niedziela, 31 lipca 2016

Zapowiedź rozdziału 50.

    "Bardzo bym chciał, żeby móc się z kimś zamienić. Odejść, skryć się, schronić w cieniu kogoś innego. Ale, co zrobić skoro nikt nie może mi tego dać?"
Wlecieliśmy w tunele rozciągające się pod całą Berk. To był dobry sposób na niewszczynanie niepotrzebnego alarmu w wiosce. Postanowiłem, że skieruję się prosto do domu wodza. Muszę z nim pomówić sam na sam, choć wątpię, że będzie chciał mnie posłuchać. Oczywiście mogę wziąć jakiegoś zakładnika, ale to nie w moim stylu, tak załatwiać sprawy. Wolę, żeby zgodził się tylko na podstawie moich słów.
    Szczerbatek poruszył zabawnie uszami, nadstawiając je, by mógł sprawdzić czy ktoś nie kręci się po tunelach nocą. Po wstępnych oględzinach ruszyliśmy spokojnym krokiem pierwszym lepszym wejściem, których było kilka. Szliśmy powoli uważając na przeróżne formy skalne, ukryte na każdym kroku. W miarę posuwania się naprzód usłyszeliśmy jakby szum wody. Zaciekawieni, pośpiesznie pobiegliśmy w tamtym kierunku.
    Po kilku minutach dojrzeliśmy wodę wpływającą do środka jaskini. Utworzyło się wybrzeże w kształcie półokręgu, do którego spokojnie można było podpłynąć od zachodniej strony oceanu. Po chwili usłyszeliśmy głosy, więc czym prędzej czmychnęliśmy za pomarańczowe skały, które znajdowały się w bezpiecznej odległości od naturalnej przystani.
    Wychyliłem głowę zza głazu.
- Materiały ułóżcie wzdłuż ściany i aż do końca tunelu. Wyspa pójdzie z dymem jak nic.
    Bez niczego rozpoznałem do kogo należał ten głos. Hodwid Tumalor - zastępca i prawa ręka Drago oraz najwierniejszy człowiek w szeregach Krwawdonia. Drago nikomu tak nie ufa jak swojemu najlepszemu wojownikowi i generałowi. On zajmuje się tym, czego nie zrobi Krwawdoń, dowodzi swoją własną elitarną jednostką wojskową i często torturował mnie zamiast Drago. Zbyt często do mnie nie mówił, ale ten zimny, oschły z odrobiną chrypki, głos, zawsze bym poznał.


~*~


Nie mogłam Was tak zostawić bez niczego. Mam nadzieję, że narobię Wam smaka na dalszą akcje, tą krótką zapowiedzią. 
Trzymajcie się, #DragonsRiders <3 

[AKTUALIZACJA]
Dziewczyny, jesteście kochane <3 

~ SuperHero *.*

piątek, 29 lipca 2016

Wiadomość

Porwałam się z motyką na słońce, jak to mówią.
Znowu, po raz kolejny, przeliczyłam swoje możliwości, czas i ochotę.

Rozdział 50 ma się ukazać 30 lipca, nie? Chyba raczej tak nie będzie, więc bardzo mi przykro. Musicie na niego dużo dłużej zaczekać, gdyż ponownie wyjeżdżam i rozdziału możecie spodziewać się w okolicach połowy sierpnia. Wyjazd był zaplanowany już dawno temu, więc nie myślcie, że brak rozdziału jest tym spowodowany. To tylko moje słabe zorganizowanie i bardzo dużo pracy (nie będę Wam się żalić jak jest, no bo po co?).

Z innych informacji to zmodyfikowałam pewną rzecz, a mianowicie częstotliwość dodawania rozdziałów. A więc rozdziały będą pojawiać się co 2 tygodnie, a w odstępie jednego tygodnia (pomiędzy rozdziałami) od czasu do czasu, otrzymacie one-shot'a. Podoba się Wam taki pomysł? Dwa rozdziały na miesiąc i 1-2 one-shoty? Może chcecie coś zmienić? Jestem otwarta na propozycję!
Robię taką zmianę w związku z nadchodzącą przyszłością. Tak, chodzi mi o rok szkolny i choć do września został miesiąc, ja wolę już nad tym pomyśleć. Sądzę, że z takim pomysłem będzie mi się pracowało o wiele lepiej.

To tyle, co chciałam Wam przekazać. Miłego wypoczynku, kochani :*

[AKTUALIZACJA]
Zerkajcie na prawą stronę bloga, tam będę Was informować na bieżąco, co i jak :D

