poniedziałek, 29 czerwca 2015

11. Pojmanie jedynym wyjściem.

    "Wyspa na zachód od Lucktuck - jedno głupie zdanie. Berk - jedno głupie słowo. Tylko cztery litery, głupie litery. A ranią gorzej niż jakikolwiek cios fizyczny"
Schowałem rzeczy i wylądowaliśmy ma plaży Thora. Pogłaskałem smoka po głowie, na co zawarczał radośnie. Uśmiechnąłem się, idąc na przód. Właśnie robiło się ciemno - idealna pora na odbicie przyjaciela. Uważając by jakiś Wiking mnie nie zauważył, cicho przemieszczałem się po porcie, następnie po skałach, aż w końcu dotarłem na samą górę. Wiele się nie zmieniło, pomyślałem. Udałem się do najbliżej stojących domów by sprawdzić czy przypadkiem, w któryś z nim nie znajduje się mój zagubiony smoczek.
    Po dwóch godzinach sprawdziłem każdy dom na wyspie. Do tego czasu wolałem nie myśleć o tym, ale teraz gdy wciąż nie znalazłem Szczerbatka, zaczęło docierać do mnie to, że oni mogli mu coś zrobić. Na pewno nie, przekonywałem siebie, choć i tak wydawało mi się to beznadziejnym pomysłem. Będę spokojny dopiero gdy go odnajdę. Szybkim krokiem, niemalże truchtem pokonałem drogę do Twierdzy.
- Albo jesteś tu przyjacielu, albo nie ma cię w ogóle - szepnąłem i z całych sił, pchnąłem ciężkie drzwi. W pomieszczeniu nie było nikogo. Przeszukałem cały budynek, lecz nie było w nim Mordki. Oni, oni go... zabili, pomyślałem upadając na kolana. Ręce zacisnąłem na ziemi, prawie ją wyrywając z posadzki. Z oczu wypływały pojedyncze łzy. Kapały na kombinezon, potem na spodnie i na podłogę. W głowie migotał mi tylko obraz Mordki, wołającego o pomoc. Widziałem jego śmierć, płakał, ja również, lecz nie mogłem go uratować.
   Zawiodłem!
- Szczerbatek! - wydarłem się na całe gardło, najpewniej budząc wszystkich Wikingów. Nie obchodziło mnie to, kiedy mój przyjaciel zmarł, to i mnie mogą zabić. Może wreszcie będę mógł żyć spokojnie z Mordką przy boku. Usłyszałem krzyki i odgłosy biegu, Wandale zbliżali się do Twierdzy. A ja dalej klęczałem na ziemi, pobrudzony i mokry od łez. Z rozdartym sercem, wpatrywałem się w podobiznę Nocnej Furii na rękawie. Wtedy do pomieszczenia wparowało niemal całe plemię. Wstałem na równe nogi i wyciągnąłem Piekło, nie zapalając go. Potrzymałem go, celując w Wikingów. Po chwili, w której mierzyłem ich zapłakanym spojrzeniem, upadłem.


