. Kiedyś się zemszczę, pokaże im, będą cierpieć, będą martwi.
- Obiecuję ci to mamo – szepnąłem w gwiazdy.
    Szczerbatek podszedł do mnie. Był smutny tak samo jak ja.
- Ona… odeszła – powiedział tak cicho, jak szum wiatru. Wiedziałem o tym, a łzy wciąż kapały na jej szyję. Nie wybaczę sobie, nigdy – Powinniśmy…
- Wiem – mruknąłem, pakując do torby strzałę – wiem…


    Leciałem trzymając ją w ramionach. Odlatywaliśmy na daleką wyspę, jak najdalej. Wciąż płakałem, tuliłem ją do piersi, wspominałem stare czasy, żegnałem się z nią. Nie wiem jak teraz będzie wyglądało moje życie, zupełnie inne, szare i puste. Takie jak po stracie Szczerbatka. Tylko, że to Astrid mi pomogła po jego śmierci, a po jej – Meg. Teraz mam tylko Szczerbatka, tylko on mi pozostał. Astrid to przeszłość, zamknięty rozdział w moim życiu. Coś co się nigdy już nie zdarzy, nie powróci. Tego już nie ma. To boli, ale to prawda. Wybrała inne życie, ja też. To koniec. Został Szczerbatek, wierny przyjaciel do samego końca. Kocham go. Została mi też Megara, ale niestety odeszła, jej duch i ona również.
    Klęknąłem na ziemi, kładąc sobie jej ciało na kolanach. Szczerbatek siedział tuż obok mnie, a z naszych zielonych oczu, leciały gorzkie łzy.
- Przepraszam Meg, przepraszam. Teraz zaczynam kochać, teraz zaczynam wszystko od nowa, teraz… brakuje mi ciebie. Wybacz, że nie dotarłem na czas, wybacz, że to wszystko potoczyło się w ten sposób. Kocham cię, naprawdę kocham, siostrzyczko… Błagam, powiedz coś, nim odejdziesz stąd…


~*~


Hej kochani :* 

Nie zapowiedziany, na pełnym spontanie napisany i zadedykowany mojej ukochanej Vicky <3 

Z OKAZJI 35 ROZDZIAŁU, MOŻECIE ZADAWAĆ MI PYTANIA W KOMENTARZACH! (na wszystkie odpowiem). Pytajcie o co chcecie, bo to jedyna taka okazja :* 

Życzę Wam jak najlepszych świąt Bożego Narodzenia. Choć ja ich w ogóle nie czuję, wierzę, że Wy tak. Spełniajcie swoje marzenia w nadchodzącym roku, nie bójcie się mówić tego co myślicie, kochajcie, bo ludzie tak szybko odchodzą. Wierzcie w siebie, w swoje talenty i zalety. Ja Was kocham! <3 Wesołych Migdalisk :* 

(słodki Czkawek i Szczerbuś :* jej, kocham tę krótkometrażówkę, a Wy? <3)

Dla Nas - Fanów 



P.S. Tworzyłam dla Was niespodziankę, ale nie dam rady, więc przepraszam. Wynagrodzę Wam to przy najbliższej okazji... :*

