niedziela, 24 maja 2015

7. Strach przepędza sny.

    "Mam nadzieję, że nic mu nie jest. To okropne, mieć świadomość, że twój przyjaciel żyje lub nie. Jeśli przeżyję nikomu nie pozwolę go skrzywdzić"
Ze złością rzuciłem węgielek o pobliską ścianę. To samo zrobiłem z notatnikiem. Wypadło z niego kilka kartek. Obejrzałem je i strumienie łez spłynęło po moich policzkach. Szczerbatek. Z czcią głaskałem narysowaną podobiznę mojego smoka. Dlaczego to życie musi być tak skomplikowane? Dlaczego nie mogę żyć normalnie, jaki inni?
- Bo ty nie jest taki jak "inni". - odezwał się ten sam głos, co pięć lat temu. Spojrzałem w górę i ujrzałem niebo. Rozgwieżdżone, ciemne, piękne niebo. Znów siedziałem przy jeziorku.
- Czasami chciałbym być jak "inni". - szepnąłem, smutny. Przymknąłem oczy. Przed oczami miałem widok zakrwawionego Szczerbatka, nad którym stał mężczyzna, ubrany na czarno. Jego plecy zdobiła peleryna ze smoczej skóry. W ręce tuż nad ciałem Nocnej Furii trzymał ostrą włócznię. A po chwili wbił tępe ostrze w Mordkę. Widziałem to, błagałem, płakałem i nic. Żałość, ból, smutek i cierpienie wypełniały moje serce. Natychmiastowo je otworzyłem, dysząc ciężko. To na pewno nie prawda.
- Smoczy Jeźdźcu, a gdzie twoja nienawiść do całego świata? Gdzie ten buntownik z wyboru? - pytał.
- Wyszedł z niego ten prawdziwy chłopak, prawdziwy Czkawka! - krzyknąłem zdenerwowany, a echo rozniosło się po całej kotlinie.
- Już myślałem, że nigdy nie wrócisz. Dobrze cię widzieć, Smoczy Jeźdźcu. - odparł jakby zadowolony z mojej odpowiedzi. Zmierzwiłem włosy jedną ręką.
- Dlaczego nie ujawniłeś się wcześniej? Tylko dopiero po pięciu latach od mojej ostatniej przepowiedni.
- Czkawko musiałem. Dostajesz przepowiednię od bogów. Słuchaj uważnie gdyż zniknę będziesz miał czas na zapisanie wszystkiego co ci powiem. Jak skończysz, ta przepowiednia zniknie z twego umysłu. - przemówił, a ja przygotowałem notes.
- A więc słucham. - odparłem spokojnie.
- Nadciąga niebezpieczeństwo Smoczy Jeźdźcu. Musisz jak najszybciej się stąd wydostać. Odkryjesz bolesną prawdę. Los wystawi cię na największą próbę lojalności i odwagi. Będziesz wybierał pomiędzy dwoma osobami. Jeśli przejdziesz próbę ponownie cię odwiedzę, jeśli nie zginiesz w walce. Masz powinności Czkawka, wykonaj misję i ratuj smoki. Bądź ostoją dla twojej rodzinnej wyspy, będę cię potrzebować. Ruszaj. Zegar tyka. - powiedział, a ja zamarłem z danej mi przepowiedni.
- Czy Szczerbatek żyje? - zapytałem, czując łzy kłębiące się w oczodołach.
- "Cisza odpłynie w kierunku Valhalli. Radość zniknie, dając początek nienawiści. Każdy odnajdzie drogę, wysypie kielich miłości" - jego odpowiedź była strasznie niejasna. Miałem złe przeczucie, coś się stanie. Na pewno.

Otworzyłem szeroko oczy. Byłem z powrotem w zimnej celi. Podszedłem do małego okienka. Ogromny księżyc dawał niewielki blask na morze. Szum wody mnie uspokajał, lecz w głowie dalej miałem najukochańszą Nocną Furię na świecie. Przetarłem zmęczone oczy i usadowiłem się pod jedną ze ścian. Położyłem głowę na kamieniu i starałem się zasnąć.
- Dobranoc Szczerbatku.


*Następny dzień*
    Obudziło mnie walenie czymś metalowym o kraty mego więzienia. Podniosłem oczy do góry. Doznałem szoku, gdyż przede mną stał ten sam mężczyzna co zabił Mordkę. Ze wściekłością rzuciłem się ku kratom.
- Gdzie mój smok?! - wrzasnąłem. Zaśmiał się, krążąc przed moją celą.
- Gdzieś na pewno. - odparł, a we mnie się gotowało.
- Kim jesteś? - chciałem wiedzieć jaki idiota porywa mnie i Szczerbatka.
- Jestem Drago Krwawdoń! - straże zatrzęśli się pod wpływem jego głosu. Na mnie nie zrobiło to większego wrażenia. Olśniło mnie. Niezauważenie musiałem sprawdzić czy zabrali mi Piekło. Na szczęście zostało na swoim miejscu. - A ty kim jesteś?
- Ja jestem Smoczy Jeździec. - odparłem dumny. Strach zniknął gdzieś w ciemności mojego więzienia, a zastąpiła go nienawiść i pogarda.
- Smoczy Jeździec? Głupie nazwisko. - zaśmiał się.
- A Krwawdoń to takie intelektualne, że hej. - każde słowo nasiąknięte było sarkazmem. Dwaj strażnicy i więzień z celi naprzeciwko wybuchli śmiechem. Drago zmierzył ich wzrokiem, a ci ucichli. Mój "sąsiad" dalej chichotał. Idiota przewrócił oczami z dezaprobatą i zwrócił swoją łepetynę ku mnie.
- Mam dla ciebie propozycję. - zaczął pocierając swoją bliznę. - odzyskasz swojego smoka kiedy wytresujesz mi smoki do mojej Smoczej Armii. - co?! Ma złapane smoki?! Nie daruje mu!
- Chyba śnisz! - krzyknąłem mu w twarz. - Nigdy nie wytresuję ci smoków!
- Zabrać go. - zwrócił się do dwójki strażników. Podeszli do krat, wiedziałem, że to nie odpowiedni moment do uciekania. Poczekam na noc. Chwycili mnie w swoje ogromne łapy i wypchali przed tego debila. Kiwnął ręką i powlekli mnie do jednej z sali. Tam zdarli ze mnie kombinezon, zostawiając płócienną tunikę. Przywiązali mi ręce do sznura zawieszonego przy suficie i podali Drago metalowy, lecz giętki bat.
- Widzisz - pokazał mi broń. - To jest Bacik, jest moim wiernym sługą. Chcesz się z nim przywitać? - zapytał, a po chwili poczułem narzędzie na plecach. Rozdarły mi koszulę na pół, a powoli przecinał się przez skórę. Czułem ogromny ból, lecz nie pokazywałem słabości. Nie mogę. Łzy same cisnęły mi się do oczu. Musiałem je powstrzymać. Kolejne uderzenia, rana robiła się coraz większa. W tym momencie modliłem się do Thora, żeby nie zrobili nic Szczerbatkowi. On nie może cierpieć, ja tak. Po kilkunastu minutach, które były dla mnie niczym godziny przestał. Znów chwycili mnie za ręce i wrzucili do celi. Krew lała się strumieniami po plecach. Chciałem się podnieść, jednak jeden z strażników tego Krwawdonia kopnął mnie i poleciałem na plecy. Ponownie poczułem przeraźliwy ból i powoli traciłem przytomność. Zaśmiali się i wyszli. Spojrzałem w księżyc.
- Mordko błagam cię, uciekaj...