*Astrid*
    Po kilku godzinach latania, wylądowaliśmy na wyspie. Nie widziałam jej nigdy, ale poznałam co to za miejsce po małym domku na skraju lasu, przy plaży. Szybko pobiegłam w tamtą stronę z nadzieją, że on tam będzie. Wpadłam do jaskinio-domu i nic. Ani jednej żywej duszy, tylko ja i Nocna Furia. Popatrzyłam na nią ze smutkiem, a ona rozglądała się po pomieszczeniu z wyraźnym, nie wiem zakłopotaniem? Lub niepokojem? Sama dobrze nie wiedziałam co czuje, lecz wiem, że zdarzy się coś złego. Jestem tego pewna. Razem ze smokiem opuściliśmy ich dom, udając się na plażę. Usiedliśmy na piasku oglądając spokojne niebo. Fale uderzały o brzeg, łechcąc nas morską bryzą. Głowę schyliłam, opierając na kolanach. Rękami oplotłam nogi, starając się utrzymać ciepło. Wtedy poczułam na sobie coś dziwnego, coś czego nigdy nie spodziewałam bym się po smoku. Otóż Nocna Furia przysunęła się bliżej mnie, otulając swym ogromnym skrzydłem. Odważyłam się na przytulenie jej. Przylgnęłam do jej cieplutkiego ciała, wtulając w nie głowę. Smok zawarczał radośnie, wystawiając język. Uśmiechnęłam się szeroko.
- No proszę, proszę - usłyszałam głos za sobą i wolne klaskanie. Wstałam na równe nogi, odwracając się. Przede mną stał dziwnie wyglądający mężczyzna. Przestraszyłam się trochę, ale stanęłam bliżej smoka, który wyszczerzył zęby. Widać na kilometr, że nie przepada za tym kolesiem.
  Jesteś wojowniczką!
Racja, pomyślałam sięgając za siodło Nocnej Furii i wyciągając jakiś topór. Chwila, to mój topór! Nie ważne. Stanęłam na przeciw niego szykując się na walkę. Lecz ten facet tylko głośno się zaśmiał a zza niego wybiegło multum wikingów. Ze smutkiem opuściłam broń, patrząc w zielone oczy smoka.
- Przepraszam.
    Dwóch wielkich wikingów chwyciło mnie za ramiona wyginając je do tyłu. Upuściłam topór, a smok strzelał plazmą w nadbiegających mężczyzn. Lecz niestety skończyła mu się liczna splunięć i go związali. Próbowałam się szarpać, niestety na nic się to zdało. Zawlekli nas do statku, znajdującego się na morzu. Nie wiedziałam co z nami będzie. Nikogo nie znam, ale wiem, że ten facet porwał nas ze względu na smoka. Pewnie o niego mu chodzi.
    Gdy dotarliśmy wepchnęli nas pod pokład, a następnie do metalowej klatki. Zamknęli drzwi i wyszli, śmiejąc się. Bezradna usiadłam na ziemi, a smoczek pomrukiwał smutno, siadając przy mnie.
- Przykro mi - szepnęłam, głaszcząc go po głowie. - Tak bardzo chciałam uciec, że aż wpakowałam nas w jeszcze gorsze bagno, wybacz - schowałam twarz w rękach, cicho łkając. Furia przysunęła łeb do mojej buzi i delikatnie mnie polizała. Lekko się uśmiechnęłam, wycierając ciecz z twarzy.
    Po chwili pod pokład wszedł ten mężczyzna.
- Czego od nas chcesz? - warknęłam, stając przy kratach.
- Od ciebie nic. Ale najbardziej intryguje mnie to, że nie jesteś tym kogo szukam - odparł, chodząc w kółko.
- To kogo szukasz? - zapytałam, mając już dość jego dziwnych odpowiedzi. Czarnowłosy zmarszczył czoło, intensywnie myśląc nad odpowiedzią. Odgarnęłam niesforny kosmyk za ucho, spoglądając na smoka, który swoim czujnym wzrokiem oglądał tego faceta.
- Jednego bezczelnego chłoptasia, który myśli, że jest nie wiadomo kim - powiedział na jednym wydechu. Można było wyczuć, że nie darzy sympatią wspomnianą osobę.
- A możesz powiedzieć jak on się nazywa?
- Ehh, chyba Władca Smoków - westchnął, a mnie zmroziło. To jego ten gość szukał? Na brodę Odyna, co on ma za życie!
- Smoczy Jeździec - szepnęłam, czym wywołałam poruszenie smoka.
- No tak, a teraz mów. Gdzie on jest?
- A po co ci to wiedzieć? Do czego on ci jest potrzebny? Hę?
- Jest mi niezwykle potrzebny, a do czego to ci nie powiem, dziewczynko - uśmiechnął się w dziwny sposób zbliżając swą obskurną gębę do krat. Wykorzystując fakt, iż był blisko przywaliłam mu pięścią w twarz. Zachwiał się i spojrzał na mnie morderczym wzrokiem.
- Właśnie w tym momencie spisałaś siebie i tego smoka na straty. Mądrze.
    Wyszedł jęcząc. Oparłam się plecami o drzwi klatki i zjechałam po nich, siadając na podłodze. Z oczu poleciało mi kilka samotnych łez. Skuliłam się, jeszcze mocniej wbijając paznokcie w łydki. Nie miałam już siły na nic. Teraz potrzebowałam ciszy, własnego pokoju i pamiętnika Czkawki. Dzięki jego przemyśleniom dawałam sobie jakoś radę. To była jakby sesja terapeutyczna. Mogłam na spokojnie przemyśleć jego słowa i zrozumieć ich sens. Wtedy gdy miałam te dwanaście lat wszystko - w zasadzie cały świat - był dla mnie tak odległy i daleki, że nawet nie zaprzątałam sobie nim głowy. A teraz? Przez swoją głupotę jakiś wariat, grożący zapewne śmiercią, przetrzymuje mnie i zabranego przeze mnie smoka na statku oraz chce nas wywieźć sam Odyn wie gdzie. To jest chore i nieodpowiedzialne. Znowu zachowałam się jak pięciolatka i uciekłam z domu - zrzucając na nas same kłopoty - bo coś mi się nie spodobało. Prawdziwa wojowniczka zmierzyłaby się z swoim przeznaczeniem, nawet jeśli by się jej nie odpowiadało, a nie chowała się po kątach jak jakiś tchórz. Co się ze mną dzieje? Dlaczego mam tak skomplikowane życie? Czemu nie zostałam na Berk i zaręczyła się z Dagurem? Co mi po takiej szalonej ucieczce? Czy dzięki temu coś osiągnę? Ale czy tak naprawdę moje serce jest gotowe wyrzec się szczęścia w imię dobra ukochanej wyspy? Ale czy moje serce nie kocha przypadkiem kogoś innego?
  Stop!
Wystarczy!, krzyknęłam na siebie w myślach. Gdy coraz bardziej o tym myślę popadam w paranoję. Muszę przestać myśleć o tym co zostawiłam na Berk. Czyli Dagura, rodzinę, przyjaciół. Narazie wystarczy. Wiem, że nie mogę wiecznie się chować lub uciekać. Przeznaczenie mnie wreszcie dopadnie, lecz póki co, nie jestem jeszcze na nie gotowa. Po prostu!
    Odchyliłam głowę do tyłu, wdychając ciężkie powietrze. Smok podłożył swój łepek tak bym go zauważyła. Delikatnie się uśmiechnęłam widząc jego śmieszną minę. Ciekawe jak to możliwe, że jeden gest potrafi odpędzić smutki i troski, a zastąpić je szczęściem i radością? Teraz już wiem, że Smoczy Jeździec tak bardzo kocha tego smoka. On był dla niego prawdziwym przyjacielem. Z resztą, chyba miał tylko jego. To smutne kiedy najbliższą osobą jest smok, ale jednocześnie niesamowite. Każdy ma rodziny, znajomych, przyjaciół, a on? On ma tylko smoka i to najlepszego przyjaciela, za którym skoczyłby w ogień.
  "Prawdziwa przyjaźń zniesie wszystko"
Tak raz napisał Czkawka w jednym ze swych pamiętników. To zdanie, a w zasadzie tylko cztery słowa zapadły mi w pamięci, pewnie już na zawsze. Ciekawi mnie tylko kogo Czkawka miał za przyjaciela, że aż tak o nim pisał? A tak w ogóle kto to jest Szczerbatek? Może tak nazwał swojego przyjaciela? Ciekawe. Szkoda tylko, że prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiem. Wszyscy, a tak naprawdę ja pozwoliłam mu uciec. Byłam zdenerwowana i po prostu go nawet nie zatrzymałam. A gdyby teraz był z nami, może nie doszłoby do tego? Ale wtedy chyba nie poznałabym Smoczego Jeźdźca. A to on pokazał mi jakimi stworzeniami są smoki, no jego smok mi pokazał. Jednak to wciąż jest niewiarygodne. Wiem teraz, że nie mogę myśleć "co by było gdyby".
    Moje rozmyślania przerwał ten facet, schodząc pod pokład. Za nim weszło jeszcze kilku innych żołnierzy.
- A teraz powiesz mi gdzie jest Smoczy Jeździec? - spytał. Wiem, że źle zrobiłam łapiąc jego smoka, więc go nie wydam. Z resztą i tak sama nie wiem gdzie jest.
- Nigdy! - krzyknęłam, przybierając wojowniczy ton.
  Nieustraszona Astrid Hofferson, powraca!
- Gadaj! - wrzasnął, łapiąc mnie za włosy, gdyż oboje staliśmy przy kratach.
- Zmuś mnie! - warknęłam, nie okazując strachu czy bólu. Puściłam mnie i pchnął do tyłu. Upadłabym ale Nocna Furia swoją głową, mnie podtrzymała.
- A proszę bardzo! - Machnął ręką na dwóch mężczyzn. Ci otworzyli klatkę i wyciągnęli mnie z niej. Smok próbował nawet mnie trzymać, lecz uderzyli go w głowę. Wypchnęli mnie pod nogi tego idioty. Popatrzyłam na niego z nienawiścią w oczach. Kraty ponownie zamknęli, ci dwaj żołnierze szarpnęli mnie za ramiona i powłóczyli do innej sali. Zdarli ze mnie naramienniki i karwasze. Ręce przywiązali mi do jakiegoś sznurka przy suficie.
- Nie zapytałaś jak mam na imię - mruknął, chodząc wokół mnie i wywijając batem.
- Do szczęścia nie jest mi potrzebne imię największego idioty na świecie - Uśmiechnęłam się sztucznie.
- Krwawdoń. Drago Krwawdoń - szepnął, spoglądając mi w oczy. Głośno się zaśmiałam z jego imienia. - Z czego się cieszysz? - warknął.
- Z twojego głupiego imienia. Ciekawe czemu rodzice, aż tak bardzo cię pokarali dając tak beznadziejne imię - Wkurzyłam go i dobrze o tym wiedziałam. Nie powinnam była, gdyż jestem bezbronna a on ma ten swój bat, jednakże widok jego wkurzonej mordy był sto razy bardziej ciekawszy.
- Pyskata tak samo jak Smoczy Jeździec - stwierdził, przechodząc do tyłu.
- No to widzisz, prawie masz mnie jakbyś miał jego.
- Jedna zasadnicza różnica.
- Ach tak? Jaka? - uniosłam pytająco brwi.
- Jego wolę bardziej torturować niż ciebie słuchać - odparł.
- Aż tak ci się źle ze mną gada?
- No powiedzmy, że tak. Wyjaśnię ci to - Przeszedł przede mnie. - Otóż Smoczy Jeździec już taki jest, od zawsze, czyli pyskaty na całej linii, wulgarny i pewny siebie. A ty próbujesz być pyskata, chamska i niegrzeczna. Ale jak dobrze sama wiesz to tylko pozory. W środku jesteś miękka, bojąca się dzieciną, która najchętniej usiadła by w kącie i beczała, nad swoim ciężkim losem - Nie powiem, zabolało mnie to. Łzy napłynęły mi do oczu. - I co prawda w oczy kole? - zaśmiał się, szyderczo. Po jego słowach wstąpiła we mnie nieograniczona furia i gniew. Zamachnęłam się i z całej siły kopnęłam go w krocze. Jednak zablokował mój ruch, śmiejąc się.
- Widzisz co z tego masz? Tylko beczysz i nic nie możesz zrobić - Przybliżył się do mnie. - Pamiętaj, to tylko pozory - szepnął mi do ucha, a ja spuściłam głowę. Ponownie wrócił do tyłu, najpewniej szykując się do wbicia batu w moje plecy. Właśnie teraz zaczęłam modlić się do Thora i przeklinać siebie za moje głupie postępowanie. Jak mogłam być taka głupia, pomyślałam. Łzy ciekły mi po twarz.
  Jesteś skończona Astrid.
Wtedy oczekując na bolesny cios, usłyszałam głos. Jego głos przepełniony był nienawiścią i pogardą. Wiedziałam, że to ON. Zdziwiło mnie to, że się tu znalazł, ale najbardziej zdziwiły mnie jego słowa skierowane do Drago.
- Tylko ją rusz, a rozpierdolę ci mordę!


~*~


Wybaczcie mi wulgaryzmy w tym rozdziale, jednakże bez nich nie byłoby takie efektu "wow".