And I'm saying goodbye :*
~ SuperHero *.*

wtorek, 8 grudnia 2015

34. Zemsta radością troski.

Coś co znalazłam niedawno, a co podbiło moje serce :*


    "To co ktoś czuje jest niezmiernie ważne. Uczucia, marzenia, przyszłość. Każdy czuje co innego. W rękach nie mam już nic, nawet własnego życia. Błagam, ratuj siebie"
Wyciągnąłem rękę, gdy jeden ze strażników podawał mi mały kubełek z wodą. Szybko opróżniłem naczynie z napoju, gasząc swoje pragnienie. Nie miałem siły na nic, nawet na głupie wstanie do pozycji siedzącej. Drago zrobił ze mnie wrak człowieka, chciał to zrobić i mu się udało. Nigdy nie sądziłbym, że mu się uda, ale jednak. Pokonał mnie, wie, że teraz żyję tylko dzięki niemu. On trzyma mnie przy życiu co jest dla mnie najgorszą hańbą. Być uzależnionym od wroga jest czymś, okropnym. Świadomość tej niemocy, braku jakikolwiek możliwości na ucieczkę. To boli, to cierpienie, to nieustanna walka z czymś, z czym nie da się wygrać.
    Żołnierz, zabrał brutalnie kubełek, jeszcze uderzając mnie w twarz. Zabolało, lecz uśmiechnąłem się w jego stronę, jakbym naprawdę postradał zmysły. Czasami mam takie wrażenie, że właśnie jestem na skraju załamania nerwowego, stojąc nad przepaścią i stąpając po bardzo cienkiej linie własnego ja. Czy oszalałem? Nie wiem, bynajmniej nie jestem pewien. To mnie prześladuje, okropne sny zwiastujące śmierć wszystkich smoków. Nie chcę tego dopuszczać do własnej podświadomości, ale to jest i coraz częściej nawiedza mnie, wywołując czarne myśli i zatroskanie o Szczerbatka.
    Teraz tak strasznie żałuję tych kłótni, tego, że o tak bardzo błahe sprawy obrażaliśmy się, kłóciliśmy się. To było głupie i bezsensowne. Teraz na każdą myśl o nim, płaczę w ciszy i samotności, nie mogąc w żaden możliwy sposób mu pomóc. Nawet nie wiem czy żyje. Może już dawno, Drago wyrzucił przez burtę jego biedne, czarne jak smoła, bezwiedne ciało? Może wrócił do Valhalli i razem z Thorem, oczekuje na moje ponownie stawienie się w złotej bramie Miasta Bogów? Jaki jest teraz sens mojego życia? Czy moje serce jeszcze coś czuje, po za nienawiścią i tęsknotą, przez którą usycham, coraz bardziej każdego dnia?
    Usłyszałem ciche jęknięcie, naprzeciw mojej celi. Uniosłem wzrok na więźnia, mieszkającego po sąsiedzku. Usiadł przy drzwiczkach, patrząc na mnie, może z litością albo politowaniem? Nie wiem, mam to gdzieś. Pokiwał smętnie głową, jak zadumany starzec nad naszym losem i spuścił głowę. Jeszcze raz rzuciłem wzrokiem, na smutne granatowe spojrzenie mężczyzny, po czym odwróciłem twarz ku małemu okienku, zabitego kratami. Mężczyzna westchnął.
- Do czego się młody, doprowadziłeś? – powiedział, jakby trochę kpiąco, trochę smutno. Nie mam pojęcia o co mu chodzi, ale chyba chce mnie zdenerwować.
- Czego chcesz?! – warknąłem, starając się bym brzmiał poważnie, jak wojownik. Jeszcze żyję, a dopóki żyję, będę bronił własnego honoru. Podniosłem się z ziemi, rzucając okiem na ogromną kałużę krwi, w której leżałem. Nie wiem jaki cudem się nie wykrwawiłem, ale to chyba zasługa Bogów. Trzymają mnie przy życiu.
- Nic, tylko nie wiem jakim cudem się tutaj znalazłeś. Nie wyglądasz na chłopaka, który rozrabia – odparł już spokojniej, ciekawie mi się przyglądając. Na chwilę skrzywił się, bo zapewne ujrzał moją twarz, która teraz do najładniejszych nie należy. Cała wypaprana w krwi, pocięta, gdyż ostatnio Draguś zechciał panem Bacikiem, przywitać moje oblicze, ponieważ jak sądził, było za mało zmasakrowane.
    Zaśmiałem się szczerze, choć sprawiało mi to trudność. Świeża rana na brzuchu trochę się  poruszyła, przez co musiałem się położyć, trzymając ścierkę przyciśniętą do ciała.
- Wiem coś, czego Drago bardzo potrzebuje, ale jak na razie, i na zawsze, się tego nie dowie – odparłem, radośnie gwiżdżąc sobie jedną z przyśpiewek, które śpiewa się w czasie Migdalisk. Ostatnie święta obchodziłem prawie sześć lat temu, na… TEJ wyspie.
- A cóż to za rzecz, jeśli można wiedzieć? – spytał sąsiad, wyraźnie zaciekawiony nowym tematem. Lecz ja, za bardzo nie miałem ochoty opowiadać o smokach. Nie chodzi o to, że nie chce mi się, tyle, że nie mogę nic powiedzieć, ani o sobie, ani o smokach. Taką złożyłem przysięgę, gdy uciekłem. Nikomu nie mów jak się nazywasz, skąd pochodzisz ani ile masz lat. Smoczy Jeździec – to wystarczy dla wszystkich.
- Nie twoja sprawa – burknąłem, tracąc dobry humor. Odetchnąłem, wstając gdyż krew przestała się sączyć. Poprawiłem sprzączkę w protezie i wyjrzałem przez małe okienko. Mój rozmówca nie pytał już o nic, zapewne zrozumiał, że nic mu nie powiem.
    Ogromny księżyc świecił jasno, nad oceanem, kierując pływami, miarowo odbijającymi się od ciemnych skał, drewnianego portu i plaży. Moja tęsknota wciąż nie daje mi w miarę możliwości normalnie funkcjonować. Nie chcę niczego innego, nawet ukojenia w tym okropnym bólu, tylko jednej wiadomości o stanie mojego przyjaciela. Jedynie dobra wiadomość sprawi, że stanę na nogi, starając się jakoś stąd uciec. Jednak gdy nie wiem kompletnie nic, wszystko nie ma najmniejszego sensu.
    Usiadłem pod chłodną ścianą, dając chwile wytchnienia moim zharatanym plecom. Czułem, że skóra lekko odchodzi od mięśni, lecz nie miałem zamiaru się tym przejmować. Usłyszałem śmiech, a po chwili do pomieszczenia wparował Drago. Uśmiechnięty od ucha do ucha, z zadowoloną miną wpatrując się we mnie. Podniosłem rękę, machając mu.
- Cześć – rzuciłem – czego chcesz, tym razem?
- Kilku ważnych informacji – powiedział, podchodząc do krat i otwierając je. Wszedł do mojej celi więziennej, krążąc wokoło. Tym razem stał się sprytniejszy, gdyż zabrał mi nawet Piekło. Zrozumiał, że to broń i oczywiście je zarekwirował. Bydlak.
- Nie powiem ci – zacząłem, wyciągając rękę i dotykając kolejno swoich palców – jak się tresuje smoki, skąd jestem, jak znaleźć gniazdo smoków, w ogóle jak wytresowałem smoka, więc nie masz po co pytać – uśmiechnąłem się lekko, rozkładając ramiona. Krwawdoń wkurzył się i uderzył mnie prosto w twarz. Cios był tak silny, że upadłem na twardą ziemię.
- Jeszcze zobaczymy – mruknął i wyszedł z celi. Powiedział coś do strażników. Wiedziałem, że idę na tortury, muszę się przygotować.