~ SuperHero *.*

niedziela, 24 lipca 2016

Już na zawsze....../One-shot #3

Jako muzykę proszę o włączenie "Fairy Tail - Seigi no Chikara". Dziękuję :*




    Ogień skrzył się w palenisku, a obok niego smacznie spała czarna Nocna Furia. Nie prawy pomiot burzy  i samej samiusieńkiej śmierci, nie wydawał się jednak straszliwą bestią, a uroczym smokiem. Kłęby szarego dymu unosiły się z jego nozdrzy, gdy pochrapywał. W chacie panowała cisza, przecinana przez oddech Szczerbatka, który zdążył zasnąć zanim jego przyjaciel wrócił.
    Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich zmęczony Czkawka. Chłopak smętnie włóczył nogami, a uśmiech sam wpełzł na jego twarz, gdy zobaczył śpiącego wierzchowca. Delikatnie pogłaskał jego twarde łuski, rozkoszując się dotykiem ciepłego ciała Furii. Szczerbatek poruszył uszami, więc brunet czym prędzej zabrał rękę i skierował się do niewielkiej łazienki.
    Mimo, że był tak bardzo wyczerpany, że już ledwo, co stał na własnych nogach, wierzył, że chłodna woda, choć trochę go orzeźwi. Zamoczył ręce, czując natychmiastowe ukojenie. Wykąpał się, ubrał świeże, czarne spodnie i ruszył z powrotem do kuchni. Nie zakładał koszuli, gdyż było mu wyjątkowo ciepło i wiedział, że niedługo położy się do spania.
    Usiadł na drewnianym krześle, rzucając okiem na porozwalane jego własne notatki po stole. Przejrzał kilka kartek, po czym na patyk zawieszony przy palenisku, nabił rybę. W oczekiwaniu, aż się upiecze, kucnął przy śpiącym smoku i zdjął protezę, która dzisiejszego dnia, okropnie dawała mu się we znaki.
    - Nawet to mnie boli – mruknął do siebie, śmiejąc się. Oparł się głową o czarny łeb Mordki, wlepiając wzrok w tańczące ogniki ognia. Monotonny obraz jeszcze bardziej przyprawiał go o przeciągłe ziewanie. Postanowił jednak spędzić sen z powiek, więc zaglądnął do wyrysowanej mapy, na temat położenia Smoczych Łowców.
Na nowo jego umysł przejęło zdenerwowanie na samego siebie oraz żal, że stracił Smocze Oko i pozwolił narazić jeźdźców.
    - Nie jestem dobrym przywódcą… Jak ja sobie kiedyś poradzę w wodzowaniu nad Berk? To katastrofa – szepnął, podpierając głowę rękami. Zamknął oczy, wplątując sobie palce we włosy.
    Przed oczami pojawił mu się obraz Viggo, który trzymał w klatkach wszystkie smoki i wszystkich jeźdźców. Śmiał się mu w twarz, wymachując przed oczami Smoczym Okiem. A on był sam. Bez Szczerbatka, którego zamknęli w żelaznej klatce. Te przerażone spojrzenia. Ich strach…
    - Nie pozwolę! – krzyknął Czkawka, zwalając jednym zamachnięciem, całą zawartość stołu na ziemię. Wydał z siebie głośny krzyk, rzucając sztyletem w ścianę – Nigdy!
    - Czkawka? – dobiegł go cichy głos z tyłu.
    Astrid stała w drzwiach, przypatrując się synowi wodza, jak Szczerbatek, który zerwał się pod wpływem wrzasków swojego przyjaciela. Blondwłosa wojowniczka miała na sobie zwiewną krótką koszulę i czarne spodenki. Wyglądała jakby szykowała się do spania, i w zasadzie tak było, gdyby nie hałas wydobywający się z chaty chłopaka. Bez zastanowienia dziewczyna pobiegła tam, nawet nie ubierając butów. Tak jak stała, z rozwalonymi włosami i w pidżamie.
    Haddock nie odwrócił się nawet, wzdychając tylko. Czuł się odpowiedzialny za wszystkich, za swoich przyjaciół i smoki. Nie mógł znieść myśli, że coś mogło im się stać. Że coś mogłoby się stać Szczerbatkowi lub… Astrid. Dotąd nie przyznał się przed sobą, lecz zawsze gdy blondynka cierpiała, on cierpiał dwa razy bardziej.
    Dziewczyna bez słowa podeszła wolno do swojego przyjaciela. Stanęła przed nim, unosząc jego twarz do góry, gdyż jeździec spuścił głowę w dół, przypatrując się swojej stopie i protezie. Zielone, zawsze wesołe, tajemnicze i pałające szczęściem oczy, teraz były puste, smutne oraz przerażające na swój sposób. Usta drżały, a dłonie mimowolnie zaciskały się w pięści.
    Astrid mocno przytuliła Czkawkę, czym bardzo go zdziwiła. Chłopak niespodziewany takim gestem, lekko objął dziewczynę ramionami, by móc zatopić twarz w chłodnych, pachnących lasem i powietrzem, blond włosach. Hofferson oplotła go rękami za szyję, dając mu odczucie, że nie jest sam. Że zawsze ma w niej wsparcie. Że zawsze może na nią liczyć.
    - Dziękuję – wyszeptał po chwili, podczas całego przytulania. Można, by powiedzieć, że poznawali się od nowa. Przez nowe sytuacje, zdobywali nowe doświadczenia. Wiedzieli o sobie o wiele więcej. Astrid uśmiechnęła się tylko uroczo, odchylając się od niego, lecz dalej pozostając w jego silnych ramionach.
    - Nie masz za co – odparła cicho – Jesteśmy tu z tobą. Jesteśmy dla ciebie. Ja jestem – dotknęła jego policzka, po którym spłynęła maleńka, słona łza. Łza wzruszenia. Przy niej nie musiał udawać, przy niej był sobą. Nie przywódcą, synem wodza Berk. Tylko Czkawką, zwykłym jeźdźcem.
    Jej Czkawką.
    - Astrid, zależy mi na tobie – powiedział po kilku sekundach ciszy, to co chciał już powiedzieć od bardzo dawna, lecz tego nie wiedział. Przez gest jeźdźczyni zrozumiał swoje uczucia. To, że nie może przestać o niej myśleć każdego wieczoru gdy zasypia, albo każdego dnia gdy patroluje Smoczy Skraj. Nie wytrzymuje, gdy dzieje jej się krzywda. Nie może patrzeć na jej cierpienie. Nie może przestać myśleć tylko o tym, żeby już na zawsze trzymać w ramionach jej kruche ciało. Żeby chronić, przytulać, całować… kochać - tylko ją.
    - Mnie, na tobie również – wyszeptała szczęśliwa do granic możliwości Hofferson. Czuła, że oto właśnie zaczyna się coś wspaniałego w jej życiu. Coś co potrwa na wieczność. Jej miłość powoli rozkwitła i dojrzała. Zakochała się w tym chuderlawym, smoczym jeźdźcu, który będzie bronił jej na każdym kroku.
    I właśnie wtedy, wciąż patrząc na swoje rozpromienione oblicza, Czkawka pochylił się lekko, delikatnie całując malinowe usta Astrid. Był to ich pierwszy poważny pocałunek, zainicjowany przez Haddock'a. Blondynka oddała gest chłopaka, jeszcze mocniej zaciskając drżące dłonie na jego szyi. On za to, ulokował swoje zimne ręce na jej drobnej talii. Przyciągnął wojowniczkę bliżej siebie, z coraz większym zaangażowaniem całując, blondwłosą Hofferson.
    Byli tak zaabsorbowani sobą, że nie zauważyli jak w drzwiach domu chłopaka, zebrała się cała czwórka pozostałych jeźdźców wraz ze smokami, którzy przypatrywali się im z ulgą i wzruszeniem.
    - Nareszcie – szepnął Śledzik, patrząc uradowany na zakochanych. Od dawna wiedział, że ta dwójka ma się ku sobie, lecz nie wiedział, że zrozumieją to po prawie pięciu latach, od czasu, gdy dziewczyna zmieniła nastawienie do chłopaka.
    - To takie piękne – wyszlochał Mieczyk, płacząc w ramię Sączysmarka, który na wszystkie sposoby, próbował go od siebie odczepić. Z żalem patrzył na Czkawkę i Astrid, bo często podrywał niebieskooką oraz miał nadzieję, że wojowniczka będzie jego dziewczyną. Teraz zrozumiał, że ona od zawsze przeznaczona była temu drugiemu.
    - Nie wyszło, ale przynajmniej, są szczęśliwi – wyszeptał do siebie, patrząc kątem oka na pozostałych jeźdźców. Swój wzrok skupił na Szpadce.
    - Taak – rozmarzyła się bliźniaczka, łapiąc za warkocz – Widzisz Astrid? Nareszcie zdobyłaś swojego jeźdźca na czarnym smoku – dodała szeptem, opierając się o Wyma.
    Czkawka i Astrid wreszcie oderwali się od siebie, a gdy spostrzegli, że widzieli ich przyjaciele, wszyscy szczerze się roześmiali. Haddock objął dziewczynę ramieniem i pocałował w czoło, wiedząc, że ma w niej oparcie, że ona w każdym momencie mu pomoże. Będzie przy nim, będzie go wspierać.
    Już na zawsze.




