niedziela, 30 sierpnia 2015

Niespodzianka

    Otóż jak zapewne wiecie, lub nie, nigdy nie robiłam na tym blogu, osobnych postów typu: "Mam sprawę", "Zawieszenie", itp. Ale skoro już to czytacie, to tak, zrobiłam osobny post. Jednak wiem, że warto zrobić wyjątek od reguły. Dla tej "niespodzianki" naprawdę warto - moim zdaniem.
    Dobra, skończę gadać i pójdę zaraz grać w School of Dragons (podawajcie Nicki w komentarzu, mój to: Viking - 111237784). Okay, przestaje gadać!
    Razem z pewną osobą postanowiłam coś zrobić.
    I tą osobą jest - wspaniała, niesamowita, moja przede wszystkim - Chitooge K! ❤
Whoooo Hoooo!
    I razem postanowiliśmy - (gramatyczna pauza) - ZAŁOŻYĆ WSPÓLNEGO BLOGA! ❤
Wbijajcie, jeśli macie ochotę: {link}


    Więc to wszystko. Mamy z Chi, nadzieję, że się Wam spodoba, tak jak nasze osobne blogi (no chyba, że ktoś nie lubi tego bloga to spoko).
    Zapraszam oczywiście na bloga Chi: {link}



Do rozdziału moi kochani! Napiszcie w komentarzach co sądzicie o nowym blogu.
Rozdział 27, nie wiem kiedy się ukaże. Możliwe, że 1 września, choć nie wiem. Jutro wieczorem zerknijcie na "Aktualności", tam na pewno Was powiadomię.
Wybaczcie nam to niedociągnięcie. Pewnie Chi zapomniała "otworzyć" bloga dla wszystkich, ale już spokojnie. Za chwilkę (jeśli mi się uda) otworzę Wam bloga! Przepraszam! 

Na pocieszenie i przeprosiny, nasi słodziacy! :****


~ SuperHero ❤

piątek, 28 sierpnia 2015

26. Iskra pobudza zmysły.

    "Kruchość słowa jest jak burza. Nigdy nie wiadomo kiedy nadejdzie, nie przynosi zapowiedzi. A gdy nastanie, bezlitośnie splądruje wszystko i wszystkich"
Przeczytałem wszystko raz jeszcze i silno zamknąłem pamiętnik. Nie miałem siły myśleć o kolejnych wersach, dlatego też wstałem, prostując kości. Każdy mięsień naprężył się, a po chwili zmniejszył gdy podszedłem do wylotu jaskini. Granatowe chmury zasłoniły piękne, poranne słońce. Chłodnym wiatr, otulił moje zmarznięte ciało.
    Spojrzałem na Śmiertnika. Leżał pod ścianą i smacznie chrapał. Jego skrzydło będzie się jeszcze musiało zrosnąć, lecz przez usztywnienie deskami proces, powinien przyspieszyć. Po drugiej pełni księżyca czyli za jakieś dwadzieścia dni, rany na nogach powinny już zupełnie zniknąć. Nie będzie mógł latać, ale na pewno stanie o własnych siłach. Powoli odzyska zdrowie, a za kilka miesięcy zapewne stąd odleci do swojej rodziny.
    Zasunąłem wejście, dość sporym głazem by ochronić nas przed przeraźliwym zimnem. Usiadłem przy smoku, dokładając chrustu do ogniska. Wesołe, pomarańczowo-czerwone iskierki tańczyły na kawałkach sosnowego drzewa. Przypatrywałem im się z uśmiechem.
    Zębacz przeciągnął się. Odtworzył wielkie ślepia, patrząc na mnie ciekawie. Dopiero po chwili zrozumiałem, że on może być głodny, z resztą ja również.
    Poklepałem smoczka po różowej skórze i udałem się na zewnątrz jaskini.
    Od razu po wyjściu, w twarz uderzyło mnie mroźne powietrze i kilka płatków śniegu. Zbliżała się zima, a my nie możemy zostać tu na zawsze. Ja i tak nie mam gdzie się podziać, więc mogę towarzyszyć smoki, dopóki nie odzyska sił.
    Zszedłem skalnymi schodami, zabijając się prawie trzy razy. Przezroczysty szron osiadł na kamieniach, trawach i drzewach tworząc ledwo widoczne prześcieradła, ochraniające całą naturę. Ptaki fruwały nad górami, śpiewając rozmaite melodie i szukając pożywienia. Dzikie zwierzęta odzywały się z puszczy, jakby szykując się na polowanie. Cała przyroda czuła zbliżającą się zimę.
    Postanowiłem złowić dla nas kilka ryb. Gdy zanurzyłem dłonie w lodowatej wodzie, wspomnienie zalało mój umysł.
    Wziąłem jakiegoś patyka i poszliśmy łowić razem ryby. Na początku szło nam wyśmienicie ale, że mam bardzo dowcipnego smoka już przy piątej rybie leżałem w wodzie. Cały byłem mokry. Szczerbek śmiał się ze mnie. (rozdział 3 "Strata przyczyną radości")
    Uśmiechnąłem się szeroko, a w sercu poczułem ciepło. Ze Szczerbatkiem, łączą mnie tylko dobre wspomnienia. Tyle razy mnie ratował, pomagał i wspierał. Był tuż obok mnie. Niestety rozłączyła nas śmierć. Chciałbym umrzeć, lecz to się nie uda. Czuję, że istnieje inny sposób. Musi istnieć, nie ma wyboru.
    Krzywym kijem brodziłem w wodzie, rozmyślając. Niespodziewanie do głowy, spłynęło kolejne wspomnienie.
    Usiadłem na piasku, który w świetle porannego słońca wydawał się małymi, okruchami czystego złota. Patrzyłem w lekko poruszającą się taflę oceanu. Miała taki piękny kolor. Błękitny. Od razu przed oczami pojawiła się postać dziewczyny z takimi właśnie oczami. Miały w sobie taką głębię, tajemniczość i piękność. Kogoś mi przypominała, tylko, żebym jeszcze wiedział kogo. Postać zniknęła wypowiadając jeszcze słowa, które bardzo mnie zaciekawiły. (rozdział 4 "Cisza ukazuje smutek")
- Będę za tobą tęsknić tak, choćby nawet miał się zmienić świat. 
    Dopiero teraz, po tych siedmiu latach, zrozumiałem tę wizję, to przesłanie. Cudowne, wręcz magiczne niebieskie spojrzenie. Groźne i tajemnicze niczym ocean, a jednak wspaniałe i piękne. Złociste blond włosy, ciasno zaplecione w warkocz w tyłu głowy, brązowa przepaska, mały nos, usta. okrągła twarz. Twardy charakter i nieustępliwa osobowość. Serce wojowniczki i dusza bogini.
    Kilka łez spłynęło mi po twarzy, tworząc malutką rzeczkę wzdłuż moich kości policzkowych. Ze złością, cisnąłem dorszem o ziemię, skulając się i dając wyjść emocjom na zewnątrz. Tym razem uda mi się.... na pewno.
- Nigdy nie widziałam, żeby chłopak płakał - usłyszałem głos, na który podskoczyłem. Spojrzałem do tyłu, skąd dochodził dźwięk. Megara stała o kilka metrów ode mnie, patrząc mi w oczy.
- Wróciłaś - zerwałem się, wstając na równe nogi. Uśmiechnąłem się.
- A co, tęskniłeś? - prychnęła, mocno uderzając mnie pięścią w brzuch. Ze świstem, nabrałem powietrza. - To, za to co zrobiłeś. A to - szepnęła, drugi raz mnie uderzając - za wszystko.
- Megara, ja tylko... - zacząłem, rozmasowywując bolące miejsce.
- Nie tłumacz się, nie masz po co - warknęła, uśmiechając się złośliwie.
    Zabraliśmy złowione przeze mnie ryby i udaliśmy się do jaskini. W drodze opowiedziałem jej wszystko o rannym Śmiertniku.


*Valhalla/Narrator*
    Dziewczyna wraz ze smokiem i chłopakiem, dotarła do wyspy jeszcze szybciej niż przypuszczała. Pomarańczowe słońce już prawie schowało się za nierównym widnokręgiem. Niebo z wolna ogarniała ciemność, a szykujący się księżyc, wschodził w pełni.
    Oboje zsunęli się z Nocnej Furii, gdy ten spokojnie wylądował na miękkiej, soczyście zielonej trawie. Blondynka odwróciła wzrok od roślin, dobrze wiedziała kogo jej przypominają. Uwer natomiast z chęcią, poleżałby w niej, rozkoszując się chłodną rosą, znajdującą się na źdźbłach. Szczerbatek za to, czujnie obserwował okolice i tak samo jak jego jeźdźczyni, wolał odwracać wzrok od trawy, by nie zaskomleć żałośnie. Razem z wojowniczką czuli dokładnie, to samo.
    Szli cicho, nie chcąc wywołać nie potrzebnej paniki. W końcu nie codziennie, na wyspie Dtrah, pojawią się smoki. To też, Astrid, chciała zachować szczególną ostrożność. Nie chciała nawet myśleć, co by było gdyby teraz ich złapali.
    Gdy wyszli na wielką polanę, ich oczom ukazał się ogromny zamek. Nie był podobny do tego w Asgardzie, ale równie majestatycznie prezentował się na tle, gwieździstego nieba. Trójka podeszła do bramy, wbiegającej na królewski dziedziniec. Wokół zamku, na strażniczych wieżach, Astrid nie widziała ani jednego asgardzkiego wojownika czy żołnierza. Zdziwił ją fakt, że chociaż tam szaleją walki, tutaj nie ma żadnej straży, która w razie dostania się tu Mrocznych Elfów, obroniła by Dtrah.
    Uwer tak samo jak Hofferson, rozglądał się w poszukiwaniu, kogoś, z kim mogliby porozmawiać. Dowiedzieć jak sytuacja i co dalej zamierza Odyn. Nie mogą się wiecznie chować, bo prędzej czy później Elfy, wtargnął do pałacu, a stąd nie ma już innej drogi ucieczki.
    Weszli na zamkowy dziedziniec, lecz tam również nikogo nie znaleźli. Nawet zaczęli wołać, ale niestety nikt im nie odpowiadał, dlatego też blondynka wskoczyła na smoka, szykując się do lotu.
- A ty gdzie? - zapytał Uwer, a dziewczyna widziała w jego oczach lekki strach i troskę. Palce wbiła w siodło, powieki mocno przymknęła. Nie chciała o nim myśleć, nie w tej chwili.
    Przezwyciężyła wspomnienie, dlatego głęboko odetchnęła.
- Muszę sprawdzić czy ktokolwiek tutaj jest. Jeśli są, wrócę się tu po ciebie, jeśli nie, to nie wiem dokąd uciekniemy - wyjaśniła Astrid, głaszcząc ciemną mordkę smoka.
- Lecę z tobą - rzucił wiking, podnosząc nogę w górę, jakby chciał wskoczyć na grzbiet Nocnej Furii. Szczerbatek odsunął się natychmiastowo, warcząc na Uwera.
- Nie - odparła stanowczo, spoglądając na chłopaka. Wiking zmarszczył brwi trochę nie zadowolony, lecz nic nie odpowiedział. - Szczerbatkowi jest niewygodnie, gdy leci z dwiema osobami. Zostań, niedługo wrócę.
- Rozejrzę się tutaj - wskazał na pałac. - A i jeszcze coś... uważaj na siebie - szepnął, dotykając jej ramienia. Pogłaskał smoka po łuskach.
- Dobrze - Astrid uśmiechnęła się do niego, klepiąc Szczerba pod szyją. - Lećmy.
    Kilka godzin zajęło im przeszukanie większości wyspy. Zdawało się, że nie miała końca, bo gdy przybliżali się do celu, przed nimi wciąż rozciągały się równiny. Niewielkie stada Nordryfów (coś takiego jak łosie, tylko z wielkimi zębami i pięcioma oczami) przechadzały się po łąkach w poszukiwaniu pożywienia. Żałosne jęki jednego z nich, zakłuły blondynkę, a jej oczodoły wypełniły się łzami.
    Szczerbatek mruknął pocieszająco, spoglądając na nią, kocimi oczami
- Wszystko będzie dobrze - mruknęła, kierując smoka na wschód, w stronę Asgardu.
    Smok jakby wyczuł jej zamiary i gwałtownie przyśpieszył, zawracając.
- Szczerbek - rzuciła, starając się, wrócić na poprzedni tor lotu. Niestety Nocna Furia, szamotała się i uparcie skręcała na wyspę Dtrah. Blondynka nie widziała co ma zrobić. - Mordko, co ci jest? - spytała, widząc strach malujący się na jego mordce. Smok warknął żałośnie, co Astrid w mig pojęła.
    Czule pogłaskała go po chropowatej skórze.
- Nie bój się... Mi też go brakuje...


*Berk/Narrator*
   Wikingowie w szybkim tempie znaleźli się w lasie. Zmierzali do Wielkiego Schronu, lecz nie widzieli swojego wodza i Pyskacza.
    Sączyślin zatrzymał Marona, Grubego, Forema i Wiadra. Zostali trochę w tyle, by móc spokojnie porozmawiać. Nie wiedzieli jednak, że ich rozmowie przysłuchiwała się trójka młodych wikingów.
    Jorgenson przystanął przy jednym z drzewem i bacznie spojrzał w kierunku wioski. Miał pewne przeczucia, a jeśli pójdą na zwiady, będzie pewien.
- Po co zostaliśmy Sączyślinie? - zapytał Maron, trzymając w prawej dłoni pochodnię, a w lewej - topór.
- Nie ma z nami Stoika i Pyskacza - wyjaśnił, drapiąc się po brodzie. Jego czarne włosy, wyszły spod żeliwnego hełmu i połyskiwały w świetle, zachodzącego słońca. Gruby poprawił na plecach, mały pakunek, rozważając to co powiedział im wiking.
- Sądzisz, że... - urwał Forem, zaczesując rude włosy do tyłu. Szare oczy Wandala zabłysły przerażeniem o wodza i kowala. Swego czasu bardzo był zżyty z Gburem, lecz po śmierci swojej żony, Forem unikał ludzi, przez co ich kontakt się częściowo urwał.
- Tak - powiedział Sączyślin - sądzę, że Stoik i Pyskacz zostali na Berk by odciągnąć najeźdźców od nas - spojrzał kolejno na wszystkich.
- Więc co robimy? - spytał Wiadro, który dotychczas siedział cicho. Podrapał się po miedzianym wiadrze, spoczywającym na jego głowie.
    Wiking zwrócił twarz ku osadzie.
- Idziemy po swoich.

