"Niewyobrażalny ból po utracie duszy.
Dlaczego pragniesz unicestwić szczery uśmiech? Niewiele zostało – czas
przeznaczenia przybliża się nieustannie"
Wódz Berserków spokojny o los Smoczego Jeźdźca, udał się w
dół klifu, aby wydać ostatnie już rozkazy i wyruszyć w najważniejszą bitwę w
karierze przywódcy. Zapach dymu i spalenizny unosił się w powietrzu, które
Szalony wdychał z radością oraz swego rodzaju dumą.
Zabił Smoczego Jeźdźca.
Najgorszego ze
wszystkich wrogów Archipelagu. Podłego, chamskiego, głupiego chłopaczka, który
przez kilka lat swojego życia uważał się za postrach Północnych Mórz. Jakże smutny los go spotkał, przemknęło
przez myśl Dagurowi, gdy skierował wzrok ku skalnemu wiezieniu, gdzie od teraz
mieścił się grób "Wielkiego Pana Smoków". Jednak zaraz eter przesiąkł
od chrapliwego śmiechu rudowłosego, a wszelkie ptaki poderwały się w niebo.
Pulchnej postury
wojownik podbiegł ku Dagurowi.
- Panie! Wszystko gotowe do drogi – wysapał, oparłszy
ogromne dłonie na kolanach. Szalony skinął jedynie głową, a zadowolenie
odznaczyło się na jego twarzy. Teraz
wszystko musiało już pójść dobrze, pomyślał, oglądając jak około
trzydziestu statków i kilka tysięcy wojowników czekało na ostateczny znak do
odpływu.
- Szykuj się Stoiku – wyszeptał do siebie, przymrużając oczy
– Zabawa dopiero się rozpoczyna.
*Berk*
Łódź z herbem
Berserków dotarła bezpiecznie do portu. Rybacy, którzy zawiązywali sieci przed
wypłynięciem na połów, zdziwili się widokiem łodzi z tejże wyspy. Niepewnie
podeszli do mostu, a ktoś pobiegł po wodza. Z niepewnością i lekkim strachem
oczekiwali na ujawnienie się osoby, która przybyła do Berk.
Jednak jak wielką
ulgę poczuli, gdy z kajuty wyszła drobna dziewczyna, a blondwłosy błysnęły na
słońcu. Rośli mężczyźni spojrzeli w oczy wojownicze i od razu rozpoznali w niej
Astrid. Z okrzykami radości pomogli jej wejść na stabilną kładkę i mocno
przytulili. Hofferson miała wrażenie, że zaraz ją uduszą, ale nie mogła być
bardziej szczęśliwa w tym momencie. Odwzajemniła ciepłe powitanie, a w grupkę
rybaków zaraz wdarł się Pyskacz.
- Co tu się, do jasnego Thora, wyrabia? – zapytał patrząc
kolejno na wikingów, na końcu zaś spojrzał na blondynkę – Astrid?! – wrzasnął i
natychmiast zamknął ją w szczelnym uścisku. Na
pewno nie ostatni raz, pomyślała dziewczyna, otulając grubego Wandala
drobnymi ramionami.
Kiedy ją odstawił,
zapytał ze zdziwieniem:
- Czemu przypłynęłaś?
Hofferson
poprawiła włosy.
- Może pójdziemy na górę? – odparła pytaniem, zabierając
swój kufer z łodzi – Muszę porozmawiać z wodzem!
Pyskacz z swego
rodzaju zakłopotaniem i smutkiem obejrzał się za siebie. Westchnął ciężko, co
przyprawiło Astrid o niepokojące myśli. Jednak zaraz uśmiech odrobinę rozświetlił
mu twarz, przez co jeszcze bardziej zbił blondynkę z tropu. Położył swoją
wielką dłoń na jej drobnym ramieniu i spojrzał w lazurowe oczy.
- Chodźmy – powiedział wreszcie – Wiele się zmieniło, odkąd
wyjechałaś – dodał tajemniczym głosem, dzięki czemu Astrid była stuprocentowo
pewna, że podczas jej nieobecności wydarzyło się coś naprawdę wielkiego, co
całkowicie zburzyło dotychczasową harmonię i porządek na wyspie.
