Napisawszy wszystko na pożółkłym papierze wstałem od swojego biurka. Wyjrzałem przez okno. Cała wioska budziła się do życia. Przechodzący wikingowie machali do siebie przyjaźnie, inni rozmawiali a jeszcze inni zbierali zepsute narzędzia po wczorajszym ataku smoków, by zanieść je Pyskaczowi, miejscowemu kowalowi. A tak. Prowadzimy wojnę z tymi stworzeniami. Oczywiście ja nie mogę chodzić bo jestem zbyt słaby. Tylko bym im coś zepsuł. Odszedłem od okna. Na plecy zarzuciłem futrzaną kamizelkę i skierowałem się do kuchni. Zastałem tam mojego ojca. Lecz gdy tylko mnie zobaczył, wyleciał z domu z hukiem. Nie dziwiło mnie to. Zawsze tak wyglądają poranki, a w zasadzie wygląda tak całe moje życie. Ojciec mnie unika bo przynoszę mu wstyd. A jak to wygląda? Przecież wodzowi Berk, okropnej wyspy nie przystoi mieć takiego syna. I trudno. Już dawno się z tym pogodziłem. Dlatego staram się być opryskliwy. I w ogóle.
Zaparzyłem sobie ziół od Gothi, naszej szamanki i zabrałem się za jedzenie ziemniaków. Po skończonym śniadaniu, ubrałem cieplejsze buty, gdyż na polu zrobiło się zimniej. W sumie niedługo powinien spaść śnieg. Wyszedłem przed dom, szczelnie zamykając ciężkie, drewniane drzwi. Zawiał mocny wiatr. Słońce już wstało i narazie dawało delikatne ciepło. Ptaki fruwały nad naszymi głowami i dzieliły się z nami ładnymi piosenkami. Stanąłem tak przypatrując się im. Też chciałbym tak latać w powietrzu między chmurami i być wolnym od wszystkiego. Od ojca, Berk i innych wikingów. Nie widziałem jednak, że moje marzenie spełni się za kilka miesięcy.
Akurat niedaleko mnie przechodziła grupka wikingów z mojego roku. Był wśród nich: Sączysmark, Śledzik, bliźniaki: Szpadka i Mieczyk oraz Astrid. Nie zdarzyłem się schować pomiędzy domami przed nimi, gdyż oni zawsze mi dokuczają. Biją, naśmiewają i ogólnie są nieznośni. Jorgenson (Smark) podbiegł do mnie i sprzedał mi kopniaka w brzuch. Nie powiem bolało jak cholera. Ale będę twardy. Popatrzyłem na niego pełnymi nienawiści oczami i zaśmiałem się, chodź sprawiało mi to trudność.
- Tylko na to cię stać Smarklet? - zakpiłem i z radości, że mu tak powiedziałem, zapomniałem o bólu. Patrzyli na mnie jak oniemiali. Nawet się nie ruszali. Spoglądnąłem na nich wszystkich. Jednak swój wzrok skupiłem się na Hofferson. Delikatnie się uśmiechnęła i pokazała, że ładnie powiedziałem temu pacanowi. Muszę przyznać, że się tego nie spodziewałem. Już miałem odwzajemnić jej gest ale przypomniałem sobie własne słowa:
"Nie okazuj dobrych uczuć tym, którzy cię nie kochają. A okazuj tylko tym, którzy z miłość oddaliby życie swe za ciebie"
Jeszcze raz zmierzyłem ich wszystkich lodowatym spojrzeniem, prychnąłem i udałem się do kuźni. Astrid chyba nie spodziewała się takiej reakcji ode mnie. No cóż. Muszę im pokazać jaki naprawdę jestem.
Poszedłem do Pyskacza. Wiking od razu gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się. Czasami wydaje mi się, że tylko on mnie lubi. No nic.
- Hej Pyskacz. - zawołałem ubierając fartuch.
- Czkawka, jak dobrze, że jesteś. Po wczorajszym ataku smoków mamy sporo pracy. - wymienił kikut w swojej ręce na szczotkę. - W tamtym koszyku są miecze do zreperowania, a w tym koło pieca do przetopienia i zrobienia na nowo. - poinstruował mnie i zabrał się za pozostałe narzędzia. Westchnąłem po czym wziąłem się za trochę zepsutą broń. Była ciężka ale dawałem radę. Chwyciłem miecz i przyłożyłem go do kamienia, który się kręcił i tym samym ostrzył narzędzia. Z Gburem (Pyskacz) od czasu do czasu wymienialiśmy jakieś bezsensowne zdania. Z całym asortymentem wikingowej broni uporałem się do po południa.
