"Poczucie bezpieczeństwa oddane.
Strach o los zanikł. Spokój rozlewa się po dolinie. Nie ma już zziębniętej
niepewności. Blask księżyca na burtę spada"
Mocno trzymałem Astrid w ramionach, dopóki szloch nie
przestał, wstrząsać jej ciałem. Była zdruzgotana, smutna, wypruta z pewności
siebie i tej niespotykanej radości, która pokrzepiała innych. Cały czas
kurczowo zaciskała drobne palce na mojej koszuli, wtulając głowę w mój tors.
Nie wiedziałem dokąd zmierza oraz dlaczego jest ubrana, tak inaczej. Ale
jeszcze bardziej dziwiło mnie to, że te ciuchy podobne były do tych, które
nosiły kobiety na wyspie Berserków. Co ona miałaby tam robić? Czyżby kogoś
odwiedzała? Ale przecież nikt z Berk nie ma tam rodziny. Chyba, że…
Odsunąłem na kilka
centymetrów twarz Hofferson od siebie, żeby zadać jej to jedno pytanie.
Przeczuwałem najgorsze, nawet bałem się odpowiedzi, bo jeśli to prawda, ona nie
zasługuje na takie życie. Patrzyła na mnie zaszklonymi oczyma, w których czaił
się strach i bezradność. Nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Na jej miejscu,
raczej nikt by mnie wiedział.
- Czemu tam płyniesz? – zapytałem cicho, bo wiedziałem, że
nie ma, co owijać w bawełnę. Doskonale wiedziała, o co może mi chodzić. Trochę
zwiedziłem tego świata, widziałem naprawdę dużo rzeczy. Mogła się spodziewać,
że zrozumiem to, co potrzebne do tej układanki. Jednakże nie chciałem mówić o
tym tak wprost.
Przetarła dłonią
oczy, przez co się zaczerwieniły. Pociągnęła nosem, wycierając narząd węchu.
Ręce położyła wzdłuż moich rąk, podtrzymując się. Odwróciła wzrok na prawą
burtę, przyglądając się granatowym falom, uderzającym o łódź. Po chwili wróciła
niebieskim spojrzeniem w moją stronę, szybko i pewnie wyswobadzając się w
lekkiego uścisku. Odeszła kilka kroków w bok, do steru.
- Bo muszę – rzuciła z taką oschłością w głosie, jakby to
było coś nadzwyczajnego. Nie potrafiła się przemóc, żeby nie musieć chować
swych uczuć, za maską obojętności i niezachwianej powagi. Mogłaby spokojnie
otworzyć się, przekazać prawdziwe emocje, które nią targały. Jednak wolała
wszystko stłumić w sobie, choć przed kilkoma minutami, wyglądało to całkiem
inaczej. Mimo tego, w oczach tkwiła cała prawda.
Westchnąłem,
kręcąc głową. Spojrzałem na Szczerbatka, który wyglądał jakby chciał się rzucić
na dziewczynę. Niecierpliwie ruszał ogonem, chcąc pobiec do blondynki.
Przelotnie uśmiechnąłem się na jego zabawną minę i ruszyłem w jego kierunku.
Spokojnie przeszedłem dzielący nas dystans oraz bezgłośnie wskoczyłem na
grzbiet przyjaciela. Smok posłał mi zawiedzione spojrzenie, bo wolałby zostać,
lecz powiedziałem mu na ucho, że to tylko część mojego planu. Zadowolony,
oblizał śnieżnobiałe zęby.
- Trudno, że tak musisz – wyszeptałem bez cienia wyrazu
– Lecimy Mordko – dotknąłem Szczerbatka
w bok, a on przyszykował skrzydła do wzbicia się w powietrze. Spiął odpowiednio
mięśnie łap, żeby mieć wystarczająco siły, by skoczyć, nie robiąc przy tym
żadnego hałasu.
