niedziela, 1 maja 2016

46. Błyskawica grzmotem spada.



    "Poczucie bezpieczeństwa oddane. Strach o los zanikł. Spokój rozlewa się po dolinie. Nie ma już zziębniętej niepewności. Blask księżyca na burtę spada"
Mocno trzymałem Astrid w ramionach, dopóki szloch nie przestał, wstrząsać jej ciałem. Była zdruzgotana, smutna, wypruta z pewności siebie i tej niespotykanej radości, która pokrzepiała innych. Cały czas kurczowo zaciskała drobne palce na mojej koszuli, wtulając głowę w mój tors. Nie wiedziałem dokąd zmierza oraz dlaczego jest ubrana, tak inaczej. Ale jeszcze bardziej dziwiło mnie to, że te ciuchy podobne były do tych, które nosiły kobiety na wyspie Berserków. Co ona miałaby tam robić? Czyżby kogoś odwiedzała? Ale przecież nikt z Berk nie ma tam rodziny. Chyba, że…
    Odsunąłem na kilka centymetrów twarz Hofferson od siebie, żeby zadać jej to jedno pytanie. Przeczuwałem najgorsze, nawet bałem się odpowiedzi, bo jeśli to prawda, ona nie zasługuje na takie życie. Patrzyła na mnie zaszklonymi oczyma, w których czaił się strach i bezradność. Nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Na jej miejscu, raczej nikt by mnie wiedział.
- Czemu tam płyniesz? – zapytałem cicho, bo wiedziałem, że nie ma, co owijać w bawełnę. Doskonale wiedziała, o co może mi chodzić. Trochę zwiedziłem tego świata, widziałem naprawdę dużo rzeczy. Mogła się spodziewać, że zrozumiem to, co potrzebne do tej układanki. Jednakże nie chciałem mówić o tym tak wprost.
    Przetarła dłonią oczy, przez co się zaczerwieniły. Pociągnęła nosem, wycierając narząd węchu. Ręce położyła wzdłuż moich rąk, podtrzymując się. Odwróciła wzrok na prawą burtę, przyglądając się granatowym falom, uderzającym o łódź. Po chwili wróciła niebieskim spojrzeniem w moją stronę, szybko i pewnie wyswobadzając się w lekkiego uścisku. Odeszła kilka kroków w bok, do steru.
- Bo muszę – rzuciła z taką oschłością w głosie, jakby to było coś nadzwyczajnego. Nie potrafiła się przemóc, żeby nie musieć chować swych uczuć, za maską obojętności i niezachwianej powagi. Mogłaby spokojnie otworzyć się, przekazać prawdziwe emocje, które nią targały. Jednak wolała wszystko stłumić w sobie, choć przed kilkoma minutami, wyglądało to całkiem inaczej. Mimo tego, w oczach tkwiła cała prawda.
    Westchnąłem, kręcąc głową. Spojrzałem na Szczerbatka, który wyglądał jakby chciał się rzucić na dziewczynę. Niecierpliwie ruszał ogonem, chcąc pobiec do blondynki. Przelotnie uśmiechnąłem się na jego zabawną minę i ruszyłem w jego kierunku. Spokojnie przeszedłem dzielący nas dystans oraz bezgłośnie wskoczyłem na grzbiet przyjaciela. Smok posłał mi zawiedzione spojrzenie, bo wolałby zostać, lecz powiedziałem mu na ucho, że to tylko część mojego planu. Zadowolony, oblizał śnieżnobiałe zęby.
- Trudno, że tak musisz – wyszeptałem bez cienia wyrazu –  Lecimy Mordko – dotknąłem Szczerbatka w bok, a on przyszykował skrzydła do wzbicia się w powietrze. Spiął odpowiednio mięśnie łap, żeby mieć wystarczająco siły, by skoczyć, nie robiąc przy tym żadnego hałasu.
