piątek, 23 grudnia 2016

Kilka słów na temat świąt + historia o odzyskanym szczęściu



 Śnieg spadł czy raczej nie? Czuć magię świąt? Niekoniecznie, co? Nie ma, co się oszukiwać. Tak jest każdego roku, ale dzisiaj pomyślałam, że wyjdę temu na przeciw i spróbuję to jakoś odwrócić. Bo dlaczego nagle wszystko straciło swój sens? Czemu wszyscy wymieniają się fałszywymi życzeniami, gdy każdego dnia obgadują się za plecami? Dlaczego nikt nie przeżywa świąt jak dawniej?
 Wbrew ogólnym przekonaniu święta są wspaniałe. Jednak nikogo nie powinno się zmuszać to tego, jak by chciał je spędzić. Nie musimy każdemu wciskać na siłę jakiegoś utartego schematu. Co jeśli ktoś po prostu chciałby posiedzieć z rodziną lub samotnie, a nie szykować miliony potraw na najważniejszą kolację w roku?
  Przestańmy uważać święta za coś strasznego, coś co jest bardzo poważne i wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Zostawcie to sprzątanie i tak naprawdę zastanówcie się, co jest ważne. Święta Bożego Narodzenia są niezwykłą pamiątką. Możemy świętować przyjście Chrystusa. Dlatego to jest takie niesamowite.
  Dzięki swoim cudownym przemyśleniom odkryłam kilka istotnych faktów. Wychodzą one również z tego, że dzięki paru rzeczom inaczej patrzę na świat, co jest świetne. Po lekturze książki, po obejrzanym serialu człowiek naprawdę może zmienić swoje myślenie. Więc według mnie najważniejszą rzeczą są więzi! Rodzina nie zawsze jest wymarzona, prawda? Ja również czasami mam odmienne zdanie od nich, ale to dowodzi temu, że każdy jest inny. Żeby całkiem nie zaprzepaścić tej rodzinnej atmosfery, często myślę o nich inaczej. Mam rodzinę, która jest dziwna, która nie jest taka jaką widzę, ale to jednak dalej rodzina. Można wszystko sobie zarzucać, ale to są najbliżsi ludzie dlatego warto w święta usiąść i pomilczeć razem z nimi. Co z tego, że następnego dnia lub po kilku chwilach zaczniecie się kłócić i wyzywać? Na tym polegają rodzinne więzi. To jest właśnie uczucie - mieć rodzinę.
  Niektórzy mimo tych świątecznych piosenek lub tego przygotowywania, nie "czują" świąt. Dzisiaj postanowiłam to zmienić. Pogoda nie jest zadowalająca, prawda? Prognoza pokazuje deszcz (bynajmniej u mnie) i jest smutek, prawda? Bzdura! Czemu nie uwierzycie w to, że jednak może być całkiem inaczej? Życie płata nam figle, więc dlaczego my nie możemy wierzyć w coś, co jest mało prawdopodobne? Wiara jest silna. I to tą myśl kieruję do was jako kolejny fakt. Nie przestawajcie wierzyć! Możecie wierzyć we wszystko. Nawet w coś, co nigdy się spełni. Wasza siła i odwaga do tego, żeby wierzyć, może dokonać wszystkiego. Ofiarowuję Wam na świętą swoją wiarę!