Końcówka wyszła całkiem inna niż się spodziewałem - czyli tak jak zawsze

Rozdział dla wspaniałej Chitooge K. ❤ Kocham cię ❤

~ SuperHero ❤

czwartek, 25 czerwca 2015

10. Orchidea wybiera znów.

    "Mam dość wiecznego strachu,  uciekania, chowania się po kątach. Wybieram śmierć pomimo tego, iż zostawiam tych, których kocham"
Podwinąłem nogi po brodę i objąłem je ramionami. Dygotałem z zimna, oglądając piękne morze i księżyc. Noc zapadła nad wyraz szybko, a już mam dość. W tym momencie brakuje mi Mordki, która otoczyłaby mnie ramieniem i powspominała stare dobre czasy na Smoczej Wyspie.
- Szczerbatku - wychlipałem, cicho - Ja tak bardzo przepraszam.
Schowałem twarz w nogach. Po chwili popatrzyłem w niebo i ujrzałem wielką gwiazdę powoli zbliżającą się ku ziemi. Wstałem na równe nogi, oglądając ten punkt, który coraz szybciej zbliżał się w moją stronę. Nagle rozbłysło oślepiające światło i coś z impetem uderzyło w piasek niedaleko mnie. Fala uderzenia wyrzuciła mą osobę kilka metrów dalej, pod pnie pobliskich palm. Potarłem tylną część głowy i zamrugałem kilka razy oczami. Gdy kurz i pył osiadł się na ziemi, ujrzałem osobę, wysoką, umięśnioną, w ogóle nie przypominająca Wikinga. Odwróciła się w moją stronę, a ja doznałem szoku. Przede mną we własnej osobie, stał bóg piorunów i burzy - Thor. Upadłem na kolana oddając mu pokłon.
- Czkawko - podszedł do mnie i pociągną mnie za ramię, bym wstał - Nie musisz się kłaniać.
Patrzyłem na niego ja zaczarowany. No bo nie każdemu objawia się Thor, we własnej osobie. 
- Coś się stało? - spytałem, wstając z gorącego piasku.
- Prawie - pokiwał głową - Słuchaj uważnie. Wszech Ojciec Odyn nie chciał już wysyłać wizji, ponieważ ta sprawa jest zbyt poważna.
- Czy Szczerbatek żyje?
- Poczekaj. Narazie nie masz swojego skrzydlatego przyjaciela, więc pozostaniesz schwytany przez ludzi, których będą tędy przepływali.
- Drago - szepnąłem, wściekle.
- W rzecz samej - odparł - A jeśli chodzi o twego smoka to ta młoda wojowniczka, bardzo dobrze się nim zajmuje. Przynajmniej się stara.
- Astrid? - zapytałem z niedowierzaniem, szeroko otwierając oczy.
- Nie wiem, nie znam jej imienia, ale blond włosy, chuda i niebieskie oczy?
- To ona - przytaknąłem.
- Ładna - zaśmiał się bóg piorunów, uderzając mnie swą ręką, na co upadłem twarzą w piasek.
- Przeciętna - również się zaśmiałem, machając ręką. Nie dałem poznać bo sobie, że myślę, iż Astrid jest śliczna.
- Czy aby na pewno? - uniósł brew i spojrzał na mnie podejrzliwie. Zachowuje się jak Szczerbatek.
- Tak, na pewno - zapewniłem, wytrzepując resztki piasku z buta. Posłał mi pogodny, szczery uśmiech i pochwycił w dłoń swój wielki młot, Mjölnir* (czyt. Miolnir).
- Czy ty wiesz, że ja wiem, że ty wiesz, że ja wiem, wiesz?
- Skąd?
- Czy bóg strzegący Bifrostu** (czyt. Bajfrost), coś ci mówi? - spytał.
- Jak ma mi mówić skoro go nie znam? - odpowiedziałem pytaniem, z wyraźnym wyrzutem w głosie. Zmierzwiłem włosy, czekając, aż bóg odpowie.
- Nie czytałeś mitologii nordyckiej?
- Nie, na Berk są tylko Smocze Podręczniki i nic więcej.
- Smoki? - Wyraźnie się zdziwił.
- No tak, od stuleci z nimi walczymy.
- A to dobre - Klasnął w ręce. - Heimdal (czyt. Hajmdal) ich nie widział.
- Dowiem się wreszcie kim jest Heimdal?
- Heimdal to bóg strzegący Bifrostu. Widzi wszystkie dziewięć światów i dziesięć trylionów dusz. Stąd wiem, że coś czujesz do tej młodej wojowniczki z Berk.
- O wow - wydukałem. - Ja do Astrid? Wolne żarty.
- Uważaj z kim rozmawiasz - pokiwał palcem jakbym był małym dzieckiem i coś przeskrobał. - No nic, muszę już iść. Do zobaczenia Czkawko - ścisnął moją rękę i odleciał ku chmurom.
- Mam nadzieję - szepnąłem, siadając na ziemi.


*Astrid*
    No dobra, trochę tego nie przemyślałam, żeby tak jakby straszyć Smoczego Jeźdźca, tym smokiem. Odynie co się ze mną dzieje? Nigdy nie byłam taka, zawsze choć ciężko mi to było uczynić, starałam się rozwiązywać problemy pokojowo, nie straszą nikogo, iż zabije mu najlepszego przyjaciela. Jestem potworem. Chyba nie powinnam była tego robić, to nieodpowiedzialne i złe. On może tu wrócić i się zemścić, na mnie, na Stoiku a co najgorsze zemści się na Berk. Zniszczy naszą wyspę, tylko przez moją głupotę, bo chciałam sobie go postraszyć. To niedorzeczne. Przecież wysłuchał moich myśli i problemów. On zna Czkawkę, a ja pomogłam mu skoczyć z klifu i pewnie najprawdopodobniej się zabić.
  Oh, wspaniale Astrid. Jesteś genialna!
    Przestałam bić się z myślami. Źle zrobiłam, wiem to, ale nie mogę w żaden sposób tego naprawić. Czasu nie cofnę, a tylko pójdę w przód. Może wszystko samo się ułoży? Na pewno.
    Wyszłam z chaty i usłyszałam ryk rogu. Co oznaczało, że przypłynął ktoś do naszej wyspy. Może Johann, pomyślałam i udałam się do portu. Koło mnie przebiegali bliźniaki.
- No Astrid, czemu nie szykujesz sobie kiecki? W końcu twój narzeczony przypłynął! - krzyknął Mieczyk, a po chwili zniknęli mi z pola widzenia. Stałam jak zaczarowana. On nie mógł teraz przypłynąć, nie w tej chwili!
W tym momencie przeklinałam siebie, że nie skoczyłam za Smoczym Jeźdźcem. Zabiłabym się, dla wszystkich byłoby prościej i lepiej. No dobra, trzeba działać. Nie chcę się z nim żenić, to pewne, ale nie mogę schować się w domu. Od portu do Twierdzy mają jakieś pół godziny drogi, więc mam tylko tyle na to, żeby uciec i się gdzieś schować. Już miałam biec w stronę lasu, aż usłyszałam ryki i jakby ktoś próbował się wydostać z jednej z szop. Cicho podeszłam do niej i otworzyłam. Była tam ta Nocna Furia. Patrząc na nią do głowy wpadł mi ciekawy, trochę szalony pomysł. Podeszłam bliżej niej, warczała na mnie.
- Proszę cię, musisz mi pomóc. Chcę uciec z wyspy, a jak mi pomożesz znajdę twojego jeźdźca. Obiecuję - Smok patrzył na mnie wnikliwie swoimi ślepiami. Był taki piękny. Podeszłam jeszcze bliżej, a z kieszeni wyjęłam rybę. Furia wystawiła język na znak, że jest głodna. Podałam jej jedzenie i wyjęłam scyzoryk by rozciąć liny. Zawarczała na niego, więc go upuściłam. Wtem usłyszałam śmiechy i głosy rozmów. No to pięknie. Byli już prawie przy samej górze. Dobra, co ma się stać i tak się stanie. Może mnie zje ten smok, i będzie najlepiej. Podbiegłam do niego, nie zwracając uwagi na jego warczenie. Rozcięłam liny, a Furia rozprostowała się, popatrzyła na mnie a po chwili namysłu wskazała na siodło. Dotknęłam jej głowy ręką. Ona zamknęła oczy.
- Dziękuję za zaufanie - szepnąłem i wskoczyłam na grzbiet smoka. Miała skomplikowane ustawienie lotki. Nogę włożyłam do tego czegoś, i powolutku nacisnęłam. Tym "pedałem" rozwija się tylną część ogona. Złapałam uprząż i powoli wyszliśmy z szopy. Ludzie byli już na wyspie. Nie ma szans na ucieczkę. Ale Furia nie miała zamiarów tu zostać. Wyszłyśmy tyłem budynku. Zeskoczyłyśmy na jeden klif niżej. Nikt nas nie widział to też, smok rozpostarł swoje ogromniaste skrzydła i wzbiliśmy się w powietrze. Chciałam krzyknąć, ale ostatecznie darowała sobie, gdyż mogliby nas zauważyć, a wtedy to była by katastrofa.
    Smok leciał powoli, miarowo wznosiliśmy się ku górze. Czułam się wspaniale. Dreszcze przechodziły całe moje ciało. Chłodne powietrze owiewało moją twarz, wywołując różowe rumieńce. To takie niesamowite. Położyłam się na smoku, przytulając twarz do jego ciepłej skóry. Zamruczał, spoglądając na mnie.
- Jesteś niesamowity. Przepraszam, że tak potraktowałam twojego przyjaciela. Wiem, że jestem zła, ale nie już nie wiem co robić. To mnie przytłacza - Kilka samotnych łez spłynęło po moich policzkach. Nocna Furia powtórnie zamruczała. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam smoczka po głowie. Nigdy nie pomyślałbym, że smoki - a już w szczególności Nocna Furia - będą takie miłe. Są przyjaźnie nastawione, a my zabijamy je nie potrzebnie. Trzeba z tym skończyć. Tylko żałuję, że nie zaprzyjaźniłam się z Czkawką. On, na pewno by mnie zrozumiał, szczególnie teraz, gdy świat wali mi się na głowę.