    Nieopodal wikingów, w krzakach schowali się Sączysmark, Szpadka i Śledzik. Dokładnie wysłuchali co mówili Wandale, a w ich sercach zrodziła się potrzeba, pomocy Stoikowi i Pyskaczowi. Wiedzieli, że nie mogą pozwolić by ich współplemieńcom, coś się stało. Byli w Straży Berk, a za tym szedł, obowiązek pomocy każdemu z klanu. Od tych najstarszych do najmłodszych. Nikt nie mógł zostać pominięty.
    Młody Jorgenson, wychylił głowę z krzaków, by upewnić się, że mężczyźni już poszli, a nikt inny ich nie nakrył. Gdy teren okazał się czysty, wyszli z zarośli, każdy dzierżąc w dłoni, broń. Sączysmark miał młot, Szpadka topór, a Śledzik maczugę. Nie władali doskonale tymi narzędziami, lecz dla wodza i kowala, byli w stanie zrobić wszystko.
    Słońce podzieliło się na pół, dając swoje ostatnie promyki ciepła. Niebo zaróżowiło się, a w niektórych miejscach było wręcz fioletowe. Chłodny wiatr powiewał lekko, nadając temu wieczorowi, niezwykłego piękna. Szkoda tylko, że ta aura, już niedługo zamieni się w piekło.
    Trójka doszła do wioski po kilku minutach, uważnie rozglądając się za wikingami. Szli cicho, nasłuchując czy najeźdźcy dotarli do portu. Widzieli zakotwiczony jeden statek, a po chwili z gęstej mgły, wypłynęło o wiele więcej statków, niż mogliby przypuszczać. Schowali się za jedną z chat, czekając na rozwój wydarzeń. Zrozumieli, że zbyt pochopnie podjęli decyzję o powrocie do wioski. Wróg był już blisko, a oni nie mają szans na przetrwanie.
    Ingerman postanowił iść na zwiady, a Szpadka z Sączysmarkiem, ukryli się w stodole.
    Czekali na Śledzika, nasłuchując. Nieprzyjaciele dostali się na Główny Plac. Jeśli ich znajdą, to koniec. Nie było już odwrotu.
    Thorston z przerażeniem wymalowanym na twarzy, patrzyła na Jorgensona. Przeczuwała, że najeźdźcy ich znajdą i zabiją, Bała się śmierci i nie chciała jeszcze odchodzić, dlatego wtuliła się w zdezorientowanego Smarka. Po jej bladych policzkach, popłynęły łzy. Chłopak szybko je otarł, lekko się uśmiechając. Blondynka niepewnie odwzajemniła jego gest. Rzadko kiedy spędzała czas z Sączysmarkiem, sam na sam. Ta sytuacja wydawała jej się, żywcem, ściągnięta z taniego romansidła. Wszystko przewidywalne, banalne i nudne. Lecz teraz po wpływem emocji, jej ciało ogarniał spokój, będące szczelnie zamknięte w ramionach dziewiętnastolatka.
    Usiedli pod jedną z drewnianych ścian, czekając na pewną śmierć. Nie mówili nic, albowiem wiedzieli, że zbyteczne słowa, zniszczyłyby tę piękną chwilę. Wspomnienie tego dnia, zostanie w ich pamięciach, zapewne na długo, albo nawet... na zawsze.
    Szpadka podciągnęła nosem.
- Proszę, nie opuszczaj mnie już więcej - powiedziała prawie w ogóle nie ruszając ustami. Brunet zdziwił się trochę, lecz nie skomentował jej wyznania. Dziewczyna odwróciła na niego, swoje spojrzenie. Oczy miała, jakby ze szkła. - Chcę, byśmy razem dostali się do Valhalli - mówiła, a Smark już dawno zatonął w jej ślicznym, niebieskim spojrzeniu.
- Szpadka, uratuję cię, bez względu na wszystko - szepnął i bez zastanowienia ja pocałował.
    Thorston, zdumiała się na jego gest, lecz delikatnie go odwzajemniła. Cały strach jaki trzymała w sobie, zniknął w ciemnościach, drewnianego budynku, a sami najeźdźcy nie mieli, dla nich, większego znaczenia.


~*~


Dodaję w pierwszych minutach, 28 sierpnia, ale to wszystko zasługa ukochanej Chi, która chyba uwielbia mnie męczyć. 
Skoro już o niej mowa to, Chitooge, kochana chcę Ci złożyć życzenia + dedykację.

W dniu twoich imienin składam Ci, najlepsze życzenia pod słońcem. Bądź zawsze wesoła, pełna weny i szczęścia. Niech Twoje wewnętrzne piękno dalej rozkwita, dając wspaniałe owoce. A ten rozdział będzie i moim prezentem oraz dedykacją.
 Ogromnie Cię kocham, Chiiii :*** 


A tu nasza parka. Chi, myślę, że taka słodycz Ci wystarczy...

~ SuperHero *.*

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

25. Krew mocą dłoni.

    "Samotność to moje drugie imię. Nigdy sobie tego nie wybaczę, że się w ogóle urodziłem. Znowu zraniłem kolejną osobę. To chyba moja specjalność"
Otarłem ręce z krwi przy okazji, oblizując zwycięsko palce. Beznamiętnym spojrzeniem ogarnąłem kolejnego trupa. Sztylet utonął w szkarłatnej cieczy dlatego chwyciłem go, wycierając o spodnie. Schowałem narzędzie do rękawa i ruszyłem ścieżką usłaną ludzkimi ciałami. Z szyderczym uśmiechem, minąłem pustą wioskę, udając się na północ, w stronę mórz.
    Przez kolejne odcinki drogi, myślałem tylko o moim drogim przyjacielu. Chciałbym móc wreszcie go przytulić, więc mam nadzieję, że coraz więcej zabitych, pozwoli mi na to.
    Po kilku godzinach, byłem w Wysokich Górach. Odetchnąłem głęboko, szukając odpowiedniej jaskini do noclegu. Długo krążyłem po wąskich, skalistych ścieżkach. Dopiero gdy cieplutkie słońce, chowało się za pofalowanymi pagórkami, znalazłem dość duży "domek" na noc.
    Wszedłem do środka z podziwem oglądając wyrzeźbione przez wodę znaki. Mogłyby śmiało robić za dziwne symbole lub prastare języki. Każdy zawijas miał swoją szerokość i długość. Niektóre układały się w śmieszne wzory, a inne w poszarpane litery. Gdybym tylko znał co to za język, może udałoby mi się to odczytać.
    Usłyszałem świst w głębi jaskini, dlatego  chwyciłem Piekło, zapalając i ostrożnie kierując się w stronę nadbiegających głosów. Szedłem wolno, uważnie stąpając po kamieniach, by nie wpaść w dziury, których tutaj jest od groma. Z każdą minutą mój strach narastał, a ręce drżały. Pomruki teraz wydawały się bardziej jak jęki lub stękanie.
    Gdy doszedłem do jednej ze ścian, tuż obok niej leżał ranny różowo-żółty Śmiertnik Zębacz. Natychmiastowo przejąłem się jego stanem, który nie był zadowalający. Jedno skrzydło było prawie rozłupane na dwie części, a nogi poharatane przez żelazne kajdany.
- Kłusownicy - warknąłem, wściekle, przypominając sobie ile złego zrobili smokom ci okropni ludzie. Łapali je, a potem zabijali. Biedne skrzydlate stworzenia umierały w męczarniach i torturach.
    Od razu wzdrygnąłem się na myśl o tym biednym Zębaczu. Patrzył na mnie swoimi smutnymi, choć wciąż czujnymi oczami. Rany sprawiały mu niemiłosierny ból, bo z ciężkim oddechem, odchylał głowę w tył. Z otwartych ran lekko sączyła się ciemna krew.
    Niemniej myśląc, oswoiłem smoka by móc z nim porozmawiać. Rozpaliłem ognisko blisko niego, bym mógł opatrzeć jego rany i spróbować uratować. Skoro jestem Smoczym Jeźdźcem, powinienem ratować wszystkie smoki. Bez względu na to co się stało ze Szczerbatkiem.
    Wziąłem wodę, która ówcześnie przyniosłem z rzeczki i obmyłem skrzydło oraz zaschnięta ciecz. Wiedziałem, że Śmiertnik walczy o chociażby godzinę więcej życia. A gdybym wcześniej tu przyszedł, nie cierpiałby tak długo. Niestety czasu nie cofnę, a postaram się mu pomóc.
    Smok poczuł się lepiej gdy obłożyłem jego skrzydło liśćmi Lśniącej Paproci, której składniki mają niezwykłe właściwości lecznicze. Na nogi położyłem okłady z Czarnego Bzu, który idealnie zagoi zadrapania i wszelkie otarcia.
    Zębacz spojrzał na mnie jasnożółtymi ślepiami i wystawił język w podzięce. Pogłaskałem go po chropowatej, różowej skórze i uśmiechnąłem się. Niespodziewanie po jego wielkim poliku spłynęła jedna łza. W środku mnie zakłuło. To była najwspanialsza chwila w moim życiu, w ostatnim czasie.
    Przyłożyłem rękę do jego nosa, czule muskając jego skórę. Znalazłem smoka, któremu pomogłem, a to tylko dowód, że jeszcze potrafię ratować te skrzydlate stworzenia. Chciałbym móc poświęcić mu najwięcej czasu, nawet resztę życia. Wiem, że nie zostanie moim przyjacielem, nie potrafię po stracie Mordki, ale samo to, że byłby przy mnie jest czymś wspaniałym. Mógłbym mu wszystko powiedzieć, a on zatrzymałby to dla siebie. Pomógłby mi na pewno. Może nawet odnaleźli byśmy Szczerbatka i… Astrid.
    Na wspomnienie dziewczyny, z całej siły uderzyłem ręką w skalną ścianę. Kilka okruchów, odłupało się od skały i potoczyło do ogniska. Pod wpływem uderzenia z palca wskazującego, popłynęła malutka stróżka krwi. Nie przejmowałem się nią, a tylko tępo patrzyłem w trzaskający ogień i czekając, aż oczodoły wypełnią się łzami. Zębacz mruknął przeciągle bym, za pewne, zwrócił na niego swoją uwagę. W jego oczach pojawiła się troska i malujące się pytanie.
- Nic mi nie jest – Zdobyłem się na słaby uśmiech, lecz widocznie nie zadowolił on smoka. Wytarłem więc rękę, obwiązując kawałkiem szmatki. Śmiertnik skulił głowę i starał się zasnąć. Nie wiele myśląc poszedłem w jego ślady, gasząc ognisko i myśląc o ukochanej Nocnej Furii.


*Valhalla/Narrator*
    Astrid przeglądnęła się w srebrzystej kałuży. Jej własne odbicie przestraszyło ją trochę, lecz zachwyciła się warkoczem jaki miała na lewym boku. Był doskonały, taki jaki chciała mieć.
    Dotknęła go, a w wodzie pojawił się obraz młodego chłopaka. Blondynka od razu rozpoznała te oczy, usta, włosy i twarz. Nie mogła ich zapomnieć. Nie dała by rady.
    Brunet siedział w jaskini, a ona bacznie oglądała jak chłopak zajmował się rannym smokiem. Po jej policzku popłynęła łza, na myśl o tym, że go straciła. Widok Śmiertnika również wstrząsnął jej duszą, lecz miała nadzieję, że Jeździec go uratuje. Chciała im pomóc, ale to nie było możliwe. Jak miałaby im pomoc, będąc tu w Valhalli? Nawet gdyby najbardziej się starała Walkirie nie oddadzą jej życia. Nie przejdzie przez pola bitewne Odyna, by wrócić do swego ciała i do łodzi zrobionej przez Czkawkę, na pogrzeb. Nie wróci, nie pomoże, zostanie tu.
    Przed jej więzienie przyszedł jeden z Mrocznych Elfów. Po chwili upadł a za nim pojawił się Uwer i Szczerbatek. Astrid uśmiechnęła się szeroko, widząc ich przed celą. Wiking otworzył kraty, a blondynka mocno go przytuliła. Mordka zamruczał, w wyraźnym geście odrzucenia. Hofferson zaśmiała się i ucałowała jego ciemny pyszczek. Szczerbek odwzajemnił jej gest, liżąc jej ręce.
    Dziewczyna przyglądała się młodemu wikingowi.
- Jak się tu dostaliście? - zapytała zaskoczona. Przytuliła się do wielkiego ciała Nocnej Furii, rozglądając się tym samym w poszukiwaniu strażników.
- Twój smok jest bardzo silny - odparł Uwer, a Astrid popatrzyła mu w oczy. Widziała w nich swoje odbicie i ciemne oczy chłopaka. Za bardzo nie rozumiała co miał na myśli Uwer.
    Po krótkim rozmyślaniach usłyszeli szelest dochodzący z pobliskiego więzienia.
Były to Mroczne Elfy, które zbliżały się do nich. Jednym zwinnym ruchem reki blondynka złapała Uwera za koszulę i usadziła go wygodnie na siodle Szczerbatka.
- Zrób miejsce... - chrząknęła gdy Elfy coraz szybciej zbliżały się do ich trójki. Uwer szybko odsunął się do tyłu, na co blondynka zareagowała natychmiastowo. Wskoczyła na siodło lekko uderzając przy tym chłopaka łokciem w nos – Przepraszam… - wydukała i złapała siodło, wbijając do niego palce. Schyliła tułów, prawie że kładąc się na ciele smoka. Pogłaskała go, koło lewego ucha co miało oznaczać atak a potem ucieczkę.
    W kilka sekund, cały korytarz otoczyła zgraja szarych żołnierzy Kohna. Sam Elf wyszedł przed szereg uzbrojonych strażników. Rzucił dwójce rozłoszczone spojrzenie i skierował na nich swoje berło, co miało oznaczać atakowanie.
    Szczerbatek jednym splunięciem, powalił sześciu Elfów, dzięki czemu zdążyli umknąć reszcie. Szybko wylatywali z ciemnych, podziemnych lochów, jak najszybciej chcąc dostać się do Wyspy Dtrah, która jako jedyna była wyzwolona spod władzy Kohna. Znajdowała się na uboczu Asgardu, to też tam ukryła się królewska rodzina, dworzanie i słudzy.
    Astrid miała świadomość tego, że mogą ich tam nie wpuścić, lecz dla bezpieczeństwa Szczerba, była gotowa zrobić wszystko.