  Dotarliście już tutaj? Szaleńcy z Was! Jeśli już dawno to przewinęliście, nic się nie dzieje. Kto by chciał z resztą to czytać? Jak się ktoś znajdzie, proszę podnieść rączkę. Arigatou! (nie wińcie mnie - kocham ten język)
  Chyba już ostatnim przemyśleniem będzie właśnie szaleństwo. Nie jestem pewna czy chcecie tego słuchać, więc będzie dobrze jeśli skończę na tym. Będzie krótko, obiecuję! Święta są WSPANIAŁE. Dlaczego? Dostaliśmy życie, dzięki temu, że narodził się ON, by nas uratować. Każdy może wykorzystać swój los jak tylko zapragnie. Otrzymaliśmy to, żeby móc robić to, co zechcemy. Improwizujecie. Nic nie jest tak fajnego jak improwizacja. Tutaj właśnie wychodzi szaleństwo. Te dni nie muszą być zaplanowane. Koniecznie wyrwijcie się z reguły. Chodźcie w pidżamach przez cały dzień (co zamierzam zrobić ^^) lub nie wychodźcie z łóżka albo zróbcie jeszcze inną szaloną rzecz. Macie głowy, nie? Możecie nimi ruszyć i wymyślić sobie cokolwiek. Właśnie to szaleństwo ożywi Was. Wasze uśmiechy przyćmią blask choinki, a radosne rozmowy zagłuszą dźwięk gotującej się wody. Nikt nie zabroni Wam się cieszyć oraz wypełniać domy szczęściem.
  Na ostatnie wersy pragnę Wam zakomunikować coś jeszcze. ŻYJCIE PEŁNIĄ ŻYCIA!



  Przyznam się, że nie napisałam nic świątecznego, a z rozdziałem krucho. Dlatego, żeby nie odejść z pustymi rękami, przekazuję w Wasze serca moją pierwszą pracę, którą pokazałam nie anonimowo i która została nagrodzona pierwszym miejscem w konkursie!
Bez Waszego wsparcia nigdy bym nie pisała, więc tą wygraną zawdzięczam Wam! Tak mocno Was kocham za to, że jesteście! :*

  Zapraszam na krótką historię o tym, że gdy przytłoczy nas strata, trzeba odnaleźć to, co pozwoli nam na nieprzerwane spoglądanie w stronę jutra.



Odzyskane szczęście

                W pewnym momencie wydaje ci się, że nie możesz już niczego naprawić. Że już nic nie będzie takie samo, że już wszystko przepadło, bezpowrotnie przeminęło. Nie masz sił, by starać się jakkolwiek to naprawić. Najchętniej rzuciłbyś to i uciekł od problemów. Ale niestety życie nie podyktowało takiego wyjścia awaryjnego. Trzeba patrzeć na drzwi z wielkim napisem "ŻYJESZ, WIĘC MUSISZ TO PRZETRWAĆ" i iść dalej. Po prostu podążać ku przyszłości.
                Ja nie dawałam rady przeć w przód. Moje życie straciło sens, swój dawny, ciepły blask. Zionęło smutkiem, rozpaczą, utratą i ogromnym żalem. Zniknęły wszystkie kolory, ludzie stali się tacy sami, tak samo szarzy. Natura straciła swoje piękno. Ptaki zamilkły. Zima przestała być moją ulubioną częścią roku – znienawidziłam ją.
                Kolejny dzień. Kolejne dwadzieścia cztery godziny podczas których muszę chociaż sprawiać pozory, przykleić sztuczny uśmiech do ust i na wszelkie pytania odpowiadać, że wszystko jest w porządku. Choć w głębi duszy każdy wiedział, że nic nie jest w porządku. Jak mogłoby być? Moje życie się rozpadło. Wszyscy wiedzieli, niektórzy się przejęli, nieliczni nawet uronili łzę. Jednak tylko ja zostałam z roztrzaskanym sercem.
                Wyszłam z domu, jak zwykle pół godziny przed lekcjami, żeby przejść koło tego miejsca. Nie wchodziłam tam, przystawałam tylko przez kilka minut, ocierałam wszystkie świeże łzy i szłam do szkoły. W budynku, gdzie nauczyciele i koledzy na pokaz starali się mi pomóc, czułam się jak w więzieniu. Zawsze i wszędzie na ustach większości szkolnej społeczności. Gdy przechodziłam obok szafek, gdy jadłam pod schodami jabłko, starając się nie płakać, gdy wtulałam się w swoją szarą bluzę, zajmując ostatnie miejsce w klasie i całkowicie nie słuchając mówiącego nauczyciela, który i tak, przez "moją sytuację" nie zwracał uwagi na to, czy słuchałam go, czy nie.
