sobota, 12 marca 2016

42. Zaufanie fundamentem oczyszczenia.

    "Odczucie beznadziejności, utrata władzy, brak wyboru. Żadnej sposobność, by uderzyć. Zero odwrotów. Pozostała otwarta walka… czysta walka"
Wszystkie smoki siedziały wokół mnie i Szczerbatka, przysłuchując się opowieściom mojego smoka. Bez żadnego problemu je oswoiłem, lecz musiałem użyć tak dziwnej i skomplikowanej metody, żeby tylko Drago nie mógł się nauczyć jak tresować skrzydlate gady. Przez cały ten czas jego wojownicy wlepiali w nas zimne, nienawistne spojrzenia, czekając który smok zaatakuje, a następnie pożre mnie w całości. Dopiero gdy je oswoiłem, wpuścili do nas Szczerbatka. Nie chcieli żeby mi pomagał.
    Mordka miał mocno potłuczone skrzydła. Nie mogłem opanować wściekłości kiedy zobaczyłem w jakim stanie znajdował się mój przyjaciel. Kazałem smokom strzelać ogniem w kraty, a sam pobiegłem ku Drago, który z fałszywym uśmiechem, patrzył na mnie. Niestety wystrzelili metalowe liny z ostrymi ćwiekami, które bez problemu raniły ciała i nogi biednych stworzeń.
    A Drago tylko się śmiał. Śmiał się z nich niedoli, mojego morderczego spojrzenia. On nie jest człowiekiem. To okropny potwór zabijający wszystkich dookoła. Pragnący władzy, nieograniczonej swobody. Chce wszystkich sobie podporządkować, nie obchodzi go ludzkie cierpienie. Nic go nie obchodzi. Gdyby musiał poświęcić swoich wiernych towarzyszy, bez mrugnięcia okiem, pozwoliłby im zginąć. Dla niego ważne jest tylko, że jest tak potężny, że nikt nie może go pokonać. Chełpi się kolejnymi zdobyczami, trofeami, zwycięstwami. Nie ma uczuć, a litość już dawno zniknęła z jego serca. Jest podły, zły do szpiku kości. To tyran bez zasad. Chociaż, ma pewnie jedną: ZABIĆ WSZYSTKICH, KTÓRZY SIĘ SPRZECIWIAJĄ.
    Stał blisko krat, podobnie jak ja, więc musiałem to wykorzystać. Nie zdążył zablokować mojej pięści i z całej siły, oberwał mocno w ten parszywy ryj. Chwycił się za szczękę, zataczając po korytarzu. Grymas złości wykrzywił jeszcze bardziej jego twarz. Podszedł do mnie, chwytając mnie za szyję.
- ZABIJĘ CIĘ, PSIE! – warknął, mocniej zaciskając silną dłoń na dość chudej szyi. Szczerbatek natychmiast poderwał się na łapy, widząc, że jestem w niebezpieczeństwie. Jednak ręką pokazałem mu, że sobie poradzę. Choć brakowało mi tlenu, to uśmiechnąłem się lekko.
- Spróbuj, jeśli potrafisz – wycharczałem cicho, mając ciemne plamy przed oczami. Obraz mi się zamazywał i powoli zacząłem sobie przyswajać, że już teraz umrę. Z ręki najpodlejszego debila świata, Drago Krwawdonia.


