czwartek, 30 kwietnia 2015

3. Strata przyczyną radości.

    "Wolność. Czasami ma wszelakie znaczenie. Może być ktoś wolny od pracy, miasta, zajęć. A ja jestem wolny od całej rodziny, osady, wyspy. Od Berk"
Napisałem starannie wszystkie wyrazy w notesie. Rzeczy włożyłem do torby i chwyciłem się siodła. Lecieliśmy już całą noc. Robiło się coraz jaśniej. Na horyzoncie widzieliśmy wstające słońce. Dawało jeszcze niewiele ciepła ale na pewno się bardziej rozgrzeje. Zmieniłem ustawienie lotki na wolny lot. Szczerbek zamruczał, niezadowolony. Nie pomyślałem, on jest zmęczony.
- Mordko lądujemy. - zarządziłem, na co on zaskamlał radośnie. Zniżyliśmy lot wyszukując wyspy na, której moglibyśmy się zatrzymać.
- O tam. - wskazałem smokowi gdzie ma lecieć. Z gracją wylądowaliśmy na miękkiej trawie. Rozejrzałem się. Była to o dość przyjemnym wyglądzie wyspa. Po naszej prawej stronie była rzeka, a po lewej zaczynał się las. Od północy były wysokie skały, a od południa - plaża i ocean. Nazbieraliśmy trochę chrustu i ułożyłem je w stosik. Przy plaży była dość duża jaskinia więc na pewno Szczerbek się zmieści.
- Możesz? - wskazałem na stos drewna. Mordka strzeliła plazmą i od razu mieliśmy gotowe ognisko. Wziąłem jakiegoś patyka i poszliśmy łowić razem ryby. Na początku szło nam wyśmienicie ale, że mam bardzo dowcipnego smoka już przy piątej rybie leżałem w wodzie. Cały byłem mokry. Szczerbek śmiał się ze mnie.
- No dzięki. - mruknąłem i ochlapałem go. Zmierzwił się trochę, ale zaraz goniliśmy się po całej plaży. Ja byłem przemoczony do suchej nitki a on ma ochlapaną jedną nogę i oczywiście robi z tego wielkie halo. Nie mogę z tym smokiem. Zdjąłem spodnie i odwróciłem się by przeprać koszulkę w morzu. Nie zdarzyłem nawet zareagować. Szczerbatek latał z moimi gaciami po plaży i łące. Wziąłem i zacząłem go gonić. Nawet nie wiecie jaki ten smok jest uparty. Dopiero późnym wieczorem gdy praktycznie miałem z zimna Parkinsona, łaskawie oddał mi spodnie. Wciągnąłem je szybko na siebie i wyciągnąłem ręce do ogniska. Było mi cholernie zimno. Jednak jaki on jest to jest, ale przyszedł i usiadł bardzo blisko mnie. Wtuliłem się w niego, a on przykrył mnie skrzydłem. I to się nazywa przyjaciel. Pomoże w każdym momencie życia. Ochroni, nie da skrzywdzić. Będzie bronił do ostatniego tchu w piersi, do ostatniej kropli krwi w żyłach. Będzie wierny i nigdy cię nie zostawi. I to jest właśnie Mordka.
Przed zaśnięciem poklepałem go po głowie.
- Jak dobrze, że jesteś.


*Astrid*
    Z bolącym sercem wróciłam do wioski. On odszedł. Już tu nie wróci. A ja akurat musiałam tak na głos myśleć. Przecież nic by mi się nie stało, jakbym do niego zawsze podchodziła. A teraz? Już tak nie zrobię. Przeprosiłam go, ale czy słyszał? Nie jestem pewna. Ale nie wybaczę sobie tego, że uciekł bez moich przeprosin. Niestety. Czasu nie cofnę, a szkoda. Doszłam do domu, ze łzami w oczach wpełzłam do łóżka. Cały czas myślałam o nim. Dopiero nad ranem udało mi się zasnąć.
    Obudziłam się niewyspana. Bolało mnie całe ciało. Promienie słońca nakazywały mi wstać ale ja nie chciałam. No trudno. Podeszłam do okna. Cała wioska już była na nogach. Wzrokiem ogarnęłam całą osadę. Zatrzymałam się na kuźni. Ciekawe czy Pyskacz wie, że już nie będzie miał kogoś do pomocy. Smutne.
Zeszłam wolnym krokiem do kuchni. Nawet nie miałam siły myśleć o wczorajszym "układzie", ojca obietnicach i moich sprzeciwach. Sięgnęłam po swój ulubiony kubek, nalałam do niego herbaty i usiadłam przy stole. Mama pod nos podała mi parującą jajecznicę. Byłam taka senna, że głowa zleciała prosto w śniadanie. Sparzyłam sobie pół twarzy. Mama się ze mnie śmiała. Wkurzona trzymając się za nos podeszłam do balii z wodą by trochę przemyć buzię. Moja rodzicielka patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Po skończonych czynnościach wypiłam herbatę i udałam się do pokoju.
- Hej! A śniadanie? - zapytała, wskazując na talerz.
- Nie mam ochoty - burknęłam. - Idę spać. - zawiadomiłam, kierując się do pokoju. Rzuciłam się na łóżko. W mig zasnęłam.