~*~




Obiecałam, że będzie i jest. Napisałam go już parę miesięcy wcześniej, ale teraz się złożyło, żeby go opublikować. Mam nadzieję, że się Wam spodoba ❤


Od początku pisałam ten post tylko dla jednej osoby. Dla Ciebie, Smile ❤


Takie Hiccstrid bo dużo ludzi narzeka na jego brak. A w opowiadaniu jakieś słodkie momenty tego pairingu pojawią się gdzieś około września :*


Wyjeżdżam na wakacje, więc dalej musicie czekać, aż Wam odpiszę na komy. Wybaczcie :*


~ SuperHero *.*

niedziela, 17 lipca 2016

49. Odzyskanie nową szansą.



    "Zabawne. Masz przyjaciela. Przyjaciela, który zrobi dla ciebie dosłownie wszystko. Nawet umrze. Ale kłócicie się. O jedną nic nieznaczącą błahostkę"
Późną nocą dolecieliśmy do fortu Drago. Bezszelestnie skryliśmy się za skałami. Wszędzie kręcili się uzbrojeni strażnicy, więc nie mieliśmy jak dolecieć bliżej. Jednak udało nam się przedostać na dach budynku, gdzie znajdowało się okno, które było umieszczone w głównej sali. W sali, w której siedział Krwawdoń. Uśmiech sam malował mi się na twarzy.
    Zręcznie otworzyliśmy je delikatnie, chcąc cokolwiek podsłuchać. Miałem nadzieję na jakieś nowe informacje, co do tego, gdzie zamierza mnie szukać.
- Mój panie – doszedł nas głos jednego z żołnierzy, który wszedł do pomieszczenia i ukłonił się swojemu wodzowi – przeszukaliśmy wszystko, ale dalej zero śladu Jeźdźca.
    Drago ściągnął brwi w geście niezadowolenia i skinął głową, zapewne dziękując za informację. Pogładził dłonią swoją wielką twarz, myśląc nad czymś intensywnie. W drugiej trzymał topór, wymachując nim od czasu do czasu. Jego mina wyrażała złość, ale w czarnych tęczówkach można było dostrzec czający się nowy plan. Uśmiechnął się szaleńczo, czym przeraził stojącego niedaleko niego, mężczyznę.
- To nie potrzebne – powiedział, podnosząc broń na wysokość oczu – Oto nasz klucz do Jeźdźca.
    Popatrzyłem zdziwiony na Szczerbatka. Jak jeden topór miał być kluczem do mnie? Przecież to się w ogóle nie trzymało kupy. Co Drago miałby zrobić tymże toporem, co zaszkodziłoby mi? Trudny ten facet jest do rozszyfrowania. Naprawdę dał mi dużo do myślenia.
- Ale, w jakim sensie, panie? – zapytał nieśmiało wojownik, uprzedzając moje długie rozmyślania na temat nie inteligencji do myślenia logicznego mojego największego wroga. Spojrzałem odruchowo na Krwawdonia, który tylko uśmiechnął się szeroko i nie miał najmniejszej ochoty na zabicie swojego sługi, za zadawanie tak durnych pytań. Jednak przeraził mnie ten uśmiech, gdyż w oczach była czysta złość.
- Przygotujcie wszystkie statki i wszystkich ludzi. Wyruszamy za trzy dni. Dokładnie w czasie pełni księżyca – powiedział zamiast tego, co tak naprawdę chciałem usłyszeć. Żołnierz kiwnął głową, zginając się w pół – Pamiętajcie. Wszystkich – dodał jeszcze Drago, naciskając na ostatnie słowo. Nie jestem pewien, co przez to rozumiał, lecz miało to jakieś kluczowe znaczenie.
    Miałem dziwne wrażenie, że Drago wiedział, że jestem tuż nad jego głową. Jakby specjalnie nie chciał, bym wiedział dosłownie wszystko. Mówił tylko tyle na ile mi pozwalał, a najistotniejsze fakty wolał zachować dla siebie i swojej armii. Jednak nie przejąłem się tym, gdyż prędzej czy później i tak dowiem się wszystkiego. Przede mną, Smoczym Jeźdźcem, Drago nie ukryje swoich niecnych planów.
    Gdy wojownik miał już wychodzić, zatrzymał się w połowie kroku i korzystając z zacnie dobrego humoru przywódcy, spytał drżącym głosem:
- Mogę wiedzieć gdzie tym razem pan zamierza się wybrać z całą armią?
    Cały się trząsł zadając jedno głupie pytanie. Jakby dosłownie czekał na wyrok. Gdyby od wypowiedzianych przed kilkoma sekundami słów zależało jego życie. Nerwowym wzrokiem wodził po podłodze, ponieważ spuścił głowę i nie chciał patrzeć prosto w oczy swemu wodzowi. Wyglądało to trochę komicznie, lecz jego pewnie ta sytuacja stresowała oraz panicznie się bał, bo wiedział, co zrobiłby Krwawdoń, gdyby się zdenerwował. Chociaż mimo wszystko, zebrał w sobie tyle odwagi, żeby zapytać i odgonić dręczące go myśli. Miał w sobie sporo siły, która go pokrzepiała.
- Na Archipelag – odparł spokojnie mężczyzna, nawet nie denerwując się dociekliwością żołnierza, który gdy to usłyszał, odetchnął ze zdecydowaną ulgą. Rzadko, kiedy mogli oglądać tak spokojnego Krwawdonia, więc tym razem było to dla niego jak wybawienie od srogiej kary – Do domu Jeźdźca. Do Berk.
    Do domu Jeźdźca. Do Berk. Do domu Jeźdźca. D-do... do Berk?!
    Na moment świat się dla mnie zatrzymał.
    Jakim cudem się tego dowiedział? Jak mogłem nie zatuszować wszystkich moich rzeczy, na których wyryty był herb Berk? Jak mogłem być taki głupi, żeby zgubić coś, co doprowadziło Drago najpierw do Smoczej Wyspy a potem do Berk? Jak mogłem?
    Jestem okropny...
    Szczerbatek nawet nie bacząc na moje roztargnienie i ogromne zdziwienie, podniósł nas wysoko w ciemne chmury, lecąc do domu jak najszybciej potrafił. Mruczał do mnie, próbując mnie pocieszyć, ale go nie słuchałem. W głowie dudnił mi, pewny siebie z nutą radości, głos Drago, mówiący: "Do domu Jeźdźca. Do Berk"
    Jak mógł to wiedzieć, do jasnej cholery?!
    Po dwóch godzinach, może trzech wylądowaliśmy gładko na piasku, u wybrzeży Smoczej Wyspy. Tuż przy moim domu, który ciągle był w takim samym stanie od wejścia do niego Krwawdonia. Szczerbatek zrzucił mnie z siodła, przez co spadłem na plecy i to ostatecznie wybudziło mnie z odrętwienia. Zamknąłem oczy, kładąc dłonie ma twarzy.
    Jak mogłem pozwolić na to, że się dowiedział?
    Po chwili poczułem coś chłodnego i lepkiego na swoich rękach. Otwarłem powieki, a to, co zobaczyłem, wywołało uśmiech na ustach i zimne łzy w oczach.
    Szczerbatek z wywalonym jęzorem, szczerzył do mnie śnieżnobiałe kły. Odpowiedziałem mu tym samym, przez co po policzkach spłynęła mi słona ciecz.
- Jesteśmy przyjaciółmi. Nie myślisz chyba, że zostawię cię z tym samego? My trzymamy się do samego końca! My nigdy się nie poddajemy i walczymy do ostatniego tchu. Chodź czasami trudno, to i tak walczymy o to, co słuszne. Nie chce więcej słyszeć jak mówisz, że coś zawaliłeś. Bo, mimo, że to robiłeś, zawsze razem się podnosimy i idziemy dalej! Uczymy się na swoich własnych błędach. Zmieniamy świat dla dobra wszystkich! Robimy to! Razem! Bo my wszystko robimy razem. Płaczemy, śmiejemy się, smucimy, wygłupiamy, cieszymy się, pomagamy, chronimy, walczymy, kochamy. Żyjemy! – mówił do mnie mój ukochany smoczek, co było jak miód na moje serce i duszę. Kochałem go mocno i wiedziałem, że on jest moją jedyną siłą – Ponad wszystko i wszystkich! Ponad ludzi i smoki! Ponad cały świat i samą Valhallę! Jesteśmy braćmi, Czkawka. Nigdy cię nie zostawię. Nawet o tym nie myśl!
    Nie wytrzymałem i rzuciłem się na niego, powalając na ziemię. Mocno obejmowałem go za dużą szyję, uwalniając wszystkie łzy. Uśmiechałem się szeroko, a Mordka rechotał, oplatając moje ciało, czarnymi, jak noc, skrzydłami.
    Kochałem Szczerbatka, bo wiedziałem, że mimo ciemnych i szarych dni, on zawsze będzie ze mną i mi pomoże. Zawsze będzie mnie chronił, pocieszał oraz bronił. O każdej porze wesprze mnie w najgłupszych pomysłach i będzie trwał przy mnie do samego końca. Do końca mojego życia! Uśmiechnie się, gdy zajdzie taka potrzeba, lub bez słowa dotrzyma mi towarzystwa w świetle zachodzącego słońca. Z dumą będzie obwieszczał światu, że jest dla mnie najważniejszy, że bez problemu oddam za niego swoje życie, że kocham go najbardziej na świecie, bo jest moją jedyną rodziną. Że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi.
- Dziękuję. Dziękuję, że wciąż ze mną jesteś, Szczerbatku – wyszeptałem, nie szczędząc oczu, z których wypływały łzy szczęścia, ani rąk, które mocno zaciskałem na szyi przyjaciela. Włosy przemokły mi od jego ciepłej śliny, ale było to przyjemne uczenie – Czasami myślę, że nie zasługuje na tak wspaniałego przyjaciela jak ty, ale zawsze przypominam sobie twoje słowa. Że uczymy się na własnych błędach. Że jesteśmy swoją siłą. Siłą, którą nikt nigdy nie złamie!
    Smok przytaknął wtulając się we mnie. Moje serce przepełniała radość.
    Odzyskałem przyjaciela.