Ruszyli samotnie
wzdłuż pomostu, a rybacy wrócili do swojej pracy. Hofferson ciągle nie mogła
pozbyć się wrażenia, że na wspomnienie wodza atmosfera natychmiast stężała,
wszyscy wokół niej zamarli z dziwnego, przytłaczającego ją powodu. Czyżby coś
stało się Stoikowi? Nie chciała dopuszczać do siebie takich myśli, ale na pewno
sprawa tyczyła się wodza. Musiała jeszcze wiedzieć dlaczego.
Idąc w milczeniu
obok Pyskacz, przyglądała się wyspie i z strachem stwierdziła, że Berk zmalała
od jej wyjazdu. Wydawało jej się to, co najmniej dziwne, choć wiedziała, że
skały mają tendencje do kruszenia się, przez ulewne deszcze, i pozbywania wyspy
jej pierwotnego kształtu, ale nie sądziła, że przydarzy się to również
rodzinnemu miejscu.
- Pyskacz, dlaczego Berk jest taka mała? – zadała to
dręczące ją pytanie i wtedy stanęli na szczycie drewnianego pomostu
prowadzącego do osady. Patrząc wokół jeszcze bardziej dawało się odczuć maleńkość wyspy. To stwierdzenie
spowodowało uścisk w jej sercu.
Gbur bez słowa
ruszył dalej, a Wandale widząc kowala w towarzystwie karty przetargowej, to
jest Astrid, zdziwili się tak, że aż zatrzymali się w wykonywanej pracy. Jednak
nikt nie odważył się podejść i powiedzieć cokolwiek. Wlepiali swoje
niedowierzające spojrzenia w blondynkę, która przez to, pierwszy raz w swoim
domu, poczuła się niechciana, wyobcowana i niepotrzebna. Czy wszyscy stracili
nadzieję, że jeszcze wróci, albo czy w ogóle nie chcieli, aby wracała?
Gdy doszli do domu
wodza, a nikt z mieszkańców się nie odezwał, Astrid pożałowała, że tu wróciła.
Dlaczego wszyscy zachowywali się tak inaczej? Dlaczego jeszcze nie przyszli do
niej rodzice? Gdzie wódz? Gdzie jej przyjaciele? Cała sytuacja jaka panowała na
Berk wydawała jej się dziwna i naprawdę wolała wrócić do czasu, kiedy jeszcze
nie musiała wyjeżdżać, a ukochana wyspa była jej ukochaną wyspą.
Nadal milczący
Pyskacz zaprowadził ją pod dom wodza, otworzył drzwi, gestem ręki zaprosił do
środka i dopiero kiedy zatrzasnął je za sobą, odezwał się do wojowniczki:
- Astrid, Berk już nie jest taka, jak kiedyś – oparł się o
ścianę i przetarł twarz.
- To sama zdążyłam zauważyć – mruknęła zirytowana, przez
całą tę szopkę, którą odgrywali Wandale. Szczerze miała ich zachowania powyżej
uszu, a to, że nawet Sala i Maron nie pokwapili się, aby do niej przyjść,
przekraczało wszelkie granice. W duchu stwierdziła, że jeśli zaraz nie dostanie
wyjaśnień, pójdzie i coś rozwali gołymi rękami.
Kowal westchnął na
jej uwagę, ale w środku cieszył się, że chociaż Astrid została wciąż taka sama.
- Najpierw usiądź i wszystko ci wyjaśnię.
Uczyniła to, co
jej kazał, w międzyczasie zastanawiając się dlaczego przyszli do domu wodza, kiedy
go tu najwyraźniej nie było, a nie do kuźni lub domu samego Gbura. Gdy podał
jej gliniany kubek z gorącą herbatą ziołową i również usiadł w fotelu, mogła
zaspokoić swoje pragnienie poznania wszelkich odpowiedzi na pytanie, które nie
tyle co chciała, lecz musiała zadać.
- A więc? – Hoffersonówna nie zamierzała czekać.
Pyskacz zaśmiał
się, poprawił w fotelu i spoglądnął na nią.