*Narrator/Berk*
    Astrid zdążyła ochłonąć już po definitywnym przybyciu na Berk. Nie było jej prawie trzy lata, a powrót wywołał nieograniczoną radość, objawioną w ponad tygodniowym świętowaniu w Twierdzy. Rodzina, przyjaciele i całe plemię na czele z wodzem, radowało się "zmartwychwstaniem" blondynki. Jednak ona nie miała w ogóle ochoty tu siedzieć. Podobało jej się takie życie, nie wiadomo gdzie będzie się nocować, albo czy jakiś wariat cię nie schwyta. Albo czy nie umrzesz, by potem móc wrócić w nagrodę za ocalenie Miasta Bogów. Przesiąła takim sposobem życia i wszystko by wolała, oprócz takiego bezczynnego siedzenia na Berk. Lecz sama nie wiedziała, że nie będzie się już nudzić.
    Kolejny zwykły poranek na wyspie. Słońce wstało, wikingowie wzięli się do pracy, a dzieci do zabawy. Wandale już ostatnie dni mogli narzekać na mrozy, gdyż według obliczeń Gothi, zima powinna skończyć się pod koniec miesiąca.
    Astrid wstała, ubrała się i uczesała. Smętnie zeszła na śniadanie, widząc radośnie śpiewającą matkę. Sala od powrotu córki, nie mogła przestać się uśmiechać. Codziennie robiła ulubione potrawy dziewczyny do jedzenia, siedziała z nią w pokoju do późnej nocy, chcąc nacieszyć się córką. Gdy padał deszcz, siadały wieczorem przy palenisku, blondynka ostrząc swój nowy topór - zrobiony przez Pyskacza na jej powrót - a wojowniczka wyszywając serwetki. Spędzały praktycznie ze sobą każdą wolną chwilę. Lecz za każdym razem gdy Sala pytała co się z nią działo przez prawie trzy lata, wojowniczka wzruszała ramionami, milcząc. Mogłaby powiedzieć, ale po co? Przecież by jej nie uwierzyli. Latała na smoku, to brednie. Zginęła, ale jednak żyje. Tylko tyle pamięta, resztę rzeczy to tylko niektóre wydarzenia zaraz po ucieczce z wyspy, a przecież wtedy nic ciekawego się nie wydarzyło.
- Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć co się stało? – zapytała po raz kolejny Hofferson, pewnego wieczoru gdy siedziały na mięciutkich owczych wełnach, sącząc rozgrzewające zioła od szamanki. Astrid skrzywiła się tylko, zamykając oczy.
- Tajemnica – rzekła cicho, natychmiast wstając z posłania i kierując się do swojego pokoju. Matka blondynki pokiwała smutno głową i sięgnęła po książkę.
     Dziewczyna położyła gliniany kubek na stoliku przy łóżku, siadając na oknie. Spojrzała w morze, piękne, czyste, tajemnicze i skrywające w sobie całą siłę. Mogłaby patrzeć na niego godzinami, a i tak widok, by się jej nie znudził. Kochała je, była jego częścią. Wiedziała, że teraz jest trudno, znalazła się na Berk, nie może stąd już odejść. Na razie nie wspominają o Dagurze, ślubie i zaręczynach. Ale to tylko kwestia czasu, ona o tym wie. Codziennie myśli o tym, każdej nocy, uświadamiając sobie, że jest tak blisko od tego, żeby zniszczyć sobie życie. Na zawsze odebrać szczęście, radość i możliwość przeżycia najlepiej swych lat. Niestety inni wybrali inaczej, a ona musi się podporządkować. Musi być posłuszna. To dla dobra twojej wyspy – słyszała w głowie. Nie mogła znieść tych myśli, tych słów, które przekazywały jej najgorszą z możliwych prawd. Przegrała życie.
    Usłyszała róg. Jej ciałem wstrząsnął mały dreszcz strachu.
Czy to miało nastąpić już teraz? W tej chwili? Nie.
    Niestety. Z daleko było już widać powoli zbliżającą się gromadę łodzi, płynącą do portu. Kroki na schodach, obróciła się. Sala stała w drzwiach, trzymając w dłoni jakiś materiał. Rozłożyła go na łóżku córki, uśmiechając się lekko do niej. Astrid nie odwzajemniała tego uśmiechu. Wolała być zabita tu i teraz, niż iść tam i przypieczętować swój los.
- A więc jednak zamierzacie zniszczyć mi życie? – warknęła, jadowitym głosem. Choć miała ochotę się rozpłakać, powstrzymała łzy. Tępo patrzyła w małą zabawkę, leżącą na półce. Był to malutki smoczek, Śmiertnik Zębacz. Sala uszyła go na pierwsze urodziny swojego jedynego dziecka. Mała Astrid od razu pokochała pluszową zabaweczkę, nie rozstając się z nią na krok. Nawet gdy była dorosła, nie mogła się jej pozbyć. Tyle miłych wspomnień z dzieciństwa musiała zachować, za żadne skarby, nie chciała o nich zapomnieć.
- Tego bym tak nie nazwała – powiedziała kobieta, podchodząc do blondynki – To tylko zaręczyny. Ślub co najwyżej może odbyć się dopiero za rok, gdy skończysz dwadzieścia lat.
- A co to za różnica? – zdenerwowała się, wystawiając nogi po za okno. Spuściła je, opierając głowę na drewnianej futrynie. Hofferson skierowała rękę, by pogłaskać wojowniczkę po włosach, jednak zrezygnowała, wycofując się z pokoju – Ubierz się w to – szepnęła gdy była w progu. Astrid wolała puścić jej słowa mimo uszu i szybko dobyła toporu, opierającego się o ścianę. Do jednego karwasza wepchnęła pamiętnik Czkawki, mimo, że go nienawidzi chciała sobie poczytać te wspaniałe przemyślenia. Odwróciła się jeszcze raz, zerkając na bordową sukienkę, którą przyniosła jej matka. Była do ziemi, z futrem przy ramieniu. Paskudna, pomyślała blondynka, zeskakując z niskiego okna.
    Nim łodzie dobiły do portu, ona już zniknęła w gęstych krzakach wyspy Berk.