*Astrid*
    Obudziłam się z dziwnym przeczuciem, że stanie się coś złego. Martwiło mnie to trochę, ale muszę się skupić gdyż dzisiaj mamy pierwsze zadanie na Smoczym Szkoleniu. Będziemy uciekać i próbować się bronić przed Gronklem. Mam nadzieję, że mi się uda. W końcu ćwiczę i staram się być najlepsza. Ubrałam naramienniki i karwasze na ręce. Nogi wsunęłam w kozaki. Mimo, iż na Berk jest lato to przeważnie jest chłodno. W końcu to rejony Wysp Północy, czyli najzimniejsze strony. Wzięłam topór i zeszłam do kuchni. Tata szykował się na wyprawę, ponieważ Stoik zarządził kolejną wyprawę na Smocze Leże. Mama przygotowała śniadanie. Usiadłam na krześle i w milczeniu spożyłam posiłek. Wybiegłam z domu, rzucając krótkie: cześć, w stronę rodziców i już byłam na polu. Mroźne powietrze wdarło się do płuc i wyczyściło je. Powolutku ruszyłam w stronę Smoczej Areny. Wstąpiłam jeszcze do Pyskacza zapytać jak mu idzie, bo teraz gdy mam wolny czas pracuję u niego. Z jednej strony dobrze bo robota idzie szybko, a z drugiej mogę dłużej posiedzieć na polu i rodzice się nie denerwują. Wiedzą, że jestem pod opieką i nic mi się nie stanie. Weszłam do kuźni lecz nikogo nie zastałam. Zdzwiona poszłam na Arenę. Tam również nikogo nie było. W sumie to nawet w wiosce cisza i spokój. Bardzo to dziwne.
    Ucieszona z braku zajęć ruszyłam pędem nad klify. Tak bardzo mi tego brakowało. Po kilku minutach byłam na miejscu. Czułam ciszę i harmonię w sobie. Delikatny wiatr rozwiewał moje blond włosy, a zielone trawy równomiernie falowały. Widok był jak zwykle nieziemski. Woda szumiała dając uczucie odwagi i siły, a także spokoju i równowagi. Podeszłam do samiutkiej krawędzi i usiadłam podwijając nogi pod siebie. Zamknęłam na chwilę oczy rozkoszując się wspaniałą chwilą. Przypominały mi się słowa jakie wczoraj powiedziała do mnie mama, kiedy przyszła w nocy do mojego pokoju. (wspomnienie będzie opisane jakby to się działo w danej chwili, mam nadzieję, że zrozumiecie xd)
- Astrid kochanie, za trzy lata będziesz musiała wypełnić swoją obietnicę. - powiedziała do mnie to tak spokojnie jakby chciała mi oznajmić, że Szpadka wpadnie pogadać.
- To nie była moja obietnica - warknęłam. - To wasza obietnica. To wyście mnie obiecali temu wodzowi, a konkretniej to Stoik mnie obiecał temu Dagurowi!
- Astrid proszę..
- Wystarczy. Nie mam siły o tym słuchać! - przerwałam jej. - Nie może Szpadka się z nim ożenić? - zapytałam już spokojniej.
- Chyba najwyraźniej Stoik nie przewidział jej w tym pomyśle.
- Wielka szkoda. - przewróciłam oczami.
- No tak, ale Astrid muszę cię o czymś powiadomić. Otóż za dwa tygodnie przyjedzie tu ten Dagur i odbędą się oświadczyny. - wyszeptała, a we mnie ponownie się zagotowało.
- Jak to za dwa tygodnie?! - krzyknęłam. - Ja nie chce, nie zgadzam się!
- Astrid musisz. Pamiętaj robisz to w imię dobra swojej wyspy..
- Mam ocalić swoją wyspę i wyrzec się własnego szczęścia?! W imię dobra Berk?!
- Niestety, ale tak.
- Jesteście potworami! - wrzasnęłam, zalewając twarz ciepłymi łzami.
- Astrid Hofferson nie mów tak. - matka przybrała groźniejszy ton. Popatrzyłam na nią oczami pełnymi nienawiści i żalu.
- Nienawidzę was!

I uderzyłam toporem w drzewo rozwalając na kawałki. Dyszałam ciężko, przecierając spoconą i mokrą od łez twarz.
Usiadłam na chłodnej ziemi i przytuliłam się do niej.
- Dlaczego to ja muszę mieć tak skomplikowane życie? Dlaczego nie mogę żyć normalnie, jak inni? - szepnęłam do siebie i podniosłam się do pozycji siedzącej. Słońce właśnie zachodziło, a na nieboskłon wychodzili Księżyc i Gwiazda Thora. Przypatrywałam się pięknemu niebu jakbym na kogoś czekała. Nie Astrid, nie możesz! - zganiałam się w myślach. - Nie możesz o nim myśleć. To całkiem inna bajka. On podróżuje bo całym świecie a ty siedzisz tu na Berk i będziesz musiała zostać żoną jakiegoś wodza. Inna bajka, inna opowieść, inny świat. Musisz przestać już teraz o nim myśleć i postarać się pogodzić z tym co cię czeka. Mój rozum ma rację, a serce? Jeśli kogoś się nie kocha to nie powinno się być z nim. To wbrew zasadom prawdziwej miłości. Masz prawo być szczęśliwa i kochać tego kto godzien jest twego serca. W imię miłości i szczęścia warto czasem wyrzec się rodziny, przyjaciół i domu. Naprawdę warto. No i jestem rozdarta. Kogo mam słuchać? Serca czy rozumu? Każde ma rację, ale w moich rękach leżą losy Berk. Jestem kartą przetargową więc muszę sama zdecydować co wybrać. Chociaż z jednej strony same moje położenie wybrało. Nawet gdybym chciała uciekać nie mam jak, nie ma czym. Chyba pozostaje mi tylko pogodzenie się z tym.
- Astrid gdzie twoja buntownicza natura? - głosik w mojej głowie musiał się wtrącić. - Gdzie ta Nieustraszona Astrid Hofferson? Ta wojowniczka? Najlepsza z najlepszych?
- Chyba odpłynęła z szumem fal. - szepnęłam a mój wewnętrzny głos jakby zniknął. Jestem chora psychicznie. Gadam do siebie, nie umiem się zdecydować i prawdopodobnie kocham kogoś kogo nie powinnam. Odynie błagam zlituj się nade mną i wyślij mnie do Valhalli. Ja tutaj już nie wytrzymam. Do tego dochodzi moja choroba. Codziennie od dwóch lat miewam nie wiem czemu napady lękowe. I to straszne. Gothi powiedziała albo nabazgrała, że nie wyleczę się z tego. Będę to już miała na zawsze. I właśnie teraz nie wiem co robić. Dotąd nikt poza mną, szamanką i Pyskaczem nie wie o mojej chorobie. Chwyciłam się za serce czując, że gwałtownie przyśpiesza. Nogi zrobiły się ciężkie i upadłam na twarz. Momentalnie zbladłam a nocne niebo zaczęło się rozmazywać. Miałam milion wizji na raz. Napad na Berk. Mój ślub. Wojna. Śmierć moich bliskich i tajemniczego Smoczego Jeźdźca. Rozpłakałam się widząc jego smutne oczy, w których już nie ma życia. Dalej obok niego leżała ta Nocna Furia. Również tak jak jej jeździec miała otwarte oczy. Wpatrywałam się w nie i widziałam samą siebie. Podeszłam do Jeźdźca i położyłam jego głowę na swoich kolanach. Na jego klatce były wielkie rany. Znów kolejna wizja człowieka, który podpala Berk. Moja wyspa płonie i rozwala się na kawałki. Słyszę krzyki dzieci i płacz matek. Czuję na skórze pot wikingów walczących z okrutnymi smokami. Wszyscy uciekają w popłochu z niegdyś tak cudownej wyspy. Na raz wszystkie moje wizje wirują przede mną. Upadam i nastaje koniec tych tortur. Siadam na trawie. Tego się właśnie boję. Boję się straty bliskich i Berk. Ale czemu pojawił się tam Smoczy Jeździec. Dlaczego umarł i kim dla mnie jest, że boję się jego śmierci? Całe niebo już rozgwieżdżone było spokojne. Wpatrywałam się w nie z nadzieją, że na horyzoncie ujrzę jego postać. Przez kilka minut nic nie dostrzegam. Przestaję. Nie wyrabiam już. Nie mam już w ogóle siły. Biorę swój topór w rękę i z rozcięciem miękkiej skórę doznaję miłego wspomnienia. Mimowolnie uśmiecham się, jakby do niego, szeptając cicho:
- Obiecuję.


~*~


Lalamala.. Ta dam! Gotowy jeszcze szybciej niż przypuszczałam. Tak mnie zmotywowały wasze komki, że bum kolejny.
Chciałabym wam trochę przedstawić sytuację. Otóż mam nadzieję, że nikt nie pogubił się w tym co pisze. Akurat ten rozdział tego wymagał więc wybaczcie. Druga sprawa. Czekacie na Hiccstrid? To sobie jeszcze dłuuuuuuugo poczekacie. Mimo, iż As coś tam coś tam to i tak do nich jeszcze daleeeko. Musicie uzbroić się w cierpliwość. No to chyba wszystko. Jeśli chcielibyście coś jeszcze wiedzieć proszę pisać w stronce: "Pytania" umieszczonej po prawej stronie bloga.