*Berk/Narrator*
    Ciemne chmury zasłoniły widoczność, a deszcz lunął jak z cebra. Wikingowie zebrali się w Twierdzy by przeczekać szalejącą burzę. Ich smutne twarze, mówiły jasno, że choć ich lud przyzwyczajony był do wszystkiego, okropnie znosili złą pogodę. Najbardziej nie odpowiadała im burza, gdyż byli pewni, że Thor, bóg piorunów i burz, był zdenerwowany i zesłał na nich straszliwe grzmoty. Często modlili się do niego, składali ofiary, żeby tylko oddalił wszelkie niebezpieczeństwa od ich wioski.
    Stoik siedział na swym krześle otoczony przez Radę, przy wielkim stole. Rozmyślał co dalej z Mieczykiem.
- Stoiku! – Głos Sączyślina, odbił się echem, gdy wiking wpadł do pomieszczenia. Wódz zwrócił na niego swoje spojrzenie. – Wrogowie atakują! – wrzasnął, tak, że wszyscy podskoczyli. Ważki zerwał się z krzesła biegnąc do drzwi, a Najwyższa Rada za nim.
    W Twierdzy wybuchła panika, niespodziewanym atakiem nieprzyjaciół. Kobiety lamentowały, trzymając na rękach, malutkie dzieci. Mężczyźni biegli do kuźni po broń, albowiem wiedzieli, że muszą się bronić za wszelką cenę.
    Haddock z zamyśleniem, wpatrywał się w ogromną armadę, wolno zbliżającą się do Berk. Nie chciał tego robić, lecz nie miał wyjścia.
- Pyskacz – zatrzymał biegnącego wikinga – zbierz wszystkich ludzi i uciekajcie w las do Wielkiego Schronu, tam… – Gbur wiedział, że jego przyjacielowi ciężko o tym mówić, więc bez słowa odbiegł ku innym wikingom, przekazując informacje od wodza.
- Wodzu, dlaczego mamy uciekać? – zapytał Jorgenson, patrząc na rudobrodego.
    Stoik westchnął i wszedł na podest.
- Słuchajcie! – ryknął, a na sali zapanowała cisza. – Musimy się schować w Wielkim Schronie, dlatego, że nie jesteśmy przygotowani na tę bitwę. Wróg nas zaatakował, a my nie może dać się zabić. Przeważa nas zapewne liczebnością, więc przeczekamy ich najazd, a potem gdy opadną z sił, zaatakujemy. Bierzcie wszystko co macie z domów. Wiem, że trudno wam to zaakceptować, bo jesteśmy wikingami, lecz wierzcie mi, gdybyśmy zostali walczyć, poleglibyśmy i zostawili tak wspaniałą wyspę, bez życia. Obiecuję, że wynagrodzę wam to i odbijemy naszą Berk! – wrzasnął, a Wandale w mig rozproszyli się do swoich domów. Najeźdźcy są blisko, a oni nie mają dużo czasu.
    Stoik zeskoczył z podestu i wyciągnął swój miecz. Patrzył w daleki horyzont na drewniane statki.
- Stoik! – krzyknął na niego kowal. – Idziemy!
- Nie, Pyskacz. Uciekajcie a ja ich odciągnę. W końcu mnie chcą, bo jestem wodzem. Ukryjecie się a mnie zabiorą. Ochronię wyspę i mój lud – powiedział a Pyskacz, miał ochotę uderzyć się w twarz.
- Stoik, jesteś chyba coraz bardziej głupszy – żąchnął. – Skoro ty nie idziesz, to ja też nie – zawiadomił, wymieniając kubek w kikucie na topór.
- Nie – warknął, chłodno – nie będziesz się dla mnie narażał Pyskacz.
- Ależ oczywiście, że będę – postawił na swoim, zagradzając mu drogę do drzwi.
- Jesteś niemożliwy – zaśmiał się wódz, co nie było za bardzo na miejscu. Kowal uśmiechnął się szczerze.
- W końcu jestem twoim przyjacielem…


*


    Miejsce zostało zdobyte,
    mury cichną.
    Nie słychać nawoływania,
    duchy zamilkły.
    Cisza zawiązała gruby węzeł,
    na jego szyi.
    Oddech pochłonięty,
    usta w bezruchu.
    Zapłakała,
    choć nie mogła.
    Nie odpowiedział,
    ręce zadrżały.
    Członki zamarły,
    serce przestało bić.
    Nienawiść ich przeznaczeniem,
    a miłość zgubą…


~*~


Przepraszam, że tekst może być raz mniejszy, a raz większy, pisałam na Wordzie - nigdy więcej.
Więc się wyrabiam, hura! Następny będzie dłuższy, obiecuję...

Ale to zasługa mojej kochanej Bety, która mi pomogła w napisaniu tego rozdziału i, której szczerze dziękuję z całego serca. <3 Kocham mocno!
Oraz Chitooge K, której motywacja podniosła mnie na duchu. Kocham cię :***

Dedykacja własnie dla niej, dla mojej kochanej, malutkiej Chitooge ;*** Jesteś wielka, mała <3 

~ SuperHero *.*

czwartek, 20 sierpnia 2015

24. Tajemnica grozą świata.

    "Tajemnica skrywana od lat, nareszcie została odkryta - przynajmniej częściowo. Los zechciał bym znalazł się w samym środku tej wielkiej studni życia"
O świcie wyszedłem z jaskini, w której zatrzymaliśmy się na odpoczynek. Megara wciąż spała, a smok odleciał gdy zasnęliśmy. Nie widziałem co mam o tym wszystkim myśleć. Znalazłem dziewczynę na jakiejś wyspie, a potem odlecieliśmy na magicznym smoku. Czy moje życie może być jeszcze bardziej pokręcone?
    Odetchnąłem chłodnym powietrzem. Z naszej jaskini rozchodził się wspaniały widok. Poszarpane, skalne ściany dekorowały przeciwległą górę. W samej kotlinie znajdowała się rzeka, a po prawej stronie rozciągała się obszerna polana. Na lewo od naszego domu rosły piękne, bujne lasy. Dźwięk ptaków dochodził z wielkich konarów, a pomruki dzikich zwierząt wypełniały całą przestrzeń. Do jaskini dochodziło się skalnymi schodami, przez krętą, wyboistą ścieżkę. Krajobraz był po prostu cudowny.
    Megara mruknęła cicho, na co odwróciłem się do niej. Na jej małych ustach, gościł szeroki uśmiech. Nie chciałem by się obudziła dlatego, po cichu zszedłem schodkami ku strumykowi. Przeglądałem się w czystej wodzie, chcą ujrzeć siebie, lecz niestety widziałem tylko okropnego człowieka, który nie dał rady ochronić tych, na których mu zależało.
    Pobliski kamień już po chwili wylądował na dnie rzeczki. Nerwy buzowały we mnie, chcąc się wydostać na zewnątrz. Byłem jak wulkan, skoro do szybkiego wybuchu i pozbyciu się nagromadzonych sprzecznych emocji.
    Sam nie wiedziałem czego tak naprawdę teraz chce. Uciec, schować się, umrzeć, żyć? Każde pomysły gorsze od poprzednich, dlatego wciąż nie wiem co robić. Czekać czy działać? Kochać czy nienawidzić? Płakać czy się cieszyć? Te same pytania, ta sama niewiedza, ta sama złość. Najgorsze jest po prostu to, że tak bardzo chce ich mieć przy sobie. Gdyby tu byli na pewno byłoby inaczej. Inaczej. Mordka zaśmiał by się z naszego głupiego życia, a Astrid lekko przytuliła by dodać otuchy. Każde ich zachowanie, nawet to dla mnie najmniej odpowiednie byłoby idealne.
    Niestety nie mam ich, a żałuję. Żałuję, czy nikt inny tego nie widzi? Staram się, chce wszystko naprawić, a nie wiem jak. Zostanie mi powierzona chociaż jedna mała podpowiedź? Nie chce wymarzonego życia, niezmierzonych bogactw, władzy czy własnej wyspy. Chce mieć te dwie osoby, te dwie najważniejsze osoby. Czy chce zbyt wiele?
  Chyba najwyraźniej...
- Czemu tu siedzisz? - podskoczyłem w miejscu na dźwięk jej głosu. Odwróciłem się i ujrzałem Megarę, w niebieskiej sukience. Kolor tkaniny podkreślał jej oczy, przez co wyglądała o wiele lepiej. Uśmiechnąłem się do niej, widząc na jej twarzy, malujące się pytanie.
- Musiałem pomyśleć - odpowiedziałem, gestem ręki zapraszając ją, by usiadła obok mnie. Armin położyła na ziemi małe wiaderko i napełniła je wodą.
- Opowiedz, kto to jest Szczerbatek? - jej pytanie zbiło mnie z tropu, dlatego chrząknąłem, za bardzo nie wiedząc co odpowiedź.
- Nikt taki - wzruszyłem ramionami, samemu nie dowierzając co mówię. Nigdy nie powiedziałbym o Mordce, że jest nikim. I co? Dalej jestem "cudownym przyjacielem"?
- Coś mi się nie wydaje - zaczęła, siadając blisko mnie. Wbiła we mnie swe granatowe spojrzenie, aż przeszły mnie ciarki. - W nocy cały czas krzyczałeś to imię. Martwiłam się - położyła mi na ramieniu swoją lodowatą dłoń. Po całym ciele przeszedł nieprzyjemny, zimny prąd. Spojrzałem w oczy Megarze. Ten zachwycający granat jej tęczówek był jak magnes, przyciągał mnie. Chciałem widzieć Astrid i ją widziałem, ale w Megarze. Niestety, nie świadom swoich czynów, przyciągnąłem brunetkę do siebie, lekko wpijając jej się w usta. Znieruchomiała, a po chwili odepchnęła mnie, mocno policzkując. Chwyciłem się za bolące miejsce na twarzy.
- Co ty, do cholery, wyrabiasz? - wrzasnęła ze łzami w oczach. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, dziewczyna zniknęła mi z oczu, tonąc w zielonej gęstwinie.
    Jedyne co mogłem wtedy zrobić to z całej siły przywalić w drzewo, znajdujące się obok mnie.


*Valhalla*
   Nocna Furia z gracją wylądował na kamiennej drodze. Spojrzał na swoją jeźdźczynię, która posłała mu tylko lekki uśmiech.
    Astrid żwawo stąpała po gruzach dawnych domostw, nawołując. Nie wiedziała kogo woła i czy ktokolwiek ją usłyszy.
   W połowie chciała za wszelką cenę odnaleźć tych ludzi, druga część pragnęła po prostu nie myśleć o tym co zdarzyło się na Ziemi. Wracać do wspomnień i rozdrapywać jeszcze świeże rany, po co? Wystarczyło jej to, że go widziała, tutaj, lecz niedane im było zamienić słowa. Nie miała o to pretensji, wręcz przeciwnie, czasami odczuwała, że ich nie-spotkanie ma większe znaczenie, niż gdyby się spotkali i porozmawiali. Oczekiwała tylko wyjaśnień. Dlaczego on, nie kto inny. Odczuwała chęć poznania prawdy, a gdy tylko nadarzała się sposobność stroniła od tego. Nikt nie zrozumie ocalałych dusz, które oddały swe życie za drugą osobę. Taki już ich los - pełen sprzeczności, nie dokonanych wyborów, trudnych decyzji - pogodziła się z tym, a cóż miałaby innego zrobić. Ta siła, ukryta w niej, nie mogła wyjść, nie miała żadnego prawa. Dusza musi się z nią oswoić by w spokoju, mogła czekać na ostateczną bitwę. Jednak gdy tego nie dokona, drugie życie uleci, a dusza zostanie potępiona na wieki.
    Blondynka rozglądała się, usilnie kogoś wypatrując. Umysł, podsyłał jej wspomnienia z młodym, Smoczym Jeźdźcem, które od razu przeganiała. Choć nie miała zamiaru o nim pamiętać, na jej ustach pojawiał się uśmiech, gdy kolejny raz widziała tę stroskaną twarz. Zielone, połyskujące tęczówki, wpatrzone w nią jak w najpiękniejszy krajobraz, zmierzwione brązowo-rude włosy, zadarty nos i chudą posturę, silniejszą niż inni mogliby przypuszczać.
    To co kochała zostało jej odebrane. Wierzyła, że gdy nadejdzie odpowiednia pora, wreszcie go spotka. A póki co, ma smoka, który oddałby za nią duszę.
    Szczerbatek zamruczał, zwracając uwagę blondynki. Pomostem przebiegali strażnicy, dlatego szybko musieli się schować. Usłyszeli krzyk, a po chwili otoczyła ich zgraja, sług Ciemności. Wpadli w pułapkę, z której nie ma wyjścia.
    Przed szereg uzbrojonych żołnierzy, wyszedł jeden z Mrocznych Elfów. Czarnymi oczami, zlustrował blondynkę i smoka. Szczerbatek na niego warczał, za co oberwał w głowę, metalową maczugą.
- Nie! - wrzasnęła Astrid, gdy ogromne ciało Nocnej Furii, bezwiednie osunęło się na ziemię. Z jej niebieskich oczu, popłynęły ciężkie łzy. Próbowała się wyrwać jednemu ze strażników, lecz została ogłuszona, tym samym narzędziem co smok. Podniosła na przedstawiciela Elfów, mordercze spojrzenie, a on tylko się zaśmiał.
    Smoka zabrało ośmiu strażników. Astrid wierzgała się, kopała, krzyczała, lecz na nic były jej starania. Zabrali jej Szczerbatka sprzed oczu. Rozdzielili ich, a byli nierozłączni. Długo potem w powietrzu unosił się krzyk blondynki, wywołujący dreszcze.
    Dziewczynę siłą wtargano do ogromnej, pozłacanej sali. Marmurowe ściany i kolumny, sprawiały wrażenie monumentalnych posągów. Podłoga wyłożona była lśniącą, białą kością słoniową, w której można było się przejrzeć.
    Gdy doszli do tronu władcy, tam gdzie zazwyczaj siedział Odyn, rzucili blondynką o ziemię. Zaklęła pod nosem, adresując najgorsze wyzwiska jakie wtedy jej przyszły na myśl, do Elfów.
    Przywódca czarno-szarych żołnierzy, wstał z wyższością patrząc na leżącą, przy jego stopach Hofferson. Dał znak reszcie, by wyszli i zostawili ich samych. Po chwili, na sali zapanowała cisza, przecina przez nierówny oddech Astrid oraz niezrozumiałe pomruki Kohna, najwyższego z Mrocznych Elfów.
    Wojowniczka próbowała wstać, lecz nogi tak samo jak ręce, miała skrępowane metalowymi kajdanami. Każdy nawet najmniejszy ruch wywoływał ból w postaci grymasu na twarzy i łez w oczach. Chciała za wszelką cenę pokazać mu, że jest twarda i da sobie radę. Wstanie i będzie walczyć jak prawdziwa członkini Berk, jak jedna ze swych braci, Wandali. Jednak za każdym razem, gdy już prawie stała o własnych siłach, upadała na twarz, raniąc sobie policzki, łokcie i kolana do krwi.
    Szyderczy śmiech Kohna, towarzyszył jej od chwili gdy zaczęła, próbować.
- Z czego rżysz? - warknęła, gdy udało jej się stanąć na szkarłatnych od krwi kolanach. Policzki szczypały ją od ran, a wolno kąpiącą ciecz otulała jej szyję, jak i kombinezon. Kohn zaśmiał się w odpowiedzi i wstał, podchodząc do dziewczyny.
- Uważaj na swoje słowa, nieczysta duszo - powiedział, dotykając jej twarzy.
    Astrid obrzuciła go beznamiętnym spojrzeniem i próbowała go uderzyć. Elf pochwycił ją za szyję, z całej siły rzucając o ścianę. Ból był nie do zniesienia, opanował jej całe ciało. Łzy lały się małymi strużkami po wymęczonej i poranionej twarzy. Ostatkiem siły spojrzała w jego ciemne, puste oczy. Nie miała już siły, patrzeć na te tortury jakich doświadczy. Dlatego z uśmiechem na ustach, zamknęła powieki, pamiętając o szczerzącej się mordce, swojego najdroższego smoka i jedynego przyjaciela.