Blondynka stała
przy sterze, nawet nie mrugnąwszy, dlatego, żeby udawać, że nie oczekiwałem, aż
Astrid powie, żebym został, naprawdę wzbiliśmy się cicho, szybując w stronę
nieba. Obróciłem się do tyłu, widząc jak Hofferson zatkała sobie usta ręką i
szlochała, opierając się na sterze. Zrobiło mi się jej żal, jednak nie miałem zamiaru się jej naprzykrzać. Sądząc
po jej zachowaniu, wiedziałem już wszystko, dlatego pokierowałem Szczerbatka w
całkiem innym kierunku. Na zachód.
Lecieliśmy szybko,
choć wiedziałem, że droga zajmie nam niecałą godzinę. Mimo wszystko, wolałem
być tam jak najprędzej, żeby udało się jeszcze to odkręcić. Nie wiedzą, w co ją
pakują. Dlatego muszę działać. Muszę ją ochronić. Przecząc temu, w co sam
wierzyłem, postanowiłem to jednak zrobić. Bo obiecałem chronić, obiecałem być
oparciem dla mojej wyspy. Choć to niedorzeczne, miałem pewne powinności. Nie
mogłem ot tak pozwolić, żeby bezpowrotnie zniszczyli jej całe życie.
Niedługo potem
ujrzeliśmy górującą wyspę, pośród otaczającej ją mgły i chmur. Wznosiła się nad
ciemnym, prawie, że czarnym oceanem, zaznaczając swe kontury na niebie, które
schowało wszystkie gwiazdy, a jedynym oświetleniem był księżyc, od czasu do
czasu, wychylający się zza potężnych obłoków, zwiastujących burzę. Raz po raz
dało się słyszeć odgłos przytłumionego grzmotu, który roztaczał swe echo,
daleko po za krawędź widnokręgu. Pojedyncza, poszarpana, mieniąca się srebrem,
błyskawica przecięła północą część nieba, a krańce wyspy, oświetlił
kilkusekundowy blask. Czerwono-złoty ogień w strażniczych wieżach, migotał
wściekle pod wpływem, szalejącego, niezwykle chłodne powiewu wiatru. Ponownie
wygięty piorun, oślepiający błysk i potężny grzmot, wstrząsający ubitą skalną
formą wyspy. Wody oceanu zaszumiały groźnie, miotając się na wszystkie możliwe
strony. Bałwany piętrzyły się, zderzając ze sobą, a zacinający deszcz uderzał w
tworzące się fale. Sztorm zapowiadał się naprawdę przerażający.
Żeby tylko burza nie dosięgła Astrid i jej
łodzi, pomyślałem przez chwilę, jednak na nowo zająłem się unikaniem
strzelających błyskawic. Zręcznie omijaliśmy pioruny, chociaż i tak, byłem
przemoczony do suchej nitki. Koszula nieprzyjemnie przykleiła mi się do ciała,
powodując jeszcze więcej zimna, choć przywykłem do mrozu. Szczerbatkowi również
to nie odpowiadało, więc przyśpieszył, lądując na jednej półce skalnej, po
wschodniej stronie. Musieliśmy dostać się jakimś sposobem do Twierdzy
niezauważeni, bo nie będzie ciekawej niespodzianki. A przecież wiadomo, że do
domu nie mogę wracać ot tak sobie, a tylko zrobić – wejście smoka.
*Berk/Narrator*
Stoik ogarnął
jeszcze wzrokiem wyspę, po czym spokojnie wszedł do domu. Zaryglował ciężkie,
dębowe drzwi, oddychając z ulgą. Zdjął swój hełm, który na co dzień nosił i
zawiesił na jednym z wieszaków, przy suficie. Przetarł twarz masywną dłonią,
dokładając kilka drew do żarzącego się paleniska. Nalał wody do garnka,
zawieszonego nad ogniem, czekając, aż woda będzie gotowa, by mógł zrobić sobie
napar z ziół od Gothi. Usiadł wygodnie na swoim ręcznie rzeźbionym fotelu,
zamykając oczy i rozkoszując się odgłosem trzaskających drew w ognisku.