                Ostatnia lekcja zawsze była dla mnie wybawieniem. Mogłam wreszcie uciec z tego miejsca, które tak okropnie uświadamiało mi, co straciłam i czego już nie odzyskam nigdy w życiu. Starałam się jak najszybciej wybiec z placówki, żeby umknąć czujnym oczom, tych bardziej "ludzkich" nauczycieli, którzy chcieliby wiedzieć jak się trzymam. Najlepszą odpowiedzią dla nich byłoby po prostu oświadczenie: "Oddycham, więc muszę jakoś żyć i się trzymać".
                - Hope, poczekaj – usłyszałam za sobą głos pani Wilson, mojej wychowawczyni, gdy byłam na schodach, prowadzących do wyjścia. Odwróciłam się, choć miałam ochotę stamtąd uciec przy najlepszej okazji. Wiedzieli jak bardzo nienawidzę takich rozmów – Jak się trzymasz? Słyszałam, że mało się odzywasz na lekcji. Nie chcesz chyba zaniedbać szkoły przez to, co się stało, prawda? Minęło już trzy miesiące.
                To "coś" bezpowrotnie zabrało mi moje życie. Jak mogłabym myśleć o zwykłej szkole, mając przed oczami ten obraz i głos, huczący w głowie o tym, co się stało. Co z tego, że minęło trzy miesiące. Czas wcale nie skleił ran, które bolą, które ciągle przypominają mi o tym, co się wydarzyło te dwanaście tygodni temu. Jak mogłabym zapomnieć o tym wszystkim, o tym, co mi odebrano i przejmować się stopniami? Moje uczucia były ważniejsze niż jakaś nauka.
                - Nie mam czasu na rozmowę. Muszę iść – ucięłam szybko i odeszłam czym prędzej od osłupiałej nauczycielki. Miałam ochotę upaść na śnieżnobiały śnieg i się rozpłakać. Mimo, że czułam łzy pod powiekami, nie mogłam dać im swobodnie popłynąć. Nie mogłam się już rozpaść całkowicie. Na pewno nie tutaj.
                Moje nogi zaniosły mnie do Galerii Handlowej, gdzie często przesiadywałam, gdy nie chciałam wracać do domu. Przechadzałam się pośród kolorowych sklepów, które dla mnie wyglądały dokładnie tak samo. Jeden nie różnił się niczym od następnego. Miały takie same sztywne wystawy z ubraniami, tych samych nudnych klientów, te same sztuczne uśmiechy.
                Jednak idąc wśród nich, dotarłam do czegoś, czego tu jeszcze nie widziałam. Nad szklanymi drzwiami znajdował się zielony napis, obwieszczający, że stoję właśnie przed nowo powstałym dojo o nazwie: "Wojownicy Wasabi". Zajrzałam do środka i zobaczyłam tam dwójkę nastolatków w moim wieku, którzy żywo rozmawiali ze starszym od siebie mężczyzną, pewnie ich sensei'em. Śmiali się i gestykulowali rękami. Tak bardzo przypominali mi ten czas, sprzed trzech miesięcy. Odwróciłam wzrok, gdyż niekontrolowanie łzy wyswobodziły się z mych ciemnych oczu. Wygrzebałam z kieszeni kurtki białą chusteczkę, żeby wytrzeć policzki i wtedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. W strachu odwróciłam się plecami do wychodzącego z pomieszczenia.
                - Chciałabyś się zapisać? – Łagodny głos czarnowłosego mężczyzny, zmusił mnie do odwrócenia się przodem do niego. Uśmiechał się delikatnie, a w kącikach oczu powstały mu zmarszczki. Przeniosłam wzrok na czarny pas, obwiązany wokół talii karateki, który odznaczał się na białym kimonie.
                - Nie. Nie potrzebuje czegoś takiego – odpowiedziałam, mniej uprzejmie niż zamierzałam, ale nie przejęłam się tym. To miejsce w jakimś stopniu przypominało mi dwa razy bardziej o tym okropnym dniu. Nie chciałam tu dłużej zostać.
                - Jak ci na imię? – zapytał, wyraźnie zainteresowany moją osobą.