*Berk/Narrator*
    Astrid odznaczyła w notesie kolejny dzień po ucieczce Jeźdźca. Choć minęło zaledwie trzy dni, to dziewczyna czuła, że stało się coś złego, że smok i chłopak są w niebezpieczeństwie. Modliła się do Thora o szybki powrót bruneta na Berk. Nie chciała spędzić reszty życia na wyspie. Nie mogła już tutaj wytrzymać, odnalazła swoje przeznaczenie gdzieś dalej, nie tu gdzie się urodziła. I gdzie chciała umrzeć. Wszystko się pozmieniało, ona również.
    Mimo przeczucia nadciągającego zła, trzymała w swym sercu nadzieję, że jednak wszystko będzie dobrze i Czkawka zabierze ją z Berk. Nigdy wcześniej nie pomyślała, że będzie oczekiwać na ratunek ze strony chuderlawego syna wodza. Miała go za nic, jak większość w wiosce. Jednak teraz, nie było jak dawniej. Najgorsza oferma jaka żyła w ich wiosce, była jej ostatnią szansą, jedyną nadzieją. Potrzebowała go, żeby oderwał ją od tej okropnej ziemi. Musiała znów poczuć tę upragnioną wolność. Niestety za cenę własnego dobra, czy będzie w stanie spłacić największy dług, który zaciągnie w przyszłości?
    Zamknęła notatnik, oddychając głęboko. Wiedziała, że nie może się denerwować za bardzo. Od dawna, co prawda, nie dostała ataku, ale nie chciała się narażać na kolejne. Odeszła od biurka, zerkając na wioskę skąpaną w mroku, który na dobre zagościł na Berk. Wszystkie domy zalane były wszechogarniającą ciemnością, gdyż akurat potężne chmury zagościły w wiosce, nie dając ani grama światła od księżyca. Ponura aura unosiła się nad osadą, jakby zwiastując ciężkie czasy, wiszące ponad głowami prostych Wandali.
    Wskoczyła szybko pod cieplutką, owczą kołdrę, lecz usłyszała dźwięk otwieranych głównych drzwi i odgłosy rozmowy. Uchyliła lekko swoje własne, nasłuchując kto przyszedł o dość późnej porze do domu Hoffersonów. Astrid siedziała jak na szpilkach, a jej zdziwienie spotęgował fakt, że sam wódz przyszedł w odwiedziny.
- Jest na górze – usłyszała cichą odpowiedź Marona, po czym rozniosły się echem kroki postawnego wikinga na schodach.
    Spanikowana dziewczyna zarzuciła, trochę za dużą brązową kamizelkę, na białą bluzkę, służącą jej do spania. Wyskoczyła szybko z łóżka, siadając na drewnianym krześle i udając, że kreśli coś w notesie. Zdążyła jeszcze zepchnąć pamiętnik z Nocną Furią na okładce pod biurko, żeby przypadkiem goście nie zobaczyli ważnej dla niej rzeczy.
    Krótkie pukanie do drzwi, a po grzecznym "proszę" w odrzwiach stanął Stoik Ważki, rozglądając się uważnie po pokoju blondynki. Astrid jak przystało na dobrze wychowaną córkę, podeszła do mężczyzny i lekko kiwając głową, szepnęła:
- Coś się stało, wodzu? – Podniosła na niego błękitne spojrzenie, próbując wyczytać z zielonych oczu wikinga, jaki jest cel jego stawienia się tutaj. Niestety za nic, nie odczytała z chłodnego spojrzenia, co miał jej do powiedzenia rudobrody. Mogła się jedynie zastanawiać, lecz na pewno nie chodziło o Dagura. O Smarka, którego wczoraj pobiła? Czy o bliźniaków, których zepchnęła do lodowatego morza?
- Pójdziesz ze mną – rozkazał, łapiąc ją za ramię. Stojąca za nim w korytarzu, Sala jęknęła, równie zdziwiona co Astrid. Jednak jak na prawdziwą wojowniczkę przystało, młoda Hofferson wyrwała się gniewnie z mocnej ręki Haddock'a.
- Dlaczego?! – krzyknęła trochę głośniej niż zamierzała. Maron od razu uderzył ją w twarz, starając się przywołać do porządku. Blondynka chwyciła się za ciemno-różową plamę na policzku, upadając na kolana. Ze łzami w oczach podniosła się, a ojciec mocno wypchnął ją z pokoju, żeby szła posłusznie za wodzem. Minęła się jeszcze ze smutnym spojrzeniem matki, po czym zamknęła powieki, nakładając brązowe kozaki na zimne stopy.
    Prowadzona była jak najgorszy zbrodniarz przez wioskę. Z przodu wódz, z tyłu – ojciec. Kilka głów wychyliło się z okien, otoczonych blaskiem świec, z zaciekawieniem przyglądając się sytuacji, jaka rozgrywała się w wiosce. Niektórzy wikingowie wyszli z ciepłych domów, opatuleni w niedziwienie futra, gdyż wyjątkowo noc była chłodna. Ruszyli w pewnej odległości za trzema głównymi postaciami, do samej Twierdzy. Przyjaciele Hofferson również wyczołgali się z domów, lecz byli zbyt zdziwieni i przerażeni taką powagą całej sprawy, że aż bali się zapytać, co się dzieje.
    Astrid szła prosto, z głową zadartą, przymrużając oczy. Najchętniej zamknęłaby je, byle tylko nie oglądać Berk i wszystkich Wandali. Przed samymi schodami do Wielkiej Hali, gdzie wódz zatrzymał się, by odprawić nie potrzebnych gapiów, a tylko zebrać Radę Starszych, w której skład wchodzili: Maron, Sączyślin, Ostrykij, ojciec Śledzika, Pyskacz, Walery, ojciec bliźniąt, i sam Stoik.
    Zanim ruszyli ponownie Astrid zamknęła błękitne oczy, a ciężkie łzy stoczyły jej się po policzkach. Żałowała tylko tego, że zanim zaczęło się tutaj, co się zaczęło, nie uciekła z Berk. Mogła już dużo wcześniej szybować wśród chmur razem z Jeźdźcem i nie przejmować się niczym. Cieszyć się wolnością, głośno śmiać, otwarcie kochać, szczerze nienawidzić. A gdyby nie z Jeźdźcem, to w samej Valhalli, u boku Odyna.
    Czkawka, żałuję, że nie będzie danem nam się spotkać, pomyślała przekraczając próg obszernej Wielkiej Hali.