W jego domu
panowała błoga cisza. Jednak po sekundzie otworzył szeroko oczy, spoglądając na
schody, prowadzące na górę.
- Zejdź… – zaczął, lecz zamilkł, zdając sobie sprawę, że
jego syna nie ma w domu. Nie ma już od siedmiu lat. Smętnie spuścił głowę, podpierając
się ręką. Czasami doskwierało mu to, że w domu jest zupełnie cicho. Że nie
słyszy stukotu butów Czkawki na schodach. Że nie słyszy kolejnych zdań o
różnych smokach ze Smoczego Podręcznika, który jego syn, lubił czytać
wieczorami. Że nikt na niego nie czeka w chacie, gdy wróci zmęczony po całym
dniu pracy. Że spożywa każdy posiłek w samotności. Każdą sekundę, minutę,
godzinę, dni, miesiące, lata. Bez swojego jedynego syna, bo go odtrącił na
własne życzenie, bo mu nie pasował, bo mu zawadzał, bo był dla niego wstydem i
hańbą.
- Jestem beznadziejny – szepnął do siebie – wybacz Val –
wzniósł oczy ku górze, a w po policzku stoczyła mu się jedna, maleńka łza.
Gdy zdążył nalać
sobie wody do glinianego kubka, drzwi jego domu otworzyły się z hukiem, a w
nich stanął Walery, ojciec bliźniąt. Otarł pot z czoła, przytrzymując się
dłonią o futrynę. Wyglądał na niesamowicie zmęczonego. Oddychał bardzo ciężko,
sapiąc co chwilę. Stoik poderwał się z krzesła, przyglądając się wikingowi.
- Stoiku – zaczął, wyprostowawszy się – ktoś chce się z tobą
rozmawiać – wyjaśnił, otrzepując kurz z swego ubrania. Wódz zmarszczył czoło.
Nie przypomniał sobie, by ktokolwiek prosił go o spotkanie. Wydawało mu się to
bardzo dziwne.
- Kto? – zapytał, ubierając hełm. Postanowił jednak iść
zobaczyć, kto pragnie odbyć z nim rozmowę. Ciekawiło go również to, że
niespodziewany gość zjawił się o tak późnej porze.
- Nie powiedział kim jest, ale wygląda dość przerażająco –
Walery ostentacyjnie wzdrygnął się, pokazując na Twierdzę. Haddock dojrzał na
szyi Thorston'a ślad po otarciu. Wyglądało, na co najmniej zrobione przed
kilkoma minutami. Czyżby owy gość mógłby zrobić coś jednemu z jego ludzi? –
Jest w Wielkiej Hali. Nalega byś przyszedł. Potrafi grozić – pokiwał głową,
potęgując swą wypowiedź i jednoznacznie przejechał dłonią po szyi, dając
rudobrodemu podstawy, że spotka się z jakimś potężnym wojownikiem.
Pobiegł czym
prędzej do Twierdzy, otwierając na oścież wielkie wrota. W pomieszczeniu nie
było nikogo, oprócz niespodziewanego gościa. Siedział on na krześle, mniej
więcej po środku sali. Haddock wszedł spokojnie, zamykając szczelnie drzwi,
gdyż Walery uświadomił go, iż rozmówca chce na osobności porozmawiać z wodzem
Berk. Stoik to uszanował, więc po zaryglowaniu wrót, wszedł w głąb
pomieszczenia.
Młody wojownik
siedział w zupełnym mroku, a świeca ustawiona na stole, rzucała nikłe światło.
W cieniu błyszczało zielone spojrzenie, którego Stoik zaczął się nawet obawiać.
Jednak jak przystało na wodza, szedł dzielnie, starając się rozpoznać osobę,
siedzącą naprzeciw niego. W odległości około siedemdziesięciu metrów od
wikinga, stało krzesło przygotowane dla Haddock'a, więc wódz po dotarciu,
usiadł na nim.