*Czkawka*
   Zamrugałem pare razy oczami, by przyzwyczaić je do ciemnego otoczenia, w którym się znajdowałem. Głowa mnie strasznie bolała, ledwo co mogłem wytrzymać z okropnym bólem. Powoli wstałem z podłoża, by rozejrzeć się. Najprawdopodobniej jestem na statku, gdyż wokół mnie tylko deski, a i słyszę szum wody. Spróbowałem podnieść klapę, lecz była zamknięta, najpewniej na kłódkę. Zrezygnowany usiadłem powtórnie na podłodze. Właśnie w tej chwili załapałem wszystkie zdarzenia. Kolejno rzeczy ułożyły się w równy rządek, tworząc spójne całości. Teraz wszystko było proste jak, dwa plus dwa. Zostałem złapany - tak przepowiedział Thor - przez ludzi Drago. Uderzyli mnie, wepchnęli pod pokład ciemnego statku i teraz wszystko mnie boli.
    Sprawdziłem czy mam Piekło. Na moje szczęście, zawsze gdy mnie złapie zostawia je przyczepione do mojej prawej nogi. Pewnie myśli, że to część kostiumu. Otworzyłem je by się choć trochę ogrzać. To ciepło przypomniało mi nasze rozmowy przy ognisku ze Szczerbatkiem. Wtedy jeszcze miałem dwanaście lat i wszystko - w zasadzie, cały świat - wydawało mi się takie proste, łatwe i banalne. Nic mnie nie obchodziło. Żyłem sobie własnych życiem z przyjacielem, mając wszystko i wszystkich w dalekim poważaniu. Weseli, skorzy do zabaw i wygłupów. A potem? Skazani na wieczną gonitwę z czasem i całym światem by zaprowadzić pokój. Spętani strachem, oraz widmem naciągającego zła, przepowiedni od samych bogów. Wiją się niczym węże z jedne ukrycia do drugiego. Oddają życie swe za tę drugą osobę, a następnie wszyscy są razem szczęśliwi, lecz wiadomo, że nie na długo. Czy tak naprawdę nikt nie widzi jak my się poświęcamy? Jaką cenę płacimy za pokój i wolność smoków? Mam powoli już tego dość. Nie możemy nigdzie lecieć bo tu się nas boją, tu próbują nas zjeść, tam schwytać, gdzie indziej wygonić lub postraszyć zabiciem przyjaciela. No widać, że na tym podłym świecie nie ma dla nas jednego, normalnego miejsca. Musimy się tułać po wyspach, powietrzu i morzu w poszukiwaniu dla siebie odpowiedniego miejsca.
    Wtem drzwi zaskrzypiały i ktoś wszedł do środka. Po sposobie chodzenia poznałem Drago. Choć było ciemno wiedziałem, że na jego parszywej mordzie znajduje się ten głupi, charakterystyczny, niby "złowieszczy" uśmiechem. Powietrze przecinał, panem Bacikiem. 
- Chodź tu do mnie, to zedrę ci ten głupi uśmiech z gęby! - krzyknąłem.
- Wcale się nie uśmiecham - zaprzeczył Krwawdoń, śmiejąc się. Podszedł bliżej mnie. Nawet nie miałem siły mu uciekać, czy się bronić, choć powinienem bo mam Piekło a jesteśmy sami. Gdy był już blisko wyciągnąłem miecz. Drago zdziwił się bardzo na jego widok, a ja tylko szyderczo się uśmiechnąłem. Szybko przyłożyłem mu broń do twarzy. Zaczął krzyczeć, a w pomieszczeniu roznosił się smród palącej skóry. Schowałem miecz i popchnąłem tego głupka na jakieś żelastwo. Zawył z bólu, trzymając się za mordę. Popatrzyłem na niego z politowaniem i radością.
- O co się stało? - zapytałem, troskliwym głosem. - Coś ci się przykleiło do gęby? - zaśmiałem się i wybiegłem czym prędzej spod pokładu. Na górze nie było żadnych strażników to też rozglądałem się za czymś do ucieczki. Za sobą usłyszałem warczenie. Pobiegłem do ogromnych klatek i otworzyłem je. W środku związany był Śmietnik Zębacz. Powolutku go oswoiłem i rozwiązałem. Usadowiłem się na jego grzebiecie i czym prędzej wystartowaliśmy. Próbowali nas złapać, ale jak na Śmietnika przystało w sekundę znajdowaliśmy się w chmurach. Pogłaskałem smoka po głowie, dziękując za uratowanie.
- Nie ma za co - odpowiedział. - Gdzie lecimy?
- Ehh, nie wierzę, że to mówię ale... na Berk - Z trudem, ale udało mi się wypowiedzieć nazwę tej wyspy. Skierowałem smoka na zachód. Mam nadzieję, że nie zrobili nic złego Szczerbatkowi. Naraz pomyślałem o Astrid. A wydawała się dobrą przyjaciółką, lecz no niestety pozory mylą. A ja tylko dałem się nabrać, jak jakiś małolat. Ale na szczęście, nie jestem już tym samym dzieckiem sprzed lat.


*12 lat wcześniej/Berk*
    Byłem małym chłopcem, biegałem beztrosko po łące ze swoją opiekunką. W jednym momencie, zaczęło się.
- Smoki atakują!
Tylko takie krzyki można było usłyszeć. W mig znalazłem się w ramionach Ami (opiekunka). Biegła ile sił miała w nogach do wioski. Cała osada stała w płomieniach. Bałem się, okropnie. Ami postawiła mnie na ziemi i kazała na siebie czekać. Niestety nie posłuchałem, a zacząłem szukać mamy. Biegałem od domu do domu, krzycząc najgłośniej jak potrafię. Wpadłem do jednego budynku, ale jak się okazało nie tylko smoki atakowali naszą wyspę. Byli tam również ludzie z plemiona Samb.
- Mamo, boje się - szepnąłem ze łzami w oczach.
- Poszukaj taty Czkawka. Załatwię to - Widziałem w jej oczach strach i troskę.
- Słyszałeś matkę! - krzyknął stojący tam wróg. - Wynoś się!
Popatrzyłem na mamę jeszcze raz i uciekłem stamtąd. Wtedy widziałem ją po raz ostatni.
- Tato! - krzyczałem na całe gardło, wodząc wzrokiem po osadzie w poszukiwaniu ojca.
- Czkawka - zawołał mnie. - Co ty tu robisz? Gdzie Ami?
- Tato jakiś pan jest w domu - upadłem na kolana, płacząc. Ojciec wstał i pędem ruszył w kierunku domu. Później go nie widziałem. Czułem, że dostałem czymś w głowę. Straciłem przytomność, ale nie było to najgorsze. Wiedziałem, że straciłem matkę.



* Mjölnir - młot boga Thora. Dzięki nim Thor przemieszcza się między światami. Wywołuje burze, grzmoty i pioruny. Również dzięki niemu lata.
** Bifrost - most rozciągający się od Asgardu***, na którego końcu stoi Heimdall. Przez ten most można przemieszczać się po światach.
*** Asgard - mityczna siedziba bogów. Mieszka tam Odyn, Wszechojciec, Pan Dziewięciu Światów.