- Jesteś tak samo niecierpliwa, jak zawsze, aż mi się
przypomina…
- Pyskacz! – przerwała mu gwałtownie, omal rozlewając zawartość
trzymanego kubka na podłogę. Odstawiła go w bezpiecznym miejscu na stole i
rzuciła Gburowi rozłoszczone spojrzenie. Powinien w końcu przejść do sedna. Na
wspominanie będzie jeszcze czas.
- Dobrze, już dobrze – poddał się, choć wyraz jego twarzy nadal
pozostał tak samo radosny, jak kilka sekund wcześniej, nim Astrid na niego
nakrzyczała – Może zacznę od początku. Jesteś pewnie ciekawa dlaczego
przyszliśmy do domu wodza, prawda? Otóż wszystko w sumie zaczęło się kilka dni
temu, aż ciężko uwierzyć, że to było tak niedawno. Ale nieważne – odetchnął i
wziął łyka herbaty.
- Żyliśmy sobie spokojnie, tak jak zawsze z resztą. Jednak pewnego
razu – przyleciał, żeby porozmawiać ze Stoikiem. Smoczy Jeździec.
- Czkawka – szepnęła szybko, a potem zamknęła usta, jakby
zdała sobie sprawę, że powiedziała o wiele za dużo.
Gbur przyswajał
przez chwilę tę informację.
- WIEDZIAŁAŚ?! – krzyknął, a na jego obliczu malowało się
ogromne zdziwienie i niedowierzanie. Jakim cudem Astrid wiedziała? Tego nie
potrafił sobie wytłumaczyć. To, że z nim rozmawiała, jak był więźniem, nie było
znaczące na tyle, że dowie się, kim on jest.
Blondynka zagryzła
dolną wargę, spuszczając wzrok.
- W sumie od dawna – pokiwała głową.
- I nic nie powiedziałaś?!
- Dlaczego miałabym? – Również podniosła ton głosu, stając w
obronie – Nie zastanawialiśmy się nad takimi sprawami. Z resztą, ani razu nie
przyszło mi do głowy, żeby mówić komukolwiek o jego sekrecie. Kiedy się
dowiedziałam, sama byłam mocno zdziwiona, a było to na pewno jakieś pięć lat od
jego ucieczki. Później wszystko działo się szybko – nie pytał czy komuś mówiłam.
Jak powiedziałam, nie odczuwałam potrzeby, żeby podzielić się tą informacją –
wytłumaczyła, popijając kilka nerwowych łyków w celu rozładowania napięcia,
jakie czuła w sobie.
Pyskacz odetchnął
tak głęboko, jak gdyby nie oddychał przez ostatnie kilka minut.
- Gdybyś powiedziała nam wcześniej – zaczął spokojnym,
kompletnie odbiegającym od wcześniejszego głośnego, przepełnionego zdziwieniem
i swego rodzaju żalem, głosem, co niewątpliwie wprawiło Astrid w zakłopotanie –
Gdybyś powiedziała. Wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.
Między nimi
zapadła cisza, a atmosfera w domu wodza zrobiła się dwa razy bardziej gęstsza.
Hofferson, prawdę mówiąc, nigdy się nie zastanawiała nad zdradzeniem Wandalom
prawdy o Smoczym Jeźdźcu. Nawet wtedy, kiedy ją przesłuchiwali i skazali na
szybszy wyjazd do Dagura. Nie sądziła, że to będzie do czegoś potrzebne.
Czkawka chciał zostać Smoczym Jeźdźcem, albo raczej był Smoczym Jeźdźcem i to,
według niego, miało być wystarczające dla wszystkich. Dlatego nie spodziewała
się, że akurat ta informacja mogła być tak istotna w sytuacji, która rozgrywała
się pod jej nieobecność.
Minęło kilka minut
zanim wojowniczka odważyła się zapytać, co się stało, co mogłoby potoczyć się
inaczej, gdyby powiedziała wszystko, co wiedziała o Smoczym Jeźdźcy. Pyskacz
przejechał dłonią po czole.