    Blondynka stała przy sterze, nawet nie mrugnąwszy, dlatego, żeby udawać, że nie oczekiwałem, aż Astrid powie, żebym został, naprawdę wzbiliśmy się cicho, szybując w stronę nieba. Obróciłem się do tyłu, widząc jak Hofferson zatkała sobie usta ręką i szlochała, opierając się na sterze. Zrobiło mi się jej żal, jednak  nie miałem zamiaru się jej naprzykrzać. Sądząc po jej zachowaniu, wiedziałem już wszystko, dlatego pokierowałem Szczerbatka w całkiem innym kierunku. Na zachód.
    Lecieliśmy szybko, choć wiedziałem, że droga zajmie nam niecałą godzinę. Mimo wszystko, wolałem być tam jak najprędzej, żeby udało się jeszcze to odkręcić. Nie wiedzą, w co ją pakują. Dlatego muszę działać. Muszę ją ochronić. Przecząc temu, w co sam wierzyłem, postanowiłem to jednak zrobić. Bo obiecałem chronić, obiecałem być oparciem dla mojej wyspy. Choć to niedorzeczne, miałem pewne powinności. Nie mogłem ot tak pozwolić, żeby bezpowrotnie zniszczyli jej całe życie.
    Niedługo potem ujrzeliśmy górującą wyspę, pośród otaczającej ją mgły i chmur. Wznosiła się nad ciemnym, prawie, że czarnym oceanem, zaznaczając swe kontury na niebie, które schowało wszystkie gwiazdy, a jedynym oświetleniem był księżyc, od czasu do czasu, wychylający się zza potężnych obłoków, zwiastujących burzę. Raz po raz dało się słyszeć odgłos przytłumionego grzmotu, który roztaczał swe echo, daleko po za krawędź widnokręgu. Pojedyncza, poszarpana, mieniąca się srebrem, błyskawica przecięła północą część nieba, a krańce wyspy, oświetlił kilkusekundowy blask. Czerwono-złoty ogień w strażniczych wieżach, migotał wściekle pod wpływem, szalejącego, niezwykle chłodne powiewu wiatru. Ponownie wygięty piorun, oślepiający błysk i potężny grzmot, wstrząsający ubitą skalną formą wyspy. Wody oceanu zaszumiały groźnie, miotając się na wszystkie możliwe strony. Bałwany piętrzyły się, zderzając ze sobą, a zacinający deszcz uderzał w tworzące się fale. Sztorm zapowiadał się naprawdę przerażający.
    Żeby tylko burza nie dosięgła Astrid i jej łodzi, pomyślałem przez chwilę, jednak na nowo zająłem się unikaniem strzelających błyskawic. Zręcznie omijaliśmy pioruny, chociaż i tak, byłem przemoczony do suchej nitki. Koszula nieprzyjemnie przykleiła mi się do ciała, powodując jeszcze więcej zimna, choć przywykłem do mrozu. Szczerbatkowi również to nie odpowiadało, więc przyśpieszył, lądując na jednej półce skalnej, po wschodniej stronie. Musieliśmy dostać się jakimś sposobem do Twierdzy niezauważeni, bo nie będzie ciekawej niespodzianki. A przecież wiadomo, że do domu nie mogę wracać ot tak sobie, a tylko zrobić – wejście smoka.


*Berk/Narrator*
    Stoik ogarnął jeszcze wzrokiem wyspę, po czym spokojnie wszedł do domu. Zaryglował ciężkie, dębowe drzwi, oddychając z ulgą. Zdjął swój hełm, który na co dzień nosił i zawiesił na jednym z wieszaków, przy suficie. Przetarł twarz masywną dłonią, dokładając kilka drew do żarzącego się paleniska. Nalał wody do garnka, zawieszonego nad ogniem, czekając, aż woda będzie gotowa, by mógł zrobić sobie napar z ziół od Gothi. Usiadł wygodnie na swoim ręcznie rzeźbionym fotelu, zamykając oczy i rozkoszując się odgłosem trzaskających drew w ognisku.