(Więcej informacji na temat tych rzeczy znajdziecie w mitologii nordyckiej. Wytłumaczenia pochodzą z mojej głowy, ale są prawdziwe)


~*~


Dziwny tytuł, ale pasuje idealnie


~ SuperHero ❤

sobota, 20 czerwca 2015

Thanks Buddy....../One-shot

            Cisza rozpływa się w mroku. Nie słychać wesołego pomrukiwania ich przyjaciół, ustały trzepoty skrzydeł. Wikingowie milknął, schylając głowę ku ziemi. Czwórka Jeźdźców stoi w połowie drogi od urwiska. Nic nie mówią, tylko patrzą. Patrzą załzawionymi oczami w stronę błękitnego oceanu. Wzrok ich uwieszony jest na drewnianej łodzi. Otyły chłopak, a w zasadzie dwudziestolatek, wychodzi o krok przed szereg.
- Thorze wspieraj go! - mówi, choć sprawia mu to trudność.
- Walkirie przeprowadźcie go! - kontynuuje, wychodząc i stając obok niego, chuda jeźdźczyni.
- Valhallo wznieść go! - dołącza do dwójki, bliźniak dziewczyny.
- Odynie przywitaj go! - mówi już ostatni z grupki, dorównując im.
            Do Jeźdźców dochodzi kulejąc na nogę, wiking. Pomimo okropnej atmosfery i sytuacji, przemawia z uśmiechem oraz łzami w oczach.
- Dziś poległ wielki człowiek!
- Jeździec - dopowiada Śledzik.
- Narzeczony - Szpadka.
- Wojownik - Mieczyk.
- Wódz - Sączysmark.
- Przyjaciel! - mówią razem, ocierając słoną ciecz z twarzy. Dwóch wikingów przynosi im łuki ze strzałami. Jednak kowal nie bierze broni, wskazując na jeszcze jedną osobę, która ma tu najwięcej do powiedzenia. Wszyscy ze smutnymi minami wpatrują się w wojowniczkę stojącą przy samym końcu klifu. Ociera ona łzy wciąż płynące i ochrypniętym głosem, wolno szepce:
- Nie jestem dziewczyną, jaką chciałeś, żebym była. Już wiem, że... - Przerywa, nie mogąc powstrzymać szlochu. Wandale z żalem, oglądają tę scenę. Widzą jak cierpi prawdziwa wojowniczka. Prawdziwa dziewczyna.
- Wiem, że kocham cię ponad wszystko, bo gdy ja cię nienawidziłam, ty mnie kochałeś. Gdy przestałeś, zrozumiałam, że jesteś dla mnie wszystkim. I już na wieki pozostaniesz tym jedynym. Tym, który skradł mi serce jako piętnastolatek. Pamiętam dokładnie każde nasze zamienione zdanie. Wybacz mi wszystko co źle zrobiłam. Po prostu ja cię kocham, dlatego byłam zazdrosna. Każdego dnia, gdy wychodziłeś polatać ze Szczerbatkiem, ja prawie umierałam ze strachu. Wiem, że byłeś najlepszy, ale i tak bałam się, że nie wrócisz już do domu, nie usłyszę twego kojącego głosu, nie zobaczę pięknego uśmiechu i niesamowitych oczy, nie poczuję twoich ust na swoich. A gdy wracałeś, ja... - Ponownie wybucha, głośnym, niepohamowanym płaczem, upadając na kolana.
- Nieeeeeee! - krzyczy. - Czkawka! Wróć, błagam cię, wróć. Proszę, ja cię kocham. Kocham cię - dalej płakała, wydzierając zieloną trawę. Zieloną jak jego oczy.
- Czkawka... - szepta. Czuje, że ktoś ją podnosi. To Sączysmark i Mieczyk. Powoli staje na równe nogi, chwyta w ręce łuk ze strzałą. Przykłada do twarzy i przypomina sobie jego zimne wargi na swoich ustach, jak wtedy gdy oznajmił jej, że musi odnaleźć Drago. Wtedy ostatni raz ją pocałował. Napina broń, a tuż po chwili zapalona strzała trafia w łódź, pod wodza Berk. Pod jej ukochanego Jeźdźca.
            Hofferson podchodzi jeszcze bliżej klifu, a gdy widzi pozostałe strzały, które podążyły śladem jej strzały, przemawia już ostatni raz, na tym pogrzebie.
- Przed śmiercią powiedziałeś mi, że ja i Szczerbatek jesteśmy dla ciebie najważniejsi, że nie możesz uwierzyć w to, że jestem twoją narzeczoną, a Szczerbek smokiem i najlepszym przyjacielem. Powiedziałeś również to, żebym ułożyła sobie życie na nowo, niestety muszę nie dotrzymać tej obietnicy. Jesteś dla mnie najważniejszy na świecie i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Tak więc nigdy nie będę nikogo mieć, bo ty byłeś, jesteś i będziesz mą miłością, moich chłopakiem, wodzem, narzeczonym, ukochanym, przyjacielem i najodważniejszym Jeźdźcem na Berk - Blondynka kończy, łzy wciąż płyną. Podchodzi do niej Szczerbatek i mówi jeszcze coś co tylko ona rozumie.
- Żegnaj Czkawka, mój najlepszy przyjacielu. Do zobaczenia w Valhalli.
Nocna Furia kładzie się koło jej stóp, oddając hołd swojemu jeźdźcy. Swojemu najlepszemu przyjacielowi. Astrid przytula ją, a po chwili podchodzi jeszcze bliżej przepaści. Z zapłakanymi oczami, rozdartym sercem, cicho szepcze:
- Przepraszam Czkawka...



~*~


To taki one-shot'cik w czasie czekania na rozdział. Wybaczcie, iż on nie nadchodzi ale już nad nim pracuję. W szkole mam wszystko pozałatwiane (zdawki, tarara) i jestem już prawie wolna. Więc gdy tylko tam radę (wiecie ur. siostry do czegoś zobowiązują, czyż nie?) to go napisze i wstawię.
Kochani błagam Was niech każdy kto przeczyta tą notkę zostawi jakiś kom, lub chociaż na kliknie reakcję (znajduję przed komami, po autorze) bo to dla mnie dużo znaczy, a czuję, że sporo czytelników mnie opuściło, chyba.