Zapraszam do klikania reakcji. I to WSZYSTKICH! Nawet tych, którzy nie komentują. Dla was to dwa kliknięcia myszką a nawet jedno a dla mnie to coś wspaniałego. I zapraszam do komentowania.

Dziękuję za ponad 800 wyświetleń. Jesteście niesamowici! Uwaga ten blog skończył dopiero miesiąc, a już tyle. Ten blog ma więcej wyświetleń po miesiącu niż mój blog, który ma pół roku. Więc szczerze i z całego serca wam dziękuję! Tak bardzo Was kocham!!! ❤

Rozdział dla cudownej, utalentowanej, wspaniałej Vikcy13 i Just Dreamie. Dziewczyny jesteście niesamowite i kochane! ❤ Kocham Was laski!

A i tutaj w blogosferze jest taka jedna blogerka, która myśli nad skoczeniem bloga bo mało osób go czyta. Ma ogromny talent i pisze cudownie. Tak, proszę państwa oto ona, Just Dreamie!
Jest niesamowita i proszę was byście jeśli macie czas weszli na jej bloga i przeczytali coś. To dla mnie bardzo ważne. To link: czkastrid-na-zawsze-razem.blogspot.com.


Dziękuję za uwagę! *.*

~ SuperHero ❤

środa, 20 maja 2015

6. Wiara podstawą siły.

     "Najpierw jest niepewność, a dopiero później strach. Po tych wszystkich latach samotności, wreszcie boję się o kogoś innego niż Mordka. A dokładniej o Astrid"
Zapisawszy wszystko podszedłem do leżącej na posłaniu blondynki. Wyglądała jakby umarła. O jej życiu mówiła podnoszącą i równomiernie opadająca klatka piersiowa. Złociste włosy spięte w ciasnego warkocza dekorowały jej prawe ramię. Oczy twardo przymknięte, usta zaś lekko uchylone. Ręce i nogi bezwiednie ułożone wzdłuż chude ciała. Jest... prześliczna.
    Sprawdziłem puls. Wciąż słaby i nierównomierny. Straciła strasznie dużo krwi. Ciekawi mnie tylko dlaczego chciała się zabić. Może to jej uzależnienie? Przecież nie umiera się po pierwszym cięciu. Spojrzałem na Mordkę, leżącego pod ścianą. Byłem tak zaabsorbowany Astrid, że nie zdążyłem mu podziękować. Przebaczył mi i uratował. Jest najlepszym przyjacielem. Podszedłem do niego. Położyłem rękę na jego mordce tak jak wtedy kiedy się poznaliśmy.
- Dziękuję.
Przytuliłem go mocno. Zaśmiał się i polizał. Wrócił mój Szczerbatek. Wstał i podbiegł do łóżka. Powąchał dziewczynę. Parsknął i uciekł na zewnątrz jaskini. Wziąłem swój notatnik i usiadłem przy łóżku. Zacząłem rysować dziewczynę. Naprawdę się zmieniła, oczywiście pewnie tylko z wyglądu. W środku jest tą samą nieustraszoną Astrid Hofferson. Ale ja jestem głupi, nawet nie przemyślałem tego, że ją zabrałem na Smoczą Wyspę. Jednak widok jej takiej bezbronnej, kruchej, na wpół przytomnej wstrząsnął mną doszczętnie. Mimo tego, dalej jej nienawidzę. Zraniła mnie. Wiele razy. I fizycznie i psychicznie.
    Wstałem. Już miałem wychodzić z mojego domku a tu usłyszałem cichy jęk. Odwróciłem głowę ku Astrid. Nie chciałem, żeby mnie poznała dlatego pośpiesznie założyłem kask. Zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu, aż zatrzymała się na mnie. Ze strachem cofnęła się w tył.
- Nie bój się. - odparłem, stanowczym tonem.
- Kim jesteś? - zapytała. Ma śliczny głos, no proszę dużo się zmieniła.
- Nie znasz mnie? - zaśmiałem się. No bo jestem znany na całym wschodnim i północnym archipelagu Wysp Północy. Jednak w pobliżu Berk nigdy się nie zapuszczałem, więc możliwe, że nic o mnie nie wie. A Johann?
- Jestem Panem Smoków lub Władcą Smoków, bynajmniej tak mnie nazywają. A na serio to jestem Smoczym Jeźdźcem. Tak nazwali mnie Bogowie Asgardu. - nie wiem czemu ale jakoś nie krępowałem się przy tej rozmowie. Jakoś tak chciałem jej powiedzieć wszystko, jednak nie mogę za dużo.
- Smoczy Jeździec? Robi wrażenie. - odparła. - A masz imię?
- Mam.
- Jakie?
- Yyy.. tajemnica? - mam dość jej pytań.
- A... - zaczęła, ale w porę jej przerwałem.
- Możesz łaskawie się zamknąć? Nie powiem ci nic o sobie więc nie masz po co pytać. - warknąłem oschle. Zamilkła zawstydzona.
- Mógłbyś mi wskazać drogę do Berk? Ja tam...
- Wiem gdzie mieszkasz, Astrid. - znów je przerwałem. Zdumiała się na moją wiedzę. Ha, ja wiem więcej niż myśli.
- Skąd wiesz jak mam na imię... Smoczy Jeźdźcu? - przedrzeźniła ostatnie słowa. Wkurzyłem się. Wyciągnąłem Piekło i popychając ją na ścianę, przyłożyłem broń do jej szyi.
- Jeśli chcesz żyć lepiej się zamknij. Dobrze ci radzę. - wysyczałem i ją puściłem. Upadła na kolana.
- Wstawaj. Musisz dostać się z powrotem na swoją wyspę.
Patrzyła na mnie morderczym wzrokiem, a ja nic sobie z tego nie robiłem. Pociągnąłem ją i wypchnąłem z jaskini. Przywołałem Szczerbatka, a ona krzyknęła przestraszona. Usadowiłem się w siodle i czekałem, aż królewna Astrid wreszcie zechce wejść ma mojego smoka.
- Nie wsiądę na tę bestię. - kiwała przecząco głową. Uderzyłem się w twarz.
- Thorze dopomóż. - szepnąłem. - Chcesz zostać tu na wyspie pełnej smoków czy lecieć na Berk? - zapytałem już głośniej, z trudem wymawiając nazwę przeklętej wyspy. Ze strachem pomieszanym ze wstrętem usiadła za mną. Szczerbek warczał, ale go uspokoiłem.
- Radzę ci się mnie trzymać, możliwe, że będzie trząść. - rzuciłem w eter, a ona tylko parsknęła wywracając oczami. Zaśmiałem się z jej głupoty i razem z Mordką wystrzeliliśmy jak z procy. Hofferson darła mi się za uchem i powoli spadała w tył. Złapałem ją za pas przy spódnicy i przyciągnąłem do siebie.
- Przytul się to nie spadniesz! - krzyknąłem przez wiatr. Wykonała moje polecenie i szepnęła mi do ucha.
- Już cię nienawidzę.


