Śnieg spadł czy raczej nie? Czuć magię świąt? Niekoniecznie, co? Nie ma, co się oszukiwać. Tak jest każdego roku, ale dzisiaj pomyślałam, że wyjdę temu na przeciw i spróbuję to jakoś odwrócić. Bo dlaczego nagle wszystko straciło swój sens? Czemu wszyscy wymieniają się fałszywymi życzeniami, gdy każdego dnia obgadują się za plecami? Dlaczego nikt nie przeżywa świąt jak dawniej?
Wbrew ogólnym przekonaniu święta są wspaniałe. Jednak nikogo nie powinno się zmuszać to tego, jak by chciał je spędzić. Nie musimy każdemu wciskać na siłę jakiegoś utartego schematu. Co jeśli ktoś po prostu chciałby posiedzieć z rodziną lub samotnie, a nie szykować miliony potraw na najważniejszą kolację w roku?
Przestańmy uważać święta za coś strasznego, coś co jest bardzo poważne i wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Zostawcie to sprzątanie i tak naprawdę zastanówcie się, co jest ważne. Święta Bożego Narodzenia są niezwykłą pamiątką. Możemy świętować przyjście Chrystusa. Dlatego to jest takie niesamowite.
Dzięki swoim cudownym przemyśleniom odkryłam kilka istotnych faktów. Wychodzą one również z tego, że dzięki paru rzeczom inaczej patrzę na świat, co jest świetne. Po lekturze książki, po obejrzanym serialu człowiek naprawdę może zmienić swoje myślenie. Więc według mnie najważniejszą rzeczą są więzi! Rodzina nie zawsze jest wymarzona, prawda? Ja również czasami mam odmienne zdanie od nich, ale to dowodzi temu, że każdy jest inny. Żeby całkiem nie zaprzepaścić tej rodzinnej atmosfery, często myślę o nich inaczej. Mam rodzinę, która jest dziwna, która nie jest taka jaką widzę, ale to jednak dalej rodzina. Można wszystko sobie zarzucać, ale to są najbliżsi ludzie dlatego warto w święta usiąść i pomilczeć razem z nimi. Co z tego, że następnego dnia lub po kilku chwilach zaczniecie się kłócić i wyzywać? Na tym polegają rodzinne więzi. To jest właśnie uczucie - mieć rodzinę.
Niektórzy mimo tych świątecznych piosenek lub tego przygotowywania, nie "czują" świąt. Dzisiaj postanowiłam to zmienić. Pogoda nie jest zadowalająca, prawda? Prognoza pokazuje deszcz (bynajmniej u mnie) i jest smutek, prawda? Bzdura! Czemu nie uwierzycie w to, że jednak może być całkiem inaczej? Życie płata nam figle, więc dlaczego my nie możemy wierzyć w coś, co jest mało prawdopodobne? Wiara jest silna. I to tą myśl kieruję do was jako kolejny fakt. Nie przestawajcie wierzyć! Możecie wierzyć we wszystko. Nawet w coś, co nigdy się spełni. Wasza siła i odwaga do tego, żeby wierzyć, może dokonać wszystkiego. Ofiarowuję Wam na świętą swoją wiarę!
Dotarliście już tutaj? Szaleńcy z Was! Jeśli już dawno to przewinęliście, nic się nie dzieje. Kto by chciał z resztą to czytać? Jak się ktoś znajdzie, proszę podnieść rączkę. Arigatou! (nie wińcie mnie - kocham ten język)
Chyba już ostatnim przemyśleniem będzie właśnie szaleństwo. Nie jestem pewna czy chcecie tego słuchać, więc będzie dobrze jeśli skończę na tym. Będzie krótko, obiecuję! Święta są WSPANIAŁE. Dlaczego? Dostaliśmy życie, dzięki temu, że narodził się ON, by nas uratować. Każdy może wykorzystać swój los jak tylko zapragnie. Otrzymaliśmy to, żeby móc robić to, co zechcemy. Improwizujecie. Nic nie jest tak fajnego jak improwizacja. Tutaj właśnie wychodzi szaleństwo. Te dni nie muszą być zaplanowane. Koniecznie wyrwijcie się z reguły. Chodźcie w pidżamach przez cały dzień (co zamierzam zrobić ^^) lub nie wychodźcie z łóżka albo zróbcie jeszcze inną szaloną rzecz. Macie głowy, nie? Możecie nimi ruszyć i wymyślić sobie cokolwiek. Właśnie to szaleństwo ożywi Was. Wasze uśmiechy przyćmią blask choinki, a radosne rozmowy zagłuszą dźwięk gotującej się wody. Nikt nie zabroni Wam się cieszyć oraz wypełniać domy szczęściem.
Na ostatnie wersy pragnę Wam zakomunikować coś jeszcze. ŻYJCIE PEŁNIĄ ŻYCIA!