    Mieliśmy jeszcze nie całe trzy dni. Musiałem się przygotować i wyruszyć po dwóch nocach, przed tym dniem, na wyspę. Musiałem ich ostrzec. Stwierdziliśmy ze Szczerbatkiem, że pomożemy im w walce z Drago. Bo obiecałem być ostają dla mojej wyspy. I tego słowa chce dotrzymać. Ponieważ mimo wszystko, Bogowie zapewnili, że Berk będzie mnie potrzebowała, a ja przysiągłem ją obronić w każdej chwili. Chociaż nienawidzę jej najbardziej ze wszystkich wysp na świecie, to zdobędę się na to. Razem ochronimy Berk!
    Słońce pięknie świeciło następnego dnia. Zapowiadał się cudowny dzień, a niebo było czyste. Jakby nie spodziewało się, że za czterdzieści osiem godzin rozpęta się istne piekło. Nic tego nie przewidywało, nawet spokojne Berk, skąpane jeszcze we śnie. Zapewne ciężko przyjmą to do wiadomości, lecz ja nie odejdę tak szybko. Zaczekam na Drago. I pozwolę na to, żeby Berk mogła żyć wolnie. Żeby już nie musieli się bać.
    Pomimo tego, że było naprawdę wcześnie, nie mogłem spać. Ciągle myślałem o Berk i o mieszkańcach. Jak zareagują na wieść, że zmierza do nich armada Drago, który pragnie za wszelką cenę zrównać ich dom z ziemią, bo jego największy wróg, Smoczy Jeździec, tu się urodził? Jak zareagują na to, że Jeździec będzie chciał walczyć u ich boku? Jak zareagują na wieść, że Jeźdźcem jest ten wyśmiewany niezdara, syn wodza?
    Potrząsnąłem głową, puszczając w niepamięć wszystkie te myśli. Postanowiłem. W czasie bitwy, i po niej, nikt z Berk nie dowie się, kim jestem. Nikt nie powinien znać tej prawdy, bo to całkiem zepsułoby mi życie. Co wtedy powiedzieliby Wandale, widząc mnie żywego, a na dodatek przyjaźniącego się ze smokiem i mającego śmiertelnych wrogów? Na pewno by się zdziwili... Ale co jeszcze?
    Z rozmyślań wyrwał mnie Mordka, zamiatający długim ogonem całą podłogę w domu. Uśmiechnąłem się lekko, zakładając czarną koszulę. Musiałem trochę przywrócić dom do poprzedniego stanu i przygotować nasze wyposażenie na walkę. Zapowiadało się ciężko, przez co bardziej zacierałem ręce na tę bitwę. Czułem, że zmieni ona w dużej mierze wszystko.