    Obudziłam się nie w swoim pokoju a na trawie. Obok mnie było jezioro. Byłam już trochę starsza, może miałam ok. 16 lat. Siedziałam i śmiałam się. Było bardzo miło. Ale bardzo zdziwił mnie fakt, iż siedziałam tam z Dagurem?! Tak! On trzymał moją rękę i się uśmiechał. Ja robiłam dokładnie to samo. Po chwili cały obraz rozmył się. Gdy powrócił stałam przed twierdzą sama. Miałam kremową suknię do ziemi, z kwiatem na głowie. Byłam już dorosła. To dziwne, ale przeczuwałam, że stanie się coś złego. Spojrzałam w bok. Stał tam on. Uśmiechnęłam się i chwyciłam jego rękę. Bez słowa weszliśmy do twierdzy. Wszyscy patrzyli na nas. Doszliśmy do Stoika. Rozłożył Wielką Księgę Zamążpójścia. Odmawiał różne modlitwy i wzywania do bogów Asgardu. Jednak ja nie słuchałam a mój wzrok wlepiony był w postać stojącą pod ścianą w kącie. Nie wiem co, ale ciągnęło mnie do niej. On bo był to mężczyzna chyba wiedział co chce zrobić. Dlatego oddalił się, wysyłając mi pełne żalu, smutku, zdrady i miłości spojrzenie. Wyszedł. Tak chciałam za nim pobiedz. I stało się. Wyrwałam rękę Dagurowi i pobiegłam za nim. Szalony coś tam krzyczał, ale ja go nie słuchałam. Skupiłam się na jednym punkcie: drzwi. Kilka kroków i będę go mieć na wyciągnięcie ręki. Wybiegłam z twierdzy, straże trzymały tego mężczyznę, albo raczej chłopaka nie wiem. Dagur wyszedł i kazał zabić jego i Nocną Furię, którą również złapali.
- Nie! Nie zabijaj go! - krzyczałam, ale na nic. Cienkie ostrze miecza wbiło się w jego ciało. Wybuchłam niepohamowanym płaczem. Usiadłam przy nim. Wzięłam jego głowę na kolana. Przytulałam się do niego.
- Proszę, zostań ze mną. Błagam. - zdjęłam jego hełm i doznałam szoku. Był przystojnym brunetem. Chyba jeszcze żył. Otworzył na chwilkę oczy. Były przepiękne, zielone jak las.
- Astrid - wyszeptał. - Ja cię.. kocham.
- Ja ciebie też. - odszepnęłam. Uśmiechnął się. Spojrzał na mnie ostatni raz i zamknął swe oczy na zawsze. Płakałam. Obraz zniknął. Ostatni raz widziałam jego ciało. Teraz siedziałam nad klifami, miałam już 12 lat i machałam toporem w powietrzu. Mówiłam to co dwa dni temu. Widziałam jak Czkawka wychodzi z krzaków, krzyczy a ja rzucam w niego bronią. Staram się go przeprosić jednak on mnie nie słucha. Znów ucieka w krzaki a po chwili wylatuje na Nocnej Furii. Poznaje to ta sama co w tej scenie ze ślubem. Cała sceneria powoli się rozpływa. Próbuje sobie przypomnieć. Tak, to Czkawka. Za nim biegłam i to on jest Smoczym Jeźdźcem. Jego kocham. Przed całym zniknięciem tego wszystkiego ujrzałam smutne zielone oczy. Świat zawirował i upadłam na twarz.

    Potrząsała mną mama. Ze zdziwieniem patrzę na nią. Puszcza mnie.
- Astrid miałaś chyba zły sen, coś krzyczałaś. Przestraszyłaś mnie. - powiedziała. - Odpocznij. Jakby co, jestem na dole. - wyszła a ja na spokojnie mogłam przemyśleć cały sen. Był okropny. Od razu moje myśli zawirowały wokół jednej osoby. Czkawka. O matko! On umarł w moim śnie, byłam z Dagurem. Ten ich układ, później ta sama rozmowa z Czkawką, on jest Smoczym Jeźdźcem? I to Nocnej Furii?! To niemożliwe! Moja podświadomość płata mi niezłe figle. Ja to mam wyobraźnię.
    Wstałam na równe nogi. Wybiegłam z domu biorąc swój topór. Koło mnie przechodził Sączysmark, chciał coś powiedzieć ale go odepchnęłam. Pobiegłam szybko do domu wodza. Jeśli mam takie sny może Czkawka albo jego pokój mi w tym pomoże. Na pewno nie zabrał wszystkich notatek, musiał coś zostawić. Może uda mi się znaleźć jakieś wskazówki. Doszłam i zapukałam do drzwi. Usłyszałam, że mogę wejść. Weszłam i zastałam wodza jak jadł śniadanie i rozmawiali z Pyskaczem.
- O co chodzi? - przemówił Stoik.
- Mogłabym zobaczyć pokój Czkawki? - zapytałam cicho. Chwilę się zamyślił.
- Dobrze.
    Podziękowałam i udałam się na górę. Słyszałam, że Pyskacz wychodzi a zaraz za nim wódz. Zostałam sama. Weszłam do jego pokoju. Był tu straszny bałagan. Podeszłam do biurka i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to zwinięty w rulon papier. Rozłożyłam go i przeczytałam na głos:

Chcę byś wiedział, że ja również cię nienawidzę. Ciebie, osady, mieszkańców, całej Berk. Już dłużej nie będę ciebie znosić. Nie udało ci się mnie pozbyć. I dobrze, bo sam znikam z twojego życia.  Ohydnego życia. Na pewno nie wrócę na Berk. Nigdy, możesz być pewien. Nie będę tęsknić, chyba, że za Pyskaczem. Czasem to on był dla mnie ojcem. Nie ty. Ty nigdy nim nie będziesz. Mam nadzieję, że wreszcie zobaczysz, że masz syna albo miałeś. Tak. Nie chcę się już nazywać twoim synem. Nie obejmę tronu Berk. A i możesz mieć pewność, że Nocna Furia nie będzie atakować już Berk. To ci mogę obiecać, razem z tym, że już nigdy nawet nie pomyślę o tej wyspie, o tobie czy o bezuczuciowych wikingach.
P.S. Nie żegnam się! Po prostu nienawidzę cię całym swoim sercem i duszą. Tak, napisałem to swoją krwią! Do nie zobaczenia!

Ten mizerny, chudy, słaby ale o wiele szczęśliwszy - Czkawka.