    W jego domu panowała błoga cisza. Jednak po sekundzie otworzył szeroko oczy, spoglądając na schody, prowadzące na górę.
- Zejdź… – zaczął, lecz zamilkł, zdając sobie sprawę, że jego syna nie ma w domu. Nie ma już od siedmiu lat. Smętnie spuścił głowę, podpierając się ręką. Czasami doskwierało mu to, że w domu jest zupełnie cicho. Że nie słyszy stukotu butów Czkawki na schodach. Że nie słyszy kolejnych zdań o różnych smokach ze Smoczego Podręcznika, który jego syn, lubił czytać wieczorami. Że nikt na niego nie czeka w chacie, gdy wróci zmęczony po całym dniu pracy. Że spożywa każdy posiłek w samotności. Każdą sekundę, minutę, godzinę, dni, miesiące, lata. Bez swojego jedynego syna, bo go odtrącił na własne życzenie, bo mu nie pasował, bo mu zawadzał, bo był dla niego wstydem i hańbą.
- Jestem beznadziejny – szepnął do siebie – wybacz Val – wzniósł oczy ku górze, a w po policzku stoczyła mu się jedna, maleńka łza.
    Gdy zdążył nalać sobie wody do glinianego kubka, drzwi jego domu otworzyły się z hukiem, a w nich stanął Walery, ojciec bliźniąt. Otarł pot z czoła, przytrzymując się dłonią o futrynę. Wyglądał na niesamowicie zmęczonego. Oddychał bardzo ciężko, sapiąc co chwilę. Stoik poderwał się z krzesła, przyglądając się wikingowi.
- Stoiku – zaczął, wyprostowawszy się – ktoś chce się z tobą rozmawiać – wyjaśnił, otrzepując kurz z swego ubrania. Wódz zmarszczył czoło. Nie przypomniał sobie, by ktokolwiek prosił go o spotkanie. Wydawało mu się to bardzo dziwne.
- Kto? – zapytał, ubierając hełm. Postanowił jednak iść zobaczyć, kto pragnie odbyć z nim rozmowę. Ciekawiło go również to, że niespodziewany gość zjawił się o tak późnej porze.
- Nie powiedział kim jest, ale wygląda dość przerażająco – Walery ostentacyjnie wzdrygnął się, pokazując na Twierdzę. Haddock dojrzał na szyi Thorston'a ślad po otarciu. Wyglądało, na co najmniej zrobione przed kilkoma minutami. Czyżby owy gość mógłby zrobić coś jednemu z jego ludzi? – Jest w Wielkiej Hali. Nalega byś przyszedł. Potrafi grozić – pokiwał głową, potęgując swą wypowiedź i jednoznacznie przejechał dłonią po szyi, dając rudobrodemu podstawy, że spotka się z jakimś potężnym wojownikiem.
    Pobiegł czym prędzej do Twierdzy, otwierając na oścież wielkie wrota. W pomieszczeniu nie było nikogo, oprócz niespodziewanego gościa. Siedział on na krześle, mniej więcej po środku sali. Haddock wszedł spokojnie, zamykając szczelnie drzwi, gdyż Walery uświadomił go, iż rozmówca chce na osobności porozmawiać z wodzem Berk. Stoik to uszanował, więc po zaryglowaniu wrót, wszedł w głąb pomieszczenia.
    Młody wojownik siedział w zupełnym mroku, a świeca ustawiona na stole, rzucała nikłe światło. W cieniu błyszczało zielone spojrzenie, którego Stoik zaczął się nawet obawiać. Jednak jak przystało na wodza, szedł dzielnie, starając się rozpoznać osobę, siedzącą naprzeciw niego. W odległości około siedemdziesięciu metrów od wikinga, stało krzesło przygotowane dla Haddock'a, więc wódz po dotarciu, usiadł na nim.