*Wyspa Frigg/Narrator*
    Dostojna wyspa roznosiła się po środku granatu wszechogarniającego południowy ocean. Oblana blaskiem porannego słońca, wyglądała jak co najmniej, wyspa w Valhalli. Piękna, wyniosła, poważna, górująca, nad rozlanymi wokół niej, wodami. Tak cudowna jak sama jej imienniczka, bogini Frigg'a. Dziewczyna pogłaskała radośnie długie, zakręcone, czarne rogi smoka, wydając z siebie ciche westchnienie. Przymrużyła delikatnie oczy, chłonąc zmarzniętą twarzą, ciepłe promyki złotego słońca. Rozprostowała kostki w nadgarstkach i stopach, równocześnie robiąc kilka kółek szyją, żeby rozbudzić zesztywniałe ciało. Czuła mocny ból u podstawy pleców, który nieznośnie, sprawiał wrażenie sztyletu wbijającego się w drobne kości. Na domiar wszystkiego miała wrażenie, że żołądek zaraz strawi ją od środka.
    Poklepała chropowatą skórę Koszmara, dając znak, żeby postarał się jak najszybciej wylądować. Smok od razu zrozumiał przekaz swojej przyjaciółki i mocniej zamachnął potężnymi skrzydłami. Nie miał siły, tak samo jak ona, lecz wiedział, że musi się postarać. Od wyspy dzieliło ich zaledwie kilkanaście metrów. Zanurkowali więc w powietrzu, ostatecznie wbijając się w ziemię, u podnóży wyspy.
    Megara wyleciała z siodła, na parę kroków dalej. Jęknęła cicho czując ból w czaszce, lecz zignorowała go, szukając wzrokiem czerwonego skrzydlatego gada. Wstała ociężale i podeszła wolno, do smacznie śpiącego już Ponocnika. Wstrzymała się od pogłaskania jego wielkiej głowy, żeby go nie obudzić. Zdjęła niewielki miecz, jaki miała zawsze przy sobie, z brązowego, ręcznie robionego siodła należącego niegdyś do Szczerbatka. Czkawka na Smoczej Wyspie miał trzy podobne siodła i nie obraził się, gdy dziewczyna zechciała jedno mieć dla swojego przyjaciela. Brunet oddał te najmniej uszkodzone, gdyż od razu po zrobieniu, nie używał go. Siedziało tylko jako nieudany prototyp w sporawej skrzyni, albowiem nie było wymarzonym siodłem Czkawki, dla jego Nocnej Furii. Jak się złożyło, dla Koszmara Ponocnika było idealne.
    Dziewczyna ruszyła raźnym krokiem w stronę, zaczynającego się od wschodniej części wyspy, lasu. Szła powoli, zbierając napotkane gałązki na opał i nasłuchując czy przypadkiem ktoś inny, wrogo nastawiony, mógłby mieszkać na Frigg. Gdy zebrała dość sporo chrustu, zawróciła do obozu. Słońce już przedostało się przez pół nieba, zwiastując wczesną godzinę popołudniową, więc tym samym lepiej będzie im przed zmrokiem, rozpalić ognisko i nałowić ryb na kolację.
    Jak się okazało Płomyk już nie spał, tylko czekał na swoją panią ze złowionymi kilkoma sztukami srebrnych dorszy i jednym, brązowo-szarym karpiem. Megara uśmiechnęła się do smoka, rozkładając przyniesione drewno w stos. Po skończonej pracy poprosiła smoka, by podpalił suche gałęzie, co Ponocnik od razu wykonał. Brunetka automatycznie podsunęła zmarznięte dłonie pod ciepły ogień, wtulając się w brzuch gada. Nabiła jednego dorsza na patyk, podsuwając go pod czerwono-pomarańczowy język ognia, żeby był zdatny do zjedzenia. Przyjacielowi rzuciła surowego, który radośnie złapał rybkę, by następnie wylądowała ona w odmętach jego dużego żołądka.
    Jednak spokojną atmosferę, zmącił szmer poruszanych liści i krzewów. Płomyk wystawił uszy, poważniejąc, a Meg chwyciła drżącymi dłońmi, miecz z czarną klingą. Tą broń otrzymała pewnego razu od małego chłopczyka, gdy była na nieznanej jej wyspie. Od tamtego dnia zawsze miała ją przy sobie, gdyż przypominała jej tego właśnie chłopczyka.