    Wyszedłem na plażę, gdy księżycowa łuna okalała granatowe niebo. Czułem przyjemną bryzę, chłodzącą moją twarz. Szczerbatek stał tuż obok mnie w swojej nowej zbroi. Obaj byliśmy gotowi do drogi. Zmierzyłem wzrokiem Smoczą Wyspę, biorąc do ręki swój hełm i Piekło.
- Wszystko może się zdarzyć, prawda? – powiedziałem do smoka, na co on kiwnął głową, patrząc na mnie spokojnymi oczyma. Nie martwił się, bo miał mnie.
- Ciężkie brzemię? – zagaił, jakby wiedział, że trzymane atrybuty Jeźdźca, którymi się wyróżniałem, były dla mnie ogromnym ciężarem i wielką próbą mojej odwagi i lojalności. Popatrzyłem na hełm z dziarskim uśmiechem, który potem posłałem Nocnej Furii.
- Po tym wszystkim. Chciałbym odpocząć. Tak po prostu – powiedziałem szczerze, co odrobinę zdziwiło mojego wierzchowca, ale widocznie spodobał mu się ten pomysł – Już tak na zawsze, usunąć się w cień. Co ty na to? Ostatnia misja? – wyciągnąłem ku niemu dłoń, zachęcająco patrząc mu w wielkie, zielone ślepia. Po dłuższej chwili, podał mi swoją łapę.
- Jeśli Bogowie ci na to pozwolą – mruknął, śmiejąc się. Zawtórowałem mu delikatnie i włożyłem miecz na swoje miejsce.
    Wsiadłem na smoka i popatrzyłem na nasz dom. Nie mieliśmy stuprocentowej pewności, że tu wrócimy. Równie dobrze mogliśmy widzieć to miejsce po raz ostatni. Ale nie przejmowaliśmy się tym. Czuliśmy, jakby nasza przyjaźń i więź, dodawała nam więcej odwagi oraz siły. Nie baliśmy się mówić, że być pomoże już nie wrócimy. Świadomi wartości takiego poświęcenia, zakryłem twarz pod maską.
    Wystartowaliśmy i udaliśmy się na ostatnią misję Smoczego Jeźdźca i Nocnej Furii.

    Już z daleka widziałem jej obraz. Jak zawsze dumna i dostojna wyspa, otoczona ze wszystkich stron granatowym morzem. Przy południowej stronie osada, a w niej, mieszkający wikingowie. Wandale. Lud prosty, trochę nieokrzesany, ale silny i odważny. Mój dawny klan, do którego od siedmiu lat nie należę. Może już z samego początku o mnie zapomnieli? Może się cieszyli? Może byli, choć odrobinę smutni?
    Potrząsnąłem głową z uśmiechem, przecząc swoim naiwnym słowom. Nigdy nie byliby smutni z powodu opuszczenia wyspy, przez osobę najmniej potrzebną i szanowaną. Nie uroniliby żadnej łzy z mojego powodu. Nie pamiętam żadnej z osób, która w normalny sposób zamieniłaby ze mną kilka słów. Chociaż… był Pyskacz. Zwykły kowal, który choć trochę pokazał mi, jak to jest mieć dom, opiekę i bezpieczeństwo, ze strony osoby, która cię kocha. On był dla mnie jak ojciec. Pomagał mi, był przy mnie i mimo tego, że okazywał to w dość dziwny sposób, wiedziałem, że mu na mnie zależy.
- Wracają wspomnienia, czyż nie? – zaśmiał się Szczerbatek, wytrącając mnie z myśli o Gburze. Wesoło mu przytaknąłem, przypominając sobie nasze pierwsze spotkanie. To był niezapomniany dzień. Najlepszy ze wszystkich w całym moim życiu.
    Nie miałem pojęcia, co robić. Smok nie dawał żadnych sygnałów, więc postanowiłem zrobić ku niemu krok. Szybko zawarczał na mnie, a gdy zdałem sobie sprawę, czemu, wszystko pojąłem. Zbliżałem się do niego uważnie, tak by nie nadepnąć na zaznaczony szlak. Szło mi doskonale i po kilku chwilach, poczułem jego ciepły oddech na szyi. Odwróciłem się lekko przestraszony, choć Nocna Furia patrzył na mnie ciekawie. Niewiele myśląc postanowiłem go dotknąć. Lecz on jakby na zawołanie skrzywił się, a nawet zawarczał, obnażając tym samym swoje białe kły. Cofnąłem dłoń, co go uspokoiło i po sekundzie spróbowałem na nowo. Tym razem schyliłem głowę, a rękę powoli wystawiłem do pyska zwierzęcia. Gdy wyprostowałem ją w łokciu, poczułem pod palcami cieplutki nos smoka.
    I mimo, że szybko odchylił głowę, prychnął i odbiegł, wiedziałem, że mi zaufał. A tym samym, ja jemu.


~*~


Nie jest tak źle, kochani #DragonsRiders! Praktycznie dwa tygodnie! Jestem z siebie dumna, ale to tylko dlatego, że złapałam taką silną wolę i w nocy napisałam większą część rozdziału. Zasługa to również była wspaniałej ścieżce dźwiękowej, którą Wam tu daję. To tylko przedsmak, ale możecie już wiedzieć, jak bardzo to kocham! <3 

Rozdział jest takim przygotowaniem do bitwy i dużo jest tu Szczerkawki. Chciałam już postawić sprawę jasno, no bo jak wiecie, między chłopakami ostatnio się nie układało. Więc teraz, pozostaje mi napisanie ok. 2 lub 3 rozdziałów, w których zaistnie walka Drago i Wandali i Smoczego Jeźdźca. 