Zmęczony udałem się do domu, wcześniej jeszcze rzuciłem w kierunku kowala krótkie: Do zobaczenia. Odpowiedział mi tym samym. Lekko się uśmiechnąłem. Nagle usłyszałem świst, który wydaje tylko jeden na świecie smok. Nocna Furia. Ahh nie wiem czemu, ale bardzo lubię ten odgłos. No nic, zauważyłem jak pozostali wikingowie z moim ojcem na czele zbierają broń i szykują się na atak smoków. Z niechęcią zawróciłem do kuźni. Gdy tam wbiegłem było już od groma mężczyzn z zepsutymi narzędziami.
- Ci to chyba nie umieją używać tej broni skoro tak szybko ją rozwalają. - mruknąłem do siebie ze wstrętem do tych ludzi. Pyskacz zaśmiał się gdy mnie zobaczył. Powiedział coś w stylu: Już wróciłeś?
Nie odpowiedziałem nic tylko zabrałem się za te narzędzia. Kolejny wieczór zaprzepaszczony. Już mam dość tej wyspy i tych ataków. Niespodziewanie ni stąd ni zowąd przyleciał Sączysmark podając mi rozwalony młot.
- Napraw to Czkawkuś, a po tym ataku się policzymy. - zagadnął do mnie, a ja rzuciłem mu na nogę jego broń. Zawył z bólu i odszedł coś mamrotając. Wychwyciłem tylko: Nie znoszę cię Czkawka i gdybyś wreszcie zabił jakiegoś smoka (...)
Miał rację. Długo jeszcze nad tym myślałem. Chyba powinienem spróbować. Odszedłem na zaplecze kuźni. Gdy upewniłem się, że Pyskacz wybiegł ze swojego miejsca pracy wykrzykując tylko: Zostań tu Czkawka!
Ruszyłem, przedostałem się ze swoją maszyną przez okno i wybiegłem nad klify. A tak gdy pracuje u Pyskacza wyrabiam różne rzeczy, między innymi tą broń na Nocną Furię. Dobiegłem nad najwyższy klif i czekałem, aż nieprawy pomiot piorunów i samej samiutkiej śmierci pojawi się na horyzoncie. Minuty dłużyły się niemiłosiernie. Zdawałem sobie sprawę, że już odleciał a z nim moja szansa na lepsze życie. Ze smutkiem zacząłem składać swoją maszynę aż tu fioletowa plazma strzeliła w zbrojownię. Przygotowałem się, odpowiednio nastawiłem sieć i wystrzeliłem. Jakież było moje szczęście gdy zobaczyłem, że smok postrzelony wleciał w las, chyba niedaleko Kruczego Urwiska. Niestety ja to mam wielkiego pecha i koło mnie pojawił się Koszmar Ponocnik. Zostawiwszy moją "strzelbę" na smoka, zacząłem uciekać w stronę osady. Oczywiście na większe nieszczęście zauważył to mój ojciec, który leciał by mnie znowu uratować. Pamiętam jeszcze tylko jak krzyknął na mnie, że jestem nieodpowiedzialny i chyba zemdlałem.
Rano obudziłem się u siebie. Ręką mnie strasznie bolała i po obserwacji mogę stwierdzić, że jest złamana. Na szczęście prawa. Tak, jestem leworęczny i teraz bardzo się z tego cieszę. Przynajmniej będę mógł poplanować nad nową bronią. A no tak broń. Nocna Furia. Muszę ją znaleźć. Jak strzała wyleciałem z łóżka, ale powstrzymał mnie Pyskacz, wchodzący do mojego pokoju.
- Czkawka musisz odpoczywać. Dam sobie radę w kuźni. A i twój ojciec kazał mi przekazać, że masz szlaban aż nie skończysz 12 lat. - powiedział, a mi mowę odebrało.
- Co?! - wydarłem się. - Przecież urodziny mam za pół roku. On nie może! - dalej się darłem.
- Przykro mi Czkawka. - szepnął, smutny. Westchnąłem.
- Ale są nie wiem czy dla ciebie tak dobre wieści, by najmniej twój ojciec dziś wyjeżdża na naradę wodzów, na dwa miesiące. Później gdy przyjedzie zostanie na Berk na miesiąc, a potem aż do twoich urodzin pojedzie najpierw na wyspę Walorów do waszej rodziny, a stamtąd na Piekielny Przesmyk w poszukiwaniu smoczego leża. - gdy to usłyszałem, własnym uszom nie wierzyłem. Lekko się uśmiechnąłem.
