"Bardzo bym chciał, żeby móc się z kimś zamienić. Odejść,
skryć się, schronić w cieniu kogoś innego. Ale, co zrobić skoro nikt nie może
mi tego dać?"
Wlecieliśmy w tunele rozciągające się pod całą Berk. To był
dobry sposób na niewszczynanie niepotrzebnego alarmu w wiosce. Postanowiłem, że
skieruję się prosto do domu wodza. Muszę z nim pomówić sam na sam, choć wątpię,
że będzie chciał mnie posłuchać. Oczywiście mogę wziąć jakiegoś zakładnika, ale
to nie w moim stylu, tak załatwiać sprawy. Wolę, żeby zgodził się tylko na
podstawie moich słów.
Szczerbatek poruszył zabawnie uszami,
nadstawiając je, by mógł sprawdzić czy ktoś nie kręci się po tunelach nocą. Po
wstępnych oględzinach ruszyliśmy spokojnym krokiem pierwszym lepszym wejściem,
których było kilka. Szliśmy powoli uważając na przeróżne formy skalne, ukryte
na każdym kroku. W miarę posuwania się naprzód usłyszeliśmy jakby szum wody.
Zaciekawieni, pośpiesznie pobiegliśmy w tamtym kierunku.
Po kilku minutach dojrzeliśmy wodę
wpływającą do środka jaskini. Utworzyło się wybrzeże w kształcie półokręgu, do
którego spokojnie można było podpłynąć od zachodniej strony oceanu. Po chwili
usłyszeliśmy głosy, więc czym prędzej czmychnęliśmy za pomarańczowe skały,
które znajdowały się w bezpiecznej odległości od naturalnej przystani.
Wychyliłem głowę zza głazu.
- Materiały ułóżcie wzdłuż ściany i aż do końca tunelu.
Wyspa pójdzie z dymem jak nic.
Bez niczego rozpoznałem do kogo należał ten
głos. Hodwig Tumalor – zastępca i prawa ręka Drago oraz najwierniejszy człowiek
w szeregach Krwawdonia. Drago nikomu tak nie ufa jak swojemu najlepszemu
wojownikowi i generałowi. On zajmuje się tym, czego nie zrobi Krwawdoń, dowodzi
swoją własną elitarną jednostką wojskową i często torturował mnie zamiast Drago.
Zbyt często do mnie nie mówił, ale ten zimny, oschły z odrobiną chrypki, głos,
zawsze bym poznał.
Popatrzyłem na
Szczerbatka, który przeraził się słowami Hodwiga. Ja również byłem nimi
wstrząśnięty, no bo dlaczego Drago zamierzał wysadzić całą wyspę, skoro to mnie
chciał zabić? Może będzie chciał mnie zaszantażować zniszczeniem całej Berk? W
sumie każda możliwość jest dobra, ale nie godzę się na zniszczenie, Odynowi
ducha winnej, wyspy. Przecież nikt nie zdążyłby ewakuować się na czas.
Przecież…
Odgoniłem wszelkie mroczne scenariusze
dotyczące przyszłości Berk i kiwnąłem na przyjaciela. Po cichu wzbiliśmy się w
powietrze, szybując jednym tunelem. Miałem nadzieję, że zaprowadzi mnie w
okolice domu wodza, żebym mógł jak najszybciej z nim porozmawiać o zbliżającej
się bitwie, która miała bardzo kluczowe znaczenie w nadchodzącej przyszłości
całego Archipelagu, jak i wszystkich żyjących smoków.
Po kilku minutach
dojrzałem błyszczące światło, które nabierało większego kształtu, w miarę
naszego szybkiego szybowania. Gdy wylecieliśmy z tunelu, rozejrzałem się
badawczo i z przykrością stwierdziłem, że znajdowaliśmy się gdzieś wysoko,
ponad całą osadą. W wielkiej skale była dziura, dzięki której mogliśmy się
wydostać, ale byliśmy na pewno daleko do domu wodza. Przez to, że było jeszcze
stosunkowo ciemno, wyskoczyliśmy z dziury i poszybowaliśmy w stronę szczytu
skały. Jak się okazało po chwili, na szycie był doskonale mi znany dom starej
wieszczki, Gothi.