     Gość wyprostował się, a w mroku mignęła jeszcze jedna para zielonych oczu. Na wysokości twarzy owej osoby, błysnęło fioletowe światło, utworzone z paszczy smoka. Stoik natychmiast przeraził się i wyjął swój miecz, mierząc w przybysza i jego zwierzę. Już wiedział kto go odwiedził. Dziwiło go tylko, po co wrócił i dlaczego tak bardzo zależało mu na rozmowie z nim?
    Chłopak uśmiechnął się po nosem, wstrzymując Stoika ręką. Oniemiały wódz usiadł ponownie, na co jeździec tylko podrapał mordkę Nocnej Furii. Gad mruknął radośnie, dalej oświetlając twarz swego przyjaciela i dystans jaki dzielił bruneta z rudobrodym. Haddock schował miecz do pochwy zawieszonej przy pasie, przyglądając się uważnie Smoczemu Jeźdźcy. Nie miał on swojego hełmu, który zawsze nosił, więc wódz Berk po raz pierwszy widział jego twarz. Kasztanowo-rdzawa burza włosów, szczupła twarz, zielone spojrzenie. Spojrzenie, w którym czaiła się siła, odwaga, tajemniczość i postrach oraz niezwykła pewność siebie.
- Czego tu chcesz? – zapytał wreszcie Stoik, opierając się łokciem na kolanie. Zmarszczył czoło, tak jak zawsze, gdy kogoś przesłuchiwał. Tymczasem nie było to przesłuchanie, a rozmowa, ważąca losy Berk, jak i całego Archipelagu. Brunet wbił w wikinga stalowe spojrzenie, ani razu nie uciekając wzrokiem. Czekał, aż Ważki odwróci wzrok.
- Przybyłem tu w ważnej sprawie – przemówił, odpowiednio modelując głosem. Bądź co bądź, rozmawiał z własnym ojcem. Nie mógł tak bezmyślnie się zdradzić, zważywszy na fakt, iż postanowił nie ubierać hełmu. To i tak było wystarczające ryzyko, ale szczerze powiedziawszy chciał sprawdzić Stoika. Czy wódz byłby w stanie go poznać, po siedmiu latach?
- Jakiej?
- Właśnie do tego zmierzam – odparł, ani na chwilę nie tracą niespotykanej radości, jaka w nim tkwiła. Napawał się tym, że rozmawia ze Stoikiem Ważkim. Z nieudolnym ojcem, który traktował go jak śmiecia, jak bezwartościową rzecz, którą można było wyrzucić do kosza – Jeśli mnie słuch nie myli, ani moje źródła informacyjne, Berk, czyli ty, zawiązałeś sojusz z Berserkami, tak? – uniósł pytająco brew, nachylając się odrobinę do przodu.
- A, co ci do tego? – spytał z wyrzutem, podnosząc ton głosu – Jak mniemam, nie mieszkasz na tej wyspie, nie jest ci to do niczego potrzebne. W ogóle, jak możesz mieć czelność przychodzić tu i prosić o rozmowę, prawie zabijając jednego z moich ludzi? Nie masz za grosz wstydu? Byłeś moim więźniem, uciekłeś, a teraz jak gdyby nigdy nic, przylatujesz na moją wyspę, wtrącając się do sprawach, które w najmniejszym stopniu cię nie dotyczą?! – zagrzmiał, ani na chwilę nie przestając mówić. Jego słowa były jak sztylety wymierzone w młodego Jeźdźca. Ale on sobie nic z tego nie robił. Miał cel. Przyleciał, żeby ją uratować. Nie odejdzie, dopóki nie będzie pewny, że blondynka spokojnie wróci do swojego domu. Innego wyjścia nie miał i nie stawiał przed sobą.