*Narrator*
    Zimny podmuch wiatru, owiał ich twarze jak i całą armadę. Gwiazdy oświetlały im drogę, a księżyc wskazywał kierunek. Ogromne statki odepchnięto od drewnianych pomostów. Wikingowie pożegnali swoich braci i udali się do domów. Będą czekać na ich rychły powrót i zwycięstwo.
    Świt wstawał wolno, a noc niechętnie ustępowała miejsca ciepłemu słońcu. Pierwsze promyki, jakie pojawiły się na horyzoncie dodały otuchy i wiary w wygraną. Zanikająca mgła zabrała strach z ich serc, a napełnia pewnością oraz niezwykłą siłą.
    Wódz stał patrząc w bezkresny ocean. Rozmyślał o przebiegu trasy, całej bitwie i Berk. Wiedział, że jeśli chce podbić wyspę Stoika Ważkiego, musi zaplanować idealny atak. Każdy szczegół musi być starannie dopracowany, żeby w pełni mógł funkcjonować z resztą i spełniać oczekiwane warunki. Nic tu nie mogło być z przypadku czy spontanicznie. Jedna chociażby najbłahsza rzecz, źle wykonana, może przesądzić o wygranej lub przegranej. Wojownik dobrze o tym wiedział, obawiał się, lecz nie miał wątpliwości co do swoich żołnierzy. Ufał im i wierzył, że wykonają całą robotę tak jak im każe. Myśl o cudownym smaku zwycięstwa, napawał jego duszę i umysł dumą, i szczęściem.
    Faro siedział pod pokładem statku. Nie mógł odpędzić tego dręczącego go, poczucia winy. Jeśli popatrzyłby na mapę, wycelowałby w inną wyspę. Nie Berk. Jednakże myśl o kolejnym spotkaniu z zabawną, blond pięknością o imieniu Astrid, dodawała mu choć trochę uśmiechu na twarzy. Był pewien, że dziewczyna go znienawidzi za to co zrobi jego Pan. Czuł, że mu nie wybaczy tego, a miałaby do tego pełnego prawo. To jego rzut przesądził o wyborze pierwszej wyspy do wielkiego podbicia. Ale skąd mógł wiedzieć, że akurat wypadnie na Berk? Właśnie, nikt nie wiedział.
    Chłopak postanowił wyjść i się przewietrzyć. Siedzenie w okropnie pachnącym pomieszczeniu powoli dawało mu się we znaki. Jeśli spędziłby tam jeszcze godzinę, udusiłby się. Przelotna jednak myśl wywołała u niego dreszcz, choć z drugiej strony, na pewno nie widziałby wkurzonej twarzy Astrid i jej zniszczonej rodzinnej wyspy. To zdecydowanie byłaby lepsza droga, w jego mniemaniu oczywiście.
    Wyjrzał przez drewnianą burtę, nasłuchując jak morskie fale chlupoczą i uderzają o statek. Świeża, zimna bryza, nadawała całej sytuacji, niezwykłej aury. Białe mewy przelatywały tuż nad granatową tonią w poszukiwaniu ryb. Pochwyciwszy swą zdobycz, odfruwały daleko, poza granice widoczności Faro.
    Dwudziestolatek westchnął smutnym wzrokiem, spoglądając na wschodzące słońce. Wiedział, że za kilka godzin, dotrą do Berk, a tam rozpęta się prawdziwe piekło. Miał świadomość tego, do czego zdolny jest jego Pan. Obawiał się jego szalonych pomysłów i planów, lecz z nadzieją modlił się do Thora, by ocalił kruchą blondynkę. Zależało mu na niej, gdyż była jedyną osobą, z którą normalnie porozmawiał, śmiał się. Niestety zbyt krótko Astrid, przebywała na jego wyspie. Mimo, że spędziła tam dwa lata, czuł pustkę, której w żaden sposób, nie umiał wytłumaczyć.


~*~ 


Mam jeszcze dziesięć minut, ale i tak mi się udało :)

Troszkę zmartwiła mnie wasza aktywność pod ostatnim postem, lecz jak mi powiedziały dwie niesamowite dziewczyny coś o tym, to postanowiłam się tym nie przejmować i cieszyć się z tych osób, które mam...

Dedykuję ten rozdział wszystkim, którzy skomentowali rozdział 23 :*** Dziękuję, że ze mną jesteście <3 

~ SuperHero *.*

niedziela, 16 sierpnia 2015

23. Ratunek wyzwoli duszę.

    "Przejście jest bardzo proste. Warunkiem jest tylko - śmierć. Banalne, prawda? Niby nic, a jednak, gdy nie można tego zrobić, można oszaleć"
Usiadłem na mokrym piasku, zdając sobie sprawę, że jednak przeżyłem. No nie, pomyślałem, uderzając pięścią w ziemię, nie wierzę, że znowu przeżyłem. To naprawdę już się robi przerażające. Za każdym razem gdy chcę odejść, uchodzę z życiem. Nie chcę tego, a Odyn ma wobec mnie inne plany. Z całego serca pragnę wreszcie ujrzeć roześmianą mordkę mojego najdroższego przyjaciela i blond złote włosy bardzo ważnej dla mnie dziewczyny. Każdego dnia staram się pamiętać o nich, by nie stracić na zawsze z umysłu ich podobizn. Nie wiem co bym zrobił gdybym zapomniał. Oni są moją jedyną rodziną, a raczej Szczerbatek. On zawsze był przy mnie. Odkąd skończyłem dwanaście lat nie odstępował mnie na krok. Przeżyliśmy razem siedem lat, wspaniałych lat. Jednak sądzę, że wciąż o te siedem lat za mało. Nie zdążyłem powiedzieć mu o swojej miłości do niego. Był dla mnie jak ojciec, wychował mnie i opiekował się mną najlepiej jak umiał. Czasami miałem wrażenie, że od zawsze wychowały mnie smoki. Pierwszy nie chciałem ich zabijać i pierwszy je wytresowałem. Dosiadłem Nocnej Furii, chyba ostatniej ze swojego gatunku, a potem pozwoliłem jej umrzeć. To tak okropnie niesprawiedliwe. Inni żyją, bawią się, miło spędzają czas a ja tylko cierpię. Cierpię z utraty przyjaciela, utraty bliskich mi osób. Chciałbym spotkać ich w zaświatach, lecz mnie nie wpuszczają. Skazują na ziemię, zamiast wysłać do Krainy Bogów, tam gdzie od zawsze było moje miejsce. Najlepiej byłoby gdybym w ogóle się nie urodził. Nikt by mnie nie wyśmiewał, mój ojciec miałby godnego następcę, a nie jakieś chuchro. Nie miałbym Szczerbatka i nigdy go nie stracił. Nie cierpiałbym z powodu jego odejścia, ani nie płakał. Teraz za każdym razem gdy sobie o nim przypomnę, to boli, coraz bardziej.
    Mam wrażenie, że w tym momencie znaczę tyle co nic. Nikt już się mnie nie boi bo nie mam smoka, przyjaciela i przewodnika. Straciłem już wszystko. Co to za Smoczy Jeździec bez smoka? Żaden! Jestem beznadziejnym jeźdźcem, któremu odebrano wszystko. Nawet godność. Czy jest sens zapłakać nad mym ciężkim losem? Ktoś zrobiłby to? Odpowiedź jest prosta. Nikt!
    Kopnąłem pobliski kamień, który potoczył się w krzaki. Usłyszałem cichy jęk i szloch. Niepewnie podszedłem do gęstych zarośli, uważnie nasłuchując. Rękę położyłem na Piekle w razie gotowości do ataku i obrony. Odetchnąłem i szybko odgarnąłem gałązkę, która zasłaniania mi widoczność. Zdumienie jakie mnie ogarnęło było nie do opisania. Przede mną w gęstwinie, siedziała mała dziewczynka. Jej brązowe włosy przykrywały drobną twarzyczkę, a niebieskie wręcz granatowe oczy, patrzyły na mnie ze strachem, pomieszanym z zaciekawieniem. Szybko uklęknąłem przed nią.
- Nie bój się - powiedziałem, spokojnym głosem. Uniosła głowę wysoko, przez co można było lepiej się jej przyjrzeć.
- Kim jesteś? - spytała, świdrując mnie swym pięknym spojrzeniem.
- Jestem - zaciąłem się. Nie wiem czy mogę jej zaufać i powiedzieć swoje prawdziwe imię, czy nie. Moje serce walczyło z rozumem. Spojrzałem na nią i nagle oczy jej zmieniły tęczówki na złoty kolor. Ze strachem cofnąłem się w tył, sięgając po Piekło.
- Jesteś Czkawka - powiedziała, lekko się uśmiechając.
- Kim ty jesteś? - Teraz to ja zadałem to pytanie. Nie pozwoliłem by strach zapanował nad moim umysłem, dlatego odłożyłem broń na swoje miejsce.
- Jestem Megara Armin, Smoczy Jeźdźcu - odpowiedziała śpiewnym głosem, dygając na prawej nodze. Jej brudna sukienka, zakołysała się ledwie widocznie. Granatowe oczy błysnęły radością. Teraz to już na serio się jej boję. - Nie musisz się mnie bać.
- Dobrze. A więc co tu robisz? I w ogóle skąd wiesz jak mam na imię? - prawie krzyknąłem, unosząc brwi. Zaśmiała się w odpowiedzi i zabrała z ziemi, potarganą torbę. Obdarzyła mnie jeszcze, miłym spojrzeniem i ruszyła w stronę lasu. Bardzo zdziwiło mnie jej zachowanie dlatego bez namysłu, poszedłem za nią.
    Przedzieraliśmy się przez gęste krzaki. Megara nic się nie odzywała, więc ja też nic nie mówiłem. Szliśmy chyba tak z godzinę albo i więcej. Intrygowała mnie jej osoba, z tego względu, że jeszcze jest dzieckiem i sama obozuje na jakiejś wyspie.
    Po niespełna kilku minutach wyszliśmy z lasu, zostawiając wyspę dlatego za sobą. Ściemniało się, dlatego zrobiło się zimnej. Zadygotałem, zdając sobie sprawę, że na sobie mam tylko spodnie. Objąłem rękami ramionami, by zatrzymać w sobie ciepło. Armin zachichotała i wyjęła z brązowej torby, czerwoną tunikę. Podała mi ją, szeroko się uśmiechając.
- Dziękuję - mruknąłem, wdzierając na siebie materiał. Jakby za dotknięciem magicznej różdżki, poczułem przyjemne ciepło, które otuliło mnie, nie chcąc wypuścić. Do tej pory dziewczyna szła z przodu, więc zrównałem z nią marsz.
    Przystanęła uważnie wpatrując się w wielki, lśniący srebrem księżyc. Uniosła ręce do góry, wdychając mroźne powietrze.
- Hassana maruku la jobo tura masa la* - powiedziała głośno, a jej oczy znów na chwilę, zmieniły kolor. Czekaliśmy chwilę, aż na ogromnej polanie, wylądował smok. Megara pokłoniła mu się i podeszła do niego. Ja trzymałem się z boku, nie chciałem by patrzyli na to jak cierpię z utraty Szczerbatka. Lecz ten smok nie był podobny do tych, które widziałem. Był większy i potężniejszy. Pokryty czarnymi łuskami. Przypominał Mordkę, ale nim nie był.
    Dopiero po chwili, zwrócił ku mnie swoją głowę. Nie wiedziałem co zrobić, dlatego schyliłem nisko głowę. Armin pociągnęła mnie za rękę i wsiedliśmy na smoka. Znów mogłem poczuć się szczęśliwy. Będąc tu gdzie moje miejsce, tu gdzie powinienem być już zawsze.


