"Uśmiech
zanikł powodując stratę duszy, emocje uwięzły w gardle, nerwowe spojrzenie na
łuskowatego gada. Czy powiedziałem coś źle?"
Otarłem jeszcze raz twarz, w ciszy analizując wykonywane
ruchy przez Astrid. Zamknęła mocno powieki, jakby już nie chciała mnie widzieć,
tym samym sprawiając, że to wszystko było snem. Otwarła je ponownie i tu gorzka
niespodzianka. To nadal rzeczywistość, jakże mi przykro,
przemknęło przez mój umysł, co nawet przyjąłem z zadowoleniem. Nazwanie jej "Milady",
nie miało na celu wprowadzenie jej w taki stan. Czyżby ona nastawiała się na
coś więcej, niż wybaczenie?
Gestem ręki przywołałem Mordkę, lustrując
przy okazji jeszcze raz Hofferson. Przyciągnęła nogi pod brodę, bawiąc się
zakończeniem warkocza. Westchnąłem, drapiąc przyjaciela pod mordką, a on
ustawił się za mną, bym lepiej się oparł o niego. Wspaniały przyjaciel.
- Nie martw się – Do moich uszu dobiegło ciche westchnienie
– nie mam zamiaru się w tobie zakochiwać – dokończyła, patrząc mi prosto w
oczy. Starała się na poważny ton, lecz w głosie jej wyłapałem cząstkę kłamstwa
i tajemnicy. Jak ty co chciała powiedzieć, nie przeszło jej przez gardło, a ostatecznie
musiała na szybko coś wymyślić. Zastanawia mnie po co w takim razie by
kłamała, mówiąc mi coś takiego?
Wytarła niebieskie oczy, odwracając
wzrok.
- Nie no spoko – rzuciłem – nie miałem w planach niczego
podobnego, chociaż zastawia mnie – przerwałem, żeby na mnie popatrzyła. Skoro
sama zaczęła taki temat niech ze mną porozmawia. Zawsze mówię to co myślę i
chcę, żeby ona wiedziała na czym stoi – dlaczego nigdy nie oderwałaś się ode
mnie gdy cię pocałowałem?
Byłem niemalże pewny, że zakrztusiła się
własną śliną. Nie spodziewała się takiego pytania i bardzo dobrze. Cieszy mnie
to, że mówiąc coś takiego, sama dobrze nie wie czego chce.
- Coś sugerujesz? – odparła, szturchając patykiem w
dogasającym ognisku.
- Nic. Chcę tylko wiedzieć.
Przejechała dłońmi po twarzy, odczekując
chwilę. Szczerbatek już chrapał za mną, zapewne szybko znudziwszy się naszą
arcypoważną i jakże dorosłą rozmową.
- Oj, na litość Thora, bo może mi się podobasz, może coś do
ciebie czuję, może po prostu nigdy nie czułam się komuś potrzebna, może
potrzebowałam chwili zapomnienia, oderwania się od własnych problemów, może po
prostu chciałam choć raz poczuć się ważna dla kogoś, rozumiesz? – wybuchła, a
potok słów wypływał z jej ust, lecz nie miała zamiaru kończyć – A no zapomniałam,
ty nie rozumiesz. Jesteś sobie wielki Smoczy Jeździec obrońca wszystkiego co
się rusza i nikt nie może podważyć twojego zdania, bo inaczej zrzucisz kogoś z
klifu lub postraszysz smokiem! A ty myślisz, że kogoś w ogóle obchodzisz?! Nikt
w wiosce cię nie chciał bo byłeś najgorszą ofermą jaka chodziła po naszej
wyspie! Nie dziwię się Stoikowi, że wolał pozbyć się ciebie niż wychowywać
takie nic nie warto "coś". Żadnego pożytku z ciebie nie było, ani z
ciebie wojownik, ani przyszły wódz. Jesteś zerem, kurwa i tyle! – wykrzyczała
wszystko co chciała. Jej policzki przybrały czerwono krwisty odcień, a puls
skoczył niewyobrażalnie. Zdmuchnęła, opadające złote kosmyki na spocone czoło.