*Dwie godziny później*
    Wreszcie dotarliśmy na plażę Thora. Dalej się nie zapuszczam bo jeszcze by mnie zobaczyli i mieliby kłopoty. Szczerbatek był niezadowolony z lotu, ja natomiast dość miło go spędziłem. Astrid przez całą podróż wtulała się w moje plecy. Nie powiem, było miło, ale się skończyło. Zeskoczyłem z Mordki i jak na dżentelmena przystało podałem blondynce rękę. Odepchnęła ją mrucząc coś. Jak zwykle zawzięta, uparta samosia. Przewróciłem oczami i z powrotem usiadłem w siodle.
- Dlaczego, dlaczego to robisz? - cichy głosik Hofferson wybudził mnie z rozmyślań.
- Chodzi ci o smoki? - zapytałem. Kiwnęła głową. - To moje przeznaczenie, moja misja. Taką mam powinność i powinienem ją wykonać za wszelką cenę.
- Przeznaczenie? - wydawała się dość zdziwiona.
- Yhym. - mruknąłem. - A ty. Dlaczego to zrobiłaś? - wskazałem na bandaże wystające spod karwasza. Posmutniała i jedynie spuściła głowę.
- Dlatego, że już nie daję rady. Nie mam ochoty na życie. A tam w Valhalli byłoby mi dobrze. Na pewno. - starła małą łezkę z  policzka. Uśmiechnąłem się. Nieustraszona Astrid Hofferson nie taka twarda. Jednak nie może tego robić. To zniszczy jej życie. Wiem, bo sam to przechodziłem. Podszedłem do niej i ująłem jej chude dłonie w swoje. Spojrzała na mnie oczami ze szkła.
- Astrid, obiecaj mi, że już więcej tego nie zrobisz. Proszę cię, obiecaj mi. - patrzyliśmy sobie w oczy. Były takie śliczne. Uśmiechnęła się i kiwnęła przecząco głową.
- Nie mogę.
- Bo?
- Bo kocham to robić. Czuje wtedy takie wyzwolenie, ukojenie, spokój. - opowiadała wszystkie uczucia jakie mi towarzyszyły.
- Posłuchaj mnie - potrząsnąłem nią. - Nawet nie wiesz w co się pakujesz. Proszę cię, zostaw to. - nakazałem. Puściła moje ręce i odeszła na krok. Po chwili wpadła mi w ramiona. Wtuliła się w moją szyję i poczułem na niej stróżki łez.
- Obiecuję.
    Gdy ją przytulałem doznałem uczucia jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie czułem. Tym uczuciem było szczęście, ale nie takie szczęście jak z Szczerbatkiem, bo on to jest inna sprawa. Poczułem szczęście dzięki drugiemu człowiekowi. Przy innych dziewczynach tego nie czułem. A tu po pięciu latach przytulam dziewczynę i czuje to wspaniałe uczucie. I to jeszcze jaką dziewczynę? Astrid Hofferson z mojej rodzimej wyspy. To straszne a jednocześnie niesamowite. Tak naprawdę nigdy nie okazywałem prawdziwych uczuć innym ludziom. Ten przywilej miał tylko Szczerbatek. A tu proszę. Szczerze tulę się z najstraszniejszą dziewczyną jaką znam. Jestem jakiś nienormalny.
- Fju, fju, fju. Ktoś tu się zakochał. - zaśmiał się Mordka. Spojrzałem na niego szybko. Nie odrywając się od Hofferson odpowiedziałem mu.
- Lepiej, żebyś to odszczekał. - warknąłem, normalnym językiem. Szczerbek kiwając na wszystkie strony łbem, odszedł na bok. Astrid chyba teraz zdała sobie sprawę z tego co robi. Oderwała się ode mnie szybko i jej policzki przybrały purpurowy odcień. Wzrok wlepiła w swoje kozaki. Kąciki moich ust powędrowały do góry. Zawsze tak działam na dziewczyny. Chrząknęła.
- Ty rozumiesz mowę smoków? Co on powiedział? - zapytała, miętoląc warkocz w rękach.
- Tak. On powiedział coś co na pewno odwoła. - spojrzałem wymownie na gada, a ten zakrył głowę skrzydłami i chichotał.
     Klepnąłem go w łeb, by się opamiętał. Gdy wreszcie był zdatny do lotu, poprawiłem siodło i wskoczyłem na smoka. Astrid stała i mi się przyglądała.
- Mam brudny hełm, że się tak na mnie patrzysz? - moje pytanie zbiło ją z tropu. Otrząsnęła się.
- Nie, nie.. Tylko ja.. Ehh.. - plątała się we własnej wypowiedzi. - Dziękuję. - wyszeptała prawie niesłyszalnie. Nieśmiało spojrzała na mnie tymi błękitnymi niczym ocean oczami. Znów uśmiech wkradł się na moją twarz.
- Szczerbek, lecimy!
    Kilkoma ruchami skrzydeł byliśmy na miejscu. Po takiej połowie dnia jestem zmęczony. Warto by lecieć na jakieś małe wakacje. Wyciągnąłem mapę z pod kombinezonu i rozłożyłem. Przyglądałem się całemu archipelagu, szukając odpowiedniego miejsca na odpoczynek. Po dokładnym sprawdzeniu wskazałem palcem miejsce gdzie mamy się udać.
- Skręćkarcze Bagna, Mordko.


*Astrid*
     Stoję dalej na plaży w szoku. Spoglądam na niebo gdzie jeszcze przed chwilą był. A teraz? Cisza i spokój. Tylko na zewnątrz. W środku mnie szaleje prawdziwy sztorm, myśli i emocji. Uratował mnie. Ale dlaczego? Skąd wiedział jak mam na imię? I w ogóle jak on się tam znalazł? Tyle pytań, a zero odpowiedzi. Chyba oszaleję już do reszty. Muszę w końcu zebrać się w sobie. Idę do domu, ciekawe czy się martwią. Coś wymyślę. Ale muszę wrócić nad klif po topór. Ruszyłam raźnym krokiem, na chwilę odrzucając osobę wirującą w mojej głowie. Tajemniczego Smoczego Jeźdźca. Szłam ścieżką, omijając wioskę. Gdy tam dotarłam niestety nie znalazłam mojej broni. Przeszukałam każdy krzak, każdy kamień i każde drzewo. Ani śladu. Jakby wyparował. No nic. Trzeba wrócić do domu i zmierzyć się z konsekwencjami. 
    Smutna wróciłam do domu. Weszłam a moim oczom ukazał się wódz, Pyskacz, mama i tata, oraz moi kumple. Matka porwała mnie w ramiona.
- Gdzieś ty była? - potrząsała mną, dokładnie oglądając.
- Zasiedziałam się w lesie, a później zgubiłam. Noc spędziłam w jaskini a dopiero teraz znalazłam drogę powrotną. - wytłumaczyłam, mając nadzieję, iż uwierzą w moją historię. Popatrzyli chwilę a później wódz wstał, ubierając hełm.
- No to skoro Astrid nic nie jest, możemy iść do domów. Rozejść się!
Wszyscy pośpiesznie wykonali jego rozkazy i wyszli z chaty. Mama wydawała się jakby mi uwierzyła, a tata nie był do końca przekonany.
- Masz szlaban... na pół roku. - powiedział, siadając przy palenisku.
- Jak to na pół roku?! - zbulwersowałam się. Zła poszłam po schodach na górę i trzasnęłam drzwiami od pokoju. Jak on może?! To tylko jedna noc! Ale za to jaka noc. Od razu rozmarzyłam się od moim wybawcy. Jest taki stanowczy, władczy, twardy a jednocześnie słodki, tajemniczy i taki pociągający. Aa Odynie o czym ja myślę? Nie Astrid, nie może ci się podobać jakiś facet, którego znasz dopiero kilka godzin. Jesteś przeznaczona innemu. Masz swoje przeznaczenie. Zadanie, które powinnaś wykonać bo inaczej będzie wojna. Przeznaczenie? Ale czy takie jest naprawdę? A może jest zupełnie inne? Czy do końca życia mam być posłuszną żoną jakiegoś Dagura? On ma przeznaczenie. I to straszne przeznaczenie, jednakże jeśli on kocha smoki to może to jest najlepsza rzecz jaka go w życiu spotkała? Muszę się uspokoić, ale, że nie mogę wyjść nad klify pozostaje mi tylko noc, parapet, okno i pamiętnik Czkawki.
    Wyjęłam notes spod łóżka. Otarłam wierzchnią okładkę zeszytu. Otworzyłam na miej więcej połowie pamiętnika. Rozpostarłam kartkę by ją wyrównać i zaczęłam czytać:
  "Jak to jest? Nie masz rodziny, znajomych, praktycznie dachu nad głową, a jesteś najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Nie mam tego wszystkiego ale mam najlepszego przyjaciela. Szczerbatek. To mój nowy rozdział w życiu. Dzięki niemu moje życie choć trochę nabrało sensu i koloru. Nie budzę się co rano ze strachem, że mogę być poturbowany przez rówieśników. Budzę się z radością, że mam kogoś kto czeka na mnie, kocha, szanuje takim jakim jestem. Mimo, iż nienawidzę tej wioski to mam nadzieję, że gdy opuszczę tą wyspę ludzie tu mieszkający zapamiętają sobie raz na zawsze, że smoki to nie tylko bestie. Smoki to najlepsi przyjaciele"


~*~


Spóźniłam się tylko jeden dzień. Wybaczcie mi, ale już nie miałam wczoraj siły kończyć. Przepraszam.