*Valhalla/Narrator*
    Blondynka zsunęła się z grzbietu Nocnej Furii. Czarne łuski zalśniły w świetle, wstającego słońca. Przetarła ręką zmęczona twarz, kierując smoka do jednego z rozwalonych domów. W ruinach tych bowiem ukrywały się "dobre dusze", które w czasie Ragnaröku, pomogą Thorowi w walce z Lokim.
    Szybko przedostała się przez pękniętą ścianę i wprowadziła Furię do środka. Astrid usiadła na ziemi, przy smoku wpatrując się w młodego wikinga, siedzącego na przeciw niej.
- Ktoś jeszcze przyjdzie? - jej pytanie odbiło się od kamienistego muru, zmuszając towarzysza blondynki do spojrzenia na nią.
- Jeśli nie zginęli, to tak - wzruszył ramionami, uśmiechając się cierpko. Przeczesał palcami rudą czuprynę. Miał ciemne oczy oraz dość rosłą posturę. Nie przypominał zwyczajnych, grubych, wielkich wikingów, tylko zwyczajnego umięśnionego chłopaka. Uwer, bo tak się nazywał, został zraniony w czasie jednej ze swych bitew. Zmarł kilka dni później w wyniku, zakażenia rany. Dostał się jeszcze do spokojnej Valhalli, lecz niedługo potem raj przerodził się w piekło.
    Hofferson zdmuchnęła złoty kosmyk, opadający jej na oczy. Podrapała Szczerbatka za uchem, kładąc się na nim. Wdychała zapach Mordki, jakby był łąką pełną kwitnących kwiatów lub świeżo upieczonym ciastem jagodowym. Kochała go bo był tu z nią i tylko jego miała. Pozwalał jej pamiętać o Czkawce, którego raz tu widziała, lecz potem jak się dowiedziała od Furii, zostało mu ponownie ofiarowane życie. Sama nie wiedziała, że cieszy się bo go zobaczyła, czy nienawidzi bo pozwolili mu wrócić na ziemię.
    Uwer wstał z twardej posadzki, wyglądając przez dziurę w ścianie, która niegdyś robiła za okno. Z zadowoleniem stwierdził, że Mroczne Elfy, zgromadziły się na wspólnej uczcie w pałacu Odyna. Miał nadzieje, że teraz, ci wszyscy, którzy jeszcze nie zostali unicestwieni, przyjdą na ich spotkanie. Dziwne spotkania w Valhalli, albo raczej w Asgardzie, z racji napadu na Miasto Bogów, prawda? Wszystko to wyszło z inicjatywy Astrid, która wiedziała, że muszą zostać uratowani, a ani ten świat ani inne, nie zostaną skrzywdzone przez siły Ciemności. Dlatego ci, którzy mają w sobie tyle odwagi by zmierzyć się z groźnym przeciwnikiem, przyjdą na umówione miejsce.
    Po kolejnych kwadransach, Astrid, przestała wierzyć, że ktokolwiek przyjdzie. Może większość już nie ma, a ci, którzy zostali nie wiedzą gdzie przyjść? Rozmyślając tak wstała, ciągnąc za sobą Szczerbatka. Smok posłusznie wstał, lecz zostali powstrzymani przez Uwera.
- Nie możesz iść Astrid - powiedział stanowczo. Blondynka wydawała się troszkę poddenerwowana przez jego postawę. Zmarszczyła czoło.
- Dlaczego? - przypatrywała mu się, czekając na wyjaśnienia. Lecz i tak, w jej mniemaniu, nie były jej do niczego potrzebne. Zrobi to co uważa za słuszne i nikt tego nie będzie kwestionował.
- Przecież sama dobrze wiesz, że wszyscy wiedzą o tym spotkaniu więc przyjdą. Jeśli wyjdziesz możesz zdradzić naszą kryjówkę. Zostań i czekaj - nalegał, kładąc rękę na ramieniu dziewczyny. Blondynka szybko ją straciła a Nocna Furia, zawarczał na wikinga. Nie lubił gdy ktoś dotykał jego wierną jeźdźczynię, a tym bardziej gdy miał dziwne zamiary. Rudowłosy przestraszył się lekko, cofając natychmiastowo rękę.
- Astrid - wyszeptał prawie błagalnym tonem. Hofferson zarzuciła warkoczem do tyłu, prychając.
- Będę robić co mi się podoba i to co uważam za słuszne - warknęła w stronę chłopaka. Jej złość przesyciła powietrze, a Uwer mógł tylko westchnąć, w utrapieniu. Wiedział, że nie zatrzyma Astrid. Za dobrze ją znał. - Szczerbatek, idziemy - mruknęła na smoka, na co ten ruszył za nią, wcześniej rzucając młodemu, ostrzegawcze spojrzenie.
    Wyszli z resztki domu, a zimne powietrze owiało ich twarze. Astrid już spokojniejsza weszła na smoka i od razy poderwali się do lotu. Jej policzki zrobiły się czerwone od szczypiącego mrozu. Na głowę założyła tunikę Czkawki, mocno się nią opatulając. Materiał przesiąknięty był jego zapachem, cudownym zapachem. Las, powietrze, ziemia i morze - to wszystko co było jej bliskie, zawarte było w tym skrawku koszulki. Z błogim uśmiechem na ustach, skierowała smoka ku zachodniej części Miasta, nad zniszczonymi domostwami. Uważnie rozglądała się po okolicy, wyszukując jakichkolwiek ocalałych dusz i ludzi. Każdy w jej mniemaniu zasługiwał na ratunek. Każdy, bez wyjątku.


*Berk/Narrator*
    Wiking rozglądał się wokoło nie wiedzą gdzie się znajduje. Jego powieki wykonały kilka mrugnięć, po których dziewiętnastolatek już wszystko wiedział, a przynajmniej częściowo. Powoli wstał, trzymając się gałęzi. Ból głowy nie pozwalał mu racjonalnie myśleć, dlatego też wiking ponownie upadł, tym razem zapadając w głęboki sen. Nie wiedział gdzie się znajduje, ale co do jednego był pewien. Żył.


*


    Szukała,
    była pewna tego co zauważyła.
    Myśli krążą po umyśle,
    szukają wyjścia.
    Serce jej zostało rozdarte,
    kocha czy nienawidzi?
    Beznamiętne spojrzenie,
    usta wygięte w sztucznym uśmiechu.
    Błysk w oku,
    te same usta.
    Chciała poczuć je,
    już ostatni raz.



* tłumacz. (moje własne) "Przybądź o wielki mistrzu, królu magicznych stworzeń"


~*~


Nie sprawdzany, ale dodany.

~ SuperHero ❤

środa, 12 sierpnia 2015

22. Gorzkie słowa ranią.

    "Siedzę na nim, trzymając w ręce nóż przyłożony do jego gardła. W jego oczach widzę strach i zaskoczenie. Boi się, widzę to. Czuję jak jego krew drży"
Odetchnąłem głęboko, szykując się do ostatniego ruchu. Niespodziewanie oberwałem czymś w głowę i upadłem obok. Jedyne co usłyszałem to jego głośny, przerażający śmiech. Z złością zamknąłem oczy, czując wolno napływające łzy.
    Otwarłem powieki dopiero po upływie jakiegoś czasu. Poderwałem się i zrozumiałem, że znajduję się na drewnianej łodzi, na pełnym morzu. W odległości kilkunastu metrów nie ma niczego. Zostałem sam.
    Z uśmiechem usiadłem powtórnie na łódce. Nie wiem co mam robić. Jakiś gościu najpierw mnie porywa, potem prawie daje mi się zabić, a następnie wrzuca do łodzi, wysyłając w morze. To głupie i niedorzeczne!
    Po chwili jednak dotarło do mnie to, że jednak jego poczynania, miały więcej sensu niż mi się wydawało. W mój środek transportu, wbiła się zapalona strzała. Z przerażaniem wymalowanym na twarzy, oglądałem jak pochłania coraz bardziej łódź. Bez namysłu, wskoczyłem do wody, by uniknąć spalenia. Starałem się płynąć jak najdalej od tego wielkiego ogniska. Niestety nawet nie wiem, w którą stronę mam płynąć. To koniec, pomyślałem, gdy ciepła ciecz popłynęła swobodnie po mojej twarzy. Zamknąłem oczy, wiedząc, że umrę.
- Mordko, Astrid, już niedługo spotkamy się znowu, obiecuję.


*Berk*
    Gdy reszta ekspedycji poszukiwawczej wróciła do wioski, zostali wezwani do Twierdzy. Ruszyli szybko, w nadziei, że znajdują się tam zagubieni. Zdyszani wpadli przez ogromne drzwi. Koło paleniska, w grubych futrach siedzieli Szpadka i Sączysmark. Thorston cicho płakała, a Jorgenson starał się ją pocieszyć.
    Śledzik z niedowierzaniem wpatrywał się w dwójkę.
- Gdzie jest Mieczyk? - zapytał, bojąc się wypowiadanych słów. Miał pewne przypuszczenia, które powoli się spełniały, lecz on nie chciał dopuścić ich do swojej świadomości. Szpadka uniosła na niego, zapłakane spojrzenie.
- On.. - Nie dała rady wytrzymać tego napięcia. Nie chciała tego mówić, bo to było dla niej zbyt straszne. Ponownie wybuchła płaczem, wtulając się w Smarka.
    Wódz również nie wytrzymał. Ze zdenerwowaniem wyszedł z Twierdzy, trzaskając ciężkimi drzwiami. Kolejne dziecko zostało stracone. To było dla niego okropne. Nie jestem dobrym wodzem, myślał, zmierzając do swojego domu. Myśl o stracie kolejnego członka Wandali, klanu nad, którym sprawował urząd, była nie do zniesienia. Spojrzał w granatowy ocean.
- Odynie, dopomóż. Błagam, ześlij na Berk swą łaskę i pomóż mi lepiej wypełniać rolę wodza.

    Tymczasem w Twierdzy zagubieni, a raczej Sączysmark starał się opowiedzieć to co ich spotkało.
- To było jak błyskawica. Gdy wpadliśmy do wielkiego dołu, rozbłysło oślepiające światło. Coś nas paraliżowało, ale jeszcze swoimi siłami, pociągnąłem Szpadkę za rękę i wydostałem nas stamtąd. Szybko pobiegliśmy do wioski. Ja nie widziałem tam Mieczyka, nie mogłem go uratować - zakończył Jorgenson, wodząc wzrokiem począwszy od Pyskacz i Marona, po Svena, Sączyślina i Śledzika, kończąc na Foremie. - Przeze mnie zginął - zaszlochał, nie ukrywając małej łzy, która popłynęła mu po policzku.
- To nie twoja wina - zaczął Gbur, szukając odpowiednich słów na pocieszenie dziewiętnastolatka - zrobiliście co mogliście. Uratowaliście siebie.. to się liczy - dodał, klepiąc chłopaka po ramieniu. Śledzik wciąż rozmyślając o dziwnym smoku, skierował się do niewielkiej biblioteki Berk. Znajdowała się ona w małym domku, blisko Twierdzy, by najważniejsze księgi Wandali były na wyciągnięcie ręki, w razie gdyby wikingowie ich potrzebowali.
    Otyły chłopak wszedł do pomieszczenia, w którym jak co dzień siedziała, Ami. Jej usta wygięły się w niewielkim uśmiechu, widząc jakąś żywą osobę. Zawsze widziała tylko księgi, wykresy i plany, dlatego czyjąś wizyta cieszyła ją niezmiernie. Ingerman odwzajemnił jej gest, czując ciepło rozchodzące po ciele. Bardzo lubił Ami i miał do niej wielki szacunek. 
    Kobieta wstała, odkładając trzymane wcześniej pióro.
- Coś się stało Śledziku? - zapytała, unosząc brwi.
- Można tak powiedzieć - odparł chłopak, wodząc wzrokiem po półkach, wypchanych po brzegi księgami. - Możesz mi podać Smoczy Podręcznik? - dodał.
- Dobrze - mruknęła, idąc do najdalej stojącej drewnianej szafki. Wzięła do ręki, oprawiony czerwoną skórą, Podręcznik. - Do czego jest ci potrzebny?
- Muszę znaleźć smoka, który sparaliżował mi przyjaciela, nie wiem czy znasz, Mieczyka Thorston'a? - odpowiedział, odbierając księgę od brunetki.
- Śledzik, opiekowałam się waszą całą szóstką. Wiem kto to Mieczyk Thorston - żachnęła trochę zdenerwowana. Ingerman spuścił głowę, w geście przeprosin, na co Ami uśmiechnęła się szeroko. - No już dobrze. Opowiadaj co się stało - wskazała krzesło naprzeciw jej biurka, sięgając po zaparzoną herbatę. Dziewiętnastolatek po dłuższym zastanowieniu, usiadł na miejscu, otwierając Smoczy Podręcznik.
    Po niespełna dziesięciu minutach, kobieta wiedziała wszystko. Z lekkim przerażaniem wstała od biurka, sięgając po jeden z notatników, leżących na półce.
- Po co ci ten zeszyt? - spytał Śledzik, uważnie śledząc każdy ruch trzydziestolatki.
- W Smoczym Podręczniku, nie znajdziesz opisywanego smoka. Raz czytałam coś podobnego w zapiskach Czkawki Horrendous'a Haddock'a II - podała mu bardzo wyniszczony notatnik, z brązową pieczęcią i krańcami obszytymi złotem. Pokryty był czarną jak smoła skórą.
- Nocna Furia - szepnął, zdumiony oglądając wyrysowanego smoka na przedniej stronie zeszytu.
- W rzecz samej - odparła Ami, zapalając kolejne świece.
- To pamiętnik dziadka Czkawki, prawda?
- Tak - przytaknęła brunetka, starając się ukryć smutek, wywołany wspomnieniem o Czkawce. Kochała tego małego bruneta, tak bardzo, że gorzej przeżyła jego ucieczkę niż Stoik. Otarła jedną łzę, widząc, iż Ingerman został pochłonięty notatnikiem tak bardzo, że nie widział jej chwili załamania.
- Patrz - wyrwała mu z ręki zeszyt, zauważając, że nie interesuje się treścią, a wyglądem notatnika. Popatrzył na nią trochę smutnie, ale pośpiesznie wsłuchał się w to co mówi. - Tutaj Czkawka II, napisał - zaczęła czytać, krzywe literki nordyckiego pisma - Dzisiaj zaatakował nas smok, który paraliżuje swoją ofiarę. To na pewno nie Marazmor, wiem to, gdyż dopiero co dwa lata temu, nawiedził nas ten gad. Wydrążone tunele we wschodniej części Berk mówią, że na wyspie pojawił się nowy gatunek tych przeklętych bestii. Jeden z naszych nie przeżył tego ataku, był to brat Borka Pechowca, Daron - Przyjmijcie go z dumą i szacunkiem, bogowie Asgardu - A jeśli chodzi o smoka, to jest podobny do Szeptozgona, lecz paraliżuje człowieka. Nazwałem go Paraliżująca Otchłań - zakończyła, spoglądając na Śledzika. Nie mówił nic, tylko w ciszy analizował usłyszane słowa. Pochwycił w ręce notatnik, lecz został zatrzymany przez Ami.
- Nie możesz tego zabrać - powiedziała twardo. W jego oczach widziała, nasuwające się pytanie: dlaczego - bo żona Czkawki II, Gala dała mojej matce ten notatnik i kazała nikomu nie oddawać. Tylko następcy wodza, Czkawce Horrendous'owi Haddock'owi III - wyjaśniła zabierając rzecz i chowając ją na półce.
- Niech ci będzie - machnął ręką, kierując się do wyjścia.
- Śledzik - na dźwięk jej głosu, chłopak odwrócił się - nikomu o tym nie mów, jasne? To jest tajemnica i nikt nie może się dowiedzieć, że ten pamiętnik przetrwał i znajduje się na Berk, zrozumiano?
- Jasne - rzucił.
- Śledzik! - prawie krzyknęła Ami - to naprawdę bardzo ważne.
- No dobrze - mruknął - Ja Śledzik Ingerman, przyrzekam nikomu o tym notatniku nie mówić. - złożył ręce na serce, a po słowach przysięgi, wyszedł z biblioteki, nie dowierzając jakie tajemnice skrywa jeszcze Berk.


