Piosenka do rozdziału ^^
"Sojusz, traktat, pokój – czy wszystko musi zależeć od jakiś beznadziejnych układów, które nie dają ani grama poczucia bezpieczeństwa i ochrony przed wojną?"
"Sojusz, traktat, pokój – czy wszystko musi zależeć od jakiś beznadziejnych układów, które nie dają ani grama poczucia bezpieczeństwa i ochrony przed wojną?"
Do samego Archipelagu zostało nam dosłownie kilka godzin
lotu. Do końca nie przemyślałem tej decyzji. Wiem. Jak wszystkiego nie
przemyślałem, ale czy życie nie polega na podejmowaniu pochopnych decyzji, wyborów?
Całe nasze przemyślenia nie są warte tego wszystkiego. Co nam pozostało po tym,
jak już zadecydujemy? Tylko zaakceptowanie naszego wyboru i przyjęcie
wszelkiego rodzaju konsekwencji jakie niosą nasze decyzje.
Szczerbatek poruszył
gwałtownie głową, wypuszczając trochę plazmy w powietrze, żeby sprawdzić czy
jest coś przed nami. Zdziwiłem się, gdy smok poczuł wibracje jakiejś wyspy,
która znajdowała się kilkaset metrów przed nami. Gęsta mgła niestety
uniemożliwiała nam zlokalizowania naszego pobytu, dlatego wszystko musiałem
zawierzyć mojemu przyjacielowi, co z resztą często robię. Nakazałem odrobinę
zniżyć lot pod samą wodę.
Mój pomysł
sprawdził się, lecz gdy tylko podniosłem wzrok na domniemaną wyspę, doznałem
niemałego szoku, ogromnego szoku. Przed nami rozpościerał się najgorszej wyspy
na świecie. Berk.
- Zawracamy! – krzyknąłem przez wiatr, ale właśnie w tym
samym momencie z wyspy wystrzelono sieć z metalowym sznurem, który niestety
chwycił Szczerbatka za ogon. Zakląłem, gdy zaczęliśmy szybko spadać ku
spienionemu morzu. Próbowałem rozpętać, a nawet przeciąć Piekłem, trzymającą
nas sieć. Szanse wydostania się były marne, dlatego wraz z silnym uderzeniem o
granatową powłokę północnego oceanu, obraz mi się zamazał, a usilne nawoływania
smoka, cichły coraz bardziej.
Ocknąłem się
dopiero po jakimś czasie, gdy wylano na moją głowę i hełm rzecz jasna, wiadro
lodowatej wody. W porównaniu z oceanem, ta była cieplutka. Otrząsnąłem się, nie
zdejmując hełmu z twarzy. Wzrokiem odszukałem Szczerbatka, ale bezpiecznie spał
tuż obok mnie, pod ścianą. Rzuciłem się do niego, błądząc spojrzeniem po
ciemnym ciele zwierzęcia, w celu zlokalizowania jakiegokolwiek uszczerbku na
jego zdrowiu.
Głośne
chrząknięcie, przeszkodziło mi w doglądaniu stanu przyjaciela, dlatego ze
zdenerwowaniem spoglądnąłem w stronę, nadbiegającego głosu. Przed celą, w
której się znajdowaliśmy, stał rudobrody wiking, który niegdyś nazywał się moim
ojcem. Dobrze, że mnie nie zna, bo jeszcze z chęcią rozwaliłbym tę jego wyspę w
drobny mak. Wlepiał we mnie mordercze zielone spojrzenie – coś co niestety po
nim odziedziczyłem – przepełnione nienawiścią i lekkim strachem.
Dumnie stanąłem na
własnych nogach, troszkę przybliżając się do krat. Stoik zmierzył wzrokiem,
śpiącego mego wierzchowca, a potem mnie. Nie odzywaliśmy się w ogóle, a w
pomieszczeniu znajdowali się oprócz nas, Pyskacz, Sączyślin, jeśli dobrze
kojarzę i Gruby. Chciałem nawet uśmiechnąć się do kowala, lecz on trzymał się
za wodzem, rzucając mi obce i nieufne spojrzenia. Na tamtych dwóch nie chciałem
w ogóle patrzeć. Szczególnie na ojca tego idioty Smarka, który teraz na pewno
nie miałby ze mną najmniejszych szans. Zaśmiałem się w duchu, wyobrażając sobie
zakrwawioną mordę młodego Jorgensona, który biegnie do domu, trzymając się za
twarz i jęcząc: "Mamo, tato, Czkawka mnie zbił!"
Szczerbatek
chrapnął, rozprostowując całe ciało. Uchylił jedno oko, potem drugie
sprawdzając czy jestem obok niego. Trzech trzymających się za wodzem, odsunęło
się o krok do tyłu, gdy Szczerbol obnażył swoje ostre zęby. Natychmiast spojrzawszy
na wrogów, skoczył przede mnie, warcząc złowrogo na wojowników. Bronił mnie
własnym ciałem i jasno dawał do zrozumienia, że jeśli ktokolwiek ruszyłby mnie,
od razu będzie się mógł pożegnać z życiem.
Gruby jęknął nawet, jakby smok już miał zaraz wyskoczyć i pożreć go żywcem. Sączyślin wraz z
Pyskaczem popatrzyli na niego, kręcąc głowami. Wódz nie wystraszył się ani
trochę, jedynie położył wielką dłoń na rękojeści swojego miecza, przypiętego
przy pasie. Położyłem łagodnie rękę na głowie smoka, przekazując mu, że nie
musi straszyć wojowników. Chociaż takie
małe straszonko wszystkim wyszłoby na dobre, przemknęło mi przez myśl. Szczerbatek popatrzył już na mnie spokojnie, a
stanąwszy obok mnie w wygodnej dla niego pozycji, zielonym spojrzeniem zmierzał
wikingów, jak i całe więzienie w Berk.
Atmosfera w
pomieszczeniu była napięta, a cisza tak głucha, przecinana jedynie przez
nierówny oddech smoka i znajdujących się w niej wojowników. Widziałem po minie wodza,
że również jest mocno wkurzony takową sytuacją, lecz nie chciał po sobie tego
poznać. Chyba jako jedyny z nich wszystkich zachowywałem neutralny wyraz twarzy
i lekki uśmiech, którego oni nie widzieli, przez maskę znajdującą się na mojej
głowie.
Szczerze miałem
dosyć tego stania i czekania, aż ktokolwiek z zebranych zechce się odezwać. Niesamowicie
mnie to irytowało, no i halo, jestem tylko jeźdźcem. Nogi mnie bolą! Odetchnąłem ciężko, opierając się ramieniem o czarnego gada.
W spojrzeniach Wandali mignęło zdziwienie, lecz i tym razem nie odezwali się
ani słowem.
- Czemu stoimy sobie i
nic nie gadacie? – zagadnął do mnie Szczerbatek, kiwając głową na wikingów.
Uniosłem brew w zdziwieniu.
- Skąd mam wiedzieć? –
odpowiedziałem mu po smoczemu – Nie ja tu
ich porwałem, tylko oni mnie, nas. Ich sprawa co z tym zrobią – wyjaśniłem, wyglądając przez
okienko, znajdujące się w mojej celi. Miało się ku zachodowi. Jest źle.
Wojownicy drgnęli
gdy sobie rozmawiałem ze smokiem, a Gruby nachylił się do Pyskacza.
- Czy on postradał zmysły? – szepnął cicho kowalowi na ucho, a
że mam, przez tyle lat życia ze smokami, słuch wyostrzony i niemal absolutny,
zaśmiałem się. Oczywiście odpowiednio modulowałem głos, żeby przypadkiem Gbur
mnie nie rozpoznał. Po tylu latach spędzonych w kuźni, po samym śmiechu, by mnie
rozpoznał. Nie mogę ryzykować odkrycia tajemnicy.
- Nie – odparłem, a oni zdziwili się, że się do nich odzywam
– Rozmawiam z tym smokiem. I nie jest zadowolony z warunków panujących w waszym
więzieniu – Dla potwierdzenia tych słów, uderzyłem łokciem w ścianę celi, a z
góry posypały się okruchy i odpadł kawałek deski, prosto na głowę rybaka. Zajęczał,
a wódz od razu wyjął miecz, przykładając go do mojego gardła.
- Zamknij się! – warknął, dotykając skóry cienkim ostrzem.
Szczerbatek zjeżył się, ponownie obnażając kły, lecz poklepałem go w celu
uspokojenia jego rządzy mordu na tych oto wikingach.
- No jak mówiłem – zacząłem lekko, a wskazującym palcem zdjąłem
ostrze, przejeżdżając całą ręką po nim wzdłuż. Od razu z dłoni popłynęły
strużki krwi, co Wandale przyjęli z obrzydzeniem oraz jeszcze większym
zdziwieniem – kiepskie warunki – dokończyłem, wycierając zranioną rękę szmatką
z torby.
Wiking prychnął i
wyszedł z więzienia szybkim krokiem. Reszta popatrzywszy jeszcze na mnie, na co
po prostu im pomachałem, też ruszyła za swym wodzem. W ich oczach odczytałem,
że biorą mnie za totalnego szaleńca i idiotę, ale lepiej dla mnie.
Zadowolony
pogłaskałem Mordkę w nos i rozglądnąłem się za czymś, co ułatwiłoby nam
ucieczkę. Chętnie posiedziałbym w lochu na "mojej" dawnej wyspie, ale
czas nagli. Szczerbatek za to fuknął i wskazał na moją dłoń. Zawsze się
przejmuje moim stanem.
- Spokojnie, nic mi nie będzie – powiedziałem – chyba…
*Narrator*
Stoik jak i
wikingowie wyszli z więzienia. Rudobrody nie wiedział co ma myśleć o tym
bezczelnym, zuchwałym chłopaku, który posiada smoka. Dziwiło go to i jednocześnie
przerażało. Wiedział bowiem, że to niemożliwe wręcz wytresować smoka, ale
widząc oddanie i wierność zwierzęcia do jeźdźca nie miał wątpliwości, że bez
problemu mogą zniszczyć Berk. Naraził swoich ludzi, tych wszystkich, którzy
byli dla niego ważni.
Pyskacz czując
roztargnienie swego przyjaciela, odesłał Grubego i Sączyślina, by na osobności
porozmawiać z wodzem. Dogonił go i wskazując na swój dom, popchnął wodza w tym
kierunku. Stoik kiwnął tylko głową. Wiedział, że potrzebuje teraz wsparcia od
kowala.
Usiedli jak
kiedyś, na dużych wyścielanych owczą błoną, dębowych fotelach. W palenisku
ogień dogasał, lecz dawał przyjemne ciepło. Słońce powoli chowające się za
horyzontem, rzucało blask przez otwarte okno. Jednak wraz z jego drogą w dół,
mrok ogarniał wioskę, jak i dom Pyskacza. Gbur usiadł w ulubionym fotelu i
podając przygotowany na takowe okazje, kawałek drewna i niewielki nóż, uśmiechnął
się do wodza.
- Po co mi to? – zapytał, zdziwiony zachowaniem przyjaciela.
Kowal jedynie zawinął swoje długie wąsy wokół palca.
- Wiem, że lubisz strugać kaczki – wzruszył ramionami,
sięgając po kubek z ogrzewającą herbatą. Stoik przyznając mu rację w myślach,
począł strugać w kawałku drewna.
- Co z nim zrobimy? – zapytał ostrożnie Pyskacz, nie chcąc
bardziej zdołować wodza. Przyglądał mu się przez chwilę jak ten, w zamyśleniu
strugał zwierzątko.
- Nie wiem, nie mam pojęcia – odłożył rzeczy na półkę,
przypominającą stół i rzucił okiem na wikingów, którzy skończywszy swoje prace
szli do domu, by tam schować się przez ostatkiem mrozów – Pyskacz, wszystkich
naraziłem, wszystko zepsułem – wyżalał się Stoik co do niego było nie podobne. Zawsze
bez względu na to co zrobił, robił to dalej mocno wierząc w swoje racje i
przekonania. Kowal go nie poznawał.
- Powiem wprost – rzucił nagle, po chwili milczenia – weź się
w garść i pomyśl kim jesteś! Jesteś Stoik Ważki, wódz Berk! – wskazał na niego
palcem – No chyba ja nie muszę ci tego przypominać – powiedział zadowolony z
siebie, po czym nakazując przyjacielowi wstać, wypchnął go ze swojego domu.
- A teraz idź mi stąd. Muszę zgasić piec w kuźni, żeby
całkiem nie spalić naszej Berk – zaśmiał się, ostatecznie zamykając Haddock'owi
drzwi przed nosem.
Wiking zamyślił
się trochę, a słysząc piosenki wydobywające się z dobrze mu znanej kuźni,
ruszył z lekkim uśmiechem w kierunku swojego domu.
Tymczasem blondwłosa
wojowniczka smętnie wodziła nogami, po kamienistym bruku. Kopała małe,
pojedyncze kamyczki napotkane na swojej drodze. Otulała głowę mocniej,
cieplutkim kapturem, który Sala dla niej wykonała. Gdy ostatnio znowu
zniknęła kobieta tyle co ubłagała wodza, żeby na razie, Dagur nie przypływał do
Berk. I tak dopóki Astrid nie skończy dwudziestu lat. Mimo tego dziewczyna była
jej bardzo wdzięczna, że tak uczyniła. Myślała, że choć trochę zrozumiała swoją
córkę i wie, że nie jest gotowa, by jej przyszły narzeczony przybywał na Berk.
Astrid raz nawet
rozmawiała z Salą o tych zaślubinach, o tym układzie. Było to kilka dni temu…
Hofferson usiadła
na łóżku, w swoim pokoju zaczytując się w pamiętnik Jeźdźca. Czuła do niego
wielki żal, o to, że ją zostawił, lecz wiedziała, że miał rację. Nie potrzebnie
tak dramatyzowałam, myślała gorączkowo, lecz zaraz rozum mówił jej, że i on,
nie zachował się tak jak powinien.
- A z resztą, czego ja się spodziewałam. Sama chciałam o tym
pogadać. On jest po prostu – szukała odpowiedniego słowa, odkładając notatnik
na półkę, obok niebieskiego smoczka – taki jaki jest. Zamknięty w sobie z
niesamowicie trudnym charakterem. Jedynie smok może go zrozumieć, choć tak
naprawdę nie ma się nad czym zastanawiać. Ma tylko smoka, nie dziwi to, że jest
taki. Tyle lat tylko z najlepszy przyjacielem, bez rodziny, bez przyjaciół, bez
ludzi – mruknęła, kładąc się do łóżka. Przyłożyła głowę do brązowej, pachnącej
ziołami, poduszki, starając się zasnąć. Wiedziała w sumie, że i tak nie zaśnie,
nie da rady. Od kilku tygodni nie może.
Zanim zdążyła
zamknąć powieki, usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, a do jej pokoju, weszła
Sala. Astrid nie miała ochoty na rozmowy z matką, a kobieta o tym doskonale
wiedziała. Wojowniczka usiadła tyłem do rodzicielki, spuszczając nogi z łóżka
na podłogę. Sala usiadła na skraju, po drugiej stronie.
- Przekonałam Stoika, żeby powiedział Dagurowi, że ma na
razie nie przypływać na Berk – szepnęła cicho, na co blondynka odwróciła się
lekko – No, dopóki nie skończysz odpowiedniego wieku, żeby wziąć z nim ślub –
dopowiedziała, a Astrid choć tego nie wyrażała, czuła wielką ulgę. W jej
przekonaniu kilka miesięcy wolności, było niczym co miała i tak przeżyć. Odwlekanie
tego w czasie, przyprawiało ją o jeszcze większy zawrót głowy i czarne myśli.
Odwróciła się już
całkiem w stronę matki i choć Sala wystawiła ramiona, by przytulić dziewczynę, Astrid
nie wykonała tego gestu. Z smutkiem w oczach, ledwo słyszalnie wyszeptała:
- Jestem ci bardzo wdzięczna – kiwnęła głową z szacunkiem,
podchodząc do okna. Przez ten powrót na Berk, nie mogła powiedzieć już do Sali
"mamo". Odnosiła się do niej jak należy, ale układała wypowiedź tak,
żeby nie musieć wypowiedzieć tego jednego słowa, na które najbardziej oczekuje
świeżo upieczona matka. W sobie nosiła pewną psychiczną blokadę, której po
prostu nie mogła złamać. Sala choć było jej trudno, przyjęła ten fakt, nie
robiąc córce wyrzutów. Wiedziała, że dużo przeszła, chociaż wyobrażała sobie
tylko namiastkę, tego wszystkiego co wydarzyło się w tak krótkim życiu, jej jedynego
dziecka.
- Mam coś dla ciebie – powiedziała już weselej kobieta, wyciągając
małe futerkowe zawiniątko, które jak się okazało, było ciepłym przypinanym
kapturem – Myślę, że ci się spodoba – odłożyła rzecz na łóżku i wstała z
zamiarem wyjścia z pomieszczenia.
- Czy naprawdę nie ma innej drogi? – zapytała szeptem
blondynka, nie odwracając się twarzą do matki. Wyglądało to, jakby pytała się
nieba, o rozwiązanie swoich problemów.
- Nie – rzekła smutno Sala, kładąc rękę na klamce.
- Zrobiłabym wszystko – wyszlochała, a po jej różanych
policzkach, płynęły łzy. Podciągała nosem, oglądając błyszczący księżyc –
naprawdę wszystko.
- Jest coś, co można by zrobić – powiedziała, po chwili
zastanowienia. Blondynka natychmiast się odwróciła – Tyle, że to w ogóle nie
wypali – dokończyła ze smutkiem, przyglądając się łzom, na bladej twarzy córki.
- Powiedz mi, muszę wiedzieć – odparła rozpaczliwie, wpatrując
się w niebieskie oczy rodzicielki. Podeszła z powrotem do łóżka, siadając na
nim. Sala pogłaskała ją po ręce i odetchnęła.
- Dobrze, ale nikomu o tym nie mów – Astrid kiwnęła
twierdząco głową – Jest sposób, dzięki któremu mogłabyś uniknąć małżeństwa z
Dagurem. Otóż jeśli dziewczyna, która ma wyjść za mąż, dajmy za wodza, innej
wyspy, może oczywiście bardzo szybko uniknąć tejże nieprzyjemnej sytuacji. Zanim
się zaręczą na oficjalnych oświadczynach, dziewczyna musi wyjść za mąż, za syna
wodza wyspy, na której mieszka – powiedziała kobieta, a dziewczynę zatkało. Mogłaby
uniknąć tego wszystkiego, jeśli wyszłaby za następcę wodza. Czkawka, pomyślała szybko, powstrzymując
natłok łez – Tylko wtedy, wódz może wysłać list do innej wyspy, z informacją,
że przez ślub z jego następcą, tamten wódz, czyli w twoim wypadku Dagur, nie ma
prawa zaatakować ani wywołać wojny przeciw wyspie dziewczyny – wytłumaczyła jej
wszystko.
- Aha.
- Problem leży w tym, że nasz wódz nie ma następcy. A jak przypuszczam
nie chciałabyś wychodzić za takiego niedorajdę i nieudacznika, jakim był Czkawka – zaśmiała się
kobieta, a dziewczynie dosłownie serce pękło na pół. Każdego bym wolała, nawet Czkawkę, tylko, żeby nie był Dagurem,
odpowiedziała w myślach, przełykając łzy, on
nie jest niedorajdą, gdybyś go tylko poznała, zobaczyła, przekonałabyś się, że jest inny
niż wszyscy go postrzegają. Przede wszystkim jest sobą i nie udaje kogoś kim
nie jest, myślała dalej dziewczyna, siadając na parapecie okna.
- Dobranoc – usłyszała jeszcze i tylko po lekkim trzaśnięciu
drzwiami, przytulając się do okna, głośno płakała w brązowe ramy…
Astrid odgoniła
wydarzenia z tamtej nocy, przywołując sobie jedynie słowa matki: "Nasz wódz nie ma następcy". Nie
zgadzała się z tym. Miał, spotkała go, poznała go, jego życie, jego smoka, była
częścią ich życia, tylko jak zwykle musiała coś zepsuć.
- Jak zwykle – szepnęła dziewczyna, wstępując do kuźni, z
której dobiegał ją śpiew przyjaciela.
Pyskacz krzątał
się koło pieca, układając odpowiednio już gotowe miecze, na te do odebrania, do
poprawienia i do przetopienia na inne narzędzie. Podrygując na jednej nodze, wywijał
z miotłą po całym pomieszczeniu.
- …Żonę wziąłem tak, wiking ze mnie, ach cud miód! – śpiewał
przeciągając ostatnie litery tej sławetnej piosenki w osadzie. Astrid doskonale
ją znała, bo nieraz przesiadując u kowala, słyszała śpiewane przez niego,
wersy.
- Cześć Pyskacz – zawołała, a przestraszony wiking wywrócił
się, wyrzucając w powietrze kosz z maczugami.
- Astrid! – krzyknął łapiąc się za serce, podczas gdy
wojowniczka pomagała mu wstać i pozbierać śmiercionośną broń – Nie strasz mnie
tak więcej.
- Dobra, zapamiętam – odparła z uśmiechem dziewczyna, kładąc
kosz na półce.
- Przyszłaś po coś?
- Nie, tak tylko. Nie mam co robić, a może ty powiesz mi coś
ciekawego? – zagadnęła, spoglądając chytrze na wikinga, gdyż wiedziała, że
Pyskacz należy do osób, uwielbiających ploteczki i oprócz Avira był drugą
osobą, która wiedziała praktycznie wszystko co się działo na wyspie.
Pyskacz wiedząc o
co jej chodzi, zaśmiał się, trzymając się za duży brzuch. Odłożył ostatni miecz
i zapraszając młodą Hofferson do stołu, ukrytego głęboko w rogu, kuźni, podreptał
do domu po herbatę. Przyszedł po chwili i zasiadając do stołu, podał jej napar.
- A no cóż – zaczął zawijając długi wąs – złapaliśmy takiego
jednego chłoptasia i jego smoka – Astrid przestała w tej chwili, pić ciepły
napój, a tylko przysłuchiwała się wiadomości kowala. Podejrzewała, że to może
być Smoczy Jeździec. Nie chciała z jednej strony, żeby to był on, ale żadna
osoba na całym Archipelagu nie wytresowała smoka – Pyskaty jak nic i ta Nocna
Furia! – opowiadał zachwycony. Blondynka nie musiała już niczego więcej
wiedzieć. Wszystko co było jej potrzebne utwierdziło ją w przekonaniu, że wódz
więzi na wyspie własnego syna.
Zanim Gbur na
dobre się rozgadał, Astrid wstała z miejsca.
- Muszę iść! – krzyknęła na odchodnym, wybiegając z kuźni i
pędząc ile sił w nogach do obranego sobie celu. Więzienia w Berk.
Choć cisza jak i
ciemność, spowiła osadę, ona biegła bez przerwy do budynku. Szybko wbiegła po
dość stromych stopniach i popychając ciężkie drzwi, wbiegła do więzienia. Blask
księżyca, oświetlił wnętrze tylko przez ten czas, dopóki nie zaryglowała ciężkich
dębowych wrót. Wiedziała, że nikt nie pilnował więźniów, gdyż takowych nie
było, a wódz nie chciał wzbudzać niepotrzebnej sensacji, jeźdźcem i smokiem. Dlatego
była sama.
Była pewna, że i
tak usłyszał ją jak wbiegła do pomieszczenia. Choć budynek był duży, w
ekspresowym tempie przebyła dzielącą ją drogę, od wejścia, aż do ostatniej
celi. Na pewno tam był. Dobiegła do celi, dostrzegła kontur jego sylwetki. Siedział
pod ścianą, oparty o nią plecami i patrzył na śpiącego smoka. Księżyc z małego
okienka, oświetlał połowę jego twarzy, przez co wyglądał jak młody bóg. Głowa odchylona
do tyłu, łokcie na kolanach, rozczochrane włosy. To był on.
- Czkawka? – szepnęła jego imię, wiedząc, że i tak nikt by
się nie dowiedział o tym, że to syn Stoika. Chwyciła oburącz kraty, wpatrując się
w niego, niebieskim spojrzeniem. Na chwilę odwrócił w jej kierunku głowę, bo
nie miał swojego hełmu. Widziała te tajemnicze zielone spojrzenie, przepełnione
złością, smutkiem, żalem, nienawiścią. Wszystkim co do niej aktualnie czuł. Odwrócił
twarz.
- Po co przyszłaś? – zapytał oschle, wczesując palce w swoją burzę włosów i zaciskając je na rdzawobrązowych kosmykach. Choć mówił to z tak
odpychającą nienawiścią, Astrid czuła, że chłopak ma łzy w oczach. Nie mogła mu
się lepiej przyjrzeć, więc polegała tylko na przeczuciu. Wierzyła, że brunet ma
jeszcze jakieś uczucia. Nie wiedziała jak bardzo się myliła.
- Do ciebie – odparła, czując chłodną ciecz na rozgrzanych
policzkach. Jeździec w odpowiedzi jedynie prychnął. Zignorowała jego zachowanie
i położyła głowę na kratach celi. Przyglądała się Szczerbatkowi, który poprzez oddychanie,
unosił swą potężną klatkę piersiową, raz w górę, raz w dół. Chciałaby móc
podejść i przytulić go mocno. Niestety dzieliły ich nie kraty, a jego
właściciel.
- Nie powinnaś tu przychodzić – powiedział.
- Dlaczego?
- Gdyż to twoja wyspa. Oni nie powinni wiedzieć, że mnie
znasz. Jeśli będą chcieli ze mnie coś wydusić i tak im nie powiem, ale jeśli
postanowią coś ci zrobić, bo mnie znasz, nie pozwolę cię skrzywdzić – odparł,
powracając wzrokiem do jej błękitnego spojrzenia. Blondynkę zatkały słowa chłopaka,
z którym ostatnio rozstała się w okropnych okolicznościach. Pokłóciła się z nim,
a on i tak nie dałby jej skrzywdzić.
- Chciałabym coś zrobić – szepnęła ni stąd ni zowąd, dalej
szlochając. Czkawka zmierzył ją pytającym spojrzeniem – Chciałabym ci przywalić
tak mocno, że aż by mnie zapiekła ręka, a potem tak mocno przytulić, jakby
miała cię nigdy nie puścić – powiedziała, przerywaną płaczem wypowiedź. Jeździec
zdziwił się jej wyznaniem, tak jak ona jego. Uśmiechnął się lekko, pukając smoka
palcem w nos trzy razy.
- Odsuń się od krat – polecił dziewczynie zanim, uderzył
trzeci raz. Szczerbatek nadal śpiąc, splunął cicho plazmą w kraty, w których
pojawiła się dość spora wyrwa. Astrid podeszła z powrotem do krat, gdy Czkawka
stanął po jej przeciwnej stronie.
- Zapraszam – zaśmiał się cicho, a po chwili dziewczyna
stała już obok niego. Patrzyli się chwilę w swoje oczy, tak głęboko, jakby
mieli wyciągnąć z nich duszę drugiego. Ich serca zabiły ze zdwojoną prędkością –
Chodź tu do mnie – mruknął, nie mogąc dłużej tego wytrzymać. Szybkim,
zdecydowanym ruchem przyciągnął prawą dłonią, blondynkę do siebie, mocno
obejmując ją ramionami. Dziewczyna zarzuciła swoje drobne ręce na jego szyję,
jeszcze bardziej zmniejszając odległość między nimi.
W swoich objęciach
czuli się od razu lepiej. Jakby tym jednym gestem chcieli przeprosić siebie za
wszystkie myśli, czyny i słowa. Nie potrzebowali rozmowy, tylko swojej bliskości,
żeby się zrozumieć. Ten jeden gest zbliżał ich do siebie niemożliwie blisko. Tak,
jakby już nigdy mieli się nie rozstawać, i jednocześnie, jakby mieli się już
nigdy więcej nie spotkać, nigdy nie zobaczyć, nigdy mocno nie objąć, nigdy nie
wsłuchać się w bicie serca drugiej osoby, nigdy nie czuć oddechu na karku,
nigdy nie być po prostu tak blisko, jak na wyciągniecie dłoni i równocześnie
tak daleko, jak na drugim końcu świata.
~*~
Długością chciałam Wam wynagrodzić ten czas czekania. 7 stron, może być?
Z dedykacją dla Vicky, za przywrócenie uśmiechu na mojej twarzy :* <3
~ SuperHero *.*
wow
OdpowiedzUsuńPiękny rozdział!warto było czekać bo wyszedł ci genialnie.
OdpowiedzUsuńNie mogłam uwierzyć ze czkawka przyleciał na berk, nie mogłam też uwierzyć ze stoik tak go uwięził ale trochę rozumiem go.bal się O swoją wyspę,bal się ze ktoś mu ja zniszczy. Jednak nie wie że więzi własnego syna. Modulował głos by go nie rozpoznał pyskacz? Mądre.
Dobrze ze astrid udało się odwlec termin ślubu. Przynajmniej o trochę.
Jej mama ciekawa rzecz jej powiedziała. Czyli można ją uwolnić od ślubu z dagurem ale najpierw musi poślubić następcę wodza wyspy na której mieszka. Czyli czkawke. Jej mama się jednak pomyliła. On nie jest już tym samym chłopakiem. Nie jest już ciamajdowaty tylko odważny, pewny siebie i w ogóle.
Fajnie że dowiedziała się ze on jest na wyspie.
Jestem zadowolona z tego ze dałaś trochę ich jako parę. Trochę tych momentów ❤
Tak długo na nie czekałam ale warto było
rozdział ci wyszedł długi co jest jeszcze lepsze.
A poza tym znów mnie doprowadzilas do lez. Lecz tym razem były to łzy szczęścia.
To jest po prostu miód malina. ❤
Nie mogę się doczekać kolejnego
Mam nadzieję że będzie tak samo genialny jak ten (zresztą zawsze są ekstra)
Z niecierpliwością czekam na nexta
Pozdrawiam I życzę dużo weny kochana :*
Ps. Dzięki że mi poprawilas humor ❤
UsuńPrzydało się
Dziękuję <3
UsuńAle słodko ! Dziś skupię się tylko na hiccstrid...no w większości xD
OdpowiedzUsuńDlaczego nie sciagneli mu maski?? Przecież mogli się dowiedzieć, kto to, co nie ? :P
Stoik taki poważny że mam ochotę mu przywalic. U Ciebie jest on o wiele gorszy jak widzę xD
Cóż...Co dalej. A, ślub As. Błagam, Hero, Ty coś kombinujesz tak? " wódz nie ma następcy ".... Coś tu się święci. Myślałam że Astrid złoży Czkawce propozycje. "Ja pomogę ci a Ty mnie" na tej zasadzie.
Ale najważniejsze że jest hiccstrid! ♡♡♡
Moje otp ukochane *.*
I ten przytulas *0* Ale czemu Szczerbatek nie splunal od razu plazma aby się wydostać hmm?? Za dużo myślę xD
Hiccstrid takie słodkie ! Błagam daj szybciej. Jesteś mistrzem i ten wątek o sojuszach normalnie miodzio :3
Do nn :*
Ps. Wybacz że taki krótki Ale wołają mnie na kurczaka xD
Smacznego sis ^^
UsuńOczywiście, że kombinuję, to przez nasze rozmowy xdd
Dziękuję <3
Heł słońce; *
OdpowiedzUsuńKasiu, bardzo dziękuję za tak wspaniały rozdział ;) Pełno akcji, jedna za drugą ;**
Początkowa scena - wódz kontra jego syn - bezcenna <3 Wygląda na to, jakby oni się wszyscy bali Czkawki, w końcu jest kogo^^
Czy ja mam Ci coś zrobić, za to co ze mną robisz?! Dobrze wiem, że z premedytacją wywołujesz u mnie po prostu uderzenie piorunem emocjonalnym! ;)
I to chyba w każdym rozdziale!
Potrafisz tak dobrze oddawać uczucia bohaterów, ze czytelnikowi aż trudno nie stać się jednym z nich pod względem uczuć lub charakteru. Bardzo dobrze wykreowałaś Czkawkę od samego początku i trzymasz się tego, rozwijając go ;* To samo tyczy się Astrid ;)
Twoje opisy są bardzo dokładne i oddane, pozwalają mi oczami wyobraźni zobaczyć to, co Ty widzisz swoimi.
Końcowa scena ukradła moje serce...
Konfrontacja uczuć dwóch duszyczek, które się trochę, a może nawet i bardzo pogubiły. To co ich łączy jest dla nich nadzieją i obietnicą "byłem i zostanę" ;) To, co się między nimi rozwijało i cały czas trwa jest zarazem bardzo delikatne, jeszcze nie do końca stworzone, a zarazem tak silne, że niemal niezniszczalne ^^
Bardzo podoba mi się jak są soie oddani <3 Oboje wiele przeszli i zasługują na swoją miłość ;*
a co do Ciebie, słońce Ty moje, to jak najbardziej powinnaś założyć bloga z wierszami ^^ Jeżeli takowy powstanie, to poproszę o link ;* Naprawdę, uwielbiam, gdy piszesz samymi emocjami ;D
A dowodem na to, że nadajesz się do poezji jest również końcówka tego rozdziału, która mnie zniewoliła i rozłożyła na łopatki. To naprawdę wzruszające i urocze słowa ;) Rewelacyjnie to napisałaś ;*
Kocham Cię bardzo mocno i ściskam, kochanie ;**
I dziękuję za tak wspaniały rozdział z dedykacją dla mnie <3 <3
Tyle wspaniałych słów, skarbie <3
UsuńDziękuję kochana!!! <3
Cudowne! ^^
OdpowiedzUsuńWitaj, jestem Nessi xd
Uwielbiam Jak wytresowac smoka i oczywiście Astrid i Czkawkę <3
Przeczytałam wszystkie rozdzialy i jestem w szoku xd Genialny blog :p
Jestem również Potterhead i Demigods xd Harmione i Percabeth foreva! *-*
a co do notki - masz niezwykły styl pisania, który mega mi się podoba, bardzo opisowo - a to lubię ;p Masz we mnie od dziś wierną czytelniczke :D
Kurde, nie mam się do czego przyczepić, więc mogę jedynie powiedzieć że z niecierpliwością czekam na nexta xdd
Pozdrawiam
Nessi
Córka Pana ze Słoneczga (czyt. Apolla)
Cieszę się, że mam nową czytelniczkę! Witam w swoich skromnych progach ^^
UsuńDziękuję serdecznie <3
Jestem! Przepraszam, że tak późno, ale obecnie jestem ma zimowisku z harcerzami (jest przemegazajebiscie).
OdpowiedzUsuńTralalalalsla będzie Hiccastrid! (ogólnie rzecz biorąc zdarzyła się rzecz nierealna. Keep zakochała się!)
Nie mogę się doczekać nextów bowiem wiem, że będzie romantycznie.
Weny, czasu i niesrytej psychiki
Twoja najwierniejsza (prawie) Keep.
Mam nadzieję, że gdy tylko przyjedziesz, szczegółowo opiszesz mi te zimowisko. Wypoczywaj Keep!
UsuńDziękuję <3
Astrid Czkawka tak słodko po prostu kocham!! Tak czekałam na taki obrót zdarzeń nie moge doczekac sie nexta :D Każdy twój rozdział jest lepszy od poprzedniego chociaż w sumie to każdy jest pełen emocji! Już nie moge sie doczekać następnego rozdziału :*
OdpowiedzUsuń<3
UsuńZ przerwą od bloggera zrobiłam sobie u ciebie trochę zaległości, ale co mogę powiedzieć? Olśniewasz mnie i naprawdę podoba mi się to, co mam teraz przed sobą. To opowiadanie czyta mi się niezwykle lekko i przyjemnie.
OdpowiedzUsuńGratuluję ci weny oraz zawziętości, podziwiam to, że na tyle potrafisz wyłączyć blogosferę z życiem codziennym. To poważnie imponujące.
Cóż więcej, zawsze wywołujesz na mojej twarzy wielki uśmiech, a także ten nieznośnie wspaniały ścisk serca. Nie potrafię określić tego uczucia, lecz zapewniam, iż jest bardzo je lubię. Czekam na następny rozdział, kochanie x
A ja czekam u ciebie, Annie <3
UsuńDziękuję zawsze za to, że tu jesteś :*