    Ostrożnie zaczęła podchodzić do źródła dźwięku, który w miarę jej podążania w tę stronę, stawał się wyraźniejszy. Odetchnęła głęboko, mocniej zaciskając chude palce na rękojeści miecza. W końcu nie wytrzymała i z krzykiem, rzuciła się na domniemanego napastnika. Szybko opadła całym ciałem na niego, żeby go przygwoździć do ziemi, a następnie przyłożyła mu narzędzie do szyi.
    Kiwnęła na smoka, albo ten rozpalił swoje ciało, dając światło. Owa osoba, na której siedziała, okazała się czarnowłosym chłopakiem, który z przerażenia drżał, próbując sięgnąć do własnej broni. Kiedy to mu się udało, odepchnął ręką dziewczynę, odrobinę raniąc sobie szyję, mieczem Megary. Jednak brunetka zamachnęła się bronią, co również zrobił nieznajomy chłopak. Patrzyli na siebie gniewnie, gdy ich miecze skrzyżowały się razem.
- Czego ode mnie chcesz?! – warknęła groźnie, przyjmując postawę do walki. Smok zaryczał donośnie jakby chciał również od razu walczyć w obronie jeźdźczyni. Chłopak zlękną się odrobinę zwierzęcia, ale tego nie pokazał.
- Niczego – wzruszył ramionami, nie spuszczając szarych, bystrych oczu z dziewczyny i jej miecza. Stanął prosto i odkładając broń najpierw przed dziewczyną, by następnie włożyć ją do pochwy, zawieszonej przy lewym boku – Nawet cię nie znam – dodał, patrząc już mniej nienawistnie w oczy nieznajomej.
   Megara zrobiła również to samo, dając znak Ponocnikowi, że nie musi się już martwić chłopakiem. Przekrzywiła delikatnie głowę w bok, przypatrując się mu. Zdecydowanie był od niej wyższy, nawet o pół głowy. Włosy miał czarne, odrobinę opadające na czoło i po obu stronach oczu. Spojrzenie szare, błyszczące w świetle płomieni ogniska, bystre, mądre. Sylwetkę miał szczupłą, niezbyt umięśnioną. Co oczywiście nie znaczyło, że nie był silny. Ubrany był w brązową koszulę, czarne spodnie, niskie kozaki, materiałową szarą kamizelkę i tego samego koloru, skórzany pas, za którym trzymał miecz w ciemnobordowej pochwie. Miał nie więcej niż osiemnaście lat. Postawą przypominał Armin, Czkawkę, za którym bardzo tęskniła, jak i za czarną Nocną Furią.
- Więc, co tu robisz? Chciałeś na mnie napaść i mnie zabić?! – wypytywała jak najęta. Chłopak uśmiechnął się lekko. Nigdy nawet nie przyszłoby mu do głowy atakowanie młodej dziewczyny. Czemu miałby to robić, skoro w niczym mu nie zawiniła? Sam miał dosyć rozlewu krwi, za dużo już zniósł.
- Spokojnie – odparł łagodnym głosem, zbliżając się odrobinę do ogniska. Dryfowanie po morzu, a następnie siedzenie w krzakach przez cały dzień, wymęczyło go dostatecznie. Był głodny, zmęczony i zmarznięty. Miał tylko nadzieję, że młoda brunetka pozwoli mu chociaż się ogrzać. Na resztki okonia nawet nie śmiał liczyć. Wiedział do czego zdolni są ludzie, wie jak go ostatnio traktowano. Nikt nie musiał mu tego dwa razy powtarzać. Znał swoją historię, od początku, do końca – Jeśli pozwolisz, chciałbym się ogrzać. Mogę? 
    Megarę zdziwiło to bardzo, lecz wskazała ręką na koce, rozłożone przy ognisku. Chłopak usiadł przy ciepłym świetle, które stopniowo ogrzewało jego twarz i dłonie. Armin bez słowa oparła się o skrzydło Koszmara i badawczo przyglądała się czarnowłosemu. Wiedziała, że nie pochodzi z Północy, ani tym bardziej z Południa. Wyglądałby inaczej, gdyby był człowiekiem stworzonym na krańcach Archipelagu. Z tego co wiedziała ludzie z Północy, odznaczali się postawnym ciałem, niezwykłą siłą, odwagą oraz nieprzeciętnymi umiejętnościami w walce. Byli tak zaprawieni w boju, jakby nieustanna walka była ich nieodłącznym rytuałem. Traktowali ją jak coś normalnego, bez czego by nie mogli normalnie funkcjonować. Dlatego uchodzili za najstraszniejszych wikingów w całym Archipelagu. 
- Nie jesteś z tutejszych okolic, prawda? – zapytała cicho, podając mu surowego dorsza na patyku. Chłopak z wdzięcznością przyjął rybę, przykładając ją do ognia. Zamknął oczy, przeczesując włosy.