                - Hope – rzuciłam, patrząc mu prosto w oczy – Muszę iść.
                - Za każdym razem to robisz? – zadał kolejne pytanie, czym mnie zdecydowanie zaskoczył. Jeszcze bardziej zdziwiłam się tym, jak je skonstruował – Masz piękne imię. Hope znaczy nadzieja. W twoich oczach mało jednak znaczy to słowo. Widać twoje łzy, które próbujesz powstrzymywać. Widać twój smutek, który chciałabyś zamienić na szczęście. Nie odwracaj się od kogoś, kto próbuje ci pomóc.
                - A ty kim jesteś, że wiesz, co czuję? Wydaje ci się, że wiesz o mnie wszystko? – wybuchłam, bo on mówił o czymś, o czym nie wiedział. Nie wiedział, że trzy miesięcy temu, podczas pochmurnego wrześniowego dnia zginęli ci, których kochałam. Wyszłam tego dnia ze szkoły szybciej, gdyż chciałam iść na spacer. Moi rodzice przyjechali do niej, żeby odebrać moją młodszą siostrzyczkę. Ale to nie było najgorsze. Wtedy jakiś szaleniec wszedł na spokojnie do budynków, a po kilku następnych chwilach wysadził siebie, ludzi wokół niego i część szkoły w powietrze. Tego dnia zginęli moi rodzice, moja siostra, moja najlepsza przyjaciółka i mój chłopak. Tego dnia zginęła moja nadzieja i moje szczęście.
                - Widzę wystarczająco dużo – spojrzał na mnie tak, jak jeszcze nikt inny. Ze szczerą dobrocią. Wtedy coś we mnie pękło. Rozpłakałam się i upadłam na podłogę. Uczniowie mężczyzny wyszli na zewnątrz. Szlochałam coraz głośniej, a oni siedzieli przy mnie i również płakali.
                - Nie jesteś już sama, Hope. Odnalazłaś swoje szczęście. 



To wszystko u góry to moje życzenia. Nie zapominajcie o uśmiechu, skierowanym do tych, którzy są w Waszych sercach :*

Z wyrazami szacunku
~ SuperHero *.*

niedziela, 4 grudnia 2016

55. Przeszłość prowadzi teraźniejszość.



    "Powinność oddana. Spełnione zadanie. Bezpieczeństwo osiągnęło swój szczyt. Pokój przyniesie nowy poranek, lecz duch wciąż zachwiany, niepewnością przyszłości"
Całą noc siedziałem na klifach z Szczerbatkiem. Zaraz po zniknięciu łodzi, uciekliśmy na najwyższe miejsca przed nieznośnymi pytaniami mieszańców oraz ich dziwnymi spojrzeniami. Mało obchodziło mnie, co myślą o mnie i moich postępowaniach. Już dawno przestałem należeć do ich klanu, więc chyba nie powinno obchodzić ich moje zdanie. Przestali się ze mną liczyć. Wystarczy mi, że mogą żyć, a ja wykonałem, polecone mi zadanie. Chociaż to dziwne, że jednak jestem pośród nich, na ojczystej ziemi.
    Noc była zimna, ale niezwykle przyjemna. Mój wierny przyjaciel również nie spał. Bez słowa oglądaliśmy rozgwieżdżone niebo i szumiące morze. Mieszkańcy zaszyli się w swoich ciepłych domach, wiedząc, że już nic nie będzie takie jak dawniej. Stracili część wioski, wodza, swoich bliskich . Prawie jakby stracili część siebie. Ale jednak muszą wykazać się siłą i odwagą, by móc to dalej pociągnąć. Berk nie mogła upaść. Nie po to walczyłem.