- Wracając. Smoczy Jeździec, no Czkawka przyleciał pewnego
dnia do Stoika. Mówił, że to był świt, ale nieważne. Czkawka opowiedział
Stoikowi, że Drago Krwawdoń zamierza napaść na Berk. Stoik, jak wiadomo, mu nie
uwierzył, wsadził go do więzienia i dodatkowo skazał na śmierć za wrogie
działania przeciwko wyspie – Astrid w ciszy analizowała początek opowieści
kowala, nie dowierzając co wódz mógłby zrobić Jeźdźcowi, czyli nadal, swojemu synowi
– Jednak zmienił zdanie kiedy wiking, który przypłynął z patrolu, doniósł o
zbliżającej się armadzie statków i tym samym potwierdził słowa Czkawki. Stoik
był wściekły na niego i również na samego siebie, że nie posłuchał. Zaczęliśmy
przygotowania. Przed zachodem słońca Drago przybył do bram wyspy i wtedy się
zaczęło. Najpierw wystrzelili w pierwszą część ludzi na plaży, ale
niespodziewanie ocalił nas Czkawka. Ta cholera, Krwawdoń, był zdziwiony jego
obecnością. Rozmawiali chwilę, walczyli równocześnie. Nigdy nie spodziewałem
się, że ten chuderlawy, jednonogi jeździec będzie tak potrafił doskonale
walczyć. W żaden sposób nie odbiegał od doświadczonego wojownika, jakim był
Drago, a nawet w pewnych aspektach go przewyższał. Patrzyliśmy, jak
zahipnotyzowani na tą niesamowitą, niezrozumiałą dla nas walkę i słuchaliśmy
ich rozmowy, z której powoli wychodziło prawdziwe pochodzenie Jeźdźca. Jednak
kiedy Krwawdoń machnął ręką, a ze statków wyleciały opancerzone smoki,
zaatakował Czkawkę, który był wytrącony z równowagi. Skurczybyk drasnął go po
twarzy, tak, że aż miał ją później całą we krwi. Nie wiem nawet jak, ale
Czkawka wstał i zdecydowanym, szybkim ruchem wbił Drago swój miecz prosto w
jego serce. Czas się zatrzymał. Nikt nie był w stanie niczego powiedzieć –
Pyskacz przerwał na moment, aby znów napić się naparu, gdyż zaschło mu w gardle
i potrzebował chwili, żeby zebrać myśli odnosi tej niezapomnianej bitwy w
jakiej dane mu było brać udział – Aż nagle jeden smok poderwał się do lotu i
zmierzał w stronę Czkawki. On tylko uśmiechnął się beztrosko i lekko upadł na
ziemię, zadowolony, że dokonał swojej obietnicy. Wiesz, czułem taki smutek, żal
i dumę w tamtym momencie. Bo ten słaby, wątły Czkawka, był w tamtej chwili
potężnym wojownikiem, o wiele silniejszym niż inni myśleli i naprawdę kierował
się tym, aby ochronić Berk. To, że mi zaimponował, było mało powiedziane.
Naprawdę biła od niego prawdziwa bohaterskość. Również przez to, że był w
stanie obronić tych, którzy go nienawidzili i nie chcieli na wyspie. Jego
postawa była godna czynów samego Thora… I wtedy zerknąłem na Stoika. W jego
wyrazie twarzy było coś takiego, że on chyba już wiedział, kim jest Jeździec.
Nie zdążyłem zareagować, jak ruszył w jego stronę i ostatecznie ochronił od
strzału smoka. Przyjął cios na siebie i uratował go. Nie spodziewałem się po
nim tego. Byłem tak zszokowany jego zachowaniem, bo wiesz, jak Stoik traktował
Czkawkę… Ale w tamtym momencie pokazał chyba swoje prawdziwe oblicze i
prawdziwą miłość do Czkawki. Oddał za niego życie. Wtedy, każdy z nas, stał
nieruchomo i wpatrywał się w nich. Czkawka wstał po wybuchu, zrobił sobie
przepaskę na oku i podszedł do ciała Stoika. Upadł obok niego i wrzasnął na
cały głos "Tato". Pierwszy raz słyszałem tyle ciepłych uczuć w tym
słowie z ust Czkawki. Szczerze, miałem łzy w oczach, kiedy rozmawiali. To było
takie prawdziwe – Pyskacz patrzył teraz w stronę okna, jakby odtwarzał w
myślach tą bitwę, wszystkie te sceny, których nie zapomni do końca życia.
Blondynka, choć tego nie poczuła, również zaczęła płakać, bo wreszcie dotarło
do niej znaczenie słów Gbura.