- Nie – mruknął równie cicho co ona. Ponownie zapanowała cisza, głęboka, poważna, od czasu do czasu, przecinana przez krótkie ryki smoka. Płomyk był zainteresowany nowym chłopakiem, lecz nie ufał mu i podchodził do niego z dystansem. 
- A jak masz na imię? – wypytywała dalej, przeżuwając upieczoną potrawę. Usiadła po turecku, podpierając jedną ręką, twarz. Przygotowywała się na długą opowieść chłopaka o swoim życiu, skąd pochodzi, dlaczego tu jest. Pragnęła dowiedzieć się czegokolwiek o nowym znajomym. Nie mogła później rozstać się z nim, nawet nie wiedząc jak miał na imię, ten z którym niemal stoczyła walkę, a następnie zjadła kolację. 
    Chłopak odłożył szybko kij, odwracając głowę. Jego czarne włosy zafalowały niespokojnie, a oczodoły wypełniły się niezauważalnymi łzami. 
- Nie chcę o tym mówić – powiedział – To zbyt skomplikowane.
    Megara wbijała w niego granatowe spojrzenie. Gdyby chciała bez najmniejszego problemu dowiedziałaby się kim jest, lecz nie chciała już używać magii. Wraz z przyjęciem Płomyka jako wierzchowca i przyjaciela oraz staniem się jeźdźczynią, obiecała sobie już nigdy nie używać czarów. Za dużo złego stało się przez to wszystko. Straciła Czkawkę, rozdzieliła się z nim oraz zabrano jej siostrę. Jej dar przywoływał najgorsze wspomnienia, więc wolała zapomnieć, że posiada tak wielką moc.
- Nie ufasz mi? – odpowiedziała tym razem, spuszczając głowę w dół. Dziwiła się dlaczego jest taki. Niestety nie mogła wydobyć z niego prawdy siłą. Mogła tylko oczekiwać, aż otworzy się i sam jej powie, lub zamknie i nigdy nie będzie wiedziała. 
- Nie oto chodzi – wyjaśnił – Stamtąd skąd pochodzę, nie było tak łatwo. Wszystko wciąż krążyło wokół wojen, podbijania nowych terenów, rozlewu krwi, zabijaniu niewinnych ludzi. To było okropne – przerwał na moment zaciskając dłonie w pięści. Miał ochotę wymierzyć sprawiedliwość tym, z którymi przebywał. Wyzbyć się poczucia winy i odkupić swoje winy – Nie mieli litości dla nikogo. Kobiety, starcy, dzieci. Wszystko było im jedno, ważne, żeby tylko zabić, zagarnąć kolejną wyspę, złupić wszelkie bogactwa...
- Uciekłeś od nich? – zapytała tym samym mu przerywając. Chłopak jedynie kiwnął głową, a po policzku potoczyła mu się jedna łza. 
- Opuściłam najbliższego przyjaciela, żeby odszukać rodzinę. Zabrano mi ją, żyłam gdzie bądź. Niedawno znalazł mnie właśnie on, Smoczy Jeździec. Pomógł mi, uratował wiele razy i zaopiekował się mną. Właśnie rozstaliśmy się, bo chciałam znaleźć własną drogę i tym, których kocham – opowiedziała swoją własną historię, choć na początku tego nie planowała. Ominęła jednak fragment traktujący o zdolności władania magią. Pod jej rękę głowę wsadził Płomyk radośnie, wystawiając język – Mam jeszcze Płomyka, który pomoże mi ich odnaleźć – Pogłaskała czerwone łuski smoka, wracając wzrokiem na chłopaka.
- Jeszcze nikt nie wysłuchał moich problemów – wyznał smutno, przypatrując się tańczącym iskierkom ognia na spalonych drewnach. Uśmiechnął się blado, jakby do siebie. Nareszcie poznał kogoś kto usłyszał co on ma do powiedzenia. Nie ktoś inny, ważniejszy, tylko on! Miał prawo do tego, żeby pozbyć się od wieków, dręczących go myśli. A przekazanie ich, obcej osobie, było najlepszą możliwą decyzją.
- Jestem Megara – zaśmiała się, wyciągając chudą dłoń przed siebie. Chłopak zaskoczony, po chwili uścisnął ją mocno, wierząc, że dane będzie mu się jeszcze zobaczyć z brunetką. Meg uśmiechnęła się szczerze i przytuliła twarz do ciała smoka, okrywając się czarnym, niedźwiedzim futrem, które otrzymała od Czkawki. 
- Faro.