Wylądowałem cicho
obok domu, tak by nie obudzić śpiącej lekarki. Zszedłem ze smoka, odwracając
się w stronę granatowego morza. Było ciche i spokojne, jakby w ogóle nie
spodziewało się tej bitwy, która miała nadejść niebawem. Jakby nie czuło tego,
że popłynie po nim pełno palących się jasnym ogniem, łodzi z ludzkimi ciałami,
które będą musiały przeprawić się do Valhalli. Patrzyłem realistycznie na tę
wojnę i wiedziałem, że nie obejdzie się bez ofiar. Czy to w szeregach Drago,
czy też Wandali. Każdy poniesie jakąś cenę, niezależnie od wyniku. Taki był już
los każdej z wojen. Ktoś przegra, ktoś wygra, ale każda ze stron będzie musiała
zapłacić własnym życiem lub zdrowiem. Nie dało się uniknąć przeznaczenia.
Chłód przewiał moje
ubrania, a także przyniósł cichy szept.
- Czy, to naprawdę, ty?
Spodziewałem się
tego, że jednak postanowi ze mną porozmawiać. W końcu to była stara,
doświadczona szamanka. Tylko dziwiłem się, że zrobiła z naszego spotkania, aż
takie wielkie niewiadomo co. Taka była kolei rzeczy. Mam coś do wypełnienia na
tej wyspie, więc tak szybko się mnie jeszcze nie pozbędą.
Uśmiechnąłem się
lekko, nie odwracając głowy do staruszki. Szczerbatek usiadł spokojnie w
bezpiecznej odległości, żeby przypadkiem Gothi nie pomyślała, że jest zły i
będzie spróbował ją zaatakować. W spokoju oglądał ciekawie zapowiadającą się
rozmowę. Sam byłem ciekawy tego, co będzie chciała mi powiedzieć babka, lub o
co zapytać.
- Więc nie umarłeś? – zapytała, podchodząc w moją stronę. W
kilka chwil stanęła tuż obok mnie, patrząc w ten sam punkt, co ja. Granatowe
niebo i morze, które szumiało uspokajająco. Wszystko to odbijało się w naszych
oczach.
- Nie – odparłem cicho, zdając sobie sprawę, że nie muszę
zakrywać twarzy. Zdjąłem maskę, uwalniając włosy, które bez najmniejszego oporu
oddały się we władanie delikatnemu, mroźnemu wietrzykowi. Szarpał nimi
spokojnie, rzucając na wszystkie możliwe strony. Przymknąłem oczy z uśmiechem,
wiedząc, że mi się przypatruje.
- Wydoroślałeś.
- No, nie da się ukryć – rzuciłem, siadając na spróchniałych
belkach. Gothi uczyniła to samo, a jej zmarszczona twarzy wykrzywiła się w
lekkim grymasie, co miało dać uśmiech.
Dziwiła mnie ta
sytuacja. Mimo, że za kilka godzin miała odbyć się najważniejsza bitwa w moim
życiu. Bitwa o moją rodzimą wyspę z największym wrogiem, to ja siedziałem przed
małą chatką lekarki i rozmawialiśmy tak, jakby sam fakt, że uciekłem i nikt z
innych wysp – nawet z Berk – nie znał mojego pochodzenia, nie istniał. Ona
jakimś cudem musiała wiedzieć, co się kroi. Ale była spokojna. Zachowywała się
jakby od samego początku, wiedziała o mojej tajemnicy i o moim powrocie w celu
ochrony wyspy.
- Dobra – odezwałem się po chwili ciszy – czego ty, tak w
ogóle, ode mnie chcesz?
Odwróciła głowę w
moją stronę. Jej spojrzenie było poważne, choć z iskierkami strachu i niepewności.
Czyżby jednak obawiała się nadchodzącej przyszłości i walki z Drago? Wyjęła z
małej kieszonki, zawinięty kawałek
papieru. Popatrzyła na chwilę na niego, po czym wcisnęła mi go do ręki, mówiąc
tajemniczym głosem:
- Berk skrywa nie jedną tajemnicę. Ty również je masz,
dlatego tak bardzo jesteś związany z tą wyspą. Musisz znaleźć odpowiedź na
swoje własne pytania, żeby móc pokonać to, co stanie ci na drodze. Ale nie
lękaj się, Smoczy Jeźdźcu. Nie jesteś sam.