Dawno tego nie było więc osobiście ogłaszam, że dedykuję ten rozdział, wszystkim wspaniałym osobom, które skomentowały poprzedni rozdział! Jesteście kochani :* 
(na komentarze odpowiem niedługo, tak samo jak na pytania)

Mam nadzieję, że się Wam podoba :* 
Tak bardzo Was kocham <3 

No i z okazji 33K wyświetleń, z których bardzo się cieszę, chciałabym Wam polecić najlepsze anime jakie w swoim życiu widziałam (na równi z innym) :) Rzućcie okiem na FAIRY TAIL <3 
Naprawdę warto, bo to anime dużo zmieniło w moim życiu. Piękna historia, piękne przesłania, piękna muzyka, piękni bohaterowie. Piękna praca, którą kocham całym sercem <3

~ SuperHero *.*

niedziela, 3 lipca 2016

48. Spokój napawa lękiem.



    "Krew spływa w swoim rytmie. Ucieka przez palce. Oddech zamarł, słowa uwięzły w gardle. Ryk rogu, odpłynęli. Zostawili kogoś. Kogoś, kto już nigdy nie wstanie"
Przyjrzałem się wojownikowi, sprawdzając czy na pewno odszedł do kraju Odyna. Miałem wielkie szczęście, że nikt mnie nie widział, jak przyleciałem. Miałem przeczucie, wiedziałem, że coś może zagrażać mojej wyspie. Bogowie czuwają. Dlatego Drago jeszcze nie dowiedział się o moich prawdziwym miejscu zamieszkania. Wtedy musiałbym go zabić o wiele szybciej niż przypuszczam. A szczerze powiedziawszy nie chcę przyspieszać tego procesu. Chcę, by wiedział, że na  niego poluję. To pozwoli mi na przygotowanie idealnej strategii. Musi czuć się osaczony, obserwowany. Muszę wymusić na nim ten lęk ofiary. Tylko to da mi odpowiednią siłę i przyjemność z zabicia go.
    Wrogowie dawno znikli za rozmytym przez mgłę horyzontem, ale dla Szczerbatka nie było to nic trudnego ich odnaleźć. Więc bez stresu, na spokojnie wyruszyliśmy za armadą Krwawdonia, śledząc go. Miałem ochotę zobaczyć gdzie teraz się wybiera. Muszę go kontrolować. Nie mógłby przecież zadziałać wbrew temu, co sobie zaplanowałem. Chcę, by działał pod moje dyktando.
- Hej, Czkawka? – dobiegł mnie głos Szczerbatka – Co zrobimy z Astrid?
    Gwałtownie zatrzymałem smoka w powietrzu, gdy usłyszałem imię blondwłosej wojowniczki. W środku dziwnie mnie zakłuło, lecz zignorowałem to, nerwowo wpatrując się w szumiące morze pod nami. Nie miałem pojęcia, co dalej. Dlatego też nie myślałem, co mam dalej czynić. Nie jestem pewien, czy ona chce, bym ją stamtąd zabrał. To była wola jej plemienia. Raczej nie mogła się przeciwstawić. Gdyby tak się stało, raczej by ją wydziedziczyli. Choć w sumie nigdy tego nie widziałem, ani nie odczułem. Stoik chyba nie wydaliłby kogoś z wyspy. Chociaż wiele rzeczy działo się przede mną.
- Słuchasz mnie?!
- Tak – odparłem pospiesznie.
- Więc?
- Nie wiem – wypuściłem powietrze z płuc, wprost w gwiazdy – Ona. Zostanie żoną Dagura. Nie możemy nic na to poradzić.
    Czułem, że to będzie takie trudne. Nie mogłem jednak tak mocno się tym przejąć. To nie była moja sprawa. Miałem swoją własną misję, swoje własne życie, swoje własne przeznaczenie. Astrid również je miała. Otrzymaliśmy je, takie na jakie zapracowaliśmy. Różniące się. Jednak mimo wszystko, ja kochałem swoje życie. Kochałem swojego przyjaciela, którego otrzymałem przez wolę Bogów. Kochałem to, co robiłem. A ratowałem kochane smoki. Piękne stworzenia, które są krzywdzone, za to, że po prostu istnieją na tym durnym, szarym świecie. A Astrid? Astrid mogła nienawidzić swoich współbraci, za to, co jej zrobili. Ale takie miała przeznaczenie. Miała je wykonać.
- Sądziłem, że bardziej się tym przejmiesz – żachnął smok zjadliwym tonem, którego nigdy jeszcze od niego nie usłyszałem. Ponownie coś mnie zakłuło w środku – W końcu to Astrid.
    W końcu to Astrid! Czy on myślał, że to wszystko było takie proste? Miałem lecieć do Berserków, odbić im przyszłą żonę wodza i uciec na koniec świata, no bo nie mogłem jej zostawić, bo przecież to Astrid! Wiem, że się do niej odrobinę przywiązał, ale to jest powód, dla którego musimy ją ratować z każdych kłopotów w jakie wpadnie. Na tym to nie polegało. Kilka razy ją uratowałem, była przy mnie w ciężkich chwilach, ale to tylko tyle. Nie równa się to z tym, co działo się gdy byliśmy młodsi. O tym, to nikt nie pamięta. Jak inni się zachowali, jak ona się zachowywała. Nigdy.
    Westchnąłem, zostawiwszy tę bezsensowną konwersację bez odpowiedzi. Próbowałem wznowić lot, choć opornie, bo Szczerbek chciał zawracać. Popatrzyłem w jego oczy, które zawsze miały mi dodawać odwagi i wiary w siebie. Lecz były one nieufne, kipiące gniewem, na moje poczynania. Nie wytrzymałem i zapytałem go prosto z mostu:
- Jeśli chcesz, możesz wracać – rzuciłem ostro – Ale ja nigdzie się nie wybieram! – wstałem na równe nogi, szykując się do skoku, gdyby jednak mój smok, zapragnął wracać. Przewrócił oczami, machnął skrzydłami i ponownie szybowaliśmy w stronę wstającego słońca.
    Pierwszy raz odbyliśmy lot w zupełnej ciszy.