Troszkę rozbawiły mnie wasze komentarze. Ale nie obraźcie się, proszę.

Rozdział dla: Chitooge i Any Howard, które jako jedyne wiedziały, że to nie koniec ❤

~ SuperHero ❤

czwartek, 14 maja 2015

5. Pokrzepienie wzywa jeźdźca.

*5 lat później*

    "Czas nie ma znaczenia. Powoli, w swoim rytmie ucieka przez moje palce. Staram się jak najlepiej wypełniać to co mi przekazano. Ale czy dam radę jeszcze to ciągnąć?"
Odłożyłem pamiętnik. Wstałem z ziemi i otrzepując spodnie podszedłem do Szczerbatka. Uśmiechnął się i wskazał na siodło. Ustawiłem protezę na tą do latania i wskoczyłem na grzbiet przyjaciela. Poderwaliśmy się do lotu. Czułem wiatr we włosach, spokój, ciszę i harmonię. Fantastyczne uczucie. Włożyłem kask na głowę i zmieniłem ustawienie lotki na najszybszy lot. Robiliśmy przeróżne sztuczki z ogromną szybkością i precyzją. Mordka pomrukiwał radośnie, a ja krzyczałem szczęśliwy. Po dwóch godzinach wróciliśmy na Smoczą Wyspę. Jest tu mój taki urlopowy dom. Przez ostatnie pięć lat dużo się zmieniło. Wyrosłem, jestem silniejszy i mam taki swego rodzaju kombinezon z kaskiem. W planach mam przerobienie go na taki do latania, ale do tego potrzebuje kuźni. Szczerbatek ma nową lotkę dostosowaną do mojej protezy. Zmężniałem i jestem przystojniejszy. Przynajmniej tak twierdzi każda dziewczyna z jaką byłem. Latamy z Mordką i nakłaniamy wyspy do współpracy ze smokami. Ale narazie nie jest jeszcze dobrze, bynajmniej każdy się mnie boi. Dziwne jest również to, że każda dziewczyna na wszystkich wyspach, na jakich byłem chce ze mną być. Lecz to takie bycie na kilka dni bo potem je rzucam. Z żadną nie chcę mieć czegoś wspólnego. Niech Thor broni. Jestem z nimi bo niektóre są ładne i po prostu. Potem gdy już mi się jakaś nie podoba to bum, kolejna. Niektóre mnie nienawidzą, jednak nic sobie z tego nie robię. Jestem szczęśliwy z tego, jakie prowadzę życie. Najważniejsze jest to, żeby był przy mnie Szczerbatek. Bez niego moje życie nie ma sensu.
     Pogłaskałem Mordkę.
- Co ty na to by lecieć na Wyspę Latających Orchidei? - zapytałem. Smok popatrzył na mnie dziwnie.
- Jak chcesz. - mruknął językiem jakim się posługujemy. Czyli językiem Nocnej Furii.
Usadowiłem się w siodle zakładaj kask. Ruszyliśmy w ogromną prędkością. Nie da się opisać tego uczucia. W godzinę byliśmy na miejscu. Wszyscy z przestrachem wymalowanym na twarzy patrzyli na nas. Przed szereg wikingów wyszedł Kalur - wódz tej wyspy. Uśmiechnąłem się do siebie na ich miny. Boją się mnie i dobrze. Zszedłem ze Szczerbatka. Podszedłem stanowczym krokiem ku niemu. Wyciągnął rękę a ja ją uścisnąłem.
- Witaj Smoczy Jeźdźcu na naszej wyspie. Czegóż żądasz? Coś się stało? Czego potrzebujesz? - zadawał pytania. Odetchnąłem i ze spokojem czego nie można o nich powiedzieć, odparłem.
- Spokojnie Kalurze. Niczego nie żądam ale mam prośbę. Mógłbym zostać kilka dni na waszej wyspie i móc popracować w waszej kuźni?
- O Smoczy Jeźdźcu z miłą chęcią cię ugościmy. - zapewnił, kłaniając się w pół.
- Dobrze.
    Ruszyliśmy ścieżką ku głównemu placu. Wikingowie wrócili do swoich prac. Dzieci bawiły się, wesoło pokrzykując. Rozglądałem się za smokami, które powinny tutaj być, bo kilka miesięcy temu zaprzyjaźniłem je z wikingami. Kalur idąc trząsł się, żebym tylko się nie rozgniewał. Bawiło mnie jego zachowanie, ale no cóż. Boją się mnie i muszą być podporządkowani.
- Gdzie są smoki? - zapytałem. Wódz momentalnie zbladł i cicho wyszeptał.
- Niestety kilka dni po twoim wyjeździe uciekły. Wyraźnie przestraszyły się nas i naszej broni, która została.
Myślałem, że zaraz zemdleję ze złości. Spoglądnąłem na Mordkę i zacisnąłem pięść, żeby wiedział, że ma być gotowy do lotu.
- To ja tu się przez ponad pół roku wysilam i buduję pokój między ludźmi a smokami a wy pozwalacie im odlecieć?! - wykrzyczałem. Przyjąłem groźny ton i oschłym spojrzeniem zmierzałem ich wszystkich. Wikingowie ucichli, wódz z przerażeniem wpatrywał się we mnie.
- Nie potrzebnie traciłem tutaj czas! - krzyknąłem i skoczyłem na Szczerbatka. Od razu ruszyliśmy z podmuchem wiatru zostawiając w osłupieniu wszystkich zebranych.
    Dalej byłem zdenerwowany, jednakże z każdym przebytym odcinkiem drogi uspokajałem się. Mordka spoglądnęła na mnie.
- Co się stało? - zapytał.
- Wyobrażasz to siebie? My się tu produkowaliśmy a oni pozwolili wszystkim smokom uciec. - wysyczałem, przypominając sobie swoją złość do tych ludzi.
- Oburzające, nie potrzebnie tam lecieliśmy zwierać pokój. - prychnął Szczerbek.
- Może i tak, ale pamiętaj, że to Bogowie zesłali nam tą misję. Musimy ją wykonać. - pogłaskałem go i skierowałem na Wyspę Smoków. Wylądowaliśmy na miękkiej trawie i oddałem się przyjemności leżenia na niej. Wtuliłem twarz w zielone roślinki. Szczerbatek również bawił się wśród traw. Uśmiechnąłem się. Położyłem się na plecach i spoglądałem w niebieskie niebo, powoli zamieniające się w granatowe. Akurat był zachód słońca. Wstałem z pozycji leżącej i przyglądałem się ogromnej gwieździe znikającej za horyzontem morza. Zachciało mi się pływać. Ruszyłem ku plaży, zdjąłem but i pochlapałem swoją nogę. Szczerbatek przysiadł się do mnie i oparłem głowę o jego szyję.
- Nie myślałeś nad powrotem na Berk? - zapytał mój przyjaciel. Odwróciłem głowę w jego stronę.
- Żartujesz?
- Nie Czkawka. Minęło już pięć lat. Popatrz mi w oczy i powiedz, że nie jesteś chociaż ciekawy co się tam dzieje.
Prychnąłem.
- Nie. - odparłem, krótko. - W ogóle skąd ci przyszło do głowy pytać o tą wyspę, gdzie byłem przez całe swoje nędzne, nic nie warte życie poniżany, bity i wyśmiewany? Gdzie spotykały mnie same najgorsze rzeczy? - zapytałem ze zdenerwowaniem. Wstałem i ubrałem but. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę co powiedziałem. Mordka mruknęła cicho.
- Ale tam się poznaliśmy... - odwróciłem się i ujrzałem jedną wielką łzę spływającą po jego mordce. W środku mnie coś zakuło. Oczy mi się zaszkliły.
- Szczerbek...
    Smok odwrócił łeb i uciekł w głąb wyspy. Bezradny upadłem na kolana, zalewając twarz ciepłymi łzami. Dotychczas nie pozwalałem sobie na słabość. Teraz było inaczej. Szczerbatek uciekł i się na mnie obraził. To było jak wbicie sztyletu w moje serce. Okropne. Ukryłem mokrą twarz w dłoniach i wychlipałem.
- Mordko ja... wybacz mi.
Nie zawrócił. On odszedł ode mnie. Ja mu na to pozwoliłem, to moja wina. Jestem najgorszym przyjacielem na świecie. Nie powinienem już żyć. Trzeba z tym skończyć.
    Ruszyłem szybkim krokiem ścierając słoną ciecz z twarzy. W głowie siedziała mi jedna osoba - Szczerbatek. Jak mogłem do tego dopuścić. Bez niego moje życie nie ma sensu więc nie mam po co żyć. Szedłem kilka minut nad klify. Gdy byłem na miejscu księżyc powoli wschodził, by obrać panowanie nad nocą. Słońce już się schowało i zrobiło się zimniej. Wiatr mocno powiewał, ale mnie to nie obchodziło. Trawy swobodnie falowały. Stanąłem nad przepaścią. Otarłem łzy wciąż płynące po policzkach. Ogarnąłem wzrokiem całą wyspę. Ostatni raz na nią patrzę.
Wykonaj w końcu ten krok - mówiło mi sumienie. Ma rację.
Odwróciłem się tyłem do morza. Zamknąłem oczy. Pochyliłem się w tył. I już. Przed śmiercią wyszeptałem:
- Dziękuję kolego, do zobaczenia w Valhalli...