Bez słowa
rozwinąłem papier, sprawdzając jego zawartość. Z każdym słowem do moich oczu
napływały łzy, które chciały potoczyć się po policzkach. Szybko otarłem je i
zakończywszy czytać włożyłem papier do kieszeni pod rękawem kombinezonu. Gothi
tym razem uśmiechnęła się szeroko, klepiąc mnie przyjacielsko w plecy.
- Wiesz, co się stanie za kilka godzin? – spytałem, zerkając
na śpiącego Szczerbatka. Staruszka również podążyła za moich wzrokiem i utkwiła
spojrzenie w czarnym smoku, dłużej niż ja.
- Nie do końca – odparła, znów patrząc mi prosto w oczy – I
dlatego musisz porozmawiać ze Stoikiem. Może się nie zgodzi, ale mimo tego, nie
opuść własnej wyspy.
Wyszczerzyłem zęby
w uśmiechu.
- Bez obaw, babciu – machnąłem ręką – Możesz na mnie liczyć.
Uśmiechnęła się pokrzepiająco
w moją stronę, co było bardzo miłe. Już dawno nie zamieniłem normalnej rozmowy
z kimś z dawnego domu. To uczucie, które mówiło mi, że jednak był ktoś, kto
może tęsknił, może się martwił, może mnie lubił, pozostało ze mną już do końca
rozmowy ze staruszką. Patrzyła na mnie ciepłym wzrokiem, jakby sama chciała
potwierdzić moje przypuszczenia. Jakby jej usta miały się poruszyć, by
wypowiedzieć: Nie wszyscy są tacy sami. Są
i tacy, którzy naprawdę w ciebie wierzyli. Którzy nadal wierzą.
Wiatr zakołysał
bezwiedną garstką liści, które swobodnie tańczyły w powietrzu. Również i drzewa
poderwały się do leniwych ruchów, szumiąc przy tym zaciekle. Po lasach rozniósł
się głuchy ryk dorosłego smoka, a ziemia delikatnie zadrżała. Morze wprawiło w
ruch fale, uderzające o wystrugane bale portu. Łodzie kołysały się na
biało-niebieskich bałwanach, pozwalając żeby od czasu do czasu, na pokład
dostała się garstka wody. Fruwające naokoło ptaki rozpoczęły swe piosnki, które
po kilku chwilach, zamieniły się w wzajemne przekrzykiwanie. Cała natura
wiedziała, co się zbliżało.
W moim sercu
panował dziwny, niczym niezmącony spokój. Nie bałem się, nie odczuwałem
paraliżującego strachu. Czułem swobodną wolność, harmonię we własnym ciele. Nie
zaprzątałem sobie głowy ostatecznym wynikiem walki. Czułem nadchodzącą wielką
zmianę, którą przyniesie ta bitwa. Cisza napawała mnie odwagą, dodawała sił, a
świadomość uczestniczenia w tej wojnie z najlepszym przyjacielem, pozwalała na
opanowane myśli. Jedyny problem stanowił wódz, którego trzeba było przekonać, żeby
mi po prostu zaufał. Żeby pozwolił wytłumaczyć sobie podstawy Drago do walki z
Berk. Żeby po prostu pozwolił mi ochronić ich wyspę. Do mnie już nie należała.
- Idź już – szepnęła Gothi, kierując się do swojej chaty – I
nie daj się zabić.
*Astrid/Wyspa Berserków*
Dzisiejszego ranka
wstałam z przeczuciem, że stanie się coś bardzo ważnego. Coś, co będzie miało
kluczowe znaczenie w moim życiu. Nie oczekiwałam cudu z nieba, prosto od Odyna,
ale nagłe zniechęcenie Dagura względem mojej osoby, nie byłoby takie złe.
Jak każdego ranka
po śniadaniu, szłam do Berit, starszej kobiety, która rozmawiała ze mną po raz
pierwszy nad klifami. Stała się moją bliską przyjaciółką i pomagała na wszystkie
możliwe sposoby, przeżyć ten okropny czas. Wiedziała, co czuję, bo ona sama
również została zmuszona do ślubu z byłym wodzem, Oswaldem Zgodnopysznym. Mimo,
że była matką Dagura, całkowicie się od niego różniła. Wysłuchała, doradzała
mi, pocieszała i opowiadała dużo rzeczy związanych z jej rodzinną wyspą. Opowiadała
też o Berk, jak jeszcze przed trzydziestoma laty z nowo poślubionym mężem, popłynęła
na ślub Stoika i Valki. Mówiła, że bardzo przyjaźniła się z Valką, a wiadomość
o jej zniknięciu przyprawiła ją o wielki smutek. Jednak mimo wszystko zawsze
podobała jej się Berk i gdy jeszcze obie wyspy miały dobry kontakt, chętnie,
przy każdej możliwej okazji, odwiedzała Wandali.