Gość wyprostował
się, a w mroku mignęła jeszcze jedna para zielonych oczu. Na wysokości twarzy
owej osoby, błysnęło fioletowe światło, utworzone z paszczy smoka. Stoik
natychmiast przeraził się i wyjął swój miecz, mierząc w przybysza i jego
zwierzę. Już wiedział kto go odwiedził. Dziwiło go tylko, po co wrócił i
dlaczego tak bardzo zależało mu na rozmowie z nim?
Chłopak uśmiechnął
się po nosem, wstrzymując Stoika ręką. Oniemiały wódz usiadł ponownie, na co
jeździec tylko podrapał mordkę Nocnej Furii. Gad mruknął radośnie, dalej
oświetlając twarz swego przyjaciela i dystans jaki dzielił bruneta z
rudobrodym. Haddock schował miecz do pochwy zawieszonej przy pasie,
przyglądając się uważnie Smoczemu Jeźdźcy. Nie miał on swojego hełmu, który
zawsze nosił, więc wódz Berk po raz pierwszy widział jego twarz.
Kasztanowo-rdzawa burza włosów, szczupła twarz, zielone spojrzenie. Spojrzenie,
w którym czaiła się siła, odwaga, tajemniczość i postrach oraz niezwykła
pewność siebie.
- Czego tu chcesz? – zapytał wreszcie Stoik, opierając się
łokciem na kolanie. Zmarszczył czoło, tak jak zawsze, gdy kogoś przesłuchiwał.
Tymczasem nie było to przesłuchanie, a rozmowa, ważąca losy Berk, jak i całego
Archipelagu. Brunet wbił w wikinga stalowe spojrzenie, ani razu nie uciekając
wzrokiem. Czekał, aż Ważki odwróci wzrok.
- Przybyłem tu w ważnej sprawie – przemówił, odpowiednio
modelując głosem. Bądź co bądź, rozmawiał z własnym ojcem. Nie mógł tak
bezmyślnie się zdradzić, zważywszy na fakt, iż postanowił nie ubierać hełmu. To
i tak było wystarczające ryzyko, ale szczerze powiedziawszy chciał sprawdzić Stoika.
Czy wódz byłby w stanie go poznać, po siedmiu latach?
- Jakiej?
- Właśnie do tego zmierzam – odparł, ani na chwilę nie tracą
niespotykanej radości, jaka w nim tkwiła. Napawał się tym, że rozmawia ze
Stoikiem Ważkim. Z nieudolnym ojcem, który traktował go jak śmiecia, jak
bezwartościową rzecz, którą można było wyrzucić do kosza – Jeśli mnie słuch nie
myli, ani moje źródła informacyjne, Berk, czyli ty, zawiązałeś sojusz z
Berserkami, tak? – uniósł pytająco brew, nachylając się odrobinę do przodu.
- A, co ci do tego? – spytał z wyrzutem, podnosząc ton głosu
– Jak mniemam, nie mieszkasz na tej wyspie, nie jest ci to do niczego
potrzebne. W ogóle, jak możesz mieć czelność przychodzić tu i prosić o rozmowę,
prawie zabijając jednego z moich ludzi? Nie masz za grosz wstydu? Byłeś moim
więźniem, uciekłeś, a teraz jak gdyby nigdy nic, przylatujesz na moją wyspę,
wtrącając się do sprawach, które w najmniejszym stopniu cię nie dotyczą?! – zagrzmiał,
ani na chwilę nie przestając mówić. Jego słowa były jak sztylety wymierzone w
młodego Jeźdźca. Ale on sobie nic z tego nie robił. Miał cel. Przyleciał, żeby
ją uratować. Nie odejdzie, dopóki nie będzie pewny, że blondynka spokojnie
wróci do swojego domu. Innego wyjścia nie miał i nie stawiał przed sobą.