*Astrid*
    Leżę w łóżku i myślę, że zaraz zwymiotuję. Nie mam na nic siły. Jednak muszę wstać. Dziś zaczyna się Smocze Szkolenie. Podeszłam do lustra, poprawiłam włosy, przybrałam sztuczny uśmiech i wyszłam. Nie mogę pokazywać, że mi ciężko. Żyję pozorami i tak musi być.
    Usiadłam przy stole. Mama podała mi kawałek chleba i herbatę. W "cudownym" nastoju skończyłam jeść i zgarniając topór, wyszłam z domu. Wiatr powiewał dość silno, nad oceanem widziałam niewielkie stado smoków. Miejmy nadzieję, że nie zaatakują dzisiaj. Ledwo co wczoraj wysprzątaliśmy wioskę po ich ostatnim ataku. Są strasznie nerwowe, zabierają wszystko i niszczą każdy dom. Stoik coś mówił, że trzeba rozważyć wypłynięcie na poszukiwanie Smoczego Leża, albo odejście z Berk. Chyba nie umiałabym opuścić tego miejsca. Tu się urodziłam i tu chcę umrzeć. Na mojej wyspie, na Berk.
    Po kilku minutach byłam w Smoczej Arenie. Przed nią stali moi kumple. Przywitałam się i razem weszliśmy na arenę. Była niesamowita. Ogromny plac był zrobiony z twardych, mocnych kamieni. Po prawej stronie stała drewniana jakaś taka szafka na topory, miecze i tarcze. Po lewej kilka beczek z wyrysowanymi tarczami do celowania. Na przeciw bramie wejściowej były klatki na smoki. Do zrobienia dachu z krat najprawdopodobniej użyli stopu czerwonych kamieni i czarnej smoły. Bynajmniej tak słyszałam. Razem połączone stanowiły mocny, niezniszczalny metal. Takie dobre kraty wykuwali tylko na arenę, nigdzie indziej.
- Witam przyszłych pogromców smoków! - głos Pyskacza rozniósł się echem po placu. Zwróciliśmy ku niemu wzrok, czekając na instrukcję.
- Dzisiaj rozpoczyna się pierwszy dzień szkolenia. Nie będę przedłużał dlatego na pierwszych zajęciach, dowiem się waszej jako takiej wiedzy o smokach.
- A nie możemy od razu ubijać smoki? W końcu dlatego tu jesteśmy, prawda? - Smark zawsze musi wtrącić swoje trzy grosze.
- Jeśli Jorgenson taki jesteś narwany to powiedz mi proszę, jak zaatakujesz Śmietnika Zębacza? - pytanie kowala zbiło go z tropu.
- To proste. Biorę topór, rzucam i bum smok nie żyje. - zawołał. Pyskacz uderzył się w czoło.
- Tak i zamiast smoka ubitym trupem jesteś ty! - wskazał na niego palcem. Zaśmialiśmy się, a Sączysmark zrobił się czerwony.
- Skoro już wszystko wiemy to może zaczniemy lekcje na poważnie. - Pyskacz wyciągnął Smoczy Podręcznik i otworzył na pierwszej stronie. Na Gronkielu. Zaczęła się zabawa.
    Dopiero późnym popołudniem Gbur puścił nas do domów. Szczęśliwa wybiegłam z Areny i pognałam w stronę lasów. Biegłam przez całą drogę, zatrzymałam się przy skałach. Weszłam między krzaki i poszłam do mojego takiego miejsca. Jest cudowne, znajduję się w kotlinie. Jest tam jezioro, kilka skał i ogólnie trawy, i niewysokie krzewy.
     Usiadłam przy wodzie i przeglądnęłam się w niej. Momentalnie mój uśmiech znikł mi z twarzy, a na jego miejsce wstąpił smutek i żal. Uderzyłam pięścią w taflę, rozbryzgując nienaruszoną dotychczas powłokę. Z oczy popłynęły pierwsze i pewnie nie ostatnie dzisiejszego wieczoru łzy. Słońce właśnie znikało, blade gwiazdy zaczynały świecić, a na nieboskłon zaraz wkroczy Władca Nocy - Księżyc.
    Zacisnęłam pieścić, aż mi kostki zbielały. Starałam się. Naprawdę. Przez te pięć lat starałam się jakoś żyć z dnia na dzień. Było dobrze, już prawie. A potem, okropne wspomnienie niczym uderzenie stąpiło na mnie. Brak mi sił do walki. Do kolejnej, a ile jeszcze ich będzie? Jedna? Czy niezliczona ilość? Dalej brnę w to bagno, nie pozostawiając żadnej odpowiedzi. Przyszłość. Tak daleka, ja jednocześnie tak bliska. Trzy lata, tylko tyle. Oszaleję. Czy Bogowie właśnie tego dla mnie chcą? Mam umrzeć z nadzieją, że nie będę musiała wypełniać tej przeklętej obietnicy? Nie dam się tak łatwo wywieźć z tej wyspy. To proste. Wezmą mnie ale dopiero martwą. Cisza odpłynie wraz ze mną na łodzi. W kierunku Valhalli. Jako wojowniczka przejdę przez pola bitewne Odyna. Walkirie powitają mnie i zanucą pieśń, o nieustaszonej wojowniczce Astrid Hofferson. Dopiero wtedy uznają swoje czyny za okrutne. Ale nie będzie odwrotu. Po ich wypapranych licach spłyną ciche łzy. Odgłos grzmotu przetnie niebo niczym strzała i zapłonie na drewnie. Wikingowie milknąc oddadzą hołd mojej osobie. Nie będą mnie chwalić za męstwo, siłę czy mądrość. Nie walczyłam zbyt długo, żeby być bohaterem. Będą myśleć o mnie jako nieustraszonej. Bo nikt nie odejdzie z tego świata, dla jednego układu. Ale czy to tak wiele? Dziewczyna młoda zamknie oczy swe na zawsze, a szum wody odprowadzi ją do Thora. Przywita ją. Da usiąść po swojej prawicy. Będzie wiecznie o tym pamiętać. A gdy przyjdzie ich czas, wyruszą tu gdzie i ona. Zostaną tam, jednak młoda bogini powróci. Zaprowadzi pokój i osiądzie na tronie Valhalli. Jako dumna nie bojąca się oddać życia dla spokoju, wojowniczka.
    Wybiegłam z kotliny i skierowałam się nad klify. Po kilku chwilach byłam na miejscu. Usiadłam na trawie i jak co noc, twarz chowając w rękach łkam z bezsilności. Odważyłam się podnieść wzrok na księżyc. Nów. To ta noc. Podniosłam topór i naostrzyłam. Ostatni raz spojrzałam na księżyc. Szybkim ruchem zrobiłam dwie linie na nadgarstkach rąk. Ciepła krew wypłynęła dając uczucie ulgi. Odetchnęłam i położyłam się na miękkiej ziemi. Usłyszałam krzyk, wzrok pokierował mnie na coś na niebie. Przez ciemność nie mogłam nic dostrzec. Przed zemdleniem ostatnie co usłyszałam to cicho wyszeptane, pełne smutku, żalu, nienawiści i bólu słowa:
- Przepraszam... Astrid...


~*~


Dziękuję *.*

~ SuperHero ❤

sobota, 9 maja 2015

4. Cisza ukazuje smutek.

     "Po burzy następuje cisza, po walce również. Żyje i to cudem, ale coś straciłem. Na szczęście jest jeszcze Szczerbatek. To on wskazuje mi drogę zaufania"
Brakuje mi siły by pisać. Jakimś sposobem podnoszę węgielek i zaznaczam na papierze litery. Ból jaki mi towarzyszy przy każdym najmniejszym ruchu jest nie do zniesienia. Przeszywa całe moje ciało. Nawet oddychanie sprawia mi trudność. Czuje jakbym rozpadał się na miliony małych kawałeczków. W tym momencie brakuje mi Gothi, chociaż jest przy mnie Szczerbek. Leży i nie spuszcza ze mnie oka. Czuwa i po prostu jest. Podniosłem się do pozycji półleżącej i chciałem sprawdzić czy wszystko mam na swoim miejscu. A właśnie, bo wybuchu Mordka złapał mnie w swoje łapy i uratował. Przyszedł ze mną do jaskini i tak siedzimy. Smoki, które tu mieszkały odleciały. Tylko niewielkie stada zostały. Narazie nie zbliżają się do naszego domu więc jest dobrze. Z trudem ale jednak sprawdzałem czy nie mam jakiś obrażeń. Gdy doszedłem do lewej nogi przeżyłem niemały szok. Nie mam lewej nogi. Spokojnie, to jest tak jakoś połowa nogi jakby liczyć od stopy do kolana. Niewiele. Teraz przynajmniej wiem co mnie boli. Poszukałem jakiejś ścierki albo kawałka materiału. Poprosiłem smoka o to by przyniósł w wiaderku trochę wody. W końcu muszę się sobą zająć. Gdy przyniósł dobrze obmyłem nogę i parę innych ran. Lnianym materiałem obwiązałem mego kikuta i rzuciłem się na moje posłanie z liści. Mordka przyszła na pieszczoty dlatego trochę go podrapałem i zasnął. Sięgnąłem po notatnik, otworzyłem na pustej stronie. Wziąłem w rękę węgielek i zacząłem rysować Szczerbatka. Gdy skończyłem zmierzchało się. Zadowolony ze swojej pracy, odłożyłem rzeczy do torby. Z pustym żołądkiem ułożyłem się przy przyjacielu, starając się zasnąć.
- Może jutrzejsze słońce przyniesie lepszy dzień. - pomyślałem na głos i pogrążyłem się we śnie. 
     Obudził mnie Szczerbatek, domagający się porannego lotu. Pokazałem mu swoją nogę, a raczej jej brak i ze smutkiem stwierdziłem, że na najbliższy nieokreślony czas musimy po prostu przestać latać. Smutne ale prawdziwe. Z pomocą smoka wstałem z posłania i podczołgaliśmy się na plażę. Usiadłem na piasku, który w świetle porannego słońca wydawał się małymi, okruchami czystego złota. Patrzyłem w lekko poruszającą się taflę oceanu. Miała taki piękny kolor. Błękitny. Od razu przed oczami pojawiła się postać dziewczyny z takimi właśnie oczami. Miały w sobie taką głębię, tajemniczość i piękność. Kogoś mi przypominała, tylko, żebym jeszcze wiedział kogo. Postać zniknęła wypowiadając jeszcze słowa, które bardzo mnie zaciekawiły.
- Będę za tobą tęsknić tak, choćby nawet miał się zmienić świat.
Owe słowa dały mi do myślenia przez cały dzień. Tylko co one znaczą? Kim jest ta dziewczyna? Dlaczego tęskni? Czemu mi się ukazała? To moja wyobraźnia? Czy przepowiednia od bogów? Tyle pytań. A zero odpowiedzi. Szanse na rozwikłanie tej zagadki są nikłe dlatego lepiej będzie jeśli dam sobie czas. Może dostanę odpowiedź jeszcze szybciej niż myślę?
    Szczerbek podczas gdy ja rozmyślałem o ślicznej dziewczynie, bawił się w najlepsze. Aż miło było patrzeć, jak próbuje podrapać się po ogonie. Postanowiłem przerwać jego harce. Zawołałem go, a on przyleciał powalający mnie na ziemię i bezlitośnie liżąc. Gdy wreszcie udało mi się go odepchnąć, pozbieraliśmy chrustu. A raczej on zbierał, ja szykowałem kijek na ryby. Złowiliśmy parę sztuk karpi i dwa śledzie. Tak zleciał nam czas do wieczora. Dzisiejszy dzień, był nad wyraz nudny dlatego zaraz po obfitej kolacji, ułożyliśmy się w jaskini przy ognisku. Wtuliłem się w smoka i zasnąłem.


    Zbudziło mnie głośne wołanie. Rozejrzałem się, siedziałem na kamieniu, koło jeziorka. Było one nieduże, znajdowało się w kotlinie, między skałami. Zdziwiłem się bardzo, ale moje rozmyślania przerwał donośny głos.
- Czkawka. - usłyszałem swoje imię, lecz nikogo nie widziałem.
- Kto mówi? - zapytałem, przestraszony. Starałem się o silny, zdecydowany ton, ale no niestety w duchu trząsłem się jak galareta. 
- Nieważne, ważne jest to co chcę ci przekazać. - odparł. No nic, pozostaje słuchać. 
- Słucham. - odpowiedziałem już hardo.
- Bogowie widzą w tobie wielkie nadzieję. Zaprzyjaźniłeś się ze smokiem. Stanowicie jedność. Między wami jest nierozerwalna więź. Moglibyście oddać za siebie własne życie. - tak to szczera prawda. - Więc Wszech Ojciec już wybrał.
- Ale co wybrał, kogo? Nic nie rozumiem.
- Czkawka, w świecie jest wojna między smokami a wikingami. Bogowie chcąc jej za wszelką cenę uniknąć, postanowili znaleźć wśród ludzi, jednego człowieka, który pogodzi oba światy. Ostatni niestety zginął ponad 30 lat temu. Nie mieliśmy już nadziei na pokój. Do czasu, aż ujawniłeś się ty ze swoją wielką mocą i charakterem. W tobie pokładamy wszelakie nadzieję, na zjednoczenie tych światów. - wyjaśnił. Nie mogłem uwierzyć.  Ja będę zjednaczać światy ludzi i smoków?
- Więc kim ja jestem, skoro jestem wybrany? - zapytałem.
- Jesteś Smoczym Jeźdźcem Czkawka. To tobie bogowie przekazują wielką misję pojednania tych światów.
- Jak mam jednać smoki z ludźmi skoro nie mam nogi? - wskazałem na nogę i tu doznałem szoku. - A z resztą nieważne.  - machnąłem ręką.
- Czkawka będziesz nieustraszonym jeźdźcem. Niewinnym ludziom nie rób nic złego. Złym wytykaj błędy. Swoim charakterem będziesz nakłaniać wielkich wodzów do współpracy. Będziesz szanowany i każdy będzie się ciebie bał. A twoją największą bronią będzie uśmiech. - poinformował mnie. Byłem zaskoczony, ale skoro bogowie tak chcieli to tak będzie. 
- Tak się stanie. - odparłem, wypinając pierś do przodu.
- Pamiętaj. Broń smoków za wszelką cenę bo grozi im zagłada. Śpiesz się Smoczy Jeźdźcu, zegar tyka. - ostrzegł mnie i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, byłem z powrotem w jaskini.