    Przez wszystkie te godziny myślałem o swoim życiu. O tym, ile już rzeczy przeżyłem, co mnie spotkało i czego doświadczyłem. Mój los był najbardziej pokręconym losem na świecie. Nikt nie przeżył tego, co ja. Byłem wyrzutkiem, a jednak mam rodzinę. Byłem okaleczony, a jednak pozwalam sobie na szczery uśmiech. Byłem samotny, a jednak mam prawdziwego przyjaciela. Byłem słaby, a jednak mogę walczyć o szczęście. Byłem inny, a jednak ocaliłem smoki. Byłem nic nie znaczącą cząstką jednego społeczeństwa, a jednak teraz wszyscy się mnie boją. Byłem o krok od śmierci, a jednak wciąż mogę spoglądać w stronę jutra.
    Szczerbatek patrzył na mnie swoimi bystrymi oczyma, wiedząc, co mnie gryzie. Uśmiechnąłem się w podzięce i oparłem głową o jego czarną szyję. Cieszyłem się, że ciągle jest ze mną, że mnie wspiera. Ciągle, na każdym kroku pokazywał jak mu na mnie zależy. Nigdy nie odwrócił się ode mnie, choć wiele razy mógł to zrobić. Wychował mnie, opiekował się najlepiej jak umiał. Żył ze mną i powodował ciągły uśmiech na strudzonej cierpieniem twarzy.
    Wiatr szumiał mocno w wysokich drzewach, tak, iż nie usłyszałem jak ktoś podszedł do nas. Odwróciłem głowę i ujrzałem cztery znajome twarze, których wolałbym jednak nie widzieć. Wychylali się zza krzaków, jak gdyby bali się podejść bliżej. Mało obchodziło mnie, co będą chcieli zrobić. Jednakże nie miałem ochoty na rozmowę właśnie z nimi.
- Czego chcecie? – zapytałem po kilku sekundach, kiedy to nie ruszyli się z miejsca nawet o centymetr, tylko dalej mi się przypatrywali. Poczułem jak zadrżeli – Nie lubię gdy ktoś się tak czai. Boicie się?
- Jasne, że nie – odezwał się Sączysmark, ruszając w przód. Za nim podreptała reszta, siadając obok siebie za mną. Niechętnie odwróciłem się bokiem do nich, nakazując Mordce, by poszedł spać i solidnie odpoczął przed podróżą. Wlepiłem w nich swój zielony wzrok. Wzdrygnęli się – Tylko zastanawialiśmy się, co zamierzasz dalej, więc cię szukaliśmy.
- Już mówiłem – odparłem lekko znużonym tonem. Jeśli przyszli tu tylko po to, żebym powiedział im to, co usłyszeli na plaży, to naprawdę poszczuje ich Szczerbatkiem – Nie zamierzam się powtarzać.
    Śledzik podrapał się w głowę, spuszczając wzrok, jakby jego buty były nad wyraz interesujące. Mieczyk wyszczerzył zęby jak idiota, Szpadka bawiła się warkoczem, a Smark zagryzł zęby, myśląc nad odpowiednimi słowami, by mi w jakiś sposób odszczekać. To jednak nie nastąpiło, więc oparłem się ciałem o śpiącego smoka.
- Macie do mnie jeszcze jakieś sprawy? – spytałem, przeczesując włosy i lekko dotykając brudnej przepaski. Przed odlotem będę musiał odwiedzić Gothi.
    Wikingowie spojrzeli po sobie, a widząc zgodność w swoich oczach, Szpadka wypaliła:
- A co z Astrid?
    Jeszcze oni, pomyślałem, przypominając sobie rozmowę o blondynce z Szczerbatkiem, przez którą się pokłóciliśmy. Czułem, że będą chcieli o to zapytać. Bądź co bądź, raczej wiedzieli o tym, co zrobiła Astrid, gdy byłem przetrzymywany na Berk i najpewniej zrozumieli, że mogę mieć z nią jakiś kontakt. Jednak musiałem wyprowadzić ich z błędu. Po naszej ostatniej rozmowie na statku, nie dane nam było się spotkać.
- Skąd mam to wiedzieć? – udałem jednak, że nie wiem o całej sprawie z Berserkami. Nie wiem czy oni wiedzieli, ale ingerowali w moje życie, a ja nie byłem zobowiązany do tego, żeby relacjonować im przebieg wydarzeń z blondynką w roli głównej. W zasadzie nie musiałem się im spowiadać, nie patrząc już na to, jak powinienem ich szybko spławić ze względu na dawne dzieje. Chyba zapomnieli jak mnie traktowali i kim teraz jestem.