- Dotyczącą mnie jeszcze bardziej niż ci się wydaje – odparł spokojnie, dziwiąc Haddock'a tym, że nie traci zimnej krwi. Rudobrodemu praktycznie puściły nerwy, był na skraju wariactwa, a to tylko przez znakomite opanowanie Smoczego Jeźdźca. Co jak co, ale tego nie można było mu zarzucić. Chłopak potrafił opanować się w każdej sytuacji – Przechodząc do sedna rzeczy, bo śpieszy mi się. Macie ten sojusz, tak czy nie? – warknął mniej przyjaźnie niż przed chwilą, starając się naciskać na wikinga. Musiał go jakoś przekonać do zmiany planów. Nawet jeśli, by oznaczało to wojnę z Berserkami. On się tego podejmie, bez względu na miejsce i czas. Będzie gotowy walczyć w każdej chwili, ale tylko, żeby nie niszczyli jej życia. Bo ona zasługiwała na taki los najmniej ze wszystkich.
- Jeśli mamy, to i tak, co ci do tego? Po, co ci to wiedzieć? – odpowiedział, zniżając z tonu. Wziął głębszy oddech, wyraźnie się uspokajając.
- Nie podoba mi się to, że z góry skazałeś młodą Hofferson na takie życie – wytłumaczył, kładąc dłoń na karku. Szczerbatek ułożył się wygodnie pod jego stopami, wciąż oświetlając pomieszczenie. Stoik jakby zapomniał, że smok znajduje się niedaleko niego, co nie przeszkadzało Nocnej Furii, który przeważnie lubił być w centrum zainteresowania.
- Skąd wiesz?
- Thorze, mam swoje dojścia! – wypuścił powietrze z ust, wznosząc ręce do góry. Ceremonialnie opadł na krzesło, wychylając do tyłu głowę. Powoli nudziła go ta rozmowa, ale musiał wiedzieć. Musiał go przekonać.
- Nie skazałem jej. To jej rodzice zgodzili się, gdy zaproponowałem taki układ. Nie mieli nic przeciwko temu, więc ja nie musiałem pytać innych – wyjaśnił Haddock, przeczesując palcami bujną brodę. Zdjął swój wielki hełm, kładąc obok krzesła, albowiem spodziewał się, że ta rozmowa nie skończy się tak szybko. Poprawił się, wygodniej usadawiając się na stołku.
    Brunet wstał, przechadzając się kilka kroków w mrok. Przyłożył dłoń do podbródka, niczym prawdziwy filozof i myślał nad całą sprawą. Nie miał jeszcze idealnego planu, co do przekonania Stoika, ale musiał wierzyć, że w miarę szybko, uda mu się coś wymyśleć. Wiedział, że Ważki to jeden z najbardziej upartych ludzi na świecie. Będzie musiał użyć niesamowitych argumentów, skoro będzie chciał go przekonać, co do swoich racji.
- Więc myślałeś o różnych kandydatkach? – zapytał, nie odwracając się. Jego głos przesycony był bezradnością, lecz starał się ukryć ją pod maską obojętności – Nie tylko o Hofferson?
- Prawdę mówiąc, ona była pierwsza jaka przyszła mi na myśl – powiedział cicho rudobrody, jakby wstydząc się tego, co mówił – Na dodatek, gdy szedłem do domu po przypłynięciu z Narady, wpadłem na Astrid. Od razu wydawała mi się odpowiednia, choć miała dwanaście lat – Chłopak zamyślił się, lecz wskazał ręką, by wojownik kontynuował – Przekonałem Dagura, żeby zgodził się ożenić, z którąś z naszych, dopiero gdy ona ukończy dwadzieścia lat. Nie miałem zamiaru wysyłać nikogo, kto byłby za młody. Szczerze powiedziawszy, miałem dwie opcje rozejmu, w zasadzie trzy. Uzależnienie Berk od władzy Dagura, małżeństwo lub wojna. Nie mogłem ryzykować, dlatego zgodziłem się na zawarcie małżeństwa pomiędzy naszymi klanami – wyjawił mu wszystko, czekając na jego reakcję.