- Dzięki Pyskacz. A więc jak mojego ojca nie będzie to? - zapytałem, podnosząc jedną brew góry. Gbur się zaśmiał.
- Oj Czkawka, Czkawka. Tak gdy Stoika nie będzie, ty będziesz mógł robić co tam chcesz. Byle by nikt cię nie widział bo będę miał przerąbane. - popatrzyłem na niego pytająco.
- Na czas gdy nie ma twojego ojca ja się tobą opiekuję. A i to nasza tajemnicza. Zrozumiano?
Kiwnąłem głową.
- Co zrozumiano? - zapytał wchodząc do pokoju mój tata. O zgrozo, że by tylko nic nie słyszał.
- Cześć Stoik. Właśnie mówiłem twemu niegrzecznemu chłopakowi - mrugnął do mnie porozumiewawczo. - że musi tu siedzieć na tyłku bo jak nie to będzie z nim krucho.
Ojciec odetchnął. Chyba nie słyszał.
- Cieszę się, że gdy mnie nie będzie Czkawka będzie pod twardą opieką. - przemówił i wyszli. Z wyraźną ulgą odetchnąłem i rzuciłem się na łóżko.
- Czkawka przyjdź do portu za godzinę, pożegnać tatę. - usłyszałem jeszcze Pyskacza z dołu. No nic. Wstałem powoli i poszedłem się umyć. Bądź co bądź po tym ataku smoków można mnie pomylić z Nocną Furią. W czystym już ubraniu zszedłem na dół, chodź było ciężko iść po takich stromych schodach i trzymać się ściany jedną ręką. Usiadłem do stołu. Wziąłem jeden kawałek chleba i popiłem zimną herbatą. Usłyszałem brzmienie rogu co zwiastowało, że statki odpływają za pół godziny. Taki miernik czasowy. Dokończyłem swój obiad i założywszy swoją kamizelkę i buty wyszedłem na pożegnanie ojca. Wybrałem najdłuższą drogę i chyba najmniej uczęszczaną, gdyż chciałem przyjść i powiedzieć tylko: Powodzenia tato, oraz chciałem uniknąć spotkania z bandą Smarka. Udało się. W pełnej ciszy i spokoju doszedłem do portu. Stała tam chyba cała wioska. Z trudem przecisnąłem się przez tłok brudnych, śmierdzących wikingów. Stanąłem obok Pyskacza. Ojciec gadał jeszcze z Grubym. Po chwili zwrócił się do mnie ze słowami:
- Tylko nie rozwal wioski Czkawka.
- Pomyślę. - odparłem zgryźliwie. Gbur uderzył mnie lekko w ramię, popatrzyłem na niego, a gdy spotkałem się z surowym spojrzeniem mówiącym: Bądź milszy, dodałem ciszej:
- Powodzenia tato.
Stoik wsiadł do łodzi i odpłynęli. Pomachałem mu i jak najszybciej skierowałem się do domu. Wracałem tą samą drogą. Gdy byłem niedaleko lasu postanowiłem się przejść. Zahaczyłem jeszcze o kuźnię by powiedzieć Pyskaczowi o spacerze.
- Hej. Idę do lasu. Niedługo wrócę. - rzuciłem.
- Jasne, tylko wróć przed zachodem słońca. - odparł, patrząc na mnie.
- Nie ma sprawy. - uśmiechnąłem się.