*Czkawka*
    Wrzucili mnie z powrotem do celi. Kilka godzin katowania, potrafi na serio zmęczyć człowieka. Mój wróg musiał sobie zrobić przerwę, więc mnie odesłał. Dobry wróg. Dobry. Mógłby dalej mnie męczyć, ale jak to on mówi, nawet tak potężny i niezwyciężony człowiek jak on, potrzebuje chwili odpoczynku. Idiota. Wiem, że nie chce mnie zabić, no bo kto wtedy, by mu powiedział jak się tresuje smoki, czyż nie? Dlatego robi przerwy, sam musi się powstrzymywać, żeby tylko nie dobyć zakrzywionego narzędzia i wbić je w moje serce. Dobry. Czasami mi go nawet żal. Nie ma nikogo, rodziny, plemienia, żadnej osady. Tylko tą swoją wspaniałą armię i chęć zemsty. Zemsta. Chyba nie zna prawdziwego znaczenia tego słowa. Mści to się na kimś, a nie bo mu się tak podoba. To musi wynikać z pewnych pobudek, nie z własnego widzi mi się. Chore, naprawdę. Ludzie nic mu nie zrobili, bo każdy się go boi, a on, matoł się mści. Przy następnej okazji zapytam się go, dlaczego. Zawsze musi być powód, bo jeśli go nie ma, zemsta jest nieuzasadniona czyli tym samym niczym nie poparta, czyli żałosna. On jest na serio głupi, bo nawet nie rozumie na czym polega ten świat. Coś istnieje, czyli w rzeczywistości ma swoje realne uzasadnienie. Coś nie istnieje, tego nie ma. Proste i logiczne. Ktoś tworzy, czyli nadaje temu sens i przeznaczenie. Kiedy to coś zniszczy, wszystko przemija. Trzeba być idiotą, żeby tego nie zauważyć, nie zrozumieć. A no tak, zapomniałem. On jest idiotą, ale dobrym wrogiem. Cieszę się, że jest. Przynajmniej nie myślę o Szczerbatku. Często na torturach zastanawiam się, czy on przechodzi przez to samo co ja. A może jeszcze gorsze rzeczy? Nie wiem, ale muszę się dowiedzieć. To moja jedyna szansa, na to, żeby wymyślić idealny plan ucieczki. Uwolnię go i uciekniemy, pomachamy Drago na pożegnanie, a niedługo znowu się z nim zobaczymy. Nasze drogi już tak nieustannie się krzyżują, lecz wiem, że któregoś dnia jego panowanie dobiegnie końca, a ja zabiję go, własnoręcznie, dając możliwość pięknym skrzydlatym stworzeniom, żyć w bezpiecznym świecie. 
    Bez niego, bez strachu, bez niepewności, bez cierpienia i bez śmierci. Coś się skończy, żeby coś mogło się zacząć. Kolejna przygoda, kolejna zabawa, kolejne wyzwania. Doświadczenie, mądrość, życie. To nasza siła, jedyna możliwość, żeby przeżyć, żeby iść dalej, żeby po prostu istnieć.