~*~


Spodziewaliście się, że to Faro? A jeśli nie, to kogo obstawialiście zanim wyjawił swoje imię? 
Nie jest tak źle, 8 dni, to chyba dobrze, prawda? Mam nadzieję, że podoba Wam się ten rozdział, bo ja jestem bardzo zadowolona z napisanych opisów. Dzisiaj szczególnie ten aspekt mnie satysfakcjonuje :D 

Dedykacja - Dla Madzialenki oraz mojej siostry, która ma dzisiaj urodziny <3  

Do usłyszenia #DragonsRiders
~ SuperHero *.* 

6 komentarzy:

  1. Boże kochana rozdział jak zwykle jest genialny ;)❤
    Dziękuję ci za tę dedykację do tego wspaniałego dzieła :*
    Wracając do rozdziału. Nie wiem czy tylko ja ale kiedy czkawka przywalil drago miałam wielki zaciesz na twarzy :D
    Noje się też teraz o astrid. Stoik był taki poważny i wg. Co on chce zrobić? Co ty Hero wymyslilas? Pewnie teraz do następnego rozdziału będę się zastanawiać co chce zrobić.
    Z magarą wszystko dobrze, wie jest Okey ;)
    Nie spodziewałam się że to będzie Faro. Do głowy by mi nie przyszło ze to będzie właśnie on. Stawialam na jakiegoś nowego bohatera czy coś ale nie na niego. Kompletnie mnie tym zaskoczyłaś Hero (ale to prawie norma) Jak jest się tak genialną pisarką to czytelnika przeważnie da się bardzo zaskoczyć ;)
    Cieszę się ze dzisiaj dodalas. Jak zwykle poprawilas mi humor ;)
    Nie wiem co jeszcze napisać. Trzymaj się kochana ❤
    Nie mogę się doczekać kolejnego
    Z niecierpliwością czekam na nexta
    Pozdrawiam i życzę ci dużo weny kochana ❤:*
    PS. Jeszce raz dziękuję za dedykację

    OdpowiedzUsuń
  2. Mamo?! Gdzie mój AK47!? Zabije, zabiję, uduszę ugotuję i zjem! Żeby urwać w takim momencie. Ty podły Polsacie...
    Właśnie wydałaś na siebie wyrok Hero. On umiera, a ona ociera się o śmierć (bez skojarzeń). Ta-rara-raraa-raaaa ^na Miłość rośnie wokół nas^. Zajebiste opisy miszczu. Dlatego jesteś moim miszczem. Jedyne, co mogę zrobić to:
    a) pogratulować
    b) Waitać dniem i nocą
    c) znaleść Ak47 (uważaj, wiem gdzie mieszkasz)
    Twoja wierna fanka Keep

    OdpowiedzUsuń
  3. Eeee....kto to jest ten Faro ? Jakoś sobie go nie przypominam ;c
    Ps. Next BOSKI <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja kompletnie nie spodziewałam się, że to Faro *0*
    Już szykowalam się na poważną rozmowę Astrid z Radą a tu hugo. Nie ma xD Jeśli jej ojciec coś jej zrobi, to Cię zabije, Hero. :P kto może traktować tak własną córkę?! As mogła uciekać poki miała okazję.
    Drsgo....błagam. Weź go zabij, bo już mnie mega wkurza. Czkawke też wkurza więc dla dobra męża wez go stąd :P
    No i na koniec Megara. Nie lubię jej. Tak jakoś nie przypadła mi do gustu :/

    Wybacz, że kom krótki, ale nie wiem co napisać :(
    A, cudowne opisy! I jak czytałam wątek o As to aż serduszko zakulo :/
    Weny kochana i chęci pisania ! ( Ale rym xD )

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział. Nie spodziewałam się takiego imienia! Życzę weny i pozdrawiam
    Agacia <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Hero wspaniałe! Ciekawa jestem czy Astrid skłamie ze poszła do jeźdźca z ciekawości czy coś takiego czy powie prawde xD wkurza mnie jej ojciec! Bije ją! I ona sie nie sprzeciwie.. biedna As.. A Czkawka?! On to sir umie wpakować w niezłe guwno xD nie podejrzewałam ze to koze byc Faro myśla£am ze to jakis całkiem nowy bohater xD Bardzo mi sie ten rozdział podoba! Koffam cie! I dużo weny zycze :*

    OdpowiedzUsuń