poniedziałek, 25 czerwca 2018

65. Nadzieja kluczem prawdy.

SOUNDTRACK


    "Ratujesz życie, tracisz własne. Zyskujesz spokój, nadchodzi chaos. Próbujesz się uśmiechnąć, łzy ciekną po policzkach. Walczysz zaciekle, musisz się poddać"
Pyskacz wciąż wpatrywał się w Astrid.
    Nie dowierzał. To była jasna sprawa. Chociaż, gdy zastanowił się chwilę nad postępowaniem Czkawki, mógł dojść do jednego: on byłby w stanie to zrobić. Jednak nie wierzył, że naprawdę zdobył się na taki czyn. Uratował jej życie. Nie tylko w sensie takim, że od śmierci samej w sobie, ale również uratował jej przyszłość i pozwolił na prawdziwe życie, szczęście oraz możliwość patrzenia  w przód z entuzjazmem.
    Blondynka czekała spokojnie, aż kowal przetrawi tę informację. Nie zajęło to długo, bo po kilku sekundach usłyszała:
- Ale jak to?
    Wzruszyła ramionami, choć blady uśmiech błąkał się jej po twarzy. W końcu w tamtym momencie wyznała mu miłość, oddała uczucie, oczekując tego samego, prawie się pokłócili, a otrzymała znacznie więcej. Drogocenne życie, które po przekroczeniu progu domu Berserków, tak rozpaczliwe próbowała odzyskać.
    Westchnęła.
- Czkawka jakiś cudem pojawił się u Berserków – zaczęła, bawiąc się rąbkiem spódnicy – Rozmawialiśmy, aż w końcu znikąd zaatakował nas Dagur i całe wojsko. On chciał, nie, on skazał mnie na śmierć, gdyż stwierdził, że próbowałam go zdradzić i złamałam zasady sojuszu. Ale Czkawka postanowił to przerwać i wymienił mnie na siebie – przerwała, przymykając oczy.
    Przypomniała sobie tamtą chwilę, kiedy łzy lały się po jej policzkach, kiedy z niedowierzaniem patrzyła na Czkawkę, który się z nią żegnał i odchodził na jej oczach. Wiedziała, że nigdy tego nie zapomni, bo on przyjął jej karę. Karę, na którą w żadnym stopniu nie zasługiwał.
    Gbur analizował wszystko w ciszy i zdawał sobie w duchu sprawę z tego, że było to na pewno niełatwe doświadczenie dla Astrid. Pomimo tego, że uratował ją Czkawka, którego traktowała po prostu źle, to jeszcze naprawdę wisiało nad nią widmo śmierci. Takie rzeczy nie powinny przytrafiać się dzieciom, mimo iż byli zaprawionymi wikingami i byli dorośli.
- Nie chciałam tego, ale Dagur się zgodził i nie robił żadnych wyrzutów. Nawet zgodził się dochować sojuszu pomimo mojego wyjazdu – dodała, wycierając pojedyncze słone krople z twarzy. Podniosła wzrok na Pyskacza – Wszystko dlatego, że mógł oficjalnie zabić Smoczego Jeźdźca.
    Zacisnęła zęby, bo nie chciała się definitywnie rozpłakać.
    Czkawka nie zasługiwał na taką śmierć. Nie zasługiwał na żadną z nich. Miał na wieczność latać ze smokiem pod błękitnym niebem i poszerzać miłość do skrzydlatych stworzeń daleko poza krawędź świata. Miał być wolnym, niczym nieskrępowanym ulotnym duchem, którego domem były chmury, a życiem – podniebne podróże. Miał spełnić swoją misję, swoje przeznaczenie, które traktował z wielką czcią i szacunkiem. Bogowie mieli wysławiać jego czyny w Wiecznej Krainie i opiewać dokonania chuderlawego jeźdźca, a gdy miał przyjść jego koniec, jak bohatera mieli zabrać go wraz ze smokiem na wieczną ucztę przy stole królów w Valhalli.
    Jednak to nie miało prawa się spełnić, kiedy w okropny sposób Dagur zabił go, żeby wypełnić karę, która należała do niej. Jak miała dalej żyć ze świadomością, że przyczyniła się do jego śmierci?
    Astrid nie wiedziała dlaczego, ale pod wpływem tych wszystkich przytłaczających emocji, zerwała się z fotela i wybiegła z chaty wodza. Nie obchodziło ją to gdzie biegnie, byle tylko jak najdalej od tego wszystkiego. Od spojrzeń, od pytań, od poczucia winy, które boleśnie kłuło ją w serce. Łzy przysłaniały jej widok, lecz po tylu latach mieszkania na wyspie, nogi same pokierowały ją na południowe klify, które ocalały po bitwie.
    Zdumiony kowal zdążył tylko krzyknąć jej imię, zanim zniknęła mu z oczu.