- Dotyczącą mnie jeszcze bardziej niż ci się wydaje – odparł
spokojnie, dziwiąc Haddock'a tym, że nie traci zimnej krwi. Rudobrodemu
praktycznie puściły nerwy, był na skraju wariactwa, a to tylko przez znakomite
opanowanie Smoczego Jeźdźca. Co jak co, ale tego nie można było mu zarzucić.
Chłopak potrafił opanować się w każdej sytuacji – Przechodząc do sedna rzeczy,
bo śpieszy mi się. Macie ten sojusz, tak czy nie? – warknął mniej przyjaźnie
niż przed chwilą, starając się naciskać na wikinga. Musiał go jakoś przekonać
do zmiany planów. Nawet jeśli, by oznaczało to wojnę z Berserkami. On się tego
podejmie, bez względu na miejsce i czas. Będzie gotowy walczyć w każdej chwili,
ale tylko, żeby nie niszczyli jej życia. Bo ona zasługiwała na taki los
najmniej ze wszystkich.
- Jeśli mamy, to i tak, co ci do tego? Po, co ci to
wiedzieć? – odpowiedział, zniżając z tonu. Wziął głębszy oddech, wyraźnie się uspokajając.
- Nie podoba mi się to, że z góry skazałeś młodą Hofferson
na takie życie – wytłumaczył, kładąc dłoń na karku. Szczerbatek ułożył się
wygodnie pod jego stopami, wciąż oświetlając pomieszczenie. Stoik jakby
zapomniał, że smok znajduje się niedaleko niego, co nie przeszkadzało Nocnej
Furii, który przeważnie lubił być w centrum zainteresowania.
- Skąd wiesz?
- Thorze, mam swoje dojścia! – wypuścił powietrze z ust,
wznosząc ręce do góry. Ceremonialnie opadł na krzesło, wychylając do tyłu
głowę. Powoli nudziła go ta rozmowa, ale musiał wiedzieć. Musiał go przekonać.
- Nie skazałem jej. To jej rodzice zgodzili się, gdy
zaproponowałem taki układ. Nie mieli nic przeciwko temu, więc ja nie musiałem
pytać innych – wyjaśnił Haddock, przeczesując palcami bujną brodę. Zdjął swój
wielki hełm, kładąc obok krzesła, albowiem spodziewał się, że ta rozmowa nie
skończy się tak szybko. Poprawił się, wygodniej usadawiając się na stołku.
Brunet wstał,
przechadzając się kilka kroków w mrok. Przyłożył dłoń do podbródka, niczym
prawdziwy filozof i myślał nad całą sprawą. Nie miał jeszcze idealnego planu,
co do przekonania Stoika, ale musiał wierzyć, że w miarę szybko, uda mu się coś
wymyśleć. Wiedział, że Ważki to jeden z najbardziej upartych ludzi na świecie.
Będzie musiał użyć niesamowitych argumentów, skoro będzie chciał go przekonać,
co do swoich racji.
- Więc myślałeś o różnych kandydatkach? – zapytał, nie
odwracając się. Jego głos przesycony był bezradnością, lecz starał się ukryć ją
pod maską obojętności – Nie tylko o Hofferson?
- Prawdę mówiąc, ona była pierwsza jaka przyszła mi na myśl
– powiedział cicho rudobrody, jakby wstydząc się tego, co mówił – Na dodatek,
gdy szedłem do domu po przypłynięciu z Narady, wpadłem na Astrid. Od razu
wydawała mi się odpowiednia, choć miała dwanaście lat – Chłopak zamyślił się,
lecz wskazał ręką, by wojownik kontynuował – Przekonałem Dagura, żeby zgodził
się ożenić, z którąś z naszych, dopiero gdy ona ukończy dwadzieścia lat. Nie
miałem zamiaru wysyłać nikogo, kto byłby za młody. Szczerze powiedziawszy,
miałem dwie opcje rozejmu, w zasadzie trzy. Uzależnienie Berk od władzy Dagura,
małżeństwo lub wojna. Nie mogłem ryzykować, dlatego zgodziłem się na zawarcie
małżeństwa pomiędzy naszymi klanami – wyjawił mu wszystko, czekając na jego
reakcję.