~*~


~ SuperHero *.*

wtorek, 1 grudnia 2015

33. Poświęcenie równe bratu.

Napisany przy dźwiękach Veigar'a Margeirsson'a - mojego najulubieńszego (razem z John'em Powell'em) kompozytora. Tu podaje cały link do playlisty, więc wybierzcie sobie, który chcecie. Polecam bardzo: 1, 4, 5 i 7 :* Miłego czytania <3 


    "Wierność jednej, najważniejszej osoby jest czymś czego oczekiwałem od najmłodszych lat. Dopiero bestia pokazała mi co to znaczy wierność drugiej istoty i szczera miłość"
Przytuliłem twarz do ciała Szczerbatka. Siedzieliśmy na tej pamiętnej wyspie, gdzie kiedyś mój najlepszy przyjaciel odszedł do samego Odyna. Teraz jest tutaj ze mnie i już nigdy mnie nie opuści. Nie pozwolę mu na to. Za dużo dla mnie znaczy, żeby teraz ktoś mógłby mi go odebrać.
    Spojrzałem w jego zielone oczy, w których ujrzałem wesołe iskierki. Śmiały się do mnie radośnie, a Mordka polizał mi rękę. Położyłem dłoń na jego pysku, obserwując latające w oddali smoki.
    Blade słońce wolno nikło za rozmazanym horyzontem, odbierając nam ostatnie resztki miłego ciepła. Niedługo zima powinna się skończyć, a wtedy będziemy mogli wyruszyć na dalsze spełnianie naszej misji. Po tym jak wróciliśmy, nie możemy jej zaprzepaścić, a tylko ją kontynuować i zakończyć, gdy wszystkie skrzydlate stworzenia będą już bezpieczne.
    Smok uniósł dumnie głowę.
- Nie myślałeś nad tym, żeby – zaczął Szczerbatek, lecz doskonale wiedziałem do czego zmierza więc mu przerwałem.
- Żeby wrócić na Berk? – dokończyłem, a Nocna Furia kiwnął głową – Myślałem nad tym, ale teraz jest lepiej. Mam ciebie, a więcej do szczęścia nie potrzebuję – odparłem, ale i tak byłem niemalże pewny, że Szczerbek będzie nalegał na powrót.
- Racja, ale wiesz no, chyba wystarczy tej nienawiści do własnego domu – powiedział – to w końcu twoja wyspa, twoi przyjaciele i rodzina.
- O co to to nie, oni nie są moją rodziną, zrozum to wreszcie – warknąłem, wstając – I proszę, nie drąż więcej tego tematu – dodałem szeptem. Podszedłem do skał, a czując przyjemny chłodny wiatr rzuciłem się w dół ku kojącej niebieskiej toni morza.


*Narrator*
    Astrid chwyciła wikinga za rękę i zeszła na mokry piasek. Uśmiechnęła się na dotyk okruszków prawie, że czystego złota. O wiele za długo, pomyślała, odwracając się. Jego twarz błyszczała w świetlne ogromnego księżyca, który dekorował rozgwieżdżony nieboskłon. Podeszła do niego, wtulając się w jego klatkę piersiowa, a z jej niebieskich oczu mimowolnie wypłynęły maluteńkie kropelki słonych łez.
- Nie płacz, wiesz, że tego nie lubię – powiedział ciepłym głosem, nie chcąc przedłużać rozstania.
- Teraz wszystko będzie inne, prawda? – zapytała, jakby w ogóle nie słyszała jego wcześniejszych słów. Powoli nie mogła tego znieść, to było o wiele za dużo dla jej, już i tak, kruchej psychiki.
- No niestety, ale przynajmniej tego nie zapomnę – uśmiechnął się szeroko, a blondynka miała ochotę uderzyć go w twarz. Łamał jej serce, choć nawet o tym nie wiedział. Chyba każdy tak lubi, warknęła w myślach, od razu przywołując sobie wspomnienie Smoczego Jeźdźca.
  Nie…
- Jesteś okropny – szepnęła bez skrupułów, natychmiast się od niego odsuwając. Wytarła mokre policzki, rzucając okiem na palący się ogień, w strażniczych wieżach. Nic się nie zmieniło…
- To nie moja wina, że wolałaś wracać. Miałaś prawo wyboru, jak każdy. Ja wolałem zostać tam. Tutaj – machnął ręką na morze – nie mam nikogo, żadnej rodziny, wszystkich straciłem.
- A ja? – Nie powstrzymywała już szlochu, który zagłuszał ciszę, spowodowaną jej pytaniem. Chłopak zmieszał się, nie bardzo wiedząc co opowiedzieć.
- Astrid – zaczął, wyciągając dłoń ku wojowniczce. Ta szybko odskoczyła w bok.
- Nie – warknęła – nawet nie kończ, nie masz po co – odwróciła się na pięcie, bez słowa pożegnania udając się ku jej ukochanej wiosce – Berk.