*Narrator*
    W pomieszczeniu unosił się okropny zapach miodu i wina. Rośli mężczyźni, śpiewali przeróżne przyśpiewki, wylewając zawartość kufli, na stół. Inni z nadmiaru trunku w żyłach, zasypiali pod krzesłami, a jeszcze inni, wychodzili z sali o własnych siłach.
    Siedzący przy końcu stoła, przywołał swojego sługę do siebie. Młody chłopak w pośpiechu, podążył ku mężczyźnie z ogromną brodą.
- Coś się stało, panie? - zapytał, kłaniając się w pół. Nieśmiało podniósł wzrok na wodza, oczekując wyjaśnień, jego stawienia się tutaj.
- Przynieś mi Faro, mapę naszych terytoriów - powiedział, do młodzieńca, na to co ten, skinął głową i oddalił się do komnaty swojego pana.
    Wódz wstał, uważnie patrząc na zebranych tutaj wojowników. Wiedział, że to trochę nieodpowiedni czas na takie decyzje, ale nie miał wyboru. Musieli wyruszyć już jutro o świcie.
- Cisza! - krzyknął, lecz nikt nie zwrócił na niego uwagi. Ponowił okrzyk, uzyskując podobny rezultat. Gdy to nie poskutkowało, wskoczył na stół, nabierając wystarczającą ilość powietrza do płuc.
- Zamknąć mordy i słuchać! - wrzasnął, co ostatecznie przywróciło jego żołnierzy, do porządku. Zwrócili ku niemu rozbiegane choć trochę zaskoczone spojrzenie, wyczekując co ich wódz ma im do powiedzenia. - Tak lepiej - mruknął do siebie, zabierając od Faro, przyniesione przez niego mapy.
- Panie - Jeden z żołnierzy powstał, ówcześnie schylając głowę - twoi wojowie gotowi są do zadań jakie im zadasz. - przemawiający to Durah, przywódca małej wyspy Torolo. Usiadł ponownie biorąc do prawej dłoni kufel z miodem.
- Mam taką nadzieję - szepnął, wbijając w zebranych swe przenikliwe, brązowe spojrzenie. Zlustrował ich wzrokiem, a potem na stole rozłożył mapę. Wszyscy nachylili się by coś dojrzeć. - Wikingowie, nadszedł wreszcie czas by pokazać światu naszą potęgę. Dlatego jutro o świecie wyruszamy na podbój dobrze znanego nam Archipelagu. O tym jaką pierwszą wyspę zaatakujemy, zdecyduje rzut mojego sługi, Faro - powiedział, gestem ręki przywołując do siebie, zdezorientowanego chłopaka. Dwudziestolatek podszedł po swojego pana, zabierając od niego krzywy sztylet z brązowo-pomarańczową klingą. Z dumą pochwycił broń i w ciszy przeczytał, napis lśniący na ostrzu.
- "Nigdy nie pudłuj" - chwycił mocno rękojeść i z całej siły, jaka w nim drzemała, cisnął sztyletem w mapę, celując na oślep. Po wbiciu ostrza w drewno, odczytał nazwę wyspy, w którą ma uderzyć jego pan. Wraz z pierwszymi literami, jego serce zamarło, a oddech zwolnił. Strach jaki nim zagarnął był nie do opisania. Nie chciał tego, nie chciał akurat tej wyspy. Nie chciał niszczyć jej rodzinnego domu.
- Co tam jest? - gorączkował się wódz, czekając na odpowiedź sługi. Faro odetchnął, jakby to miało przynieść jakieś skutki. Niestety, wszystko zostało przesądzone, a on nic nie mógł już zmienić.
- Berk.


*Valhalla*
    Dziewczyna ze strachem stąpała po kamiennych murach Miasta Bogów. Tu miała chociaż schronienie, lecz wiedziała, że nie może tu zostać. Czyżby to co ma się wypełnić, powoli się spełnia? Nie chciała dopuszczać do siebie tej myśli, że to już miałby być koniec. Jest jakiś sposób, na pewno.
    Zeskoczyła z murku, gdyż właśnie przez niego przebiegali, słudzy Ciemności. Bała się, ale nie chciała okazywać strachu. To było już wystarczające. Nie dość, że utknęła w Valhalli, to jeszcze nie jest tu bezpieczna. Mrok ogarnął cały wszechświat i wszystkie dziewięć królestw. Wie, że już nie ma odwrotu, ale też jest nadzieja. Nadzieja, na to, iż ktoś ich uratuje. Ona wierzy w Niego całą sobą, jest tego pewna, że ich uratuje.
    Pod jej rękę wszedł smok przypatrując się szalejącemu złu. Blondynka pogłaskała go po chropowatej skórze, patrząc w gwiazdy.
- Wiem, że dasz rady, Czkawka.


~*~


Myślę, że nie jest to strasznie skomplikowane, bynajmniej jeśli macie jakieś pytania odnośnie bloga/rozdziałów, kieruję Was do specjalnej zakładki "Pytania", umieszczonej po prawej stronie bloga. 
Śledźcie na bieżąco "Aktualności", gdyż zaczną pojawiać się tam ciekawe rzeczy... :*

Mały szantażyk:
20 KOMENTARZY = ROZDZIAŁ 23 

~ SuperHero *.*

sobota, 8 sierpnia 2015

21. Martwa strefa życia.

Przy tym pisałam ten rozdział. Proszę o włączenie tego sountrack'u. Życzę miłego czytania :)


    "Brak serca oznacza śmierć. Niestety ja jeszcze żyje, ale już nic nie czuję. Moje serce umarło, odeszło razem z nimi. Już nigdy nie powróci"
Wstałem z ziemi, patrząc ostatni raz w ocean. Już dłużej nie mogę na niego patrzeć, za bardzo przypomina o ich śmierci. O tej bolesnej stracie. Odwróciłem się i zabrałem swój hełm. Zapomniałem dać go na ciało Astrid. A miała go mieć przy sobie, gdy będzie zmierzała do Valhalli. Jestem beznadziejny. Nawet ważnej dla mnie osoby nie umiem pochować we właściwy sposób, z należytym szacunkiem. Odynie, czy ja naprawdę muszę żyć? Nie mogę iść spotkać się z najbliższymi? Każda myśl o tym co się stało, przyprawia mnie o wielki ból i cierpienie. Nie wiem czy dam rady jeszcze jakoś w ogóle funkcjonować. To chyba niewykonalne. Nie potrafię już nawet normalnie myśleć. Przez umysł cały czas przewijają mi się Szczerbatek i Astrid. Oni zapadli mi głęboko w pamięci i już nigdy o nich nie zapomnę. Dwie osoby oddały za mnie życie, a ja nie umiałem ich uratować. Z takimi argumentami już dawno powinienem się dostać do Krainy Bogów, a nie siedzieć tu na ziemi. Czemu choć raz nie może być tak jak ja chce?
    Wziąłem hełm w wilgotne dłonie, mocno przyciskając do piersi.
- Nigdy was nie zapomnę, obiecuję...


*Berk/Narrator*
    Stoik, Pyskacz, Maron, Śledzik i jeszcze kilku innych wikingów, szło przez las w poszukiwaniu Mieczyka, Sączysmarka i Szpadki.
    Śledzik już przed zachodem słońca, wrócił do wioski, przekonany, że przyjaciele go nie znaleźli. W końcu tylko on umiał najlepiej się schować. Ale gdy wrócił do osady, spostrzegł, że był tam przed nimi. Od razu pobiegł powiadomić o tym wodza. Haddock bez najmniejszego zastanowienia zebrał małą ekipę poszukiwawczą i ruszył we wskazane przez Śledzika miejsce, zabawy wikingów.
    Ważki bardzo bardzo martwił się o młodych. Nie dopuszczał nawet do sobie myśli, że mogłoby się im coś stać. Już wystarczająco dzieci zginęło z Berk, nie chciał kolejnych ofiar.
    Godziny mijały szybko, a mrok ogarnął całą ziemię. Niestrudzeni mężczyźni wciąż podążali uparcie, szukając zagubionych. Nie straszne im były tamte lasy, bądź co bądź dalej walczą ze smokami, a oni już do tego po prostu przywykli. Szli, posuwając się naprzód ku pierwotnemu miejscu zabawy. Choć byli już trochę zmęczeni, bezustannie wpatrywali się w tlące się pochodnie, mając w sercach małe iskierki nadziei. Nadziei, która otulała ich zmarznięte ciała i wspierała w chwilach załamania.
    Gdy na niebo wkroczył Księżyc, wódz przystanął przy jednym z ogromnych wiązów, zapoczątkowując krótki odpoczynek.
- To nie ma sensu - westchnął, patrząc na stojącego opodal niego Śledzika. Blondyn, spuścił głowę jakby w geście rezygnacji i tylko wzruszył ramionami.
- Już sam nie wiem - stęknął, zdruzgotanym głosem - gdzie oni mogą być. Do tej pory wreszcie wyszliby z lasu - Stoik zamyślił się, uważnie słuchając słów Ingermana.
- A może oni już wrócili do wioski? - wyprzedził myśl wodza, Pyskacz. Zgrabnie wstał spod drzewa, kuśtykając do przyjaciela.
- Możesz mieć rację - odparł. - Sączyślinie weź Svena i Forema, i idźcie do osady. Może tak jak mówi Pyskacz, młodzi wrócili do domów. Jeśli nie będzie ich tam zadmijcie w róg dwa razy. Jeśli będą zadmijcie cztery razy. Zrozumiano? - popatrzył na nich pewnie, a ci odpowiedzieli mu tylko skinieniem głowy. W szybkim tempie ruszyli w przeciwną stronę, znikając im całkowicie z oczu.
    Pozostali ruszyli w kierunku północy. Zmierzali właśnie do ogromnych dziur, wykopanych przez Paraliżującą Otchłań. Stanęli przed nimi, uważnie się im przyglądając. Śledzik z przestrachem wymalowanym na twarzy oglądał dół, dotykając ziemi. Maron przyświecił pochodnią chcąc cokolwiek zauważyć.
- To kto skoczy w dziurę? - zapytał, ostrożnie Pyskacz. Śledzik z Maronem, zaczęli rozglądać się wokoło, pogwizdując. Stoik westchnął, przewracając oczami.
- Ja skoczę - powiedział.
- No wiesz, nie będę cię odciągać - usprawiedliwił się Gbur, klepiąc rudobrodego po ramieniu. Ważki posłał mu sztuczny uśmiech i chwycił jedną pochodnię. Odetchnąwszy szybko skoczył w wielki dół. Przekonany, że będzie bardzo długo spadał, zdziwił się gdy dosłownie po sekundzie od skoku, opadł masywnymi nogami na twardą ziemię.
- Stoik i jak? Głęboko?! - wydarł się na cały głos kowal, zmuszając jego towarzyszy do zatkania sobie uszu.
- Nie musisz się tak drzeć - warknął wódz, z powrotem wdrapując się na powierzchnię. Otrzepał ubranie i nic nie mówiąc ruszył ku wiosce.
- Gdzie teraz idziemy wodzu? - zapytał Śledzik. Ważki spojrzał na niego.
- Sam już nie wiem - szepnął - oni mogą być wszędzie. A tam ich nie ma - wskazał na wielkie dziury.
    Wtem usłyszeli brzmienie rogu. Uważnie wsłuchiwali się w odgłosy, licząc dudnienie, jakie roznosiło się po całym lesie.
- Cztery - westchnął radośnie Maron. Wszyscy uśmiechnęli się i w te pędy pobiegli do wioski. Zagubieni odnaleźli właściwą drogę i oto są. Nikt nie umiał opisać szczęścia wikingów. Znaleziono tych, na których im zależy.