Wszystko to co usłyszałem o sobie, nie
powiem, zabolało mnie bo nie wiedziała przez co przeszedłem, ale miło jest
słyszeć na swój temat tyle wypowiedzianych kłamstw. Może i byłem taki jaki
byłem, lecz teraz jestem tym kim powinienem być już zawsze. Samotnym Smoczym
Jeźdźcem.
Pod wpływem jej wrzasków, Szczerbatek
obudził się, mrugając ciekawsko zielonymi oczyma. Klepnąłem go w lewe ucho, co
miało znaczyć, przygotowanie do lotu. Przybrałem poważny wyraz twarzy z nutą
wściekłości, objawiającą się w ściągniętych brwiach i morderczym wzroku. Astrid
nie zmieniła swej złości na twarzy, lecz tylko otworzyła szerzej oczy w
zdezorientowaniu.
- Skoro już skończyłaś, pani nieustraszona-wszystkowiedząca-tak-dobrze-znająca-życie
Hofferson, powiem ci tylko jedno – Jej zdziwienie spotęgował mój stanowczy
głos, bez grama furii jaka rozpierała mnie od środka – Nie obchodzi mnie to co
powiesz, bo w ogóle mnie nie znasz, nie wiesz co przeżyłem i proszę nie mów mi
nigdy więcej jaka ty to jesteś nie kochana przez wszystkich, bo dobrze wiemy
jak jest. Gdyby nikt cię nie kochał, raczej nie wybraliby się na poszukiwania,
gdy zaginęłaś. I proszę, trwały aż dwa lata! I co nikt cię kocha, pieprzona
wojowniczko?!
Cała złość przerodziła się w bezradność,
moją wiedzą na te tematy. Uśmiechnąłem się przelotnie na moje zwycięstwo. Teraz
stąpała o cienkim lodzie, nie do końca spodziewała się takiego obrotu sprawy.
Nic nie poradzę, że zaczęła mnie wyzywać, a potem dowiedziała się prawdy o
sobie. Prawda zawsze w oczy kole, ale to już nie mój interes.
- Skąd wiesz? – wysyczała, ponownie wzbierając w sobie gniew
i nienawiść do mnie.
- Mam swoje dojścia, w końcu jestem kurwa zerem! – zawołałem
wściekle, zaciskając szczękę najmocniej jak się dało. Wiedziałem, że niedługo
pęknie, za bardzo przygniatało ją to wszystko.
- Wal się, Haddock! – warknęła, zaciskając dłoń na rączce
topora.
- I wzajemnie, Hofferson! – wskoczyłem na Szczerbatka a, że
był to nasz pierwszy lot od parunastu godzin, wystartowaliśmy z największą
siłą.
*Miesiąc później*
Dolatywaliśmy właśnie do obranego przez
nas celu. Poszarpane klify, dumnie wznoszące się nad wioską, potęgowały
wrażenie dostojnej i surowej wyspy. Każdy kamień znajdujący się na wzniesionym
przez morze przybytku, wyglądał jakby miał swoje miejsce od zarania dziejów.
Wszystko wyglądało jak ulane z brązu lub wykute w drewnie. Idealnie odwzorowane
proporcje każdego budynku, najwyższa klasa zdobytego surowca na budowę.
Prostota nie miała tutaj miejsca, mieszkańcy doskonale o tym wiedzieli. Potężna
wyspa Tamor – stawała przed nami otworem.
Podmuch silnego wiatru, wzbudził drżenie w
każdym wikingu, mieszkającym w tym rejonie. Rozstąpili się lekko, otaczając nas
w kole i z powagą obserwując wodza, który starał się do nas przedostać. Z miłym
uśmiechem na ustach, pochwycił mnie w swoje średniej wielkości, ale niezwykle
silne dłonie.
- Smoczy Jeźdźcu! – zawołał z radością, klepiąc mnie w plecy.