*Czkawka*
    Zamknąłem oczy, zapamiętując obraz tańczących iskierek ognia, jakby miał być on moim ostatnim.
Małe pięcioletnie dziecko beztrosko biegało sobie po łące. Nie przejmowało się niczym, nawet mrokiem, który z wolna ogarniał ziemię. Wiatr dmuchał swym mroźnym powietrzem w różowe policzki chłopczyka. Krótkie brązowe włoski powiewały niczym zielona trawa, swobodnie unosząc się na lodowatym podmuchu. Bystre, soczyście zielone oczka wodziły po wszystkich trawach i drzewach, najbardziej skupiając się na otwartym morzu. W jego granatowych głębinach było coś, co niesamowicie intrygowało chłopczyka. Niepostrzeżenie zsunął się po rozłożystych korzeniach dębów, aż do samej niewielkiej plaży. Uśmiechnął się lekko, biegnąc ku spienionym falom. Czuł się wolny jak ptak, bez żadnych zobowiązań, zakazów, nakazów, nudnych obowiązków. Miał swoje życie, we własnych malutkich rączkach, zdany tylko na siebie. O wiele bardziej szczęśliwszy niż z osobami, które potocznie nazywa się rodziną.
    Wbiegł na otwartą plaże, śmiejąc się głośno. Nikt go nie widział, nikt go nie słyszał. Był sam, bez wkurzających dzieci innych wikingów czy natrętnych opiekunek. Chociaż była jeszcze Ami, miła zaledwie osiemnastoletnia dziewczyna, kochająca maleńkiego chłopczyka jak swojego własnego brata lub syna. Ona była inna, różniąca się od tych postawnych kobiet z wioski, które od zabawy z maluchami, wolały porzucać toporem w lesie albo pogawędzić w kuźni z kowalem. Ona zawsze znalazła czas dla tych małych istotek, które potrzebowały tego domowego ciepła, które odebrały im wielkie, ziejące ogniem gady, zabierając z domów matki, ojców czy obojgu rodziców.
    Cichy, niczym łagodny jak kropelki przeźroczystej wody, szloch zagłuszył jego spokój i oglądanie spienionego oceanu. Dźwięk dochodził z pobliskich krzaków, znacznie wyraźniejszy niż wcześniej. Mały chłopczyk niepostrzeżenie, z wyciągniętym sztyletem podchodził do źródła głosu. Z sercem kołatającym, odsunął drobne gałązki. W ukryciu, w ciemnym krzewie chowała się istotka, jeszcze mniejsza od chłopczyka. Odetchnął, wyciągając rękę i przemawiając w chłodzie nocy. Osóbka odwróciła się i okazała się małą dziewczynką. Zielonooki wyciągnął chudą dłoń, witając się z nowo poznaną dziewczynką. Jej granatowe, jak ocean oczy, zaświeciły ledwo wyczuwalną radością. Uścisnęła rękę, nieśmiało wykrzywiając wargi, co miało dać uśmiech.
Zerwałem się z łóżka, cały spocony i zdziwiony. Dopiero teraz pojąłem wszystko. Szybko zerknąłem na śpiącego Szczerbatka.
- Meg…

    Od kilku godzin przemierzaliśmy coraz to dalsze zakątki oceanu. Morska bryza wiała nam w twarz, przez co odrobinę marzliśmy. To wspomnienie, dało mi dużo do myślenia. Teraz wiem, że już ją kiedyś spotkałem. To było w Berk, gdy byłem sam bez Ami, bo opiekunka musiała załatwić parę spraw. Wszystko jest jasne, te oczy – to musiała być ona. Była moją najlepszą przyjaciółką, znaliśmy się tylko kilka miesięcy, bo pewnego razu gdy przyszedłem do jej jaskini, jej już nie było. Zniknęła tak szybko jak się pojawiła, a wraz z nią kawałek mojego serca. Pamiętam, zapełniła część tego bólu po stracie mamy. Dała mi trochę nadziei, że wszystko może się jeszcze ułożyć. Niestety gdy po raz kolejny chodziłem na plażę, nie było już nic. Nadzieja prysła jak bańka mydlana. Straciłem ją, by po latach znów ją odzyskać, a potem ponownie stracić.