    Brunetka pokierowała smoka tak, aby obniżył lot i wylądował na skalnej półce, tuż przy wschodniej stronie wyspy, żeby mieszkańcy go nie zobaczyli. Nie wiedziała, jakby zareagowali, gdyby wprowadziła Płomyka na sam środek osady. Wolała nie ryzykować utraty przyjaciela.
    Upewniwszy się, że gadowi nic nie zagraża, ruszyła razem ze swoim chłopakiem w kierunku osady. Patrząc na całe domostwa, otaczające je lasy i pola, w głębi serca czuła, że je zna. Niestety wrażenie to było za słabe, gdyż wizualnie niczego nie rozpoznawała. Z każdym kolejnym krokiem przybliżali się do miejsca zamieszkania poczciwych wikingów. Do końca nie wiedziała, czy naprawdę tutaj znajduje się jej rodzina, ale musiała to sprawdzić. List, który otrzymała – od rzekomo swojej matki – był zbyt wiarygodny, żeby miał okazać się fałszem.
    Z tą myślą wkroczyła do osady.
    Naraz przechodni zatrzymali się w pół kroku, kiedy ich zobaczyli. Nie wyróżniali się strojem, ale bardziej tym, że przybyli z wnętrza wyspy, nie od portu. Megara zatrzymała się ze spokojem, chociaż obawiała się, że wikingowie nie pozwolą jej porozmawiać z wodzem. Wiedziała jednak, że musi to zrobić za wszelką cenę.
- Kim jesteście? – odezwał się wiking, który wyszedł na przód pozostałych gapiów. Patrzył na przybyłych podejrzliwym wzrokiem, a twarda postawa jasno świadczyła, że Meg i Faro mają do czynienia z kimś wysoko postawionym w klanie, albo nawet z samym wodzem.
    Spojrzeli po sobie.
- Ty jesteś tutaj wodzem? – zapytała brunetka.
- To ja tutaj zadaję pytania! – warknął ciemnowłosy wiking. Jednak obejrzał się za siebie, jak gdyby szukał pomocy, albo prawdziwego wodza wśród mieszkańców – Czego chcecie?
    Megara zrobiła krok do przodu, choć Faro lekko chwycił ją za łokieć. Nie chciał, żeby stała jej się krzywda, zważywszy na fakt z jakim przeciwnikiem mogła się mierzyć. Dziewczyna uspokoiła go delikatnym spojrzeniem. Niechętnie ją puścił, lecz zaraz stanął tuż za nią. Jeźdźczyni poczuła się, dzięki temu dwa razy pewniej, niż chwilę temu, kiedy zmierzali do wioski.
- Muszę porozmawiać z wodzem – powiedziała – To naprawdę ważne.
- Nie tobie decydować, co tu jest ważne, a co nie – zaoponował wojownik, a Megara naprawdę poczuła się bezradna, gdyż sądziła, że bez tego da sobie radę. Niestety mężczyzna nie sprawiał wrażenia zdolnego do przekonania samymi słowami, więc musiała sięgnąć po ostateczną linię argumentów, jakie miała, żeby wskazali jej wodza.
    Wyjęła z torby list z pieczęcią, który pokazała czarnowłosemu.
- To NAPRAWDĘ ważne – podkreśliła przedostatnie słowo, choć już wiedziała, że przekonała wikinga. Sądząc po jego minie, wygrała. Najpierw porządnie się zdziwił, co starał się ukryć, a później ze zrezygnowaniem musiał przyznać jej rację. Niecodziennie pojawiał się ktoś z pieczęcią, jako formą obrony i chciał otrzymać możliwość spotkania się z najważniejszą osobą na wyspie. No może Smoczy Jeździec, ale on to inna bajka.