    Usłyszał tylko ironiczny śmiech.
- A myślałem, że kto jak kto, ale ty, Stoik Ważki, jesteś mniej naiwny i bardziej rozumny od tych wszystkich osób, które znam – Jeździec prawie krztusił się śmiechem, przez co do reszty zdziwił wikinga swoim zachowaniem, a nawet Szczerbatka, który przypatrywał mu się dziwnym wzrokiem, jakby jego jeździec do reszty oszalał – Dagur nawet, gdy dojdzie do małżeństwa, może sobie was zaatakować – powiedział, gdy się nieco uspokoił. Odwrócił się powtórnie do wodza Berk, zajmując swoje miejsce.
- Będzie nas obowiązywać sojusz, a on nie będzie miał prawa zbliżyć się do Berk – bronił się Stoik, dając brunetowi jeszcze większy powód do śmiechu.
- On ma w dupie wasz sojusz – rzucił, grzebiąc w torbie, zawieszonej u boku Nocnej Furii. Wyjął z niej zwinięty papier w rulon – Przecież to Dagur! Myślałem, że ty, to go znasz! – przechylił głowę w stronę wojownika, uśmiechając się pod nosem. Naprawdę miał się z czego śmiać, bo nie spodziewał się, że jego ojciec jest, aż tak bardzo naiwny i lekkomyślny. Będzie jeszcze prościej niż myślałem, przemknęło mu przez myśl, kiedy pisał skrzywionym węglem na papierze.
- Więc, co mam zrobić, Smoczy Jeźdźcu, skoro jesteś taki pewny, że Dagur mimo sojuszu zaatakuje naszą wyspę?
- Nie chodzi mu tylko o waszą wyspę. Jemu chodzi o cały Północny Archipelag – odparł, twardo patrząc mu w oczy – A Astrid powinna wrócić do domu. Nie będzie tam bezpieczna.
- Po, co miałby atakować cały Archipelag? Ze wszystkimi nie da sobie rady.  Wszyscy jesteśmy dla niego zbyt silni – powiedział, dumnie wypinając pierś do przodu – A jeśli chodzi o Astrid, to ona i tak się już z tym pogodziła. Jest dumna, że może ochronić swój dom od wojny – dodał, machając ręką, jakby chciał pokazać to wszystko, co ochroni blondynka.
- Nie byłbym tego, taki pewien. Dagur bez problemu was załatwi. Ale żeby później nie było, że nie ostrzegałem – mruknął Jeździec, trącając smoka w ucho – Czas na nas, Mordko.
- Hola, teraz nie możesz stąd odejść! – krzyknął na niego – Jeśli już tu jesteś, zostajesz bo jesteś wrogiem Berk!
    Jeździec popatrzył na niego tylko z politowaniem, wsiadając na gotowego do lotu, smoka.
- Naprawdę myślisz, że się ciebie boję? – zapytał, kierując się do wrót Twierdzy – A i jeszcze jedno. Jeżeli wasza łódź nie wróci na wyspę w ekspresowym tempie, osobiście przyjdę i ci rozwalę tę twoją Berk. Kamień po kamieniu – warknął zgryźliwe, nabierając złości w sobie, co do takiego błahego podejścia do sprawy, ze strony Stoika. Nawet Astrid bez niczego potrafi skazać na małżeństwo z Szalonym. A to było już ponad wszystko – I żebyś był pewien. Osobiście tego dopilnuję.
    Klepnął smoka w bok, natychmiast startując. W chmurach krzyczał, wyklinając imię Stoika. Myślałem, że mi się uda, pomyślał z goryczą. Chciał ją uratować, za wszelką cenę. Niestety Bogowie obrali inny kierunek tej sprawy.
    Nie było już szansy, nie było odwrotu.


~*~


~ SuperHero *.*