    Matko, to straszne. Jego ojciec go nienawidzi. A teraz on też? Ale chyba nawet nikt nie czytał tego listu. Nawet nie wiem czy oni wiedzą, że uciekł. Z moich rozmyślań wyrwał mnie dźwięk rogu. Znaczy to, że trzeba iść do twierdzy. Wybiegłam szybko z domu wodza, oczywiście, że wzięłam list. Pobiegłam do kuźni. Na szczęście był tam Pyskacz.
- Hej. Wiesz po co idziemy do twierdzy? - zapytałam, kryjąc sapanie. 
- Stoik chce nam coś ogłosić. - odparł. - A ty co? Goniło cię stado smoków, żeś taka zmachana? - zaśmiał się.
- Nie, ale przeczytaj to. - podałam mu list. Rozwinął i przeczytał. Widziałam jak z każdą literą jego smutek i strach przybiera na sile. Skończył, popatrzył na mnie.
- Skąd to masz?
- Z pokoju Czkawki. - odparłam. Kowal wstał z krzesła i pociągnął mnie w stronę twierdzy. Była już na miejscu cała wioska.   
    Podeszłam do moich kumpli. Wódz wstał na podest i rozpoczął przemówienie.
- Zebrałem was tutaj, żeby ogłosić ważną rzecz. Otóż Czkawka uciekł z wyspy. - oznajmił, a wszyscy się cieszyli. Nie mogłam w to uwierzyć. Cieszą się? To okropne!
- Dlatego wyprawiam dziś wieczorem ucztę. Przyjdzie wszyscy i bawmy się. Mamy powody do świętowania! - zakrzyknął. - Rozejść się i do roboty. Uczta po zachodzie słońca. 
Wszyscy wyszli, spojrzałam na Pyskacza. Wstrzymywał się od płaczu. Podeszłam do niego.
- Przykro mi Pyskacz. - szepnęłam i wyszłam z budynku. Po wyjściu pobiegłam nad klify. Muszę się uspokoić.

*Czkawka*
    Rano obudziły nas dziwne dźwięki. Zerwaliśmy się z miejsca. Szczerbatek nastawiał uszy i warczał groźnie. Wybiegliśmy z jaskini rozglądając się. Z północnej części wyspy leciały stada smoków. Jednak to co leciało za nimi czyli ich goniło przeraziło mnie. Mordka zawarczał na to coś. Wsiadłem na przyjaciela i wzbiliśmy się w powietrze. Skupiłem się na tym jednym ogromnym smoku. Przestawiłem lotkę, polecieliśmy pod gada. Dokładnie się mu przyjrzałem. Ogromny łeb, trzy pary oczu i małe nozdrza. Twarda skóra i wielki ogon. To chyba Czerwona Śmierć. Raz widziałem ją w Smoczym podręczniku.
- Dobra Mordko, plazma!
Szczerbek wykonał moje polecenie. Bestia zauważyła nas. Nawet próbowała nas zjeść, lecz no niestety mam najszybszego smoka świata. Peszek. Zręcznie omijaliśmy jego plucie ogniem. Zastanawiałem się jak go tu pokonać. Do moich uszu dobiegł odgłos grzmotu. Popatrzyłem w chmury. Uderzyłem się w czoło. A no tak!
- Szczerbatek góra!
Odruchowo przestawiłem lotkę. Obróciłem się by sprawdzić czy ten olbrzym poleci za nami. Mój plan wypalił. Smok rozpostarł swoje ogromniaste skrzydła i powoli wzlatywał do góry. Podlecieliśmy jeszcze wyżej i ukryliśmy się w ciemnych chmurach. Mój smok + ciemne chmury = jesteśmy niewidzialni. A tak na serio, to ciężko zauważyć Nocną Furię na ciemnym niebie. Strzelaliśmy w niego plazmą. Wkurzył się więc ział  ogniem po całym obszarze. Kurde dosięgło nas. Lotka była trochę spalona. Zaraz się rozwali.
- Dobra Mordko lecimy na niego.
Z zawrotną prędkością zawróciliśmy. On leciał za nami. Gdy miał już ziać ogniem, Szczerbatek odwrócił się i strzelił plazmą w jego paszczę. Gad zaczął się palić, uciekaliśmy lecz nie zauważyłem jego ogona. Wypadłem z siodła, Mordka leciała za mną. Nastąpił wybuch. Jedyne co pamiętam to przerażone spojrzenie mojego przyjaciela.


~*~


Mam nadzieję, że się podoba. Bardzo proszę wszystkich, którzy przeczytają ten lub inny rozdział niech skomentują. Chcę wiedzieć ile osób mnie czyta. Bardzo proszę.
Rozdział dla: Olivi W., Just Dreamie, Tami i niezastąpionej Ani H. ❤
Dziękuję bardzo za wsparcie, komentarze i szczere opinie. Kocham was ♡.♡!
I Ano ja nie jestem bóstwem. To od ciebie ja mogę się uczyć. Nie na odwrót.
Dziękuję za ponad 200 wyświetleń. Ten blog ma półtorej tygodnia a już tyle. Bardzo dziękuję, bo wiem, że podoba Wam się moje opowiadanie.