- Ramonie! – odpowiedziałem mu tym samym z szczerą
życzliwością. Bardzo lubiłem tę wyspę, tak samo ich wodza, jak i lud – Jak
dobrze cię widzieć – oderwaliśmy się od siebie, a ludzie z ulgą odetchnęli.
- I wzajemnie, bracie – kiwnął głową ku Szczerbatkowi, który
zaraz obwąchał rosłego mężczyznę. Wódz Tamor uśmiechnął się, głaskając ciepły
nos smoka – Co cię do nas sprowadza? – zapytał, popychając mnie byśmy ruszyli
dalej. Wikingowie wrócili do swoich prac, zastanawiając nas już w spokoju.
Tylko wierna prawa ręka Ramora, została z nim, a była to jego córka, Melan.
- Chciałem sprawdzić jak idzie wam sojusz ze smokami, ale
żadnego tu nie widzę – odparłem, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu
skrzydlatych stworzeń. Zmieniłem odrobinę wyraz twarzy, na co w wielkich,
piwnych oczach wodza, błysnęło przerażenie.
- Spokojnie Jeźdźcu – Tym razem odezwała się Melan, stając
przy ojcu – smoki...
- Smoki odleciały złożyć jaja. Niedługo ma pewno wrócą,
możesz być pewien – dokończył za dziewczynę wódz, surowo patrząc w oczy córki.
Ta skuliła się znacznie, jakby obawiałaś się Ramora – Melan! – warknął na nią,
co ona od razu zrozumiała i odbiegła w stronę największego domu, znajdującego
się na zboczu góry. Do domu wodza.
- Wybacz mi Jeźdźcu – powiedział, łagodnym głosem, w ogóle
ignorując swoje poprzednie uniesienie, machnął ręką – nie nauczyła się jeszcze
powściągać języka.
- Ramonie – przerwałem mu – nic nie stało, młoda jeszcze jest
– dodałem weselej, mrugając porozumiewawczo w stronę wodza – Uwierz mi, stamtąd
skąd pochodzę, nie ma czegoś takiego, żeby kobiety nie mogły wypowiadać się za
mężczyzn. Mają prawo do wszystkiego, nawet walki – opowiadałem, gdy zbliżaliśmy
się do Twierdzy. Mężczyzna robił wielkie oczy na wszystkie, w jego mniemaniu,
dziwne rzeczy, które działy się na wyspie.
- U nas, coś nie do pomyślenia – uniósł ręce do góry, na co
Szczerbatek zarechotał.
- Wiem.
Weszliśmy do obszernego pomieszczenia,
zastawionego różnej wielkości stołami. W mig chodzące we wszystkie strony
kobiety, zapełniły je, najlepszymi potrawami jakie mieli tylko na Tamor. Od
wykwintnych, świetnie pachnących dań, poprzez sałatki, aż do smakowitego miodu,
ukrytego w głębokich beczkach. Wikingowie z Tamor słynęli z swej potęgi w
budownictwie, ale i również z robieniu miodu.
Często Pyskacz opowiadał mi o jego
niesamowitym smaku i obiecywał kiedyś zabrać na legendarną wyspę Tamor.
Posmutniałem na te wspomnienie, ale szybko je zamaskowałem, przed Ramorem.
Pyskacz na pewno odwiedzi tutejszych wikingów, ale nigdy ze mną.
Ruszyliśmy w głąb sali, do najdalej
usytuowanego stołu. Znajdował się niedaleko tronu wodza, ale w odosobnieniu,
gdzie mogli wojownicy porozmawiać na ważne tematy dotyczące wioski i ludzi.
Ramor wskazał ręką miejsce naprzeciw siebie, by lepiej nam było rozmawiać.
- Dajcie tu miód dla naszego gościa! – zawołał na krzątające
się dziewczyny. Po chwili jedna podeszła do nas, podając nam po wielkim kuflu,
złocistego miodu. Mój żołądek przewrócił się na drugą stronę z myślą, że zaraz
skosztuję tej niebywałej słodyczy. Szczerbatek, który ułożył się pod moim
stopami, szturchnął mnie w nogę.