*Wyspa Berserków*
    Czy to szum morza mnie uspokaja? Czy wizja nadciągającej przyszłości nie jest dość smutna? Czy wszystko maluje się w kolorowych barwach, a może w nieco ciemnych odcieniach? Dlaczego słońce tak smutnie chowa się za rozszalałymi falami? Czemu ptaki nie fruwają nad głowami, dzieląc się z ludźmi swoimi piosnkami? Dlaczego w swej duszy słyszę ostatni dech biednego, zabijanego zwierzęcia? Czy każda myśl związana z ukochanym domem, przyprawia o pieczenie oczu, z których wydobywają się srebrzyste kropelki? Czemu tu, trawa nie wije się radośnie pośród wiatru, a drzewa nie dają przyjemnego cienia? Czym jest każdy dzień spędzony na tej wyspie? Czy to więzienie? Czy zawsze będzie już tak samo?
    Stałam rozkojarzona na najwyższym klifie. Wiatr lekko rozwiewał rozczochrane włosy, a usta drżały jakby chcąc wypowiedź tysiące słów w stronę nieba, lecz w ostatniej sekundzie się zamykały. Chłód przewiewał przez moje nowe ubranie. Ciało tak bardzo wołało o to stare. O granatowe legginsy, brązową spódnicę, niebieską koszulkę, futrzany kaptur, metalowe naramienniki i ciepłe, wysokie kozaki.
    Nie miałam siły już nawet płakać. Już nie mogłam. Każda łza bolała mnie jeszcze bardziej niż poprzednia. Oczy mnie piekły, policzki szczypały. A ja jednak nie miałam odwagi, żeby odejść od morza. Musiałam wracać do domu, ale nie potrafiłam. Nie miałam już domu. Tutaj byłam obca. Wyobcowana. Inna. Nie potrzebna. Jakaś siła trzymała mnie jeszcze przy życiu, gdyż zapewne wykonałabym ostatni ruch.  Jeden krok dzielił mnie od wiecznej wolności. Od Dagura, od wyspy, od domu, od Czkawki.
    Dlaczego od niego bym uciekła? Przecież znając jego szczęście znalazłby się w Valhalli, jeszcze szybciej niż ja zdążyłabym się nad tym zastanowić. Choć jego upór nie pozwoliłby na wejście do królestwa Bogów. On jest naznaczony. Nie ma możliwości wstąpienia do Krainy, póki nie wykona swojego zadania. Lecz na pewno nie wiedziałby, że sama się tam znalazłam. Nie wiedziałby. Zapomniał już o mnie. Nie chciał mnie pamiętać. Miał rację. Sama nie chciałabym siebie pamiętać.
    Delikatne, miękkie kroki zagłuszyły szum morza. Zamknęłam powieki, chcąc się wsłuchać. Niestety miarowe stukanie butów o ziemię uniemożliwiło mi tą czynność. Czułam się jak w klatce. Jak ptak, który nie może odlecieć, choć pragnie tego ze wszystkich swoich sił. Dlaczego byłam tym ptakiem?
- Wolałabyś skoczyć, prawda? – otworzyłam szeroko oczy – To wydaje ci się najlepszym rozwiązaniem, nie? Też tak kiedyś myślałam, ale to nie jest dobry pomysł, Senshi.
    Odwróciłam się. Przede mną stała niska, starsza kobieta, ubrana podobnie do mnie. Miała długą sukienkę z szarego materiału i okalające chude ramiona, wytarte niedźwiedzie futro. Przy pasie nosiła nóż, małą sakiewkę z herbem Berserków, Wandersmokiem i niewielką fiolkę z przeźroczystym napojem. Jej delikatną, choć pomarszczoną twarz, otaczały dłuższe ciemne włosy z szarymi pasmami. Równie ciemne oczy błyszczały w świetle zachodzącego słońca, w których czaiły się dobroć i współczucie. Miły uśmiech rozświetlał zmęczoną życiem twarz. Dłoń wspierała się na rzeźbionej, drewnianej lasce.
- Jesteś o wiele silniejsza niż ci się może zdawać – odezwała się znów, poważnym tonem. Wiedziałam, że musiała być kimś ważnym w plemieniu. Z jej osoby biła władczość, dostojność, ale też również spokój, harmonia i dobroć. Była całkiem inna od tej zgrai nieokrzesanych dzikusów. Czułam, że jest w jakiś sposób mi bliska – Nie musisz tego tak kończyć.
    Zamiast odpowiedzieć cokolwiek na powiedziane mi rady, wykrztusiłam z siebie tylko ciche:
- Dlaczego nazwałaś mnie Senshi?
    Kobieta uśmiechnęła się życzliwie. Naprawdę była jak bogini, zesłana prosto od Odyna do mnie.
- A dlaczego nie? – zagaiła, chwytając mnie za chłodną dłoń – Senshi oznacza wojowniczkę. A ty nią jesteś, prawda?
    Nie wiedziała kim jestem. Już nie. Bez celu pałętałam się jak duch. Nic nie potrafiłam o sobie powiedzieć. Byłam człowiekiem. Blondwłosą obywatelką Berk. Córką Marona Hoffersona. Przyszłą żoną Dagura Szalonego. Kartą przetargową Stoika Ważkiego. Nikim ważnym dla wielkiego Smoczego Jeźdźca. Wojowniczką? Zdecydowanie już nie.
- Chodź do domu – poprosiła, pociągając mnie za trzymaną dłoń.
    Wiatr zawiał silniej. Bałwany piętrzyły się coraz bardziej i bardziej. Ciemne chmury zasłoniły lśniące gwiazdy i srebrzysty księżyc. Niewyobrażalny chłód wstrząsnął moim ciałem, a dreszcze przebiegły mi po plecach. Wolną ręką otuliłam swoje ramię. Drugą lekko oswobodziłam z uścisku czarnowłosej bogini. Oczy zaszły mi niezauważalną mgłą, która nie przeszkadzała mi już tak bardzo. Dwie łzy potoczyły się wzdłuż prawego policzka. Pierwszy raz od przybycia tutaj, uśmiechnęłam się delikatnie.
- Postoję jeszcze chwilę.