~ SuperHero ❤


niedziela, 26 kwietnia 2015

2. Odwaga hańbą ludu.

    "Od razu na starcie myślisz, że przegrałeś życie. Brakuje ci sensu, pewnego rodzaju napędu. Jesteś w błędzie. Brakuje ci tylko odwagi"
Kolejne sentencje do kolekcji. Ręką się już zagoiła choć trwało to sporo czasu. Gdyby nie patrzeć, aż sześć miesięcy. Dziś są moje urodziny. Nie cieszę się. Wcale, bo właśnie rozpoczyna się kolejny rok mojego nieudacznictwa, wyśmiewania i bicia. Ale coś się zmieniło. Tak. Mam najlepszego przyjaciela, Szczerbatka. Wiele razy ratował mi życie a ja jemu. Jest niezastąpiony. Kocham go. Lecz niestety mój ojciec wrócił już na dobre, na Berk i nie będę mógł się z nim widywać. Trochę to smutne, ale przynajmniej skończył się mój szlaban. Jestem wolny.
Dzisiaj coś się nie wyspałem. Z kwaśną miną, obolałym krokiem zszedłem na dół. Rutyna. Ja wchodzę, ojciec praktycznie wylatuje z domu. Choć tyle, że w spokoju mogę zjeść śniadanie. Nikt nie mlaska za uchem. Jednym słowem: raj. Wziąłem swój gliniany kubek i nalałem do niego gorącej wody. Usiadłem przy drewnianym stole zgarniając torebkę suchego mięsa. W niczym niezmąconej ciszy spokojnie przeżuwałem swój poranny posiłek. Aż było to dziwne, gdyż o tej porze słychać rozmowy wikingów, odgłosy pracy. A tu nic. Nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, było to nawet przyjemne. Po upiciu kilku łyków wody postanowiłem iść nakarmić Mordkę. Wziąłem kosz i po chichu skierowałem się z nim do spiżarni. Wyjąłem z półek kilka kawałków surowych ryb. Po zebraniu wszystkich potrzebnych produktów, udałem się do lasu. Nikogo nie było na polu, co oczywiście lepiej dla mnie. Kilka minut zajęło mi dojście do celu. Przedostawszy się przez głazy zacząłem nawoływać mojego przyjaciela. Po dosłownie sekundzie leżał na mnie i bezkarnie oblizywał. Śmiałem się.
- No już Szczerbatek, złaź. - próbowałem odepchnąć jego ogromny łeb od swojej twarzy. Udało się. Poszedł pałaszować swoje śniadanie. Widać było, że trochę zgłodniał. Po kilku chwilach nic nie zostało.
- Chodź Mordko. Dziś próbujemy nowe triki, pamiętasz?
Zamruczał niczym kot i usiadł koło mnie bym zapewne do pogłaskał. Po porannych pieszczotach dopiąłem się do siodła i wystrzeliliśmy jak burza. To niesamowite uczucie lecieć w chmurach i nie myśleć o niczym. Ten spokój, wiatr we włosach. Całe swoje życie powierzasz smokowi. Razem tym sposobem budujecie zaufanie. Jest to najlepsze doświadczenie jakie mnie spotkało na tej wyspie.
- Szczerbo teraz góra! - krzyknąłem, pełen szczęścia i radości. Nigdy się tak nie cieszyłem. Mój smok z zadowolenia wystrzelił plazmą w górę. Śmialiśmy się. On oczywiście po swojemu, ale i tak było to piękne. Dwóch przyjaciół - jedno życie.
    Polataliśmy jeszcze z Mordką chwilę, bo musiałem wracać. Wylądowaliśmy spokojnie i poklepałem smoka na do widzenia. Mruknął do mnie jeszcze i się uśmiechnął. Odwzajemniłem jego gest. Aż się mi lepiej zrobiło. Przynajmniej teraz wiem, że dla kogoś jestem najważniejszy na całym świecie. A on jest moim całym światem. Pomachałem mu i zniknąłem wśród skał. Niezauważalny wróciłem do domu. Usadowiłem się w łóżku i chwile poleżałem. Mój ojciec akurat był na dole. Ale tylko z tego co słyszałem wrócił się po topór. Gdy wyszedł na spokojnie udałem się do kuchni. Zabrałem swoje już lżejsze buty i materiałową kamizelkę. Po skompletowaniu całego stroju, ruszyłem do kuźni. Oczywiście ja to mam strasznego pech w życiu. Niedaleko koło mnie przechodziła banda Smarka. Ruszyli na mnie i jak się to skończyło? A no skończyło się w bardzo dobrych dla mnie skutkach. Gdy już szykowali się do zbicia mnie Pyskacz przyszedł i odgonił ich grupę do wodza. Szczerze mu dziękowałem. Uśmiechnął się i coś śpiewając odszedł w stronę kuźni. Już miałem iść za nim, ale ktoś zatrzymał. To była Astrid.
- Nie poturbowali cię bardzo? - zapytała, z troską? Chyba tak. Chwyciła mnie za ramię i dokładnie się mi przyjrzała.
- Zostaw mnie - warknąłem. - Nic mi nie jest. - straciłem jej rękę i odwróciłem się do niej plecami. Jak ja się zachowuje?! Na Thora! Muszę, chyba muszę ją przeprosić. Odwróciłem się i zauważyłem tylko jej sylwetkę uciekającą między domami.
- Co się ze mną dzieje? - usiadłem na trawie. Nie możesz płakać przy ludziach. Racja. Wstałem, otrzepałem spodnie i wolnym krokiem ruszyłem do pracy. No nic, później z nią pogadam.


*Astrid*
   Co ja sobie myślałam? Przecież to taki pacan. Ja staram się być miła a on co? Warczy na mnie jak jakiś pies! Nie znoszę go. Chociaż nie dziwię mu się. On ma takie beznadziejne życie. Smark cały czas mu dokucza, ojciec pewnie się go wstydzi. Jedyny chyba Pyskacz go lubi. A ja? Ja nawet sama nie wiem. Byłam w przeszłości straszna dla niego. Chcę to odkręcić. Czy to tak wiele?
Szłam przez wioskę i rozmyślałam o nim. Nawet nie zauważyłam jak na kogoś wpadłam. Uniosłam oczy ku górze.
- Przepraszam. - wydukałam. Wódz się zaśmiał.
- Nic się nie stało Astrid. Z resztą to nawet dobrze, że na siebie wpadliśmy. - powiedział. - Chodź, mam sprawę do ciebie i twoich rodziców. Zdziwiłam się ale posłusznie podreptałam za nim. Nie odzywałam się ani słowem przez całą drogę. Byłam strasznie ciekawa co wódz ma nam do powiedzenia. Doszliśmy wreszcie. Usiedliśmy do stołu. Wszyscy. Ja, mama, tata i wódz. Stoik patrzył na mnie z litością? A może z politowaniem? Sama już nie umiałam rozwiązać zagadki jego mimiki twarzy.
- Drogi Maronie, droga Salo gdy byłem na zjeździe wodzów, wódz Berserków Dagur Szalony wypowiedział wojnę naszej wyspie. Było to trudne ale udało mi się go przekonać, żebyśmy żyli w zgodzie. Jest tylko jeden warunek.
- Jaki? - zapytał mój ojciec.
- Otóż powiedział, że zawrzemy pokój między naszymi plemionami za sprawą ożenku. Dlatego pytam się was czy Astrid nie spełniła by tej prośby? - zapytał. A ja nie mogłam się ruszać. Co? Ja mam być ich kartą przetargową? Albo będzie pokój albo wojna? Rodzice na pewno się nie zgodzą.
- Tak. - przytaknęli moi rodzice. Już miałam powiedzieć, że nie! A oni wyskakują mi z tak? Nienawidzę ich!
Wszyscy popatrzyli na mnie. Nie wytrzymałam.
- Nie zgadzam się! - krzyknęłam, za co dostałam od ojca w twarz. Łzy napłynęły mi do oczu.
- Cisza! Zostaniesz żoną wodza Berserków czy tego chcesz czy nie. - zadeklarował ojciec wodzowi i wyszli. Mama do mnie podeszła. Chciała mi podać rękę bym wstała. Odepchnęłam ją.
- Jak mogłaś?! - wykrzyczałam i uciekłam do pokoju. Tam na dobre się rozpłakałam. Nie mogłam znieść tej myśli. Obiecali mnie jakiemuś wodzowi. To jest chore. Niewiele myśląc zabrałam topór z ziemi i wyszłam przez okno. Od razu skierowałam się na północą część wyspy nad najwyższe klify. Nikt mnie tam nie znajdzie. Biegłam ile sił w nogach, potykając się o kamienie lub korzenie drzew. Po kilku minutach byłam na miejscu. Bądź co bądź to kawał drogi od osady.
Przysiadłam na zielonej trawie i "głaszcząc" swoje narzędzie przyglądałam się pięknemu zachodowi słońca. Różowe kolory zlewały się z błękitną powłoką nieba i granatową poświatą oceanu. Wiatr rozwiewał delikatnie moje blond włosy i śmigał mnie nimi po twarzy. Zielone roślinki łaskotały moje odkryte ramiona. Słońce swoimi ostatnimi promykami wysuszały resztki łez z policzków. Uspokoiłam się na chwilę dzięki naturze. Gdy byłam mała kochałam tu przebywać. Zawsze tu uspokajałam się, wyciszałam, myślałam, rozważałam. Wyrwałam kilka źdźbeł trawy i dokładnie się im przyjrzałam. Były tak soczyście zielone. Coś mi przypominały. Chwila. Zielone oczy Czkawki. Od razu przypomniała mi się nasza poranna rozmowa. Jak on mógł mnie tak potraktować? Chyba każdy tak lubi.
- Wiesz co toporku? - podniosłam broń na wysokość moim oczu. - Nienawidzę gdy ludzie mnie tak traktują. Może lepiej będzie jeśli nie będę do niego podchodzić? Wtedy moi kumple nie będą się ze mnie śmiać. W końcu jak to wygląda? Ja Astrid Hofferson rozmawia i jest miła dla takiego Czkawki? To jest chyba niedorzeczne. Tak, on jest niedorzeczny. - wygadałam wszystko co chciałam. Ulżyło mi. Nad klifami siedziałam aż do późnego wieczora.


*2 godziny wcześniej - Czkawka*
    Wracam właśnie z kuźni. Dzisiaj był straszny nawał ludzi. Wszyscy czegoś ode mnie chcieli, zwariować można z nimi. Na drodze powrotnej nie spotkałem nikogo z bandy Sączysmarka. Mam jeszcze pogadać z Astrid, ale dosłownie nie mam już siły. Ledwo co idę do domu. Trudno, jutro na pewno do niej pójdę. 
Po kilku chwilach byłem już w domu. Zabrałem tylko kawałek chleba i podreptałem do pokoju. Rzuciłem się na łóżko. Nawet najmniejsze mięśnie mnie bolały. Usłyszałem, że ktoś przyszedł. Po sposobie chodzenia poznałem Pyskacza. Wstałem i sięgnąłem po swój węgielek. Zacząłem szkicować nową tarczę dla siebie. Rysowałbym dalej, ale ojciec wyraźnie się o coś zdenerwował. Podeszłem do schodów i nastawiłem uszu.
- Stoik nie możesz! - krzyknął Pyskacz.
- Właśnie, że mogę. To nieudacznik, nic z niego nie będzie. - powiedział, mój ojciec. Coś mnie zakuło w środku. Z łzami słuchałem dalej.
- Nie mów tak. Czkawka jest dobry, co z tego, że jest trochę mizerny. To twój syn. - bronił mnie Gbur.
- On nie jest moim synem. Nienawidzę go! - wykrzyczał. Nie wytrzymałem, przestałem słuchać. Wytarłem spływające łzy i usiadłem przy biurku. Swoim nożem naciąłem małą ranę na ręce. Przyłożyłem pióro i czerwoną cieczą zacząłem pisać list. Skończywszy spakowałem do torby butelkę wody, kilka ryb i dwa kawałki pieczywa, notes i węgielek. Ogarnąłem swój pokój jednym spojrzeniem. Już tu nie wrócę. Wyszedłem przez okno i czym prędzej pognałem do lasu.
    Gdy byłem przy Urwisku zawołałem Mordkę. Wyleciał do mnie i się przytulił.
- Szczerbatek uciekamy. Nigdy więcej tu nie wrócimy. - zawiadomiłem. Smok nie był zadowolony ale po namowach wreszcie się zgodził. Zapiąłem się w siodło i przyjaźnie go pogłaskałem. Jak dobrze, że mam Szczerbola.
- Mordko dziękuję, że jesteś ze mną. - wyszeptałem. On zamruczał. Poderwaliśmy się w górę. Spojrzałem na całe Berk. Już na pewno tu nie wrócę. Byliśmy nad północną częścią wyspy. Spojrzałem na klify. Ktoś tam siedział. Zawróciliśmy i od tyłu zobaczyłem kto to. Siedziała tam Astrid. Mordkę zostawiłem w krzakach a sam skryłem się za kamieniem. Mówiła coś więc się przysłuchiwałem. Wiem, że ostatnio te podsłuchy nie wychodzą mi na dobre, ale taki już jestem. Przez wiatr wyłapałem:
- Ja Astrid Hofferson rozmawia i jest miła dla takiego Czkawki? To jest chyba niedorzeczne. Tak, on jest niedorzeczny. A ja chciałem ją przeprosić. Absurd. Jak ja ich nienawidzę! Wyszedłem za krzaków i odezwałem się.
- Już mnie nie zobaczysz. Nie będę niedorzeczny! - wykrzyczałem, a ona ze strachu rzuciła we mnie toporem. Ominąłem lecące narzędzie.
- Czkawka ty słyszałeś? - wydukała. - Ja..
- Dosyć Astrid. Wystarczy. Nienawidzę cię! Nigdy mnie nie zobaczysz! Obiecuję ci! - wykrzyczałem i wróciłem do Mordki. Wystrzeliliśmy jak z procy. Przed odlotem usłyszałem tylko ciche:
- Przepraszam Czkawka...


~*~

Dedykuję ten rozdział: Olivi Winslow i Chitooge K. ❤ Uwielbiam was dziewczyny!
Klikać reakcję i pisać komentarze.



~ SuperHero ❤

sobota, 25 kwietnia 2015

1. Śladami smoczych łap.

    "Nie raz ludzie budzą się z nadzieją na lepsze jutro. Ja na pewno do nich nie należę. Rano budzę się tylko po to by przeżyć kolejny dzień. I tak w dalej. Przez okrągłe już 11 lat."
Napisawszy wszystko na pożółkłym papierze wstałem od swojego biurka. Wyjrzałem przez okno. Cała wioska budziła się do życia. Przechodzący wikingowie machali do siebie przyjaźnie, inni rozmawiali a jeszcze inni zbierali zepsute narzędzia po wczorajszym ataku smoków, by zanieść je Pyskaczowi, miejscowemu kowalowi. A tak. Prowadzimy wojnę z tymi stworzeniami. Oczywiście ja nie mogę chodzić bo jestem zbyt słaby. Tylko bym im coś zepsuł. Odszedłem od okna. Na plecy zarzuciłem futrzaną kamizelkę i skierowałem się do kuchni. Zastałem tam mojego ojca. Lecz gdy tylko mnie zobaczył, wyleciał z domu z hukiem. Nie dziwiło mnie to. Zawsze tak wyglądają poranki, a w zasadzie wygląda tak całe moje życie. Ojciec mnie unika bo przynoszę mu wstyd. A jak to wygląda? Przecież wodzowi Berk, okropnej wyspy nie przystoi mieć takiego syna. I trudno. Już dawno się z tym pogodziłem. Dlatego staram się być opryskliwy. I w ogóle.
Zaparzyłem sobie ziół od Gothi, naszej szamanki i zabrałem się za jedzenie ziemniaków. Po skończonym śniadaniu, ubrałem cieplejsze buty, gdyż na polu zrobiło się zimniej. W sumie niedługo powinien spaść śnieg. Wyszedłem przed dom, szczelnie zamykając ciężkie, drewniane drzwi. Zawiał mocny wiatr. Słońce już wstało i narazie dawało delikatne ciepło. Ptaki fruwały nad naszymi głowami i dzieliły się z nami ładnymi piosenkami. Stanąłem tak przypatrując się im. Też chciałbym tak latać w powietrzu między chmurami i być wolnym od wszystkiego. Od ojca, Berk i innych wikingów. Nie widziałem jednak, że moje marzenie spełni się za kilka miesięcy.
    Akurat niedaleko mnie przechodziła grupka wikingów z mojego roku. Był wśród nich: Sączysmark, Śledzik, bliźniaki: Szpadka i Mieczyk oraz Astrid. Nie zdarzyłem się schować pomiędzy domami przed nimi, gdyż oni zawsze mi dokuczają. Biją, naśmiewają i ogólnie są nieznośni. Jorgenson (Smark) podbiegł do mnie i sprzedał mi kopniaka w brzuch. Nie powiem bolało jak cholera. Ale będę twardy. Popatrzyłem na niego pełnymi nienawiści oczami i zaśmiałem się, chodź sprawiało mi to trudność.
- Tylko na to cię stać Smarklet? - zakpiłem i z radości, że mu tak powiedziałem, zapomniałem o bólu. Patrzyli na mnie jak oniemiali. Nawet się nie ruszali. Spoglądnąłem na nich wszystkich. Jednak swój wzrok skupiłem się na Hofferson. Delikatnie się uśmiechnęła i pokazała, że ładnie powiedziałem temu pacanowi. Muszę przyznać, że się tego nie spodziewałem. Już miałem odwzajemnić jej gest ale przypomniałem sobie własne słowa:
"Nie okazuj dobrych uczuć tym, którzy cię nie kochają. A okazuj tylko tym, którzy z miłość oddaliby życie swe za ciebie"
Jeszcze raz zmierzyłem ich wszystkich lodowatym spojrzeniem, prychnąłem i udałem się do kuźni. Astrid chyba nie spodziewała się takiej reakcji ode mnie. No cóż. Muszę im pokazać jaki naprawdę jestem.
Poszedłem do Pyskacza. Wiking od razu gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się. Czasami wydaje mi się, że tylko on mnie lubi. No nic.
- Hej Pyskacz. - zawołałem ubierając fartuch.
- Czkawka, jak dobrze, że jesteś. Po wczorajszym ataku smoków mamy sporo pracy. - wymienił kikut w swojej ręce na szczotkę. - W tamtym koszyku są miecze do zreperowania, a w tym koło pieca do przetopienia i zrobienia na nowo. - poinstruował mnie i zabrał się za pozostałe narzędzia. Westchnąłem po czym wziąłem się za trochę zepsutą broń. Była ciężka ale dawałem radę. Chwyciłem miecz i przyłożyłem go do kamienia, który się kręcił i tym samym ostrzył narzędzia. Z Gburem (Pyskacz) od czasu do czasu wymienialiśmy jakieś bezsensowne zdania. Z całym asortymentem wikingowej broni uporałem się do po południa.
    Zmęczony udałem się do domu, wcześniej jeszcze rzuciłem w kierunku kowala krótkie: Do zobaczenia. Odpowiedział mi tym samym. Lekko się uśmiechnąłem. Nagle usłyszałem świst, który wydaje tylko jeden na świecie smok. Nocna Furia. Ahh nie wiem czemu, ale bardzo lubię ten odgłos. No nic, zauważyłem jak pozostali wikingowie z moim ojcem na czele zbierają broń i szykują się na atak smoków. Z niechęcią zawróciłem do kuźni. Gdy tam wbiegłem było już od groma mężczyzn z zepsutymi narzędziami.
- Ci to chyba nie umieją używać tej broni skoro tak szybko ją rozwalają. - mruknąłem do siebie ze wstrętem do tych ludzi. Pyskacz zaśmiał się gdy mnie zobaczył. Powiedział coś w stylu: Już wróciłeś?
Nie odpowiedziałem nic tylko zabrałem się za te narzędzia. Kolejny wieczór zaprzepaszczony. Już mam dość tej wyspy i tych ataków. Niespodziewanie ni stąd ni zowąd przyleciał Sączysmark podając mi rozwalony młot.
- Napraw to Czkawkuś, a po tym ataku się policzymy. - zagadnął do mnie, a ja rzuciłem mu na nogę jego broń. Zawył z bólu i odszedł coś mamrotając. Wychwyciłem tylko: Nie znoszę cię Czkawka i gdybyś wreszcie zabił jakiegoś smoka (...)
Miał rację. Długo jeszcze nad tym myślałem. Chyba powinienem spróbować. Odszedłem na zaplecze kuźni. Gdy upewniłem się, że Pyskacz wybiegł ze swojego miejsca pracy wykrzykując tylko: Zostań tu Czkawka!
Ruszyłem, przedostałem się ze swoją maszyną przez okno i wybiegłem nad klify. A tak gdy pracuje u Pyskacza wyrabiam różne rzeczy, między innymi tą broń na Nocną Furię. Dobiegłem nad najwyższy klif i czekałem, aż nieprawy pomiot piorunów i samej samiutkiej śmierci pojawi się na horyzoncie. Minuty dłużyły się niemiłosiernie. Zdawałem sobie sprawę, że już odleciał a z nim moja szansa na lepsze życie. Ze smutkiem zacząłem składać swoją maszynę aż tu fioletowa plazma strzeliła w zbrojownię. Przygotowałem się, odpowiednio nastawiłem sieć i wystrzeliłem. Jakież było moje szczęście gdy zobaczyłem, że smok postrzelony wleciał w las, chyba niedaleko Kruczego Urwiska. Niestety ja to mam wielkiego pecha i koło mnie pojawił się Koszmar Ponocnik. Zostawiwszy moją "strzelbę" na smoka, zacząłem uciekać w stronę osady. Oczywiście na większe nieszczęście zauważył to mój ojciec, który leciał by mnie znowu uratować. Pamiętam jeszcze tylko jak krzyknął na mnie, że jestem nieodpowiedzialny i chyba zemdlałem.
    Rano obudziłem się u siebie. Ręką mnie strasznie bolała i po obserwacji mogę stwierdzić, że jest złamana. Na szczęście prawa. Tak, jestem leworęczny i teraz bardzo się z tego cieszę. Przynajmniej będę mógł poplanować nad nową bronią. A no tak broń. Nocna Furia. Muszę ją znaleźć. Jak strzała wyleciałem z łóżka, ale powstrzymał mnie Pyskacz, wchodzący do mojego pokoju.
- Czkawka musisz odpoczywać. Dam sobie radę w kuźni. A i twój ojciec kazał mi przekazać, że masz szlaban aż nie skończysz 12 lat. - powiedział, a mi mowę odebrało.
- Co?! - wydarłem się. - Przecież urodziny mam za pół roku. On nie może! - dalej się darłem.
- Przykro mi Czkawka. - szepnął, smutny. Westchnąłem.
- Ale są nie wiem czy dla ciebie tak dobre wieści, by najmniej twój ojciec dziś wyjeżdża na naradę wodzów, na dwa miesiące. Później gdy przyjedzie zostanie na Berk na miesiąc, a potem aż do twoich urodzin pojedzie najpierw na wyspę Walorów do waszej rodziny, a stamtąd na Piekielny Przesmyk w poszukiwaniu smoczego leża. - gdy to usłyszałem, własnym uszom nie wierzyłem. Lekko się uśmiechnąłem.
- Dzięki Pyskacz. A więc jak mojego ojca nie będzie to? - zapytałem, podnosząc jedną brew góry. Gbur się zaśmiał.
- Oj Czkawka, Czkawka. Tak gdy Stoika nie będzie, ty będziesz mógł robić co tam chcesz. Byle by nikt cię nie widział bo będę miał przerąbane. - popatrzyłem na niego pytająco. 
- Na czas gdy nie ma twojego ojca ja się tobą opiekuję. A i to nasza tajemnicza. Zrozumiano?
Kiwnąłem głową.
- Co zrozumiano? - zapytał wchodząc do pokoju mój tata. O zgrozo, że by tylko nic nie słyszał.
- Cześć Stoik. Właśnie mówiłem twemu niegrzecznemu chłopakowi - mrugnął do mnie porozumiewawczo. - że musi tu siedzieć na tyłku bo jak nie to będzie z nim krucho.
Ojciec odetchnął. Chyba nie słyszał.
- Cieszę się, że gdy mnie nie będzie Czkawka będzie pod twardą opieką. - przemówił i wyszli. Z wyraźną ulgą odetchnąłem i rzuciłem się na łóżko.
- Czkawka przyjdź do portu za godzinę, pożegnać tatę. - usłyszałem jeszcze Pyskacza z dołu. No nic. Wstałem powoli i poszedłem się umyć. Bądź co bądź po tym ataku smoków można mnie pomylić z Nocną Furią. W czystym już ubraniu zszedłem na dół, chodź było ciężko iść po takich stromych schodach i trzymać się ściany jedną ręką. Usiadłem do stołu. Wziąłem jeden kawałek chleba i popiłem zimną herbatą. Usłyszałem brzmienie rogu co zwiastowało, że statki odpływają za pół godziny. Taki miernik czasowy. Dokończyłem swój obiad i założywszy swoją kamizelkę i buty wyszedłem na pożegnanie ojca. Wybrałem najdłuższą drogę i chyba najmniej uczęszczaną, gdyż chciałem przyjść i powiedzieć tylko: Powodzenia tato, oraz chciałem uniknąć spotkania z bandą Smarka. Udało się. W pełnej ciszy i spokoju doszedłem do portu. Stała tam chyba cała wioska. Z trudem przecisnąłem się przez tłok brudnych, śmierdzących wikingów. Stanąłem obok Pyskacza. Ojciec gadał jeszcze z Grubym. Po chwili zwrócił się do mnie ze słowami:
- Tylko nie rozwal wioski Czkawka.
- Pomyślę. - odparłem zgryźliwie. Gbur uderzył mnie lekko w ramię, popatrzyłem na niego, a gdy spotkałem się z surowym spojrzeniem mówiącym: Bądź milszy, dodałem ciszej:
- Powodzenia tato.
Stoik wsiadł do łodzi i odpłynęli. Pomachałem mu i jak najszybciej skierowałem się do domu. Wracałem tą samą drogą. Gdy byłem niedaleko lasu postanowiłem się przejść. Zahaczyłem jeszcze o kuźnię by powiedzieć Pyskaczowi o spacerze.
- Hej. Idę do lasu. Niedługo wrócę. - rzuciłem.
- Jasne, tylko wróć przed zachodem słońca. - odparł, patrząc na mnie.
- Nie ma sprawy. - uśmiechnąłem się.
     Po otrzymaniu zgody od wikinga ruszyłem wolnym, spokojnym krokiem w stronę północnej części wyspy. Słońce świeciło nad wyraz mocno. Było to dziwne, jednak rzeczy normalnie niespotykane to specjalność naszej wioski. Z resztą, najdziwniejsze jest to, że mimo iż prowadzimy wojnę ze smokami to jeszcze z innymi plemionami. Zwyczajni ludzie by się wynieśli, ale nie my. Wikingowie to podobno strasznie zawzięte ludy. Nic dziwnego, że mój ojciec nami kieruje. Jest chyba najbardziej upartą osobą na całej wyspie. Szkoda tylko, że lepiej traktuje Smarka niż własnego syna. Czasami mam nawet wrażenie, że nie pozbył się mnie ze względu na Pyskacza i moją zaginioną matkę, o której wiem tyle co nic. Podobno pewnej nocy gdy byłem jeszcze mały był atak smoków. I wszyscy mówią, że prawdopodobnie pożarły ją smoki. Szkoda, że nie mnie. Nie miałby nikt ze mną problemów. Dobra koniec użalania się nad sobą. Gdy byłem już daleko od osady, rzuciłem się biegiem nad Krucze Urwisko. Z powodu tego, iż jestem słaby nad tą kotlinę dotarłem po kilku minutach. Usiadłem przed skałami by wyrównać oddech. Obróciłem głowę w bok. Zamroziło mnie. Może tak ze trzy metry ode mnie na ziemi leżał skrępowany sznurami smok. I to nie byle jaki smok. To Nocna Furia. Odskoczyłem ze strachu za głaz. Po chwili znowu wyjrzałem przez skałę. Gad czarny jak noc miał zamknięte oczy. Zbliżyłem się i wyjąłem swój mały nóż. Mam go jak na dłoni. Ale mam szczęście. Szykowałem się do wbicia sztyletu.
- Dasz radę. - przekonywałem się. Odetchnąłem i spojrzałem w jego oczy, które były otwarte. Dziwne ale gdy patrzyłem w tą zieleń jego tęczówek widziałem samego siebie. Upuściłem nóż. Klęknąłem przy nim.
- Nie dam rady. - wyłkałem. Podniosłem ostrze i uwolniłem go od sznurów. Gdy był wolny naskoczył na mnie. Myślałem, że mnie zabije, ale tylko popatrzył mi w oczy, prychnął i odleciał. Bez wahania pobiegłem za nim. Usiadłem na kamieniu i przyglądałem się mu tak jak on mi. I tak od tego dnia rozpoczęła się moja przyjaźń ze smokiem.