Lubiłam słuchać
jej historii. Było w nich tyle życia, szczęścia i radości, że aż człowiek
automatycznie się uśmiechał. Wspominanie tak drogiego mi domu, wywoływało
czasami smutek, ale też i dumę. Wiedziałam, że mogę ocalić swój dom. Wiedziałam,
że ochronię wyspę przed wojną. Ale nie umiałam ocalić siebie i swojego życia. Zabrakło
mi siły, zabrakło chęci do stawienia czoła reszcie świata. Został tylko ten sam
żal za utraconym szczęściem.
Szłam tak pomiędzy
biegającymi dziećmi, które nawoływały się po imieniu i rozmyślałam. Czy moi
przyjaciele tęsknią za mną? Czy wspominają nasze stare zabawy, gry, wymykanie
się po nocach, żeby posiedzieć na klifach i zjeść wszystkie pieczone zbożowe
kawałki z słodkim miodem w kolorze mieniącego się złota? Czy chociaż odrobinę
żałują mnie? Mojego losu, który tak boleśnie dał mi odczuć, że to on ma nade
mną władzę i kontroluje każdy kawałek mojego życia? Czy choć raz pomyśleli jak
się w ogóle trzymam? Z dala od rodzinnego domu, zdana tylko na siebie i na
łaskę przyszłego męża.
Spojrzałam w białe
chmury, snujące się po błękitnym niebie i do mojego umysły, spływały pytania
dotyczące Jeźdźca. Czy starał się mnie uratować? Czy leciał za łodzią, aż do
wyspy Berserków? Czy poganiał Szczerbatka, usilnie wierząc, że jeszcze zdąży na
czas? Czy on kiedykolwiek miał jakieś uczucia i zależało mu na czymś innym, niż
na smokach? Przecież Pan, Który Ratuje Cały Świat nie mógłby zająć się nic nie
znaczącą blondynką, która została potraktowana tak, a nie inaczej. On nie dałby
rady przezwyciężyć swojej dumy, żeby przylecieć tutaj i na oczach wszystkich
Berserków, zabrać mnie na drugi koniec świata.
Gdy tak gorączkowo
myślałam nad wszystkim, a gniew wzbierał się we mnie, z całej siły uderzyłam w
nadchodzącą osobę. Odbiłam się od tej drugiej osoby i czekałam tylko na ból,
związany z upadkiem na tyłek. Odruchowo zamknęłam oczy, a gdy nic nie poczułam,
powoli je otworzyłam, przyzwyczajając je do ostrego, jasnego, słonecznego
światła. To, co zobaczyłam jednak bardzo mnie zdziwiło. Od upadku ochronił mnie
chłopak o jasno brązowych oczach. Uśmiechnęłam się delikatnie, prostując się,
gdyż owy nieznajomy podtrzymywał mnie za dłoń, a drugą rękę miał na moich
plecach.
- Dziękuję – wydukałam nieśmiało, lekko się czerwieniąc. Na pewno
wyglądałam wtedy żałośnie, stojąc tak przed nim bez słowa i w dodatku, miałam
ochotę zapaść się pod ziemię – I przepraszam. Nie potrafię chodzić.
Chłopak, na oko
trochę starszy ode mnie, roześmiał się, a gdy już się opanował, stwierdził
miłym głosem:
- Nic się nie stało. Lubię ratować tak śliczne damy z
opresji – wziął moją dłoń i lekko ją pocałował. Zrobiłam się jeszcze bardziej
czerwona, co próbowałam zamaskować, nerwowym śmiechem – Pani godność?
Przez chwilę
zapomniała języka w buzi. Jakbym całkowicie straciła panowanie nad swoim
głosem. Nie wiem, co spowodowało u mnie takie zachowanie. Nie codziennie
spotykało mnie coś takiego. Czyżby mieli tu trochę inne zwyczaje niż u nas?
- Astrid.
~*~
Przepraszam, przepraszam, ale byłam chora!
~ SuperHero *.*