Przyznam się, że nie napisałam nic świątecznego, a z rozdziałem krucho. Dlatego, żeby nie odejść z pustymi rękami, przekazuję w Wasze serca moją pierwszą pracę, którą pokazałam nie anonimowo i która została nagrodzona pierwszym miejscem w konkursie!
Bez Waszego wsparcia nigdy bym nie pisała, więc tą wygraną zawdzięczam Wam! Tak mocno Was kocham za to, że jesteście! :*
Zapraszam na krótką historię o tym, że gdy przytłoczy nas strata, trzeba odnaleźć to, co pozwoli nam na nieprzerwane spoglądanie w stronę jutra.
Odzyskane szczęście
W pewnym momencie wydaje ci się, że nie
możesz już niczego naprawić. Że już nic nie będzie takie samo, że już wszystko
przepadło, bezpowrotnie przeminęło. Nie masz sił, by starać się jakkolwiek to
naprawić. Najchętniej rzuciłbyś to i uciekł od problemów. Ale niestety życie
nie podyktowało takiego wyjścia awaryjnego. Trzeba patrzeć na drzwi z wielkim
napisem "ŻYJESZ, WIĘC MUSISZ TO PRZETRWAĆ" i iść dalej. Po prostu
podążać ku przyszłości.
Ja nie dawałam rady przeć w
przód. Moje życie straciło sens, swój dawny, ciepły blask. Zionęło smutkiem,
rozpaczą, utratą i ogromnym żalem. Zniknęły wszystkie kolory, ludzie stali się
tacy sami, tak samo szarzy. Natura straciła swoje piękno. Ptaki zamilkły. Zima
przestała być moją ulubioną częścią roku – znienawidziłam ją.
Kolejny dzień. Kolejne dwadzieścia
cztery godziny podczas których muszę chociaż sprawiać pozory, przykleić
sztuczny uśmiech do ust i na wszelkie pytania odpowiadać, że wszystko jest w
porządku. Choć w głębi duszy każdy wiedział, że nic nie jest w porządku. Jak
mogłoby być? Moje życie się rozpadło. Wszyscy wiedzieli, niektórzy się
przejęli, nieliczni nawet uronili łzę. Jednak tylko ja zostałam z roztrzaskanym
sercem.
Wyszłam z domu, jak zwykle pół godziny
przed lekcjami, żeby przejść koło tego miejsca. Nie wchodziłam tam,
przystawałam tylko przez kilka minut, ocierałam wszystkie świeże łzy i szłam do
szkoły. W budynku, gdzie nauczyciele i koledzy na pokaz starali się mi pomóc,
czułam się jak w więzieniu. Zawsze i wszędzie na ustach większości szkolnej
społeczności. Gdy przechodziłam obok szafek, gdy jadłam pod schodami jabłko,
starając się nie płakać, gdy wtulałam się w swoją szarą bluzę, zajmując
ostatnie miejsce w klasie i całkowicie nie słuchając mówiącego nauczyciela,
który i tak, przez "moją sytuację" nie zwracał uwagi na to, czy
słuchałam go, czy nie.
Ostatnia lekcja zawsze była dla
mnie wybawieniem. Mogłam wreszcie uciec z tego miejsca, które tak okropnie
uświadamiało mi, co straciłam i czego już nie odzyskam nigdy w życiu. Starałam
się jak najszybciej wybiec z placówki, żeby umknąć czujnym oczom, tych bardziej
"ludzkich" nauczycieli, którzy chcieliby wiedzieć jak się trzymam.
Najlepszą odpowiedzią dla nich byłoby po prostu oświadczenie: "Oddycham,
więc muszę jakoś żyć i się trzymać".
- Hope, poczekaj – usłyszałam za
sobą głos pani Wilson, mojej wychowawczyni, gdy byłam na schodach, prowadzących
do wyjścia. Odwróciłam się, choć miałam ochotę stamtąd uciec przy najlepszej
okazji. Wiedzieli jak bardzo nienawidzę takich rozmów – Jak się trzymasz?
Słyszałam, że mało się odzywasz na lekcji. Nie chcesz chyba zaniedbać szkoły
przez to, co się stało, prawda? Minęło już trzy miesiące.
To "coś" bezpowrotnie
zabrało mi moje życie. Jak mogłabym myśleć o zwykłej szkole, mając przed oczami
ten obraz i głos, huczący w głowie o tym, co się stało. Co z tego, że minęło
trzy miesiące. Czas wcale nie skleił ran, które bolą, które ciągle przypominają
mi o tym, co się wydarzyło te dwanaście tygodni temu. Jak mogłabym zapomnieć o
tym wszystkim, o tym, co mi odebrano i przejmować się stopniami? Moje uczucia
były ważniejsze niż jakaś nauka.
- Nie mam czasu na rozmowę.
Muszę iść – ucięłam szybko i odeszłam czym prędzej od osłupiałej nauczycielki.
Miałam ochotę upaść na śnieżnobiały śnieg i się rozpłakać. Mimo, że czułam łzy
pod powiekami, nie mogłam dać im swobodnie popłynąć. Nie mogłam się już rozpaść
całkowicie. Na pewno nie tutaj.
Moje nogi zaniosły mnie do
Galerii Handlowej, gdzie często przesiadywałam, gdy nie chciałam wracać do
domu. Przechadzałam się pośród kolorowych sklepów, które dla mnie wyglądały
dokładnie tak samo. Jeden nie różnił się niczym od następnego. Miały takie same
sztywne wystawy z ubraniami, tych samych nudnych klientów, te same sztuczne
uśmiechy.
Jednak idąc wśród nich, dotarłam
do czegoś, czego tu jeszcze nie widziałam. Nad szklanymi drzwiami znajdował się
zielony napis, obwieszczający, że stoję właśnie przed nowo powstałym dojo o
nazwie: "Wojownicy Wasabi". Zajrzałam do środka i zobaczyłam tam
dwójkę nastolatków w moim wieku, którzy żywo rozmawiali ze starszym od siebie
mężczyzną, pewnie ich sensei'em. Śmiali się i gestykulowali rękami. Tak bardzo
przypominali mi ten czas, sprzed trzech miesięcy. Odwróciłam wzrok, gdyż
niekontrolowanie łzy wyswobodziły się z mych ciemnych oczu. Wygrzebałam z
kieszeni kurtki białą chusteczkę, żeby wytrzeć policzki i wtedy usłyszałam
dźwięk otwieranych drzwi. W strachu odwróciłam się plecami do wychodzącego z
pomieszczenia.
- Chciałabyś się zapisać? –
Łagodny głos czarnowłosego mężczyzny, zmusił mnie do odwrócenia się przodem do
niego. Uśmiechał się delikatnie, a w kącikach oczu powstały mu zmarszczki.
Przeniosłam wzrok na czarny pas, obwiązany wokół talii karateki, który
odznaczał się na białym kimonie.
- Nie. Nie potrzebuje czegoś
takiego – odpowiedziałam, mniej uprzejmie niż zamierzałam, ale nie przejęłam
się tym. To miejsce w jakimś stopniu przypominało mi dwa razy bardziej o tym
okropnym dniu. Nie chciałam tu dłużej zostać.
- Jak ci na imię? – zapytał,
wyraźnie zainteresowany moją osobą.
- Hope – rzuciłam, patrząc mu
prosto w oczy – Muszę iść.
- Za każdym razem to robisz? –
zadał kolejne pytanie, czym mnie zdecydowanie zaskoczył. Jeszcze bardziej
zdziwiłam się tym, jak je skonstruował – Masz piękne imię. Hope znaczy
nadzieja. W twoich oczach mało jednak znaczy to słowo. Widać twoje łzy, które
próbujesz powstrzymywać. Widać twój smutek, który chciałabyś zamienić na
szczęście. Nie odwracaj się od kogoś, kto próbuje ci pomóc.
- A ty kim jesteś, że wiesz, co
czuję? Wydaje ci się, że wiesz o mnie wszystko? – wybuchłam, bo on mówił o
czymś, o czym nie wiedział. Nie wiedział, że trzy miesięcy temu, podczas
pochmurnego wrześniowego dnia zginęli ci, których kochałam. Wyszłam tego dnia ze
szkoły szybciej, gdyż chciałam iść na spacer. Moi rodzice przyjechali do niej,
żeby odebrać moją młodszą siostrzyczkę. Ale to nie było najgorsze. Wtedy jakiś
szaleniec wszedł na spokojnie do budynków, a po kilku następnych chwilach
wysadził siebie, ludzi wokół niego i część szkoły w powietrze. Tego dnia
zginęli moi rodzice, moja siostra, moja najlepsza przyjaciółka i mój chłopak. Tego
dnia zginęła moja nadzieja i moje szczęście.
- Widzę wystarczająco dużo –
spojrzał na mnie tak, jak jeszcze nikt inny. Ze szczerą dobrocią. Wtedy coś we
mnie pękło. Rozpłakałam się i upadłam na podłogę. Uczniowie mężczyzny wyszli na
zewnątrz. Szlochałam coraz głośniej, a oni siedzieli przy mnie i również
płakali.
- Nie jesteś już sama, Hope.
Odnalazłaś swoje szczęście.
To wszystko u góry to moje życzenia. Nie zapominajcie o uśmiechu, skierowanym do tych, którzy są w Waszych sercach :*
Z wyrazami szacunku
~ SuperHero *.*