*Narrator*
    Dziewczyna szła wolnym krokiem przez ciemny, długi korytarz, który zdawał się nie mieć końca. Przy jego wyjściu zobaczyła światło, więc ku niemu zmierzała. W radosnych podskokach dobiegła do celu swej wędrówki. Przy ogromnej złotej bramie stał wysoki mężczyzna. Gdy usłyszał, że dziewczyna już do niego dotarła, odwrócił się i lekko uśmiechnął.
- Valhalla otwiera się szeroko dla tych co godni są wstąpienia do niej - przemówił, na co ona skinęła głową i weszła przez bramę. Zaniemówiła widząc nieograniczoną ciemność i mrok. Wszystko co złe panowało tam gdzie się znajdowała. Mężczyzna, który tu stał, zniknął. Została sama.
    Wpatrywała się w granatowe chmury, kłębiące się nad wspaniałym miastem - Asgardem - siedzibą Bogów. Jęki i nawoływania potępionych dusz, przyprawiały ją o gęsią skórkę, a głos zamierał. Wszystko było powoli niszczone, przez siły nieczyste. Dostała się tu po śmierci, a czyha na nią zagłada. Strach sparaliżował jej członki. Nie zdolna była do wykonania choćby najmniejszego ruchu. Zamarła widząc jak mroczne stwory, przejmują Asgard. To śmierć, nie raj. Tu wszystko się zmieniło... Valhalla jest inna niż wszystkim się wydawało.


    Łzy z oczu cieknął,
    a oni sieją pożogę i zniszczenie.
    Nikt już nie przetrwa,
    wszyscy zginął.
    Oddadzą życie swe,
    za Thora, za wojowników, za Asgard.
    Obrócą te świetne miasto,
    w perzynę, w nicość.

 
    Kochała,
    lecz on jej odebrał duszę.
    Teraz chciałaby żyć na powrót,
    lecz to niewykonalne.
    Nie umiała tego przewidzieć,
    na próżno walczyła.
    Starała się, próbowała go obronić,
    lecz los zechciał inaczej.
    Odesłał ją,
    a jego zostawił.
    Rozłączył na wieczność,
    a może nawet... na jeszcze dłużej?



*Czkawka*
    Nigdy was nie zapomnę, moje własne przyrzeczenie dudniło mi w głowie. Wciąż siedziałem na wpół nagi, na tej pamiętnej wyspie. Gdzie odebrali mi Szczerbatka i gdzie odebrali mi Astrid. Dwie najważniejsze osoby, odeszły. Czy kiedykolwiek będę mógł się z nimi zobaczyć? Odynie, odpowiedzi mi!
- Przeznaczenie powoli się wypełnia - usłyszałem głos, przepełniony grozą.
- Głosie, dlaczego nie mogę umrzeć by spotkać się z przyjaciółmi? - spytałem, bezsilnie upadając na kolana.
- Czas to tylko złudzenie - odszepnął. Nie no, już mam dosyć tych dziwnych odpowiedzi. Nie można normalnie powiedzieć, dlaczego nie mogę spotkać się z Szczerbatkiem i Astrid. To chore!
- Daj mi wreszcie zobaczyć przyjaciela! - krzyknąłem w stronę burzowych chmur. W oddali usłyszałem grzmoty. Niebo przecięła błyskawica, na chwilę oświetlając wyspę. Deszcz lunął jak z cebra, mocząc mi spodnie do suchej nitki. Ułożyłem się na mokrej ziemi.
- Smoczy Jeźdźcu, Smoczy Jeźdźcu, Smoczy Jeźdźcu - wołanie to krążyło po moim umyśle, wywołując silny ból. Zalewał on całą głowę, przechodząc na szyję, ręce, tułów i nogi. Już nie mogłem wytrzymać we własnym ciele, które tak bardzo domagało się ukojenia. Krzyczałem głośno wyrywając sobie włosy z głowy.
- Proszę przestań! - wrzeszczałem, wijąc się niczym wąż. Dopiero po chwili na umysł spłynęła fala ukojenia i wyzwolenia od bólu. Powoli przeszła na ciało, dając odczucie ulgi. Odetchnąłem głęboko, przecierając spoconą twarz i brązową czuprynę. Z wycieńczenia zamknąłem na chwilkę oczy. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem.

    Obudziło mnie chorobliwe, jaskrawe światło wdzierające się do moich oczu. Leniwie rozwarłem, ciężkie powieki, przyzwyczajając je do ostrego światła. Gdy w pełni mogłem z nich korzystać, spostrzegłem, że leżę w ogromnej klatce. Natychmiastowo, jakby za dotknięciem magicznej różdżki, poderwałem się na równe nogi, nerwowo rozglądając się wokoło. Całe pomieszczenie nie przypominało dobrze mi znanych lochów Drago. To nie Krwawdoń mnie złapał, tylko ktoś kogo nie znam. Ale najważniejsze pytanie brzmi: po co?
    Niespodziewanie coś zastukało o twardą posadzkę. Odwróciłem się w stronę nadbiegającego dźwięku, chcąc zobaczyć kto go wydaje. Niestety owa osoba stała w mroku więźnia i ciężko było ją zauważyć. Poruszyła się lekko, lecz wciąż pozostawała w ukryciu. Nie powiem, ale denerwowało mnie to bardzo.
- Pokaż się! - wrzasnąłem, chwytając kraty oburącz. Zacisnąłem mocno palce na metalu, jakby siłą woli, chcąc go wyłamać. Osoba zaśmiała się szalenie, wychodząc ku światłu. Wzdrygnąłem się, przez jego obskurną i paskudną twarz. Brązowe rozbiegane oczy, co chwile skupiające się na czymś innym. Dość krótko ścięte włosy i duża broda. Przez pół twarzy przechodziły czarne szramy lub tatuaże. Nie wiem trudno było to określić. Wysoka, umięśniona postura i grube ręce.
- Oto ja - odezwał się mężczyzna, stojący na przeciw mnie.
- Kim jesteś? - zapytałem, nie przestając świdrować go wzrokiem. Nie przeszkadzało mi to, że jestem ubrany tylko od pasa w dół. W ogóle.
- Nie chcesz wiedzieć - odparł, krążąc przed moją celą i podśmiechując się raz po raz. Okropnie podnosił mi ciśnienie swoim zachowaniem. Momentami jeszcze bardziej niż Drago. Miałem nieodpartą chęć przywalenia mu w tę krzywą gębę. Tak dawno nie dawałem upustu emocjom, poprzez walkę.
  Brawo, ty to wiesz kiedy sobie przypomnieć!
    Astrid, pomyślałem, czując napierające łzy. Nie mogę dać im swobodnie popłynąć, gdyż to zapewne spisałoby mnie ma straty. Wziąłem głębszy oddech, spoglądając w oczy temu pacanowi. Szalony błysk w jego spojrzeniu, jasno utwierdzał mnie w przekonaniu, że ten oto facet pozbawiony jest, jakichkolwiek zmysłów. Robi wszystko jak chce i jak mu się podoba, nie myśląc nad sensem swych czynów. Standardowy debil.
    Uśmiech nie schodził z jego parszywej mordy. Nic nie powiedział tylko zaśmiał się głośnym, krótkim śmiechem.
- Powiesz mi w końcu kim jesteś, a nie będziesz zachowywał się jak idiota?! - warknąłem, przybierając maskę, stanowczego i siejącego postrach oraz zniszczenie Smoczego Jeźdźca. Lekko uniósł powieki, chichotając. Wkurzony, usiadłem na ziemi, tyłem do niego.
  Dziesięć, dziewięć...
- Dowiesz się w swoim czasie, Smoczy Jeźdźcu - powiedział, rozbawiony udając się do wyjścia. Momentalnie poderwałem się do krat.
  Osiem, siedem, sześć...
- Skąd wiesz kim jestem?! - wrzasnąłem.
- To chyba oczywiste, że wiem kim jesteś. W końcu jesteś bardzo znamy. Udało ci się  wytresować smoka - podszedł do krat.
  Pięć, cztery, trzy...
- I to nie byle jakiego, a Nocną Furię. A gdzie ona jest? - rozejrzał się wkoło, jakby czegoś szukał. Jeszcze chwila i naprawdę mu przywalę.
  Dwa...
- Nie żyje - roześmiał, a we mnie się zagotowało. Nieoczekiwana furia wstąpiła w moje ciało, ochoczo wyrywając się do walki. Sekunda i będzie martwy.
  Jeden... wróciłem...



~*~



mam tylko pół godziny by doszlifować i opublikować jeszcze dzisiaj... udało się...


dziękuję, nawet nie wiecie jakiego mi kopa daliście...


dedykacja dla:
- Chitooge K.,
- Olivi Winslow,
- Anonimów (proszę o podpis, wszystkich)
- Karoliny Grobosz,
- Any H.,
- SmileLife
- Vicky13
- Anonimek #Love#James#Lena
- iza iza,
- Bershka,
- Mileny Kopacz,
- Emily M.,
- Aires.
strasznie Wam dziękuje za poświęcony mi czas na moim blogu, jesteście wspaniali... :*
(jeśli kogoś pominęłam proszę się oto upomnieć w komentarzu)


myślę, że ten rozdział będzie miał taką samą frekwencję jak poprzedni, a może nawet większą? ja nie wiem, ale to wszystko zależy od was...


nawet nie wiecie jak Was kocham :***


~ SuperHero ❤

wtorek, 4 sierpnia 2015

20. Rzeka wspomnień upada.

Soundtrack do rozdziału. Proszę o jego włączenie i życzę miłego czytania :)

    "Ryzyko wojny jest bardzo prawdopodobne. Niebezpieczeństwo wisi w powietrzu. Strzeżcie się, ludzie niedoli, bo już nigdy nie ujrzycie światła"
Te słowa zapisane były czarnymi literami na pobliskiej ścianie. Dosłownie dostałem skrętu w żołądku, od tych dziwnych i przerażających zdań. Jaki to ma związek z ludźmi? I czy to prawda? Dotknąłem ziemi, lecz przeszkodził mi w tym silny ból głowy. Obraz powoli mi się zamazywał, a ja nie wiedziałem co robić. Upadłem na ziemię. Zemdlałem.
    Ocknąwszy się, spostrzegłem, że jestem w swoim ciele, koło mnie jest miecz Drago, Astrid i pada deszcz.
  Chwila... Astrid!
Szybko zerwałem się i pobiegłem do niej. Ubranie miała przemoczone, włosy straciły swój piękny złoty blask, a z jej barku wciąż sączyła się krew. Opuszkami palców, dotknąłem zimnego policzka. Oczy miała otwarte, lecz nie było w nich życia. Tajemniczy niebieski czar w jej spojrzeniu odszedł i ona też. Czując łzy napływające do oczu, przytuliłem chude ciało blondynki do siebie. Była krucha i delikatna jak porcelanowa lalka. Zamknąłem jej powieki, by w spokoju mogła odejść do Thora.
- Astrid... - wyszeptałem cicho, mając nadzieję, że mi odpowie. Niestety słyszałem tylko swój płacz i krople deszczu, które uderzały o drewno, czy metal - ...Astrid Hofferson, najodważniejsza z odważnych. Nikt nie był w stanie jej dorównać i nikt nie będzie. - dodałem, kawałkiem szmatki, ocierając jej mokrą twarz, ręce i nogi. Musiałem ją przygotować, niestety. Musi odejść w spokoju oraz z godnością do samego Odyna. Rozejrzałem się po wyspie i dostrzegłem jaskinię. Tam zaniosłem ciało Astrid, by poczekało na swój pogrzeb. Delikatnie podniosłem ją z ziemi, szczelnie zamykając w swoich ramionach. To nie może się tak skończyć, nie mogę stracić kolejnej osoby, myślałem, dochodząc do jaskini. Przy wejściu położyłem ją, a sam ruszyłem w poszukiwaniu łodzi. Wodziłem wzrokiem po całym morzu, lecz nigdzie nie było ani jednego choć trochę zepsutego statku. Więc w końcu postanowiłem sam zbudować dla niej łódź. Przygotowałem drewno i liny. Nie będzie to idealny statek, a tylko mała łódka, specjalna dla najważniejszej dziewczyny w całym moim krótkim i nędznym życiu.
    Po kilku godzinach pracy łódź była skończona. Ruszyłem więc szukać jakiegoś płótna. Gdy wszystko już było gotowe. Wróciłem po ciało blondynki. Przytulałem ją najmocniej ze wszystkich swoich sił, starając się zapamiętać to uczucie, jakie towarzyszyło mi gdy ją niosłem, byłem tuż obok lub przytulałem. Nie mogę tego zapomnieć, bo to będzie tak jakbym zapomniał jak wyglądała, jak miała na imię, jakiego koloru były jej włosy czy oczy. Nie umiem o niej zapomnieć, nie potrafię i nie chcę! Czy własna śmierć, a potem jej, skłoniły mnie do takich wyznań? Czy normalnie powiedziałbym, że potrzebuje Astrid? Chyba nie, lecz po tym co razem przeszliśmy, raczej nie umiałbym zaprzeczyć. Ona po prostu była w moim życiu od niedawna i tak pozostała. Od tamtego czasu nie uciekała z mojej pamięci, wręcz przeciwnie, myślałem o niej każdego dnia. A gdy wydawało się, że już jest dobrze, wszystko posypało się jak domek z kart. W jednej chwili świat mi się zawalił. Najpierw odejście Szczerbatka, bitwa z Drago, nasza wspólna śmierć. Za dużo tego wszystkiego na raz. Brakuje mi już teraz ich obojgu, lecz nie mogę wrócić do Valhalli. Coś na pewno się dzieje nie dobrego, a ja muszę pomścić dwie najważniejsze dla mnie osoby. Muszę uratować wszystkich, by na końcu spotkać się z przyjacielem. Tęsknię, lecz myśl o kolejnej, zbliżającej się wojnie, wywołuje nadzieję związane z naszym ponownym spotkaniem. Czy już na zawsze pozostaniemy szczęśliwi?
    Położyłem Astrid ostrożnie na ziemi. Była praktycznie naga, więc zdjąłem swoją zieloną tunikę i ją nią okryłem. Kombinezonu musiałem poszukać, gdyż leżał w miejscu bitwy. Lekko zdarłem resztki szmaty jaką miała na sobie i jakimś cudem, starając się nie patrzeć na jej ciało, założyłem na nią kostium. Nie potrzebuję już go, a ona musi godnie zostać pochowana. Gdy była już ubrana, najdelikatniej jak umiałem wziąłem w ręce, jej blond włosy, zaplatając w luźnego warkocza z boku głowy. Nad grzywką zrobiłem mniejszego i wplotłem w większego. Wyglądała jak ósmy cud świata. Była wręcz idealna, zaokrąglona twarz, małe usteczka i nosek. Złote włosy i te oczy. Duże, niebieskie, głębokie i tajemnicze niczym ocean. W tak krótkim czasie jej osoba, totalnie zawróciła mi w głowie. A potem musiała umrzeć. Thorze, dlaczego?! Dlaczego kolejne osoby odchodzą tylko z mojej winy? To niesprawiedliwe, że zawsze jakoś uda mi się przeżyć, a inni oddają swe bezcenne życie za mnie. Nie powinienem już żyć, to pewne, lecz nie daję rady odejść. Oni odeszli, ja zostałem. Podobno wystarczy promyczek dla jednego kroku, więc dlaczego ja nie mogę go uczynić, by nareszcie spotkać się z tymi, których kocham?