A, one-shot dla cudownego, niesamowitego kabaczka świata! Kocham cię Tami! ❤

Do rozdziału!
~ SuperHero ❤

środa, 10 czerwca 2015

9. Istnienie brakującym elementem.

    "Czemu to życie musi być tak skomplikowane? Czy nie ma dnia, w który spędziłbym normalnie jak człowiek? Szkoda tylko, że nie jestem człowiekiem, a Smoczym Jeźdźcem"
Dopiero teraz frustracja ogarnęła całe moje ciało i za wszelką cenę nie chciała mnie opuścić. Schowałem trzymany w rękach notatnik pod kombinezon. Poprawiłem się na gałęzi, przecierając zmęczone oczy. Patrzyłem tępo w daleki horyzont, chcąc jak najszybciej znaleźć się w chmurach i zapomnieć o wszystkim. Czy, aż tak bardzo się zmieniłem, że nie mogę wytrzymać na ziemi dobrych kilku minut? Pod drzewem przebiegł Koszmar Ponocnik, goniąc dwójkę dzieciaków, a może nastolatków? Schowałem się głębiej w roślinę, ubierając hełm. Brakowało mi Mordki to fakt, ale nie mogę pozwolić na to, iż ktoś mógłby mnie zauważyć. Gdy krzyki i śmiechy ucichły, niczym wąż zsunąłem się z ogromnego wiązu.
    Otrzepałem strój i wolnym krokiem jakbym był u siebie przemierzałem las. Muszę go w końcu znaleźć, nie możemy się tak często kłócić. Myślę, że ostatnio coś za często. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, którzy ratują się z opresji. To nie do pomyślenia, żeby jedna głupia kłótnia przekreśliła wszystko co razem zdobyliśmy - przyjaźń na wieki.
    Krążyłem tak, wciąż bez celu szukając sobie tutaj miejsca. Ale przecież dla mnie nie ma tu już miejsca. Jestem albo raczej byłem mieszkańcem Berk. Teraz jestem mieszkańcem chmur i nieba. Tam zawsze jest dla mnie miejsce, i tylko dla mnie. Spoglądnąłem w górę, usiłując przypomnieć te uczucia podczas lotu. Bez skutecznie. Teraz wiem, że te uczucia można czuć tylko w czasie lotu, nigdzie indziej. Taka zasada.
    Skierowałem się nad klify. Wiem, że tylko tam mogę pozbierać myśli w spójne całości. Szedłem szybko, uważając na kamienie, dziury czy wystające korzenie. Słońce wyraźnie dawało się we znaki i nie zanosiło się by nagle temperatura zmalała. Po kilku minutach byłem na miejscu. Usiadłem, rozkoszując się ślicznym, zapierającym dech w piersi widokiem. Dopiero było południe, a tu tak pięknie. Oglądałem spokojny ocean, niebo bez żadnej chmurki, usilnie wypatrując mojego przyjaciela. Czy kiedyś wreszcie będę mógł żyć jak należy? Bez kłótni, wiecznego uciekania, czy smutku? Chyba nigdy bogowie nie dadzą mi takiej możliwości. (teraz dalej to Czkawka mówi/myśli)
  Wiecznie skazany na ciężkie życie, bez jakiegokolwiek sensu istnienia. Potępiony ale wybrany. Skrzywdzony ale jednak kochany. Wygnany ale tak naprawdę tylko cicho próbuje wmówić sobie, że każdy chciałby mieć takie życie jak on. Jak to wygląda? Czy prawdziwy Smoczy Jeździec z krwi i kości użala się nad sobą? Czy może  bierze dupę w troki i stara się wykonać to co do niego należy?
    Chyba nigdy nie będę mógł żyć w spokoju. Usłyszałem cichy szmer i ręką chwyciłem piekło. Gdy poczułem, że ten ktoś jest blisko, otworzyłem miecz i jednym, zwinnym ruchem, przykładając broń do szyi napastnika, przycisnąłem go do ziemi.
- Aaaa! - wydarła się ta osoba. Otwarłem szeroko oczy i zauważyłem złociste włosy okalające różaną buzię. Jej niebieskie jak lazur oczy pałały zdziwieniem i zdenerwowaniem. Odsunąłem się zdając sobie sprawę, że to dziwnie tak leżeć na Astrid. Wstałem, pomagając jej się podnieść. Rzuciła mi pełne pogardy spojrzenie.
- Dlaczego się na mnie rzuciłeś z tym czymś - Wskazała na moją broń. Włożyłem ją do kieszeni w spodniach.
- Skradałaś się - odpowiedziałem, tak najzwyczajniej jak tylko mogłem. Poprawiła niesfornie spadającego z lewego ramienia warkocza, spoglądając na mnie spod byka. Usta zacisnęła w wąską linię, krzyżując ręce na piersi.
- Znowu mam brudny hełm, że się tam na mnie patrzysz? - Wybuchłem śmiechem, przypominając sobie nasze ostatnie spotkanie, gdy ją uratowałem. Jej nie było do śmiechu.
    Zignorowała mnie i podeszła bliżej urwiska. Wiatr samowolnie rozwiewał blond kosmyki. Policzki delikatnie różowiały, a twarz owiana morską bryzą rozjaśniała się do koloru perły. Dziwne, ale patrząc na nią nogi robiły mi się jak z waty, umysł przestawał poprawnie pracować. Wyglądała tak.. tak.. idealnie...
    - A ty co się tak na mnie patrzysz? - zapytała, nawet nie odwracając głowy w moją stronę. Dobra jest!
- A mam powody - szepnąłem, podchodząc bliżej niej i siadając na trawie.
- Doprawdy? - uniosła brwi do góry - Jakie?
- Tajemnica - wyszeptałem najciszej jak się da.
- Za bardzo jesteś tajemniczy - Nie dała się tak łatwo zrobić. No i dobrze. Będzie ciekawiej.
- Taka już moja natura - Wzruszyłem ramionami, patrząc na lekko wzburzone fale oceanu.
- Wiesz co, znam albo znałam kiedyś takiego chłopaka, który był równie tajemniczy co ty - zaczęła spoglądając na mnie. Zaciekawiło mnie to co mówi, gdyż prawdopodobnie mówi o mnie - I.. - zawahała się, najpewniej myśląc: Powiedzieć mu czy nie?
- I? - Chwyciłem w dłoń rękę Astrid, by dodać jej otuchy. Zarumieniła się.
  Tak jest!
- I.. chyba.. go już nigdy nie spotkam - rozpłakała się - Ja byłam taka okrutna, cały czas go wyśmiewałam, biłam razem z kolegami. Ja tak bardzo nie chciałam, ja.. - Delikatnie chwyciłem ją ręką w talii przyciągając jej kruche ciało do siebie. Wtuliła się we mnie i płakała. Pierwszy raz to widziałem. Czyli jednak, nie była taka zła na jaką wyglądała. Ona się zmieniła, bardzo dużo się zmieniła.
    Otarła łzy i zsunęła moją rękę z jej talii. Poprawiła włosy, i ponownie głową opadła na moje ramię. Lewą ręką poprawiłem się by nie stracić równowagi, a drugą zarzuciłem na jej prawe ramię. Zamknęła oczy wyraźnie się uspokajając.
- Jak ten chłopak miał na imię?
- Czkawka - westchnęła.
Zatkało mnie.
- Żałujesz, że go tak źle traktowałaś? - zapytałem, spoglądając w jej niebieskie oczęta. Astrid również wpatrywała się w moje.
- A jaki to ma sens? - padło z jej ust - Przecież i tak go już nie spotkam, nie przeproszę, ani nic.
- Dlaczego tak myślisz? - Spuściła głowę.
- A czy chłopak, chudy i niezbyt silny przetrwałby sam na jakiejś wyspie lub na oceanie? To niemożliwe.
  Oj nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz.
- Znam go - rzuciłem, dopiero po chwili gryząc się w język. Miałem nie mówić. Zamrugała oczami odchylając się ode mnie. Uniosła brwi i z zdziwieniem malującym się na twarzy, wyszeptała.
- Naprawdę?
  Stary ratuj się.
Odwróciłem wzrok oddychając głęboko. Nie mam nic do stracenia. Coś trzeba wymyślić.
- Tak.
Prychnęła.
- Skąd?
- A coś ty taka ciekawska? - Wstałem z ziemi. Ona również się podniosła.
- Bo.. - Nie dokończyła gdyż z usłyszeliśmy jakieś krzyki. Wyjąłem Piekło, bacznie oglądając okolicę. Po chwili z krzaków wybiegła grupa nastolatków. Stanęli jak wryci spoglądając to na mnie, to na Astrid. Hofferson wydawała się na niewzruszoną.
- Cześć wam - rzuciła i do nich podeszła. Schowałem broń, obrzucając ich lekceważącym spojrzeniem.
- As, kto to? - zapytał, otyły chłopak, najwyraźniej trzęsący się ze strachu. Myślała nad odpowiedzią. Popatrzyła na mnie i z beznamiętną miną, odpowiedziała.
- Nikt ważny.
  No nie wierzę!
- A więc to tak - odezwałem się zdecydowanym tonem, zwracając się do blondynki - Najpierw to się ratuje wielką królewnę a potem to jest się nikim ważnym? - warknąłem, wywierając na niej presję z zadanego pytania. Zmierzwiła grzywkę, kropelki potu wystąpiły na jej twarz. O to mi chodziło, żeby tylko ją wkurzyć. Nie będzie taka lalunia pogardzać mną, Smoczym Jeźdźcem.
    Nie odezwała się. Jedynie spuściła głowę i, i starła kilka małych, samotnych łez z policzka. Cała czwórka stałą z tyłu, cicho z zaciekawieniem oglądając całą scenę. Teraz widząc ją taką bezbronną, zdołowaną, a może i nawet przestraszoną dotarło do mnie, że to ja zachowuje się okrutnie.
- A wy tu czego? - warknąłem do tamtej grupki. Drgnęli, i pośpiesznie opuścili klif. Zostaliśmy sami. Znowu.
- Dlaczego taki jesteś? Co ci da takie poniżanie innych, wyśmiewanie czy upokarzanie? Nie masz serca! - krzyknęła, ze łzami w oczach. Zaczęła podchodzić do mnie, a ja cofać. Tym sposobem dotarliśmy, aż do samej krawędzi skały. Zatrzymałem się by nie spaść, ona była coraz bliżej. W końcu stanęła przy mnie, chwytając mnie za kombinezon. W jej oczach widziałem strach, gniew, nienawiść, ból. Prawdziwa mieszanka wybuchowa. Postanowiłem. Do końca będę nieustraszony. Spojrzałem w jej oczy z wyraźnym wyzwaniem, jakie sama sobie zadała.
- Zrób to - szepnąłem, hardo - Skoro, aż tak bardzo mnie nienawidzisz to czemu nie puścisz mnie bym spadł i zapewne się zabił?
- Nie potrzebujesz mnie do tego. Sam potrafisz wpakować się w niezłe gówno.
- Doprawdy? - zaśmiałem się.
Na jej twarz wstąpił sztuczny uśmiech, a po sekundzie z krzaków wybiegło kilkadziesiąt, uzbrojonych po zęby wikingów, na których czele stał najbardziej znienawidzony przeze mnie człowiek świata - wódz wikingów, Stoik Ważki - mój były ojciec.
- Czego tu chcesz? - zagrzmiał. Od razu wzięło mi się na wspominki o Drago, jak siedziałem u niego w lochu. Nie miałem zamiaru z nimi gadać. Popatrzyłem z niedowierzaniem na Astrid.
- Naprawdę myślałaś, że parunastu marnie wyglądających wikingów mnie przestraszy? - Każde słowo, wręcz kipiało od nadmiaru sarkazmu. Pokiwała przecząco głową, śmiejąc się. Kiwnęła głową na jednego ze swoich kolegów, chyba na Smarka. Ci natychmiast się rozsunęli, a to co zobaczyłem zmroziło mi krew w żyłach. Łzy powoli cisnęły mi się do oczu. Serca stawało, nie mogłem w to uwierzyć. Oni trzymali związaną moją Mordkę! Natychmiastowo zacisnąłem pięści, a umysł jak i całe ciało ogarnęła żądza zemsty. Morderczym wzrokiem popatrzyłem najpierw na Astrid, potem na kolejno jej kolegów, inny wikingów, a na sam koniec zostawiając Stoika. Wymienialiśmy się nienawistnymi spojrzeniami. Wreszcie zobaczyłem zielone, ogromne oczy, które chcę już oglądać do końca świata.
- Czkawka, uciekaj - szepnął do mnie Szczerbatek.
- Nie mogę cię tu zostawić.
- Owszem, możesz - Wahałem się. Zostawić przyjaciela czy postarać się go uratować, lecz tym samym zrzucając na nas widmo śmierci?
  Wybór jest trudny, zawsze!
Ostatni raz spojrzałem w jego smutne oczy.
- Wrócę po ciebie, obiecuję - przyrzekłem.
- Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać. 
Uśmiechnąłem się.
- Ale te są najlepsze! - krzyknąłem, normalnym językiem, rzucając się w przepaść. Mordka zaskomlała żałośnie, szeptając.
- Dziękuję Czkawka, do zobaczenia w Valhalli...