Po otrzymaniu zgody od wikinga ruszyłem wolnym, spokojnym krokiem w stronę północnej części wyspy. Słońce świeciło nad wyraz mocno. Było to dziwne, jednak rzeczy normalnie niespotykane to specjalność naszej wioski. Z resztą, najdziwniejsze jest to, że mimo iż prowadzimy wojnę ze smokami to jeszcze z innymi plemionami. Zwyczajni ludzie by się wynieśli, ale nie my. Wikingowie to podobno strasznie zawzięte ludy. Nic dziwnego, że mój ojciec nami kieruje. Jest chyba najbardziej upartą osobą na całej wyspie. Szkoda tylko, że lepiej traktuje Smarka niż własnego syna. Czasami mam nawet wrażenie, że nie pozbył się mnie ze względu na Pyskacza i moją zaginioną matkę, o której wiem tyle co nic. Podobno pewnej nocy gdy byłem jeszcze mały był atak smoków. I wszyscy mówią, że prawdopodobnie pożarły ją smoki. Szkoda, że nie mnie. Nie miałby nikt ze mną problemów. Dobra koniec użalania się nad sobą. Gdy byłem już daleko od osady, rzuciłem się biegiem nad Krucze Urwisko. Z powodu tego, iż jestem słaby nad tą kotlinę dotarłem po kilku minutach. Usiadłem przed skałami by wyrównać oddech. Obróciłem głowę w bok. Zamroziło mnie. Może tak ze trzy metry ode mnie na ziemi leżał skrępowany sznurami smok. I to nie byle jaki smok. To Nocna Furia. Odskoczyłem ze strachu za głaz. Po chwili znowu wyjrzałem przez skałę. Gad czarny jak noc miał zamknięte oczy. Zbliżyłem się i wyjąłem swój mały nóż. Mam go jak na dłoni. Ale mam szczęście. Szykowałem się do wbicia sztyletu.
- Dasz radę. - przekonywałem się. Odetchnąłem i spojrzałem w jego oczy, które były otwarte. Dziwne ale gdy patrzyłem w tą zieleń jego tęczówek widziałem samego siebie. Upuściłem nóż. Klęknąłem przy nim.
- Nie dam rady. - wyłkałem. Podniosłem ostrze i uwolniłem go od sznurów. Gdy był wolny naskoczył na mnie. Myślałem, że mnie zabije, ale tylko popatrzył mi w oczy, prychnął i odleciał. Bez wahania pobiegłem za nim. Usiadłem na kamieniu i przyglądałem się mu tak jak on mi. I tak od tego dnia rozpoczęła się moja przyjaźń ze smokiem.
~*~
Może być?
Czekam na wasze wyczerpujące opinie.
Klikajcie reakcje :*
~ SuperHero ❤
Czekam na wasze wyczerpujące opinie.
Klikajcie reakcje :*
~ SuperHero ❤
Yyyy... Boskie? Tak, chyba to najbardziej odpowiednie słowo. Cholernie mi się podoba ten rozdział i myślę, że daleko zajdziesz z tym blogiem. Zostaję tu na dłużej,powodzenia oraz weny życzę :*
OdpowiedzUsuńFajnie sie zaczyna a prolog taki ciekawy :3 Czuje napływ emocji co do Czkawki, czemu on taki jest, dlaczego tak potraktował Astrid :C Przecież on nie wie jakie nią emocje targają i czy ona coś do niego czuje :c bardzo mi jej szkoda :C
OdpowiedzUsuńDosyć łzawców xD Rozdział cudowny, zostaje tu na stałe :3 Czuje, ze kolejne rozdziały będą tak cudowne jak ten :* Z niecierpliwością oczekują następnego rozdziału ^^ ♥
Bardzo ciekawe, serio, masz taka lekkość pióra, jakbyś pisała to sobie ot tak, z niczego :)) bardzo mi się podoba, jestem ciekawa twoich dalszych pomysłów. Swoją drogą bardzo podoba mi się Czkawka jako taki buntownik :D świetne!
OdpowiedzUsuńNie mam się do czego przyczepić. Ja naprawdę nie mam się do czego przyczepić. A musisz wiedzieć, że uwielbiam narzekać i robię to za każdym razem, kiedy mam okazję. No ale ty mi jej nie przysporzyłaś. I nie zapowiada się na to, że to zrobisz.
OdpowiedzUsuńKrótko. Jestem zachwycona. Rozdział czytało się niezwykle lekko, jego treść powoli wprowadza do historii, poznaliśmy bohaterów, mamy uśmiech Astrid, wyjazd ojca Czkawki. Jest świetnie. Jest naprawdę bardzo dobrze.
Pisząc komentarz, stawiam sobie za zadanie, podzielenie się tym, co już sama umiem. Rzecz jasna nie zawsze, wiele się ucząc czytając, a dawania rad, chociażby najprostszych, komuś kogo uważam za bóstwo, byłoby trochę dziwne. Tym blogiem ostatecznie utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że jesteś jednym z moich bóstw i że mogę się od ciebie wiele nauczyć.
O rany Julek ! GENIALNE !! ♥ Dziewczyno mam takiego banana na twarzy , że szok . xD
OdpowiedzUsuńO kurczę to było świetne. Pięknie piszesz :). Idę czytać kolejne rozdziały
OdpowiedzUsuńGenialne
OdpowiedzUsuń