    Wylądowaliśmy na jakieś wyspie, gdy już się zmierzchało. Cały dzień przelataliśmy w tę i z powrotem, w poszukiwaniu Meg. Czuję, że grozi jej niebezpieczeństwo i muszę ją znaleźć choćby nie wiem co.
- I jak Mordko? – Usiadłem przy smoku, głaszcząc go po twardych łuskach. Widać było po nim, że jest okropnie wycieńczony i słaby – Odpocznij. Zaraz przyniosę nam coś do jedzenia – mruknąłem, lekko się uśmiechając i zbierając patyka, zniknąłem w krzakach.
    Wróciłem do naszego miejsca postoju z kilkoma rybami i mniejszym dzikiem, lecz nie było tam Szczerbatka. Na początku pomyślałem, że chce się pobawić i zwyczajnie się schował.
- No wyłaź Szczerbo, to przestaje się robić śmieszne – powiedziałem, czując wyraźny strach o życie mego drogiego przyjaciela. Zacząłem szukać go w pobliskich zaroślach – Szczerbatek! – wołałem, schodząc ze skał ku morzu. Nic, cisza, pustka – Mordko! 
    Nie oszczędzałem płuc i gardła. Po kilkunastu minutach, prawie w ogóle nie mogłem mówić. Wiatr zawiał z północy, wysuszając małe łzy, które już zdążyły popłynąć wzdłuż moich policzków, kreśląc na nich kręte dróżki. Upadłem na kolana z bezsilności, a wtem usłyszałem ryk, tak ukochany dla mych uszu oraz coś co zapamiętam do końca swoich dni.
- Ty! – Jego głos jak zwykle był groźny, ochrypnięty, teraz przesiąknięty nienawiścią i lekkim zdziwieniem. Poharatana morda, drwiący uśmiech, długie włosy i przepełnione złością oczy. Drago. – Przeżyłeś!
- Hah – rzuciłem, chcąc się uspokoić – widać nie potrafisz się mnie pozbyć – warknąłem, szczerząc się. Twoją największą bronią będzie uśmiech.
- To niemożliwe – odparł, idąc w moją stronę – widziałem jak zginąłeś.
- Miecz to za mało by mnie zabić! – krzyknąłem, ruszając z impetem na niego. Dobyłem Piekła natychmiast go podpalając. Zajęło się pięknym żółto-pomarańczowym ogniem, aż chciałem wbić je prosto w te zimne i okrutne serce Krwawdonia. Szybko odparował mój cios, lecz nie przejmowałem się tym. Chciałem teraz go zniszczyć, już na zawsze pokonać. Należy mu się śmierć.
    Po kilkunastu minutach, nie wytrzymałem. Upadłem przez strzałę, która przeszyła moją prawą nogę, poniżej kolana. Natychmiast w ręce, pochwyciło mnie kilku żołnierzy Drago, wlekąc do swojego statku, gdzie przetrzymywali Szczerbatka. Spuściłem głowę w dół.
  Jeszcze za to zapłaci…