Usłyszał tylko
ironiczny śmiech.
- A myślałem, że kto jak kto, ale ty, Stoik Ważki, jesteś
mniej naiwny i bardziej rozumny od tych wszystkich osób, które znam – Jeździec
prawie krztusił się śmiechem, przez co do reszty zdziwił wikinga swoim
zachowaniem, a nawet Szczerbatka, który przypatrywał mu się dziwnym wzrokiem,
jakby jego jeździec do reszty oszalał – Dagur nawet, gdy dojdzie do małżeństwa,
może sobie was zaatakować – powiedział, gdy się nieco uspokoił. Odwrócił się
powtórnie do wodza Berk, zajmując swoje miejsce.
- Będzie nas obowiązywać sojusz, a on nie będzie miał prawa
zbliżyć się do Berk – bronił się Stoik, dając brunetowi jeszcze większy powód
do śmiechu.
- On ma w dupie wasz sojusz – rzucił, grzebiąc w torbie,
zawieszonej u boku Nocnej Furii. Wyjął z niej zwinięty papier w rulon –
Przecież to Dagur! Myślałem, że ty, to go znasz! – przechylił głowę w stronę
wojownika, uśmiechając się pod nosem. Naprawdę miał się z czego śmiać, bo nie
spodziewał się, że jego ojciec jest, aż tak bardzo naiwny i lekkomyślny. Będzie jeszcze prościej niż myślałem, przemknęło
mu przez myśl, kiedy pisał skrzywionym węglem na papierze.
- Więc, co mam zrobić, Smoczy Jeźdźcu, skoro jesteś taki
pewny, że Dagur mimo sojuszu zaatakuje naszą wyspę?
- Nie chodzi mu tylko o waszą wyspę. Jemu chodzi o cały
Północny Archipelag – odparł, twardo patrząc mu w oczy – A Astrid powinna
wrócić do domu. Nie będzie tam bezpieczna.
- Po, co miałby atakować cały Archipelag? Ze wszystkimi nie
da sobie rady. Wszyscy jesteśmy dla
niego zbyt silni – powiedział, dumnie wypinając pierś do przodu – A jeśli
chodzi o Astrid, to ona i tak się już z tym pogodziła. Jest dumna, że może
ochronić swój dom od wojny – dodał, machając ręką, jakby chciał pokazać to
wszystko, co ochroni blondynka.
- Nie byłbym tego, taki pewien. Dagur bez problemu was
załatwi. Ale żeby później nie było, że nie ostrzegałem – mruknął Jeździec,
trącając smoka w ucho – Czas na nas, Mordko.
- Hola, teraz nie możesz stąd odejść! – krzyknął na niego –
Jeśli już tu jesteś, zostajesz bo jesteś wrogiem Berk!
Jeździec popatrzył
na niego tylko z politowaniem, wsiadając na gotowego do lotu, smoka.
- Naprawdę myślisz, że się ciebie boję? – zapytał, kierując
się do wrót Twierdzy – A i jeszcze jedno. Jeżeli wasza łódź nie wróci na wyspę
w ekspresowym tempie, osobiście przyjdę i ci rozwalę tę twoją Berk. Kamień po
kamieniu – warknął zgryźliwe, nabierając złości w sobie, co do takiego błahego
podejścia do sprawy, ze strony Stoika. Nawet Astrid bez niczego potrafi skazać
na małżeństwo z Szalonym. A to było już ponad wszystko – I żebyś był pewien. Osobiście
tego dopilnuję.
Klepnął smoka w
bok, natychmiast startując. W chmurach krzyczał, wyklinając imię Stoika. Myślałem, że mi się uda, pomyślał z
goryczą. Chciał ją uratować, za wszelką cenę. Niestety Bogowie obrali inny kierunek
tej sprawy.
Nie było już
szansy, nie było odwrotu.
~*~
~ SuperHero *.*