    Zauważyłem na mojej szyi naszyjnik z zawieszką. Obejrzałem ją dokładnie. Była z znakiem Nocnej Furii, a na odwrocie wyrzeźbione było: "Jeździec i smok - przyjaciele na zawsze" Z wielką czcią i szczęściem ścisnąłem prezent od bogów. Szczerbek też się obudził i spoglądał ciekawie na mnie.
- No Mordko - poklepałem go po głowie. - Mamy wielką misję.
    Smok zawarczał radośnie. Było już nad ranem dlatego można by już wstać. Z pomocą Szczerbka wyszedłem przed nasz dom. Przyglądałem się wschodowi słońca i cudownemu morzu. Pomyślałem sobie, że warto zacząć biegać. Nabiorę kondycji i będę silniejszy. Bieganie czas zacząć. Chwyciłem się Mordki i powoli zaczęliśmy truchtać po piasku. Gdy skończyliśmy złowiliśmy swoje śniadanie. O własnych siłach poszedłem do lasku by pozbierać drewna. Miałem różne myśli, więc postanowiłem, że gdy tylko wrócę, opiszę wszystko w swoim pamiętniku. Po skończonym posiłku Szczerbatek udał się na drzemkę a ja ze swoim pamiętnikiem poszedłem na klify, które znajdowały się kawałek drogi od plaży. Był piękny zachód słońca. Usiadłem i wyjąłem węgielek.
    Zacząłem pisać.
"Nie mam rodziny, znajomych, dachu nad głową, jedzenia, jakiejkolwiek stabilizacji, ale mam najlepszego przyjaciela. Wystarczy jedno jego spojrzenie bym był szczęśliwszy, jeden uśmiech bym się roześmiał, jedno liźnięcie po twarzy bym się rozchmurzył, jedno uratowanie życia bym utwierdził się w przekonaniu, że jestem dla niego najważniejszy. Nie potrzebuje innych ludzi, to mi wystarcza. I chodź nie mam gdzie wrócić nie czuję się osamotniony, wyobcowany. To, że przyjaźnię się ze smokiem jest dowodem na to, iż przyjaźni tak głębokiej nie trzeba szukać nie wiadomo gdzie. Wystarczy tylko się rozejrzeć. Ja miałem to szczęście bo się rozejrzałem i znalazłem swojego najlepszego przyjaciela. Nie mógłbym sobie wyobrazić lepszego. Zawsze będę przy nim i nie pozwolę by stała mu się krzywda. Wiem, że on również na to nie pozwoli"
Myśli o Mordce były takie miłe. Bardzo dobrze mi się o nim myśli. W końcu mam tylko jego.


*Astrid*
    Leżałam w łóżku, patrząc w drewniany sufit i rozmyślając. Trzy dni temu była ta wielka uczta na cześć tego, iż "największa oferma wyspy" uciekła. Tak ją nazwali. Byłam tam tylko chwilkę. Ale Stoik niczego nie żałował. Dziwiło mnie to. Jak tak można nienawidzić swojego syna? W końcu to jego potomek. Dziecko. To coś znaczy, nie ważne jakie byłoby z wyglądu. A może miało inne talenty? Ja tego nie wiem, ale dowiedziałam się, że Czkawka jest, albo był bardzo mądry. W jego pokoju znalazłam kilka notatników, w których zapisywał swoje przemyślenia, sentencje, myśli. Wzięłam je do domu, potem oddam. Narazie przeczytałam tylko kilka kartek, ale we wszystkich wpisach jest tyle mądrości. Lecz opisuje normalne dni, co robił, o czym myślał. To jest cudowne. Na pewno nikt z dorosłych nie napisałbym takich pięknych słów. Muszę je zachować. Kiedyś może nasze wnuki będą o nim czytać. Eee chyba za bardzo wyjechałam w przyszłość. No nic. Wstałam z łóżka i zbiegłam po schodach do kuchni. Rodziców nie było, mama poszła do Gothi a tata na zebranie w Wielkiej Sali. Zostałam sama. Siedziałam tak wpatrując się w kawałek suchego pieczywa. Było strasznie cicho, jak na przedpołudnie. Poszłam z powrotem na górę. Usiadłam przy biurku i wzięłam jeden z jego zeszytów. Otwarłam na przypadkowej stronie. W prawym górnym rogu widziałam datę. Był to jakiś tydzień temu. Chyba jego ostatni wpis zanim uciekł. Zaczęłam czytać. Bardzo zaciekawił mnie pewien fragment.

"Po dzisiejszym dniu w kuźni wysiadam. Wszystko mnie boli. Wiem, że mam iść przeprosić Astrid ale już padam z wykończenia. Na pewno pójdę jutro. Może zbyt chamsko się zachowałem? Lecz w sumie oni zachowują się tak samo przez cały czas. Poniżają mnie i obrażają. Nie mogę się rozczulać nad sobą. Stało się, trudno. I tak biegu wydarzeń nie zmienię więc nie ma co sobie tym głowę zawracać  (...) Jestem z siebie zadowolony, tylko zaskoczyła mnie ta reakcja Hofferson. Zwykle rzuciła by się na mnie i skopała. A tu coś takiego? Niespodziewane. Na sto z nią o tym jutro pogadam (...) Gdyby nie patrzeć to ona jest jedna taka normalniejsza od reszty. Może udałoby się mi z nią zaprzyjaźnić? Pleciesz głupoty Czkawka. Ona by mnie raczej zabija niż zgodziła się kolegować. No nic, trzeba iść nakarmić Mordkę. W końcu już świt"


    Byłam w totalnym zaskoczeniu. Tak o myślał? Chciał mnie przeprosić? O Thorze czemu to życie jest takie skomplikowane? Gdybym nie zachowała się jak idiotka i nie odbiegła od niego, może inaczej by się to potoczyło? W końcu.. może.. ahh już sama nie wiem co mam o tym myśleć. Wszystko jest takie zagmatwane, brak w tym jakiekolwiek spójności. Chyba lepiej będzie jeśli może o nim zapomnę? Tyle czasu spędzam nad myśleniem o nim. A powinnam spędzać czas z przyjaciółmi. O bardzo dobra myśl. Jak zapomnę to wszystko wyjdzie mi na dobre. Byłam z siebie zadowolona, że tak pomyślałam. Więc czym prędzej rzucając w kąt notes wybiegłam z domu. Poszłam do bliźniaków, potem do Śledzika i Sączysmarka. Zapukałam w drzwi. Skrzypnęły i przede mną wychyliła się głowa Szpadki.
- Hej, co jest? - zapytała.
- Może byśmy przeszli się do lasu? - zaproponowałam. Kiwnęła głową z uśmiechem i zawołała brata. Mieczyk wyleciał z domu na wieść o wyprawie do lasu. Pobiegłam w te pędy to reszty. Po kilku minutach wszyscy byliśmy gotowi. Ruszyliśmy wolnym krokiem ku południowej stronie wyspy.
- Astrid po co idziemy na plażę Thora? - zawył Jorgenson. Odwróciłam się.
- Żebyś się głupi pytał. - odparłam. Bliźniaki się zaśmiały a Smark już o nic nie pytał. W spokoju doszliśmy do plaży.
- Ej, a może połowimy ryby? - zagadnął Thorson (Mieczyk). Wszyscy popatrzyliśmy na niego z niedowierzaniem.
- Czemu się tak na mnie patrzycie?
- Kto nam podmienił Mieczyka? - zapytał Śledzik. Wybuchnęliśmy śmiechem.
- Dobry pomysł brat. - przybili sobie "piątki" głowami.
- Starczy - powiedziałam - Zasady są takie. Kto złowi najwięcej ryb wygrywa.
- Więc od razu możecie się poddać - szepnął Smark, całując swoje bicepsy. Uderzyłam się w czoło. 
- Ale łowimy je bez pomocy rąk! - krzyknęłam, a oni jęczeli niezadowoleni.
    Ruszyliśmy w kierunku oceanu. Bawiliśmy się, aż do późnego wieczora. Oczywiście było tak, że nie złowiliśmy nic, ale ja byłam najbardziej przemoczona. Trzęsąc się z zimna dotarłam do domu. Ale i tak to była najlepsza zabawa w życiu. Weszłam do budynku i nalałam sobie herbaty do kubka. Wzięłam naczynie i poszłam do pokoju. Przebrałam się w suche ubranie, przykryłam się dodatkowymi futrami i usiadłam przy oknie na parapecie. Spoglądałam w stronę nieba. Było takie gwieździste, rozświetlone, tajemnicze i piękne. Popatrzyłam w kąt pokoju, gdzie leżał notatnik Czkawki. Wzięłam go w ręce i na spokojnie zaczęłam czytać. Oczy kleiły mi się ze zmęczenia. Przed zaśnięciem zapamiętałam sobie chyba najpiękniejsze słowa, jakiekolwiek przeczytałam.
    "Mam nadzieję, że gdy zamknę oczy swe, ktoś kogo kocham, zawsze stanie obok mnie"



~*~


Przepraszam, że tak późno.


~ SuperHero ❤