*Berk*
    Ami od samego rana kręciła się po Berk. Odwiedzała malutkie dzieci, wzięła kilka świeżych warzyw od Flegmy i parę pstrągów od Grubego. Zaglądała do starszych wikingów czy nie potrzebują w czymkolwiek pomocy. Serdecznie pozdrawiała każdego spotkanego wojownika, z niektórymi nawiązywała dłuższe rozmowy. Uśmiechała się promiennie, czym zarażała napotkanych obywateli Berk.
    Gdy odniosła kupione rzeczy do swojej chaty i sprawdziła stan biblioteki Berk, spakowała do koszyka kilka zerwanych z drzew owoców i dwanaście listków Halibaru, rośliny, która bardzo pomagała leczyć bolące stawy, a na które ostatnio często narzekali mieszkańcy. Gothi prosiła ją, by nazbierała tychże ziół i przyniosła je, gdy będzie miała chwilę wolnego czasu. Więc Ami chętnie spełniła prośbę szamanki.
    Zanim wyszła narzuciła na siebie ulubione ciepłe futro, gdyż bardzo wiało dzisiejszego popołudnia. Sądziła, że to pewnie jakiś zimny prąd przyniósł takowe chłodne wiatry. Pomyślała, że zapyta o to Gothi. Idąc spokojnym krokiem przez wioskę, zastanawiała się jak wszystko tak bardzo się zmieniło. Jak wydoroślała młodzież, którymi zajmowała się od ich narodzin. W jakim kierunku podążała Berk i jaka była jej przyszłość. W chwili zamyślenia szybko zerknęła na dom wodza. Maluteńka łza spłynęła jej po zaróżowionym policzku, na myśl o Czkawce. Tak bardzo kochała tego małego bruneta. Traktowała go jak brata, albo nawet własne dziecko. Z nim spędzała najwięcej czasu. A on uciekł z wyspy, której nienawidził.
    Odgoniła smutne myśli i żwawiej ruszyła do chaty staruszki. Po kilku minutach szybkiego marszu i wspinania się, stała zmęczona, odrobinę czerwona pod domem Gothi. Wzięła kilka głębszych oddechów, po czym z tym samym uśmiechem, którym witała przechodniów, weszła do przytulnej izby, która pachniała zupą grzybową i wszelkiej maści leśnymi ziołami.
- Witaj Gothi – przywitała się radośnie Ami, zdejmując wierzchnie odzienie. Szamanka siedziała w niedużym fotelu przy palenisku, a widok opiekunki zdecydowanie ją uradował. Mieszała drewnianą łyżką, przygotowaną wcześniej zupę.
- Witaj – odparła staruszka, posyłając szatynce wdzięczne spojrzenie, gdyż ujrzała, że dziewczyna wyciągała z koszyka rośliny, których potrzebowała do zrobienia naparu – Dziękuję, Ami.
    Wandalka tylko uśmiechnęła się szeroko. Mimo wszystko zadziwiało to Ami, ale uwielbiała słuchać głosu Gothi. Był taki przyjemny jak delikatny szum wiatru, a jednocześnie tak głęboki jak wielki ocean. Poważny czasami, choć uprzejmy w każdej ich wspólnej rozmowie. Najdziwniejsze było jednak to, że Gothi mówiła, chociaż w wiosce uchodziła na niemowę. Sprawa była bardzo prosta.
    Gothi już od dwudziestego roku życia była szamanką, lekarką i najmądrzejszą kobietą wśród Wandali. To ona wszystkich leczyła, wyznawała się na przeróżnych chorobach. Każdego wysłuchiwała i doradzała, nawet w tych najbłahszych rzeczach. Jednak było to zdecydowanie męczące, gdyż Wandalowie, to najbardziej zawodzący klan na świecie. Gothi męczyło to już ciągłe wysłuchiwanie tych samych problemów. Dlatego pewnego dnia, gdy poszła do lasu, spadła z urwiska. Upozorowała całe zajście, a wikingowie, którzy po dniu poszukiwań ją znaleźli, nie wiedzieli, co się stało. Więc Gothi, gdy doszła do siebie, zaczęła bazgrać na garści piasku wysypanego na podłodze. Wyjaśniła mieszkańcom, że straciła głos. Tak więc nie musiała już nic do nikogo mówić, a tylko słuchać. Jedynym wyjątkiem była Ami, która jako jedyna wiedziała, że Gothi nigdy nie straciła głosu. Szamanka tak bardzo polubiła szatynkę, że jej wyjawiła całą prawdę. Przez tą tajemnicę stały się sobie jeszcze bardziej bliższe.
    Ogień skrzył się w niewielkim palenisku, dając przyjemne ciepło i rzucając światło na dwie kobiety przy nim siedzące. Gothi wolno mieszała bulgocącą zupę, by po chwili nabrać jej do dwóch glinianych misek. Ami z radością przyjęła zapewne pyszny obiad. Szamanka naprawdę świetnie gotowała.
- Mam dziwne przeczucie – zaczęła opiekunka, odstawiając na chwilę jedzenie. Staruszkaa zrobiła to samo, patrząc pytająco na szatynkę – Sądzę, że coś złego może przytrafić się Berk.
    Gothi słuchała tego w napięciu, a jej głębokie spojrzenie nagle spoważniało. Zeskoczyła z fotela, podchodząc do wysypanego piasku na drewnianej podłodze. Wzięła do ręki kości, wznosząc oczy ku niebu.
- Myślałam, że tylko ja mam takie wrażenie – odparła tym swoim poważnym głosem, kręcąc kośćmi w dłoniach. Szeptała po cichu różne modlitwy do bogów Asgardu. Martwiła się o swoją wyspę i o jej mieszkańców.
    Ami podeszła do lekarki.
- Co widzisz?
- Nie wiele – pokręciła lekko głową, lecz zaraz jej uwagę przykuło dokładnie coś innego – Chociaż... O nie – Gothi zakryła usta pomarszczoną dłonią. Wolała tego nie widzieć, ale taki był zarys przyszłości Berk. A nie malował się on w kolorowych barwach.
    Wiatr groźnie zaszumiał na zewnątrz, przez co ogień zakołysał się na palikach. Nagle rozbłysło również światło i potężny grzmot nawiedził wyspę. Deszcze lunął jak z cebra, a ciemne chmury w mig przykryły jasne niebo, niczym ciężka kołdra. Dzikie smoki ryknęły w oddali, jakby na skraju lasów w północnej części wyspy. Spienione morze szumiało tak głośno, jak gdyby chatka Gothi znajdowała się na plaży.
- Już się zaczyna? – zapytała z niemałym przerażeniem Ami, wstając na równe nogi. Szamanka pokręciła przecząco głową, choć na jej poczciwą twarz wpełzł cień niepokoju.
- To dopiero znaki, tego co jeszcze przybędzie – odpowiedziała tajemniczo, wbijając wzrok w rozrzucone białe kości zwierząt – Okropny ból i cierpienie nawiedzi naszą wyspę. Niespodziewany zamęt wprowadzi jedna osoba. Osoba, która już tu kiedyś była – dopowiedziała staruszka, przecierając zmęczone oczy i twarz.
    Wróciła spokojnym krokiem do swojego fotela. Wygramoliła się na niego, potem wzięła swoją miskę i upiła łyk zupy. Ami wpatrywała się w nią wstrząśniętym wzrokiem, lecz również zajęła miejsce na krześle, obok fotela wieszczki.
    Gothi jeszcze na chwilę podniosła ciemnozielone oczy na szatynkę.
- Idzie wojna, Ami...


~*~


Spóźniłam się o dwa dni. 
Nie wiem, może po prostu powiem Wam, że rozdziały będą dodawane częściej od tej chwili. Bo chyba już macie dość czytać wszystkie te moje przeprosiny, co? 
Chcę pisać dla Was jak najwięcej, ale nie obiecuję <3 

Zobaczymy się niedługo #DragonsRiders :*

Jednak muszę, przepraszam
~ SuperHero *.*