- Myśleliśmy, że… - zaczął Śledzik, stukając pulchnymi palcami o udo, ale szybko mu przerwałem.
- To źle myśleliście! – warknąłem, zrywając się na równie nogi. Oni cofnęli się ze strachem do tyłu, przytulając się do siebie. Spojrzałem na nich z gniewem w oczach, dosłownie przypalając ich ogniem mojej złości. Denerwowali mnie już za bardzo dlatego, chyba nastąpił czas najwyższy, żeby się ich pozbyć – Nie muszę wam mówić niczego, więc lepiej już idźcie. Chyba, że Szczerbatek ma wam pokazać drogę!
    Zerwali się z ziemi, kierując się w gęsty las, żeby jak najdalej uciec. Westchnąłem, przymykając oczy ze złością. Niesamowite jak Berk na mnie działała. Nie mogłem na spokojnie, pooglądać gwiazd z przyjacielem, tylko słuchać starych "znajomych", którzy dawniej najchętniej, by mnie zbili na kwaśne jabłko, a teraz rozmawiali i dociekali, jakby zapomnieli o przeszłości i myśleli, że mógłbym żyć z nimi w zgodzie, bo się zmieniłem.
    Kilka lat, podczas których odkryłem swoją prawdziwą siłę i odwagę. Nie mieli żadnego prawa ich niszczyć, udając, że wszystko jest w porządku. Swoimi niezachwianymi postanowieniami dążyłem do tego, żeby stać się o wiele silniejszym, by móc bronić samotnych stworzeń, które jako jedyne mnie zaakceptowały. Wierzyłem w to, co bogowie mi przekazali i dlatego walczyłem. Walczyłem o lepszą przyszłość smoków i ludzi. Moim zadaniem było połączenie tych dwóch różnych światów w jeden, obdarzony miłością i szczęściem. Wszyscy mieli być radośni, więc oni nie mogli wymazać przeszłości. Wspólna droga człowieka i smoka miała powstać na fundamentach, złożonych z gniewu, krwi, nienawiści i łez, żeby prowadzić ku przyszłości, otoczonej przyjaźnią, pomocą, szczęściem i uśmiechem. Dlatego tak ważne było to, żeby obie strony pamiętały o trudnej przeszłości ale jednak, żeby razem patrzyły w stronę nowego, lepszego jutra.
    Zamknąłem oczy. Próbowałem wsłuchać się w delikatny głos wiatru, ale zbyt silne emocje mi na to nie pozwalały. Wstałem z chłodnej ziemi, wsiadłem na czarnego smoka i razem zsunęliśmy się po warstwach powietrza do mojego byłego domu.
    Wszyscy mieszkańcy zaszyli się w swoich domach, nie mając zamiaru wytykać choćby nosa z ciepłej sieni. Dzięki temu mogłem spokojnie spoglądnąć na miejsce, do którego siedem lat temu należałem. Które było moim miejscem, życiem, egzystencją. Teraz pozostały jedynie nic niewarte wspomnienia i połowa wyspy po ataku wroga. Zanim Szczerbatek opadł na ziemię, poszybowaliśmy do staruszki, żeby oglądnęła mojego przyjaciela. Skarżył się na ból w prawej nodze, a nie chciałem wylatywać, gdy Mordka nie czuł się w pełni sił.
    Wylądowaliśmy cicho, choć i tak Gothi wytknęła głowę przez drzwi. Miałem wrażenie, że słyszy nawet lecącą muchę nad oceanem. Stwierdzenie to odrobinę mnie przeraziło, ale dziwić się nie mogłem. Przeżyła bardzo wiele, wie najwięcej ze wszystkich i naprawdę zna się na życiu. Z uśmiechem wszedłem za kobietą do malutkiej chatki, choć bardzo przytulnej i skromnie urządzonej. Połowę głównego pomieszczenia zajmowały zioła oraz leki, wyłożone na drewnianych meblach, a na niewielkim piętrze mieściło się łóżko wieszczki, chociaż jak mniemam, często spała na mięciutkich niedźwiedzich futrach przy palenisku, doglądając pacjentów.