Gdyby powiedziała im wcześniej.
- Pierwszy raz w życiu, w tym momencie, Stoik mówił do
Czkawki szczerze. Widziałem, że młody płakał. A kiedy Stoik już umarł, Czkawka zwiesił
głowę, przełknął łzy i powoli wstał. Chwiał się, ale wyciągnął swój miecz z
Krwawdonia i zerkając na swojego smoka, ruszyli natychmiast do walki. Był jak
jednoosobowa armia. Myśmy też w końcu się przyłączyli. Walczyliśmy długo, aż w
końcu nagle, niespodziewanie, połowa Berk wybuchła – Kowal zrobił pauzę, aby
spotęgować wagę tej chwili w opowieści – Znaczy, materiały wybuchowe, które
były ułożone pod wyspą. One wybuchły. I wtedy, Czkawka już nie wytrzymał. Krzyczał
na wojska Drago, wziął jakiś miecz z piasku i go podpalił. Z daleka można było
odczuć, jak bardzo był wściekły. Z dwoma płonącymi mieczami, samotnie ruszył na
wszystkich. Wandalowie znieruchomieli, nawet smok Czkawki. Wszyscy patrzyliśmy,
jak zabijał naszych wrogów. Ta walka była niesamowita – Ponownie przerwał, aby
skończyć napój, a Astrid przetarła oczy. Naprawdę czuła się winna, choć
najpewniej i tak nikt by jej nie obwiniał. Po prostu takie było przeznaczenie,
taka była wola bogów – zbyt okrutna, żeby móc ją zrozumieć.
- Kiedy słońce zaczęło zachodzić, Czkawka zabił ostatniego żołnierza Drago. Samotnie
zwyciężył. Pokazał nam swoją siłę. To była bitwa, której nigdy nie zapomnę i
która wiele zmieniła. Nocna Furia później przyleciał do niego i przytulili się.
Wtedy też zobaczyliśmy, jak wygląda relacja człowieka ze smokiem. Naprawdę coś
nie do uwierzenia. Później próbowałem z nim porozmawiać. Czkawka wyjawił wszystkim swoje
pochodzenie i przekazał mi władzę nad Berk. Nie chciałem się zgodzić, bo to on
jest następcą, ale nie drążył tego dalej, jakby sam podjął decyzję. Potem odbył
się pogrzeb, gdzie Czkawka ostatecznie pożegnał się ze Stoikiem. Podziękował mu
za to, że uciekł z wyspy i odnalazł prawdziwą rodzinę w tym smoku. Było to
smutne, ale przecież trudno mu się dziwić, po tym co tu przeżył. Po
uroczystości Czkawka poleciał nad klify. Następnego dnia rozmawiałem z nim, powiedział
mi, że stracił oko i nie zostanie na Berk. Kazałem mu jeszcze wstąpić do
Biblioteki Berk, a potem najpewniej odleciał – Wiking odetchnął z ulgą, jakby opowieść
była tak męcząca, jak ucieczka przed dzikim smokiem. Astrid wyprostowała się i
przeanalizowała to, co usłyszała. Naprawdę wiele się zmieniło, kiedy jej nie
było.
- Te kilka godzin – podjął na nowo Pyskacz – które spędził
na wyspie zmieniły bieg wydarzeń, naszą przyszłość. Nie jest łatwo, ale chyba
pogodziłem się z jego życzeniem. Czkawka to teraz wolny duch, nieuchwytny dla
nas, zwyczajnych wikingów. Wydaje mi się, że czułby się tu ograniczony,
umierałby tu. Nie wiem dlaczego, ale chcę, żeby po tym wszystkim, co dla nas
zrobił, żył spokojnie i tak, jak tylko zapragnie. Należy mu się – uśmiechnął się
na wspomnienie samego chłopaka.
- Właśnie, jeśli chodzi o umieranie i inne takie – zaczęła Astrid
– to dzięki Czkawce wróciłam na Berk.
~*~
NOOOOOOOO HEJ!!!
WIELKI COMEBACK HERO XDDD
udało mi się napisać rozdział, jestem dumna
mam teraz sporo na głowie, ale naprawdę staram się, żeby często coś pisać
kończymy niedługo <3
~ SuperHero *-*