*Berk/Narrator*
    Cała wioska obudziła się wypoczęta i jak zwykle, skora do całodniowej pracy. Wikingowie z uśmiechami na ustach, wychodzili z domów, rozmawiali lub w ciszy zabierali się do swoich zajęć. Przyjaźnie machali do siebie z daleka albo po prostu podśpiewywali sobie pod nosem, by umilić choć trochę czas swojej pracy.
    Miejscowa kuźnia już od samego świtu, zajmowana była przez małą grupkę osób. Pyskacz postanowił przeszkolić kilku rekrutów, by mu pomogli. Bądź co bądź robota będzie szła szybciej, a i on będzie miał więcej czasu na ewentualny odpoczynek, choć nawet wzmianka o nim, nie przychodziła do głowy wikingom z Berk.
    Gbur wesoło podrygiwał na zdrowej nodze i wymachiwał toporem, śpiewając kolejną piosnkę. Znudzeni młodzi wikingowie dosłownie odliczali godziny do końca ich tortur. Głos kowala nie był najprzyjemniejszy, a jeszcze słuchanie tego przez cały dzień, było dla nich wystarczającą katorgą. Ziewali tylko przeciągle ostrząc kolejne miecze, topory i naprawiając tarcze oraz przetapiając metal. Ta niesamowicie żmudna praca, dawała im się we znaki. Lubili Pyskacza, ale to, że kazał im pomagać mu w kuźni, przechodziło wszelakie granice.
- Dajcie już spokój - żąchnął, gdy po raz kolejny usłyszał jęk bliźniaków. - Gdybyście nie wyśmiewali się z Czkawki, pewnie byłby tu teraz i mi pomagał, a wy wtedy bawilibyście się czy coś. Jednak gdy nie ma Czkawki, musicie robić to za niego. Sami jesteście temu winni - dodał, wycierając spoconą twarz. Grupka zamilkła, wlepiając wzrok w narzędzia. Było im głupio, bo po części to była ich wina. Do tej pory nie przyznawali się do tego, lecz teraz to całkiem inna sytuacja.
- Przepraszamy - wyszeptał Śledzik, nie podnosząc oczu na Wandala, a reszta dopowiedziała mu, tylko skinieniem głowy. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, na ich reakcję i głośno klasnął w ręce. Wreszcie przyznali się przed sobą, pomyślał, biorąc do ręki skrzywiony miecz. Wikingowie w ciszy zabrali się za resztę broni. Tym razem wszystko robili szybko i sprawnie. W takim tempie skończyli przed zachodem słońca. Gbur był z nich bardzo dumny, odwalili kawał dobrej roboty, a do tego przyznali się, że brakuje tu Czkawki.
    Wandal podniósł się z krzesła, wymieniając młotek w ręce, na szczotkę i zaczesał wąsy. Z uśmiechem podszedł do stojącej przy piecu grupki, którzy czekali, aż wreszcie wyjmą przetopiony metal.
- No już - zakrzyknął, zwracających ich uwagę - idźcie mi do domów - popchnął ich w stronę drzwi.
- Ale chcemy to skończyć - powiedział Mieczyk, zawracając. Kowal chwycił go za koszulę i lekko wypchnął z kuźni.
- Sam to dokończę - odparł, drapiąc się w głowę.
- Dziękujemy - szepnęli chórem, a on tylko udał, że ich kopie protezą.
- Spadajcie - zaśmiał się i odprowadził wzrokiem, powoli oddalając się paczkę. Gdy dokończył przetapiać miecz, zagasił piec i udał się do swojego domu.

    Czwórka dziewiętnastolatków doszła do swoich miejsc zamieszkania. Byli zmęczeni, lecz jak zwykle mieli ochotę by razem spędzić trochę czasu lub zaszaleć. Wybrali się do lasu, nie mówiąc o tym nikomu. To będzie taki niezapominany wypad. Nie wzięli nic ze sobą, tylko podręczne sztylety.
    Raźno ruszyli przed siebie, uważając by nie zbudzić, któregoś z wikingów. Gdy byli po za wioską, śmiało zaczęli rozmawiać i się głośno śmiać. Podśpiewywali przeróżne piosenki, przedrzeźniając Pyskacza. Jednak nie patrzyli gdzie idą, a zmierzali w stronę najstraszniejszych i najmniej odwiedzanych części lasu na Berk. Rzadko kto się tam zapuszczał, ale to tylko z jednego powodu. Smoki.
    Wikingowie wcale o tym nie wiedząc zapuszczali się coraz dalej, w głąb nieodwiedzanych już od wieków części. Nie świadomi na czyi teren trafili, postanowili pobawić się w chowanego. Niewinna zabawa przypominająca im stare dobre czasy, gdy byli jeszcze malutkimi dziećmi. W mig rozproszyli się, a Mieczyk został wybrany na szukającego. Błądził tak szukając swoich przyjaciół, aż w końcu zobaczył ogromną dziurę w ziemi. Bez najmniejszego namysłu skoczył w nią, z nadzieją, że znajdzie Sączysmarka lub Szpadkę. W dole było ciemno i zimno. A wchodząc w kolejne korytarze, spostrzegł, że nie tylko on znajduje się w tej podziemnej jaskini. Tuż obok niego znikąd pojawiła się Paraliżująca Otchłań (smok podobny do Szeptozgona, ale paraliżuje ofiarę/wymyślony przeze mnie). Zanim zdążył zawołać przyjaciół, paraliż ogarnął całe jego ciało, uniemożliwiając jakąkolwiek drogę ucieczki. Nie miał najmniejszych szans na przeżycie. To koniec, pomyślał, gdy smok miał go na wyciągnięcie ręki.


*Czkawka*
    Łzy wciąż spływały mi po policzkach, lądując na martwym ciele Hofferson. Przytuliłem ją najmocniej na świecie, nie chcąc by mnie opuściła.
- Astrid, nie zostawiaj mnie - szepnąłem, patrząc na jej chudą, bladą twarz. - To nie może się tak skończyć. To ja powinienem umrzeć, a nie ty - schowałem twarz w jej klatce piersiowej, nasłuchując czy przypadkiem jej serce nie bije. Niestety słyszałem tylko deszcz i nic więcej. Niespodziewanie przed nami rozbłysło jaskrawe światło. Z tego promyku wyszła przepiękna kobieta. Miała brązowe oczy i złociste blond włosy.
- Smoczy Jeźdźcu - rozległ się jej głos.
- Kim jesteś? - spytałem, nie odrywając wzroku od Hofferson.
- Jestem Olse, strażniczka Valhalli, jedna z Walkirii samego Odyna - przedstawiła się, lekko dygając na prawej nodze. Popatrzyłem na nią, a po twarzy znów popłynęła słona ciecz.
- Nie jestem Smoczym Jeźdźcem - rzuciłem. Zaśmiała się lekko, a jej zielono-niebiesko-złota szata zakołysała się delikatnie. - Z czego się śmiejesz? - zdenerwowałem się jej zachowaniem. Dla mnie to okropna chwila. Chciałbym w spokoju pochować Astrid, a nie słuchać jakiejś Walkirii.
- Jesteś Smoczym Jeźdźcem - odparła rozbawiona.
- Nie jestem. Jak mam być Smoczy Jeźdźcem, skoro nie mam przy sobie najlepszego przyjaciela? On odszedł i mnie zostawił, przeze mnie umarł, a ja nie mogę go spotkać i zostaję wysłany na ziemie. Nie chce już żyć, rozumiesz?! - wykrzyczałem to wszystko co mi leżało na sercu. Oparłem bezsilnie głowę na ciele blondynki, wtulając się w nią. Była chłodna, co przynosiło mi ukojenie. Czekałem na odpowiedź Olse.
- Smoczym Jeźdźcem byłeś zawsze i nigdy nie przestaniesz nim być - odpowiedziała, kładąc mi rękę na ramieniu. Uśmiechnęła się, a po chwili zniknęła tak szybko, jak się ukazała. Nie wiedziałem co to w ogóle było za spotkanie.
- Och Astrid... - mruknąłem, biorąc na ręce jej kruche ciało. Delikatnie położyłem ją na łódce. Dotknąłem jej zimnego policzka, zamykając oczy. Samotne łzy powędrowały przez moją twarz i spadły na rany blondynki. Przytuliłem się do jej włosów.
- Gdybym wiedział wcześniej, nigdy bym to tego nie dopuścił - ledwo co mogłem mówić. Wszystkie słowa sprawiały mi niemiłosierny ból. Wiedziałem, że muszę się z nią pożegnać, ale pragnąłem tego w ogóle nie robić. Nie chcę by mnie opuściła, bo to znaczy, że wszystko się skończyło. Nie ma już nic, ani jej ślicznego głosu, ani niesamowitego spojrzenia. Umarła, odeszła. Zostawiła mnie, rodzinę, przyjaciół i plemię. Nie zasługiwała na taką śmierć. Oddała życie swe by mnie ratować, a ja? Nie potrafię zrobić tego samego dla niej, dla nich. Byłem najgorszym człowiekiem na ziemi. Z mojej winy odeszły do Thora dwie najważniejsze osoby. Odynie, błagam, pozwól mi iść za nimi.
    Gdy nadeszła ta ostateczna chwila pożegnania, załamałem się. Nie było teraz żadnej osoby, która umiałaby mnie wesprzeć, pomóc. Gdy Szczerbatek umierał była ze mną Astrid, a gdy Astrid odchodzi nie ma już nikogo. Zostałem tylko ja.
    Ostatni raz uścisnąłem jej ciało. Lewą ręką przejechałem po jej ciele, mając nadzieję, ze kiedyś jeszcze je zobaczę. Serce rozrywało mi się na kawałki, wiedząc, że już do mnie nie wróci. Ale postanowiłem być silny, dla niej, dla Szczerbatka, dla samego siebie. Pochyliłem się nad jej twarzą, lekko muskając jej wargi. Były zimne, ale nie chciałem przerywać tego pocałunku. Pomagał mi przezwyciężyć smutek i żal. To tak jakby duch Astrid mi pomógł. Przez jeden, wspaniały pocałunek.
    Oderwałem się od niej, schodząc na ląd. Zanim puściłem łódź w pełny ocean, przygotowałem sobie niewielkie ognisko i strzałę. Po niespełna kilku minutach, silno odepchnąłem mały statek z blondynką. Wdrapałem się na klif, z którego dobrze widziałem wolno oddalającą się łódź z Hofferson. Znów ten sam ból, pomyślałem, przypominając sobie pogrzeb Mordki. Odetchnąłem i wziąłem do ręki strzałę.
- Nie byłem nigdy idealny, nienawidziłem cię z całego serca, szczerze chciałem już nigdy cię nie zobaczyć. Lecz teraz w przeciągu tych dwóch lat nie potrafię przestać o tobie myśleć. Byłaś, jesteś i będziesz dla mnie bardzo ważna. Nie umiem teraz stwierdzić czy naprawdę cię kocham, czy tylko uważam za przyjaciółkę. Byłaś obok mnie w trudnych chwilach, wspierałaś, pomagałaś i pocieszałaś. Przytuliłaś gdy było trzeba i uśmiechnęłaś się. Niestety już więcej tego nie zrobisz, a to tylko z mojej głupoty. Gdybym nie uciekł z Berk, gdybym nie zostawił cię u Drago, gdybym od razu zabrał cię do domu, dalej byś żyła... Wybacz mi, Astrid - powiedziałem, zapalając strzałę i wysyłając ją głęboko w ocean, gdzie trafiła prosto pod blondynkę. Łódź w mig zajęła się ogniem i znikała mi z oczu w gęstej mgle. Podszedłem do krawędzi klifu, z rozdartym sercem wpatrując się w morze, usilnie zatrzymując obraz jej twarzy, ciała w głowie. Po moim policzku spłynęła pojedyncza, samotna łza.
- Jesteś wiatrem, jesteś wodą, jesteś słońcem, jesteś sobą - będziesz kawałkiem mojego życia już do końca...


~*~


Myślę, że choć trochę tęskniliście, ale już powracam z rozdziałem. 
(chyba się zaraz popłaczę przez ten rozdział)

Dedykuję go: 
- SmileLife - Zapraszam na jej blogi: jeden i drugi
- Chitooge K. - I tu też: blog
Dziewczyny dziękuję za wsparcie i pomoc. Kocham Was <3 

Mam ogłoszenie do moich czytelników:
Ci, którzy nie skomentowali mojego bloga ani razu zmuszą mnie do tego, żeby blog był tylko dla osób, które zaproszę! Niestety jest dużo osób, które czyta no bo ej, skąd byłoby tyle wyświetleń, a nie komentuje. Ten blog wyznaje zasadę: Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! Więc ci, którzy nie skomentują tego rozdziału, potem nie będą mieli już szansy na przeczytanie go ani dalszych rozdziałów. Czas na komentowanie (tego rozdziału) macie do 11 sierpnia, potem blog będzie tylko dla zaproszonych. No chyba, że ten post skomentuje więcej jak 10 osób to blog będzie funkcjonował tak jak dotychczas. :) 

thanks you very much guys and I love yoou <3 

~ SuperHero *.*