- A dla mnie jest coś?
– zapytał z nadzieją, a ja tylko się uśmiechnąłem. Zwróciłem się do wodza o
ryby dla mojego smoczka, a brązowowłosa dziewczyna zaraz przybiegła z koszem,
wypełnionym dorodnymi dorszami. Szczerbol tylko oblizał się ze smakiem, po czym
zaczął w szybkim tempie pałaszować ryby, ku uciesze wikingów. Jak to on, musiał
się popisać, więc podał mi rybę, a ja rzuciłem ją wysoko. Gad zdążył podskoczyć
i chwycić w powietrzu, ostrymi zębiskami, dorsza. Wszyscy śmiali się i
klaskali, a Szczerbek poradował dumnie, schylając głowę jakby kłaniał się
zebranemu ludowi.
Uśmiechnąłem się,
popijając smakowity miód. Ramor klaskał chyba najgłośniej z radością wymalowaną
na twarzy.
- Twój smok jest niezwykle mądry – powiedział poważnie,
podnosząc kufel do góry.
- A żebyś wiedział – odparłem rozbawiony, biorąc kolejny łyk
świetnego miodu.
Szczerbatek w
końcu gdy skończyły mu się ryby, ułożył się obok mnie, pilnując mojej osoby. Pogłaskałem
go w łepek, a chwilę później, do naszego stołu przybiegła mała dziewczynka. Schyliwszy
się najpierw wodzowi, potem mnie, zapytała cicho:
- Panie Jeźdźcu, czy możemy pogłaskać pańskiego smoka?
Spojrzałem na
Mordkę, a on kiwnął mi łbem, ciekawie przyglądając się malutkiej dziewczynce.
- Oczywiście – powiedziałem spokojnie, pokazując, że może
podejść do Nocnej Furii. Dosłownie po minucie, Szczerbatek był w otoczeniu swoich
najzagorzalszych fanów, którzy przepychając się między sobą, chcieli go jak
najdłużej dotykać. Szczerbol wywalił jęzor, układając się na podłodze i pozwalając
na bezkarne pieszczoty, którymi został obdarowany przez maleńkie dziecięce
łapki.
W końcu gdy
rozbrzmiała muzyka, a wszyscy wikingowie wzięli się do skocznych tańców, mogłem
na spokojnie porozmawiać z Ramorem. Wziąłem łyk miodu i upewniwszy się, że nikt
nas nie podsłuchuje, nachyliłem się lekko do wodza.
- Jak sprawy na Archipelagu? – zapytałem cicho, wodząc
wzrokiem po gęstej, brązowej czuprynie wodza. Jego wesoła twarz nabrała teraz
poważniejszego wyglądu, a zmarszczki na czole, powiększyły się.
- Nie jest dobrze Jeźdźcu, ale nie mogę o tym tutaj z tobą
rozmawiać – powiedział, znacząco wskazując na swój lud. Kiwnąłem głową i razem
z Szczerbolem wyszliśmy z Twierdzy.
To zrozumiałe, że
nie chce rozmawiać w otoczeniu swojego ludu. Zapewne wieści nie są
zadowalające, a on nie zamierza zbyt wcześnie narażać wikingów. Martwi się o
nich i chce zapewnić im bezpieczeństwo bez wzbudzania niepotrzebnej paniki,
dość nieciekawymi wiadomościami spoza Archipelagu.
Szliśmy chwilę do drewnianego
budynku, który na pierwszy rzut oka wydawał się opuszczony. Znajdował się
częściowo w skale, a wnętrze zachowało swój piękny drewniany i skalny urok. Weszliśmy
do sieni i usiedliśmy na rozłożonych po podłodze niedźwiedzich futrach. W palenisku
ogień dogasał, ale gdy tylko Ramor dorzucił kilka drew, Szczerbatek jednym
splunięciem, zapalił drewienka. Wódz uśmiechnął się, podając mi gliniany kubek,
wypełniony ciepłą herbatą. Dziwiłem się czemu nie rozmawiamy w jego domu, ale
pewnie ma ku temu jakieś powody.