~*~


Miałam być niezadowolona z tego rozdziału, ale ostatecznie mogę przyznać, iż wyszedł - idealny, taki jak chciałam. Trochę krótki, ale idealnie wprowadzający w rozdział 10, który będzie takim rozdziałem.. O reszcie dowiecie się potem.

Dziękuję, za wszystko! ❤

~ SuperHero ❤

czwartek, 4 czerwca 2015

8. Ostatni oddech walki.

    "Mokro, cicho i smutno bez niego. Straciłem chęć do życia. Z moich obliczeń jestem tu już tydzień. Drago wciąż mnie torturuje a ja i tak mam go gdzieś"
Zamykam pamiętnik i cichotam z zaistniałej sytuacji. Koło mojej celi przechodzi właśnie strażnik i podaje mi obiad. Zabieram talerz i staram się skonsumować to ścierwo jakim obdarza mnie ten debil. Biorę w ręce szklankę z wodą i obmywam ranę na nodze. Otóż wczoraj mojemu "panu" Drago zachciało się rzucać we mnie nożami, tak swoją drogą, ma zachcianki jak baba w ciąży haha a może on jest w ciąży? No i trafił w nogę, i mam ot taką średniej wielkości ranę. Boli mnie jak cholera, ale staram się wytrzymać. Siły dodaje mi myśl o całym i zdrowym Szczerbatku. Tylko jego mam i muszę wymyślić plan jak nas ocalić. Żołnierz Krwawdonia przysiadł przy celi, zdejmując hełm i ocierając spoconą twarz, wzdycha ciężko.
- Jesteś silniejszy niż Drago się wydaje - stwierdza, odwracając głowę ku mnie. W świetle pochodni widzę jego brudną twarz i wręcz fioletowe oko.
- Kto ci to zrobił? - pytam, wskazując na narząd wzroku. Pociąga nosem i uśmiecha się.
- Krwawdoń nie lubi sprzeciwów - Wybucha śmiechem i patrzy na mnie, jakbym powiedział mu najzabawniejszą rzecz na świecie.
- On jest idiotą - rzucam, przechodząc pod drugą stronę celi, pod kraty. Zjadam do końca swój posiłek podając puste naczynie - Powiedz Drago, że dziękuję za taki syf jaki mi daje do jedzenia - uśmiecham się głupkowato i podchodzę do okna. Strażnik wstaje, poprawiając zbroję.
- Na pewno przekażę - zapewnia i odchodzi, stukając mieczem o metalowe spodnie.
    Ściągnąłem kombinezon i oglądnąłem swoje rany po Baciku. Okropnie mnie boli ale nie chcę by Drago wiedział, że jestem słaby i po kolejnych torturach wytresuję mu smoki. Zastanawia mnie to po co mu w ogóle Smocza Armia? Nie zapanuje nad smokami bo to przecież najmilsze stworzenia na świecie, nie maszyny do zabijania (nie licząc niektórych gatunków). Jak dobrze, że znalazłem Szczerbatka. Mimowolnie uśmiechnąłem się na myśl o moim przyjacielu. Tak bardzo za nim tęsknię. Chciałbym, żeby teraz przybiegł do mnie, polizał, przytulił i powiedział, że również tęsknił. Ja to chyba na serio mam jakieś układy z Bogami. Otóż po chwili usłyszałem, że ktoś biegnie korytarzem bardzo ciężko. Szczerzę się do siebie, serce chce mi wyskoczyć z piersi widząc plazmę przewracającą strażnika. Moje szczęście osiąga szczyt gdy przed moje więzienie wyskakuje ogromna Nocna Furia.
- Szczerbatek - wyszeptałem, uwalniając małe rzeczki łez. Smok wystawił język z radością powarkując. Odsunąłem się od krat, a Szczerbek jednym strzałem rozwala celę. Z ogromną ulgą rzucam się mu na szyję. Słyszymy nadbiegających żołnierzy dlatego czym prędzej wskakuję na przyjaciela. Szczerbatek robi dziurę w suficie, szykując się do lotu. Odwracam się i widzę wściekły wyraz twarzy Krwawdonia oraz jego krzyki.
- Popamiętasz mnie Smoczy Jeźdźcu!
- Bardzo zabawne Draguś! - zaśmiałem się i wylecieliśmy przez otwór.
    Wreszcie byliśmy wolni.
- Tak! - wrzasnąłem, a Mordka wystrzelił plazmę przed nas. - Dajesz Szczerbatku. - klepnąłem go po głowie dając znak, że ma zawarczeć jak najgłośniej potrafi. Przytuliłem gorącą twarz do jego ciała.
- Tak mi tego brakowało.


*Astrid*
    - Astrid skup się! - wrzask Pyskacza wyrwał mnie z gorączkowych rozmyślań. Otrząsnąwszy się, oceniłam szybko sytuację. Środek tygodnia. Południe. Smocza Arena. Walka ze Śmietnikiem Zębaczem. Ogromny smok biegł na mnie z zawrotną prędkością. Nie wiedziałam co zrobić. Strach sparaliżował moje nogi i w końcu słysząc nawoływania Gbura, podjęłam decyzję. Miałam tylko tarczę więc zamachnęłam się uderzyłam nią go. Zamroczyło smoka, dlatego czym prędzej uciekałam ku kolegom. Jednak potknęłam się o beczkę. Śmietnik spojrzał na mnie żółtymi ślepiami i ruszył w moją stronę. Pyskacz biegł mi na ratunek, a ja leżałam na ziemi bez jakichkolwiek szans na wstanie. Kamienna podłoga zaczęła nagle wydawać mi się nadnaturalnie miękka i przyjemna. Ku zaskoczeniu wszystkich z uśmiechem położyłam głowę na kamieniu, tuląc do siebie strzępy beczki. Powoli nawet sam nacierający na moją osobę Zębacz był sprawą co najmniej błahą, a śmierć jaką ze sobą niósł nie zrobiła na mnie jakiegoś większego wrażenia. Na prawym ramieniu poczułam szarpnięcie i poleciałam kilka metrów dalej uderzając plecami o ścianę Areny. Cichutko zaśmiałam się z tego i ponownie ułożyłam się w wygodnej pozycji do spania. Zaczęłam nucić sobie starą przyśpiewkę, którą mama mi śpiewała do snu. W błogim nastroju słyszałam tylko jakieś szepty: Czy to naprawdę Astrid? Co ona robi? Zwariowała? Nie miałam w ogóle ochoty im odpowiadać. Z ogromnym uśmiechem na ustach leżałam na ziemi. W mojej głowie zaświtał Dagur. Roześmiałam się głośno z jego głupiego wyrazu twarzy. Jednocześnie śmiałam się jak opętana, płakałam, tańczyłam i bałam się wszystkiego. Naraz pociemniało mi w oczach i już upadłam na dobre. Widziałam zamazane postury zbliżające się do mnie. Gdy podeszły bliżej były to kolorowe ogniki. Tańczyły a ja klaskałam w ręce. Śmiałam się niczym jakiś czarny charakter. Po moich policzkach płynęły łzy. Postanowione. Oszalałam.


*Czkawka*
    Po kilku godzinnym locie zatrzymaliśmy się na jakiejś niewielkiej wyspie. Raczej jest nie zamieszkana, bo nie ma tu dosłownie ani jednej żywej duszy, oprócz mnie i Szczerbatka. Zszedłem z przyjaciela i popatrzyłem mu w oczy.
- Ten debil coś ci zrobił? - zapytałem po naszemu. Mordka uśmiechnęła się.
- W żadnym razie. A tobie?
- Tylko kilka ran na plecach po "słynnym panie Baciku" - zrobiłem palcami cudzysłów w powietrzu, naśladując Drago. Smok popatrzył na mnie z troską i polizał po twarzy.
- Pokaż je - szepnął.
- Czemu?
- Pokaż - powiedział już stanowczo. Zdjąłem kombinezon bardzo delikatnie starając się nie naruszyć głębokich ran. Ściągnąłem tunikę i odwróciłem się tyłem do Mordki. Smoczek pomrukiwał coś pod nosem i bacznie przyglądał się moim plecom.
- Połóż się na brzuchu.
Wykonałem jego polecenie i oparłem głowę o piasek. Po chwili poczułem coś śliskiego i chłodnego na ranach. Łaskotało mnie to. Zerknąłem w tył, i zobaczyłem Szczerbatka liżącego moje łopatki.
- Czemu mnie liżesz?
- Ślina Nocnej Furii jest lecznicza. Jesteś Smoczym Jeźdźcem a nie wiesz? - wyjaśnił.
- No wiesz, w Smoczym Podręczniku pisało o tobie, że trzeba się przed tobą chować i modlić byś kogoś nie znalazł - zaśmialiśmy się razem. Po kilku minutach skończył i odsunął się. Dotknąłem moich pleców, były bez żadnego zadrapania. Nie bolało ani nic. Szczęśliwy rzuciłem się na Szczerbatka, mocno go przytulając.
- Dziękuję Mordko.


...
    Rano zbudził nas przeraźliwie głośny pisk. Wstałem na równe nogi wyciągając Piekło i rozglądając się gorączkowo. Mordka nasłuchiwała i warczała, bacznie obserwując nienagannie czyste niebo. Dopiero po chwili usłyszeliśmy świst i powietrze przecieła długa strzała. Jak oparzony wskoczyłem na Szczerbatka. Ktoś w nas strzelał a my zręcznie omijaliśmy lecące w nas pociski. Byliśmy już kawałek drogi od tej wyspy, lecz ponownie wystrzelono nas strzałę, dodatkowo zapaloną. Nie zdążyłem schować lotki i oberwaliśmy. Powoli lotka zaczęła płonąć, zaczęliśmy spadać. Starałem skierować Mordkę na jakąkolwiek wyspę.
- Jeszcze chwilkę Szczerbatku - klepałem go po szyi. Wylecieliśmy z chmur i moim oczom ukazała się wyspa.
- Nie - szepnąłem, czując łzy napływające do oczu.
- Czkawka - Szczerbek uśmiechnął się i poruszył kilka razy mocniej skrzydłami.  
     Przez chwilę nie myślałem o niczym. Wszystkie wspomnienia powróciły z podwójną siłą. Wszystkie jedenaście lat mojego życia na Berk uderzyły mnie niczym najgorszy cios fizyczny. Cały ból, cierpienie i nienawiść to tej wyspy odżyły. Jedno spojrzenie na mój stary dom rozdrapały wielką ranę ma mojej duszy.
- Czkawka! - Głos mojego przyjaciela wyrwał mnie z rozmyślań. Natychmiastowo otrząsnąłem się i mocno chwyciłem się siodła.
- Mordko musimy lecieć nad północne klify. Tam się skryjemy - uspokoiłem smoka, kierując go na północ. Przelatywaliśmy właśnie nad portem.
- Ale zaraz lotka się całkiem rozwali - Mordka najwyraźniej bardzo przejęła się naszym dość niekorzystnym położeniem. Wtem wpadłem na świetny plan.
- Szczerbatek to będzie ryzykowne, ale ma szansę się udać - chytry uśmieszek wstąpił na moją twarz i choć na chwilę odgonił dręczące mnie myśli - Robimy beczkę a potem postaraj się zrobić kilka machnięć skrzydłami. Jesli to wyjdzie i wylecimy na znaczną wysokość, to skierujemy się na skałę i jakoś na pewno wylądujemy.
    Szczerbatek ruszył skrzydłami i zwinął je przykrywając mnie nimi. Zrobiliśmy dwie beczki, po których lotka już całkiem oderwała się od ogona. Byliśmy wyżej więc Szczerbo wykonał kilka naprawdę mocnych machnięć i skierowałem nas na skałę. Lecieliśmy bardzo szybko i w ostatniej chwili smok rozłożył skrzydła gwałtownie hamując i prawie wyrzucając mnie z siodła. Przy samiutkiej ziemi zakrył mnie skrzydłami, tworząc z nas kulkę i z hukiem uderzyliśmy o ziemię. Wypadłem z objęć Mordki i poturlałem się kilka metrów dalej, pod same urwisko. Spadłbym gdyby nie mój przyjaciel, który w sekundzie był przy mnie i chwycił moje ciało w łapę. Skoczyłem na grunt pomagając smokowi wstać.
    - Whooh, to było niesamowite! - wydarłem się spoglądając na Szczerbatka. Ten zdrowo trzepnął mnie po głowie.
- Taa, chyba niesamowicie niebezpieczne. Czkawka mogliśmy zginąć - Sugestywne spojrzenie przyjaciela mówiło samo za siebie. Nie był zadowolony.
- Oj przestań, przecież żyjemy a ten manewr przejdzie do historii - rzuciłem, machając ręką.
- Gdyby nie ja, to ty przeszedł byś do historii - warknął Szczerbo. Widać, że był wkurzony. Tylko o co?
- O co ci chodzi? - zapytałem podchodząc bliżej niego. Ten cofnął się o kilka kroków.
- O co mi chodzi? - przedrzeźniał mnie - O co mi chodzi? Czkawka czy ty nie rozumiesz?! Mogliśmy zginąć! Ja nie mam połowy ogona i co byśmy zrobili gdybyśmy spadli? Naprawdę tak szybko chcesz umrzeć? - warczał na mnie jak wściekły smok. Nie mój przyjaciel, nie mój Szczerbatek. Spojrzałem mu w oczy.
- Gdzie jest ten Szczerbatek, który nawet mimo totalnie beznadziejnej sytuacji potrafił wystawić język i śmiać się z naszego pokręconego losu? Gdzie ten, który popierał każdy mój nawet najbardziej niebezpieczny pomysł? Gdzie podział się mój najlepszy przyjaciel, który mimo, iż byłem tylko człowiekiem dał mi więcej ciepła, szczęścia i miłości niż własny ojciec? Gdzie smok za, którego oddałbym życie? - Nie potrafiłem powstrzymać potoku tych słów. Po prostu płynęły niczym rzeka wyraźnie wprawiając w zakłopotanie Szczerbatka. Odwróciłem się i kilka samotnych łez spłynęło po moich policzkach. Nie wiele więcej myśląc pobiegłem w las zostawiając Nocną Furię samą sobie.
    Zostawiając moją jedyną ukochaną Mordkę.

~*~


Wybaczcie, ale naprawdę nie miałam czasu. Wyobraźcie sobie, że w ostatni tydzień maja codziennie miałam po jednym lub po dwa sprawdziany. Koszmar! I do tego jeszcze konkurs z j. ang, prezentacja przez, która prawie spóźniłam się do szkoły oraz cudowna robota koło domu (plewienie, sieczenie trawy, takie tam xd jednak dom na wsi do czegoś zobowiązuje). Reasumując dopiero dziś znalazłam chwilę by to dokończyć. Serio ten rozdział pisany był już od ponad tygodnia. Pisałam na lekcjach, przerwach bo w domu zaryp, że hej! Dosłownie raj na ziemi.
Myślę, że zrekompensowałam Wam tę długą nieobecność na blogu. Wybaczcie literówki, gdyż jutro w nocy będę dopiero go sprawdzać.

Ten rozdział dedykuję kochanej, niezastąpionej i cudownej Anie H. (Ana H.)  Dzięki twojemu komentarzowi znalazłam siłę do skończenia. Dziękuję z całego serducha! ❤

Kochani 💕 Dziękuję bardzo za ponad 1000 wyświetleń!!! Aaaa! To takie cudowne! ❤ Jesteście najlepsi. ❤
Tylko jeszcze prosiłabym o skomentowanie. Ostatnio mało osób strasznie komentuje i czuję się jakbyście mnie opuścili. Jak się coś nie podoba w blogu/historii to piszcie. Będzie mi lepiej!


Do kolejnego!
~ SuperHero ❤