- Zaprowadzę was do niego – wymamrotał zły na siebie, że nie udało mu się przegonić natrętów. Machnął ręką i ruszył w głąb osady – Chodźcie za mną.
    Mieszkańcy odprowadzali ich czujnym wzrokiem, ale trudno im się było dziwić. Rzadko doświadczali takich sytuacji, choć na brak wrażeń zdecydowanie nie narzekali. Megara poczuła się wolna od natrętnych spojrzeń, dopiero kiedy podeszli do domku, który górował nad resztą wioski, a jego dach zwieńczony był rzeźbioną głową smoka. Zdziwiła się jego wyglądem, ale nic powiedziała na ten temat.
    Wojownik zastukał w drewniane, ciężkie drzwi, które ustąpiły po kilku sekundach i pojawiła się w nich głowa wodza. Ciemnowłosy wskazał na dwójkę przybyszy.
- Chcą się z tobą widzieć – wyjaśnił, a po chwili ciszy dodał – Zaprowadzić ich do twierdzy?
- Nie ma potrzeby – pokręcił głową, szerzej otwierając drzwi – Wejdźcie.
    Młodzi spojrzeli po sobie, później na wikinga, aż w końcu na wodza i otwarte przejście. Niepewnie przekroczyli próg, choć czuli, że mężczyzna, który ich przyprowadził, chciał zaprotestować.
- Wyglądają podejrzanie. Zostać gdzieś…
- To tylko dzieciaki, Sączyślin – Wódz machnął ręką, przerywając mu – Dam sobie radę. Możesz iść.
- Jakby co…
- Wiem – Znów nie pozwolił mu dokończyć myśli – Jesteś niedaleko.
    Jorgenson skinął głową bez słowa i się oddalił, a Gbur zerknąwszy na osadę, zamknął drzwi i skupił się na gościach.
    Spojrzał na dziewczynę i chłopaka, a lekki uśmiech rozświetlił jego twarz. Podrapał się po głowie, wskazując na krzesła przy stole.
- Usiądźcie, zaparzę herbaty i porozmawiamy – powiedział, zabierając naczynia, które zostały po rozmowie z Astrid.
    Bez słowa zrobili to, co im polecił.
    Po dłuższej chwili wiking wrócił z parującymi kubkami na kawałku drewna i wygodnie usiadł naprzeciw pary. Zmierzył ich długim spojrzeniem, aż w końcu odchylił się na krześle.
- Czego potrzebujecie?
    Meg westchnęła i wyciągnęła list, kładąc go na stole. Spojrzała wyczekująco na wodza, który otworzył szerzej oczy, gdy zobaczył znajomą pieczęć z herbem Berk.
- Możesz potwierdzić autentyczność tej pieczęci? – zapytała brunetka, dotykając wosku. Pyskacz ostrożnie wziął papier do ręki i przyjrzał się zwiniętemu w koło smokowi, który tak doskonale znał. Wrócił do nich wzrokiem i pokiwał głową twierdząco.
- Nie mam żadnych wątpliwości – odparł, odkładając list. Przez chwilę milczeli, a wódz myślał gorączkowo – Skąd to masz?
    Jeźdźczyni wstała i przeszła się kawałek po sieni. Zaplotła dłonie nad głową, a później odwróciła się przodem do stołu. Odetchnęła, przymknęła oczy i wróciła na swoje miejsce. Pyskacz nie skomentował jej zachowania w żaden sposób, aczkolwiek czuł, że musi stać za tym coś poważniejszego. I szczerze powiedziawszy, nie oczekiwał tego, co usłyszał kilkanaście sekund później.
- Jeśli ta pieczęć jest twoja – zaczęła powoli i chwyciła szarowłosego chłopaka ze rękę – I jeśli list nie kłamie, to znaczy to, że jesteś moim ojcem – dokończyła, patrząc Gburowi prosto w oczy.