- Dagur Szalony szykuje armadę – powiedział, a we mnie
wezbrał się gniew. Pamiętałem, że mój były ojciec miał na pieńku z Berserkami,
a gdy Dagur przejął władzę, było jeszcze gorzej. Teraz to pewnie też nie znaczy
nic dobrego – Chce wypowiedzieć wojnę większości wyspom na Wyspach Północy, ale
szczególnie uwziął się na Berk – wytłumaczył, popijając napój. Na wspomnienie
rodzinnej wyspy, jakoś tak dziwnie zrobiło mi się w środku.
- Ma jakiś szczególny powód? – zapytałem, sprawdzając co
robi mój przyjaciel. Spał za mną, pochrapując cicho. Ramor podrapał się po
niewielkiej brodzie.
- Do końca nie wiadomo, ale od mojego informatora w
szeregach Szalonego, wiem, że on i Stoik zawarli pakt, który ma obronić Berk
przed wojną i połączyć Berserków i Wandali – odparł, zanosząc puste naczynie do
balii z wodą.
- Nie wiesz co ma zapobiec wojnie z Berk?
- Z tego co dowiedziałem się na zjeździe wodzów osiem lat
temu i z tego co mówią inni wodzowie to ma to być, małżeństwo między dwoma
klanami – wyjaśnił, poprawiając opadające na ramię, czarne futro.
- A co z innymi wyspami? Mają się bronić czy ten pakt z
Berk, zapewni brak wojen na Archipelagu? Jeśli nie to na grzyba ten rozejm z
Wandalami – powiedziałem, uważnie rozmyślając na tym wszystkim – Co tam jedna
wyspa w te czy we te – rozłożyłem ręce, kładąc się na brzuchu Szczerbatka. Ramor
zamyślił się nad tym co mu powiedziałem.
- W sumie masz rację – odezwał się wódz, patrząc mi w oczy –
ale ktoś musi ostrzec inne wyspy. Tylko nieliczni wiedzą o planach Dagura.
- Nie wypowie jawnie wojny? Tak nie można! – uniosłem się
lekko, na co Szczerbatek poruszył głową, otwierając zielone ślepia. Zmartwionym
wzrokiem wpatrywał się we mnie – Może zaatakować bez ostrzeżenia niewinne
wyspy.
- Wiem, ale cóż zrobimy? – pokiwał głową, a ja miałem już po
dziurki w nosie tego debila. Wstałem szybko, wybiegając z domu. Ramor ruszył za
mną – Gdzie lecisz? – zapytał, gdy już wsiadałem na smoka.
- Na Archipelag – odezwałem się – sam powiedziałeś, że tylko
nieliczni wiedzą o jego planach. Muszę ostrzec wszystkich.
- Nie dasz rady oblecieć całego Archipelagu – Wódz kiwał
przecząco głową.
- Muszę, a co jeśli do tego Drago zaatakuje? – powiedziałem,
na co mężczyzna chwycił się za głowę, wznosząc oczy ku niebu – Nie mamy innego
wyjścia, Ramorze.
Wzbiliśmy się
szybko, ponad wyspę Tamor. Z ostatnim widokiem tejże wyspy, zniknęła moja
nadzieja, co do mojego planu. Ale jednego jestem pewien. Jestem Smoczym Jeźdźcem i nie zostawię Berk i
każdej innej wyspy bez pomocy. A już w szczególności smoków, które zamieszkują Archipelag.
~*~
Miałam dodać wczoraj, ale ostatecznie zrobiłam sobie maraton filmów Marvela i starych dobrych Ocean's. Nie ma to jak miłe, bite 10 godzin przed telewizorem - nie oceniajcie mnie, kocham filmy :***
~ SuperHero *.*