    Staruszka wskazała pomarszczoną dłonią niewielki fotel więc tam usiadłem, a Szczerbatek wyłożył się od razu przy ogniu. Gothi uśmiechnęła się pod nosem, rzucając pod jego łapy dwa świeże dorsze. Z radością wsunął ryby, mrucząc delikatnie. Próbował podejść do staruszki i polizać ją w podzięce, lecz ona zdecydowanie się od niego odsunęła.
- Szczerbek, przestań! – nakazałem łagodnym, ale stanowczym głosem, przez, co Nocna Furia dał spokój lekarce. Skinięciem głowy mi podziękowała, co niewątpliwie mnie uradowało. Cieszyłem się, że jest osoba na tej wyspie, której smok nie przeszkadza, ani nie ma ochoty go zamordować.
    Kobieta zaparzyła dwie herbaty, położyła je na niewielkim stoliku i przyjrzała mi się. Opaska zrobiona z kawałka koszuli, upaprana krwią twarz, na pewno przykuła jej uwagę. Gdy chciała sięgnąć palcami do mojej twarzy, powstrzymałem ją, żeby najpierw opatrzyła Szczerbatka, potem mnie.
- Wydaje mi się, że ma jakiś problem z prawą tylnią łapą, zerkniesz? – spytałem z nadzieją, na co ona się zgodziła. Wzięła wiaderko z wodą, czystą szmatkę i kilka listków z czarnej olszy. Pobadała cały jego brzuch, oglądnęła dokładnie każdą łapę i skrzydła, zaglądnęła nawet do paszczy, a na tą chorą założyła opatrunek z ogrzanych liści.
- To tylko draśnięcie, ale, żeby nie wdało się zakażenie niech trzyma ten opatrunek i za bardzo niech nie chodzi i nie lata. Zmieniaj mu to cztery razy dziennie – poinstruowała mnie wieszczka, wpychając zapakowane liście z czarnej olszy do rąk. Podziękowałem, przyglądając się smokowi, który korzystał z odpoczynku.
- Teraz ty – szepnęła, biorąc w dłonie moją twarz. Najpierw zdjęła zrobioną przeze mnie opaskę, potem dokładnie umyła zaschniętą krew, ale przerwała spoglądając na mnie przerażonym wzrokiem. Nie byłem pewny jak to odczytać, więc chciałem sam dotknąć swojej twarzy, lecz Gothi była szybsza i uderzyła mnie w dłoń. Nakazała mi się położyć na skórach, zrobiła kilka opatrunków, posmarowała mi wokół oczu jakąś kremową maścią, która pachniała trawą i morską solą.
    Gdy skończyła usiadła obok mnie na podłodze. Mało widziałem, gdyż miałem opatrunek zajmujący praktycznie całą powierzchnię twarzy, ale bardziej denerwowało mnie to, że od dłuższego czasu nic nie powiedziała. Nie odezwała się ani słowem. Tylko patrzyła to na opatrunki, to na liście, to na krajobraz na oknem. Czułem, że coś ukrywała.
- Możesz mi powiedzieć, czemu się tak zachowujesz? – zapytałem, odrobinę wkurzony tym wszystkim. Staruszka westchnęła przeciągle, odwiązując bandaże. Potem sięgnęła po małej szafeczki i wyciągnęła z niej zwierciadło wielkości dłoni. Był to niezwykle rzadki przedmiot, więc sądziłem, że dostała to od Johanna.
    Wziąłem od niej zwierciadło i spojrzałem na swoją twarz. Widok był nie taki jaki sobie wyobrażałem. Przez lewe oko i pół twarzy przechodziło głębokie cięcie, które zostanie jako ciągnącą się blizna od brwi aż po szczękę. Spróbowałem otworzyć oko – nie mogłem.
- Ktoś zadał ci tak potężny cios, że przebiło się to przez twoje oko i je straciłeś – powiedziała cichym głosem Gothi – Przepraszam. Nie potrafię ci z tym pomóc…
- To nie twoja wina – przerwałem jej natychmiast – Każda walka jest trudna i każda ze stron pragnie wygrać. Jednak wszyscy muszą ponieść jakąś cenę. Nawet za zwycięstwo. Wygrana również okraszona jest bólem i cierpieniem. Blizny zostają na zawsze. Nie sposób się od nich uwolnić. To, co zostało naznaczone podczas bitwy jest naszym wspomnieniem i pamiątką po walce. Nie warto się tym zadręczać – wziąłem do ręki uprany przez staruszkę kawałek materiału z koszuli. Zawiązałem go na oku, jak przedtem i wstałem z posłania – Nie będę tego traktował jak wyrok. Będę to traktował jako cenę, którą musiałem zapłacić. To moja pamiątka. Moje świadectwo wygranej. Moja siła, żeby nadal iść w przód, nie odwracając się do tyłu. To jest moja odwaga.
    Wyszedłem na zewnątrz, przyglądając się wstającemu słońcu. Widok był niesamowity, pełen dostojności i dumy. Nie miałem za złe Drago, że tak zrobił. Dzięki niemu mam dowód swojej walki i swojego cierpienia, które przelałem na siłę, żeby móc z nimi walczyć. Możliwość widzenia jednym czy dwoma nie ma tu najmniejszego znaczenia. Liczy się to, że mój przyjaciel jest wolny. Wróciłem wzrokiem do niego, choć jak się okazało stał tuż obok mnie, wpatrując się we mnie. Oboje napędzaliśmy siebie odwagą. Nic nas nie mogło zatrzymać.
    Położyłem dłoń na jego głowie.
- Naprawdę go kochasz.
    Gothi stała w progu, uśmiechając się szczerze i trzymając pakunek z liśćmi dla Szczerbka. Podeszła do nas i wręczyła mi rzeczy z tajemniczym błyskiem w jasnozielonych oczach.
- Co zamierzasz dalej?
- Szczerbatek chciał, żeby to była nasza ostatnia misja. W sumie ja już też mam dość, dlatego na pewno odlecimy gdzieś daleko i będziemy żyć w spokoju. Na Berk już nigdy nie wrócę, więc to chyba raczej pożegnanie, babciu – rozłożyłem ramiona, żeby ją przytulić, ale ona zdzieliła mnie swoją ulubioną laską w bok. Wybuchła krótkim śmiechem razem z Szczerbatkiem i klepnęła mnie zdrowo w plecy. Smoka podrapała pod brodą.
- Nie potrafię się żegnać – wzruszyła ramionami, uśmiechając się niewinnie. Pokiwałem z radością głową i przytuliłem ją delikatnie do siebie. Niepewnie oddała uścisk.
    Wsiadłem na smoka i już miałem odlecieć, gdy Gothi zatrzymała nas krzykiem. Odwróciłem się do niej, a ona wygrzebała z kieszeni białą kopertę i mi ją podała.
- Co to? – spytałem, nie wiedząc czy powinienem to rozpakować.
- To list od twojej matki. Tydzień przed swoją śmiercią dała mi go i powiedziała, żebym ci go przekazała gdy już odnajdziesz swoją drogę – wyjaśniła, a ja nie wiedziałem, co mam na to powiedzieć – Prosiła również byś przeczytał ten list na Berk… Zanosi się chyba na burzę, więc zostań jeszcze do wieczora – rozglądnęła się po niebie, jakby gwałtowna ulewa miałaby mnie powstrzymać od odlotu.
    Ścisnąłem list w dłoni, czując emanujące od niego ciepło. Powstrzymałem łzy i odlecieliśmy w chmury, gdzie mogłem przemyśleć, co zrobić dalej.
    Przeszłość zawsze zostawia po sobie ślad…


~*~


Zostaw po sobie jakiś ślad, bo to bardzo motywuje do dalszego pisania! :*
Rozdział dla Chitooge K. :*

~ SuperHero *.*