~*~


Może być?
Czekam na wasze wyczerpujące opinie. 
Klikajcie reakcje :*

~ SuperHero ❤ 

środa, 22 kwietnia 2015

Prolog.

Miłości nie ma. Jest tylko nienawiść.


On - Na pokaz chamski, porywczy, szalony, wulgarny zamknięty w sobie młody wiking. Jednak tak naprawdę cierpi w samotności. Maltretowany przez rówieśników i starszych przestaje wierzyć w miłość i uczucia. Jego życie diametralnie się zmienia gdy poznaje swojego najlepszego przyjaciela. Postanawiają uciec od znienawidzonej wyspy. Po 8 latach nie raz "wspaniałego życia" wraca na stare śmieci. Czy zmieni swoje nastawienie do rodzinnego domu? Czy będzie za kimś tęsknić? Czy pewna blondynka odkryje jego prawdziwe "JA"?


Ona - Na pozór roześmiana, szczęśliwa  dziewczyna. Każdy dziwi się skąd w niej tyle optymizmu. Jednak tak naprawdę nikt nie zna całej prawdy. I według niej nikt się jej nie dowie. Nie potrafi sprzeciwić się woli okropnego ojca. Siebie i swoje życie od razu spisuje na straty. Co noc płacze i stara się nie okazywać swojej wrażliwości. Z jednej strony jest pełną radości wojowniczką, z drugiej cierpiąca narzeczoną okropnego Dagura. Czy uda jej się uciec od straszliwego losu? A może z powodu utraty pewnej osoby zgodzi się na taki układ? Czy wyjawi tajemniczemu brunetowi całą prawdę?

♡.♡

Oto prolog. Mam nadzieję, że się wam spodoba.

Enjoy!
~ SuperHero ❤

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Hey!

To ja! ❤
Tak założyłam nowego bloga!
Mam nadzieję, że się wam spodoba.


Blog inspirowany po części opowiadaniem użytkowniczki Wiki - Astriś111, a po części filmem - Jak wytresować smoka 1/2.


Zapraszam do miłego komentowania i czytania.
Enjoy!


~ SuperHero
P.S. Podoba Wam się moje nowe imię? ♡.♡