*2 tygodnie później*
    Długo płynęliśmy, około dwóch tygodni. Przez ten cały czas nie widziałem Szczerbatka, boję się, że coś mu zrobili, zranili, torturowali albo co gorsza zabili. Żywię nadzieję, że on jednak jest gdzieś na tym statku i tęskni tak samo jak ja. Od kilku dni przestałem już nawet wierzyć, że uda nam się uciec. Parę razy próbowałem, ale teraz Drago jest o krok przede mną. Za usiłowanie zbiegnięcia, chyba osiem razy byłem na torturach, czyli przywitaniu się z dawnym przyjacielem Bacikiem, kilka razy duszony i przypalany żywcem, a zapomniałem jeszcze o próbach wrzucenia do wrzącej wody. Mówię próbach, bo nie dałem rady utrzymać się na nogach, a mój ukochany wróg Drago nie chce, żeby skóra całkiem ze mnie zeszła. Dobry wróg. Jak teraz wyglądam? Ciężko powiedzieć, że jak człowiek. Raczej wychudzony szkieletor, z zmasakrowanymi plecami i twarzą, przebitą nogą oraz ze złamanym obojczykiem. Po za tym nic mi nie jest. Po zaledwie pięciu dniach przestałem odczuwać jakikolwiek ból, co jeszcze bardziej denerwuje Dragusia – takie dałem mu przezwisko i raczej mu się podoba, bo gdy mu tak powiem, dorzuca jeszcze serię Pana Bacika. Lubię te tortury, wolę sam je znosić niż miałby je przeżywać mój najdroższy przyjaciel. Krwawdoń ani razu o nim nie wspomniał przy biciu o jego stanie. Martwi mnie to niezmiernie, ale nie daję po sobie tego poznać. Uśmiecham się tylko głupkowato, aż czasami przerażam Drago. No nic, poczekamy zobaczymy. Może umrę wcześniej niż będę mieć dwadzieścia lat.
    O świecie, jak od przeszło czternastu dni, w mej celi więziennej odwiedził mnie mój wróg. Przystanął przy żelaznych kratach, wbijając we mnie zimne spojrzenie. Podniosłem się na jeszcze całej ręce. Lekko uśmiechnąłem się do niego, wystawiając dłoń przez drzwiczki. Chciałem podać mu rękę na dobry dzień, lecz on z całej siły przywalił mi w nią, metalową maczugą. Schowałem dłoń między nogi, sprawdzając czy nie jest zwichnięta. Na razie jest cała, tyle szczęścia.
- No i jak tam, mój więźniu? – zapytał, chodząc w kółko – Powiesz jak się tresuje smoki czy nie?
- Zgadnij deklu – powiedziałem – Nigdy ci tego nie powiem, nawet za cenę swojego życia – warknąłem, ostro patrząc mu w te czarne ślepia. Zacisnąłem pięści, wszystkie mięśnie naprężyły się, co spowodowało ból na całych plecach. Jęknąłem cicho, klnąc pod adresem Drago. On tylko się zaśmiał i otworzył celę.
- Zapraszam na poranne torturki – machnął ręką na strażników, po czym powleczono mnie do sali po drugiej stronie korytarza.
    Zamknąłem oczy. Pierwsze uderzenie metalowego pręta, przecięło na nowo ledwo co zaschnięte rany. Stróżki krwi popłynęły w dół kręgosłupa, zaznaczając czerwone ścieżki. Kolejne spotkania nagich pleców z ostrym narzędziem, powodowały coraz gorszy ból i słabnięcie. Mocno trzymałem w dłoniach naszyjnik podarowany mi przez Bogów, w dzień mojego dowiedzenia się o byciu Smoczym Jeźdźcem i wielkim przeznaczeniu, które miało odcisnąć olbrzymie piętno w moim życiu. Dochodzę do wniosku, że udało się. To dla wszystkich smoków się poświęcam, co znaczy, że jestem dobrym obrońcą. Nie pozwolę nikomu skrzywdzić tych pięknych skrzydlatych stworzeń, które mnie wychowały. A już na pewno nie dam skrzywdzić prawdopodobnie jedynej żyjącej Nocnej Furii. On jest dla mnie jak brat, najwierniejszy przyjaciel. Wiele razy ratował mi skórę, był przy mnie kiedy go potrzebowałem. Nie opuścił mnie bo byłem inny, słaby, wątły, nielubiany. Pokochał mnie nawet jeśli byłem tylko człowiekiem. Nic nie znaczącym dwunastoletnim chłopcem, który miał bezdusznego ojca. Pozwolił mi odciąć się od starego życia, by wszystko zacząć od nowa. Nowe życie, nowa przygoda, nowe rany, nowa śmierć, ale ten sam jeden, jedyny przyjaciel.
- Dziękuję ci Mordko, dziękuję za wszystko, przyjacielu…


~*~


WRÓCIŁAM!
Jestem zadowolona z tego rozdziału, no i mam nadzieję, że tęskniliście za tym opkiem i za mną, bo ja za Wami bardzo <3 :*** 
Po prawej stronie bloga jest ankieta, proszę byście w niej zagłosowali. To bardzo ważne! 

Dziękuję Wam bardzo za ponad 23 tys. wyświetleń mojego profilu na Google+ oraz 30 obserwatorów i dziękuję za ponad 14 tys. wyświetleń mojego bloga oraz dziękuję tym kochanym 18 obserwatorom bloga. Dziękuję!!! <3 


Z ogólnych spraw to rozdziały będą co tydzień (jeśli nic się nie zmieni), następny 8 grudnia. Jeśli macie do mnie jakąś sprawę, proszę pisać w specjalnej zakładce "Pytania", lub na e-mail w zakładce "Kontakt" :) Ja nie gryzę, możecie śmiało pisać. Jestem otwarta na nowe znajomości (pare osób się o tym przekonało więc) piszcie kiedy chcecie <3 Służę pomocą i radą :D

Związku z tym, że zbliżają się święta (tak 1 grudnia Hero, chce już święta) przez cały miesiąc (do 24 grudnia) będę szykować dla Was małą niespodziankę. Ciekawe czy się ucieszycie :)

Jeśli jeszcze nie czytaliście ostatniego rozdziału to zapraszam: [link] - do drugiego bloga prowadzonego z Chitooge :*


No i najważniejsza dedykacja :) 

Ten oto rozdział dedukuję fantastycznej Keep Calm! <3 
link do bloga :) Wpadajcie, warto :*

Żegnam się cieplutko już, mam nadzieję, że dość spora liczba osób skomentuje ten rozdział! Trzymajcie się! <3 


~ SuperHero *.*