    Kowal na początku nie zrozumiał sensu jej słów, lecz później, gdy pojął już wszystko, zabrakło mu języka w ustach. Kompletnie nie wiedział, co powiedzieć. To na pewno musiała być pomyłka, bo on nigdy nie miał żony, ani dziewczyny. Od zawsze wiódł życie singla i nie chciał, żeby to miało się kiedykolwiek zmienić.
    Spojrzał w granatowe oczy brunetki i widząc nadzieję, która czaiła się w tym dobrym spojrzeniu, wiedział, że niestety musi ją zniszczyć. Choć tak bardzo nie chciał.
- Wybacz, ale to musi być pomyłka – stwierdził, gdy odzyskał władzę nad własnym głosem. Chrząknął, żeby mógł brzmieć jak prawdziwy wódz, stanowczy, a przy tym łagodny i opanowany – Nigdy nie miałem dzieci, więc pomimo tego, że ta pieczęć jest prawdziwa i należy do naszej wyspy, to jest pomyłka. Przykro mi – dodał, kiedy nadzieja w jej oczach gasła, przez niego.
- Ale ta kobieta na targu – szepnęła rozpaczliwie, łapiąc ukochanego za ramiona – List, moja intuicja, że znam tą wyspę, to wszystko. To nie może być kłamstwo – zadrżała, po jej bladych policzkach zaczęły spływać delikatne łzy, a po chwili znalazła się w ramionach chłopaka, który kołysał ją i uspokajająco głaskał po plecach.
    Pyskacz patrzył na to, czując ogień, który wypalał mu dziurę w sercu, bo nie potrafił jej pomóc. Spojrzał na list i nagle go oświeciło.
- Wybacz, że pytam – przerwał jej ciche zawodzenie, zwracając na siebie uwagę – Ale czy mogę przeczytać ten list? Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale czuję, że będę w stanie ci pomóc i w jakiś sposób obalimy to kłamstwo – wytłumaczył, besztając się w środku, że znów chciał podarować jej lichą nadzieję. Jednak, jeśli naprawdę miał coś odkryć, to tylko w zawartości listu. Innego sposobu sobie nie wyobrażał.
    Dziewczyna pokiwała głową, podając mu list, bo czuła, że i tak nie ma nic do stracenia.
    Pyskacz odkleił pieczęć, rozwinął papier i zaczął czytać. A to czego się dowiedział, utwierdziło go w przekonaniu, że może jej pomóc, choć wiedział, że będzie to dla niej bolesne i trudne, bo odkrył tą tajemnicę.
    Otóż Gbur znał jej rodziców, a nawet i rodzeństwo. Wiedział, że stoi przed nim ostatnia potomkini z rodu Haddock'ów.


~*~


jest mi źle z tym, że przez prawie miesiąc nie było rozdziału, a napisałam go w niespełna dwie godziny, mehhh
naprawdę po prostu często nie czuję takiej chęci do pisania tej historii, chociaż kocham ją całym serduszkiem - widocznie długodystansowe opowieści nie są dla mnie xD albo temat, nie wiem, jednak na szczęście zdarza się taka chwila, kiedy mogę pisać i wychodzi mi rozdział ^^
wiem, jestem dziwna, ale musimy to jeszcze przeżyć przez kilka rozdziałów, obiecuje, że niedługo :)

wątki się rozwiązują powoli i wszystko kieruje się ku końcowi - czuję się taka podekscytowana xD

dziękuję tym osóbkom, które tu jeszcze zaglądają czyli: Paulinie Szewczyk i Madzialence <3 jesteście kochane dziewczyny <3 dziękuję!!!!

nie podlinkuję konkretnej muzyki, bo pisałam przy kilku, ale sobie coś wybierzecie z listy :))
~ SuperHero *-*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz