Cały rozdział, tylko przy tym
"Nie boję się śmierci. Nie boję się niczego, co prowadzi do lepszego świata. Nie obawiam się tego, że Odyn zawezwie mnie do swojej komnaty, żebym mógł być wolny"
"Nie boję się śmierci. Nie boję się niczego, co prowadzi do lepszego świata. Nie obawiam się tego, że Odyn zawezwie mnie do swojej komnaty, żebym mógł być wolny"
Rzucił mną o ścianę, przez co usłyszałem ciszy trzask w
lewej ręce. Świetnie. Złamana.
Uniosłem twarz
lekko, żeby zobaczyć czy już sobie poszedł. Jeszcze stał, trzymając w żelaznej
ręce, długą włócznię, którą posługiwał się do bicia swoich żołnierzy lub
smoków. Patrzył na mnie z nienawiścią, gniewem i wielką ochotą, wbicia
trzymanego narzędzia w me chłodne serce. Wystawiłem mu język, z dezaprobatą
kręcąc głową. Zaśmiał się donośnie, odchodząc w ciemny korytarz, prowadzący do
wielkiej hali, skąd nas zabrano.
Szczerbatek w
sekundzie był przy mnie, troskliwie patrząc mi w oczy. Blado uśmiechnąłem się
do niego, wstając na równe nogi. Spoglądnąłem na śpiące smoki, głaszcząc prawą
dłonią, ciemne łuski mojego przyjaciela. Czasami zastanawiam się, co bym bez
niego zrobił. Zapewne zginąłbym od ciągłych ataków bandy Smarka lub wyładowań
gniewu mojego ojca. Złość ścisnęła moje serce, gdy przypomniałem sobie jedną
taką sytuację, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że ten co uchodzi za
mojego ojca – nigdy nim nie był.
Miałem może około
osiem lat. Wstałem, jak co dzień, wcześnie rano, w pośpiechu się ubierając.
Dzisiaj zaczynałem, mój pierwszy raz w kuźni, mój pierwszy dzień jako
czeladnika, mój pierwszy dzień z dala od innych wikingów. Bynajmniej tak mi się
wydawało.
Zbiegłem po schodach, rzucając krótkie
"pa" w kierunku mojego ojca, który siedział zaczytany w gazetę i udawał,
że mnie nie widzi. Wcale mnie to nie zdziwiło. Odkąd pamiętam, czyli od zawsze
unika mnie jak ognia. Jestem jego wstydem, przekleństwem i wielką oznaką
nienawiści, zesłaną przez samych Bogów. A ja niczego mu nie zrobiłem. Zawsze
byłem na jego zawołanie, nie sprawiałem kłopotów. Co z tego, że parę razy coś
zniszczyłem – każdy coś niszczy. On niestety wpadał w furię, wyżywając się na
mnie. Krzyczał, bił, lecz gdy posuwał się za daleko, cudownym zrządzeniem
samego Thora, Pyskacz wpadał do naszego domu, wołając mojego ojca i tym samym
ratując mnie od gniewu wikinga. Byłem mu za to wdzięczny.
Tak więc bez przeszkód wyszedłem z domu,
spotykając się z niebywale chłodnym zachodnim wiatrem. Przewiał przez moje
cienkie ubranie, powodując krótkie dreszcze na całym ciele. Otuliłem się
futrzaną kamizelką i raźnie ruszyłem do kuźni, mojego jedynego przyjaciela i
mentora. Nie było to daleko, zaledwie kilkanaście metrów od chaty, w której
mieszkałem. Ucieszyłem się, bo wiedziałem, że na tak krótkiej trasie,
wikingowie z mojego roku, nie dopadną mnie i bez przeszkód dostanę się do
bezpiecznego, drugiego domu Gbura.
Wszedłem bardzo powoli, cicho stąpając bo
odrobinę zbutwiałych deskach, które tworzyły podłogę. Kropelki potu występowały
mi na bladym czole, w miarę coraz dalszego zapuszczania się w głąb ciemnej
kuźni. Głucha cisza wypełniała całe pomieszczenie, a od czasu do czasu, z
jednego do drugiego kąta, przebiegł gruby szczur. Piskliwe trzaski desek,
wydobywające się spod moich stóp, przyprawiały mnie o gęsią skórkę na karku.
Odetchnąłem, czując, że coraz bardziej popadam w paranoję. Na próżno jednak,
starałem się przekonać, że to zwykła kuźnia, prostego wikinga. Nie nawiedzone
pomieszczenie, zmarłego przedwcześnie wojownika, którego potępiony duch, błąka
się po zjedzonym, częściowo przez korniki, budynku.
Donośny, potężny krzyk, przerwał panującą
ciszę, a z mojego gardła, wydobył się przeraźliwy jęk. Po chwili usłyszałem
śmiech, który był jedyną miłą rzeczą na tej wyspie. Z głębi zaplecza, wynurzyła
się twarz Pyskacza, uśmiechniętego od ucha do ucha.
- Nie strasz mnie
więcej – sapnąłem, podtrzymując się ściany. Po chwili jednak również się
uśmiechnąłem – A więc, to tak przyjmujesz nowych czeladników? Strasząc ich? –
zapytałem zadziornie, na co wiking tylko wzruszył ramionami.
- Tylko ciebie –
mruknął rozbawionym tonem i rzucił mi, zrobioną przez niego, śmiercionośną broń
– Miecz. Ostrzenie. Na zaraz – wydał swój pierwszy rozkaz, odchodząc powtórnie
na zaplecze.
Pokręciłem trochę kamiennym kołem, by
nabrało prędkości i przyłożyłem srebrne narzędzie do kręcącego się koła.
Pyskacz doskonale wiedział, że nie musi mi niczego pokazywać. Od dziecka
przesiadywałem u niego, więc umiem większość rzeczy zrobić samodzielnie.
Praktycznie czeladnikiem jestem już od czterech lat. Formalnie teraz – gdy
skończyłem osiem – mogłem zostać uczniem. Jednakowoż nikt się tym nie
przejmował, że pobierałem nauki w wieku czteroletnim. Bez problemu, więc
Pyskacz nie będzie tracił czasu na pokazywanie mi różnych rzeczy. Wszystko
wyjdzie, wszystkim na dobre.
Z zaplecza dobiegł mnie ciepły głos kowala,
śpiewającego przeróżne przyśpiewki. Sam zacząłem cicho nucić jedną pod nosem.
Wiedziałem, że dobrze będzie nam się pracowało.
Gdy mrok ogarnął całą Berk, mogłem wrócić
do domu. Podsumowanie pierwszego dnia poważnej roboty? Kilka siniaków od
przenoszenia koszów pełnych drewien, dwa rozcięcia na ręce spowodowane metalową
maczugą, ból głowy od ciągłych pieśni kowala, mocno stłuczona prawa stopa,
przez wylądowanie na niej, skrzynki pełnej różnego żelaziwa – nie było tak źle.
Nie miałem nigdy pojęcia, że będąc tak
poturbowanym i zmęczonym po ciężkim dniu, droga mierząca zaledwie trzy minuty
do przejścia, będzie prawdziwą przeprawą z licznymi pułapkami, czekającymi na mnie,
jak na swą ofiarę. Nawet zwykły kamień, którego niestety nie zauważyłem, stał
się trudną przeszkodą, gdy potknąwszy się o niego, upadłem jak długi na ostry
żwir. Kilka dodatkowych, niewielkich ranek na twarzy do kompletu. W wiadrze,
stojącym przy studni, obmyłem twarz, patrząc na swoje blade i niezwykle
wymęczone odbicie. Jeśli każdy dzień ma tak wyglądać – ja chyba podziękuję, za
taką robotę.
Doszedłem wreszcie pod dębowe drzwi, z
westchnieniem je otwierając. Miałem tylko ochotę na rzucenie się na łóżko i
szybkie zaśnięcie. Jednak nigdy nie mogę mieć tego, czego zechcę. Ledwo co
doczłapałem do stromych schodów, prowadzących do mojego pokoju, do domu wpadł
ojciec. Widziałem, że był mocno wkurzony. Na pewno, któryś z wikingów nie
zrobił tego co do niego należało, ale to wystarczyło, żeby ojca, wprowadzić w
stan nieokiełznanej furii. Szybko, zielonym spojrzeniem, zauważył mnie u
podstawy schodów. W jego oczach migotała nienawiść, gniew i złość. Wiedziałem
co to oznacza – nie pójdę dzisiaj tak szybko spać.
Najpierw pod zasięgiem jego ręki, znalazła
się niewielka siekierka. Dobył ją zaraz i cisnął w moją stronę z całą siłą.
Szczęście, że pochyliłem głowę i śmiercionośna broń, wbiła się w ścianę za mną.
Byłem zbyt wykończony, żeby uciekać, a jedyna droga ucieczki, była
nieosiągalna. Dwoma krokami był tuż przy mnie i podniósł mnie za włosy do góry.
Krzyknąłem z początkowego bólu, choć byłem pewny, że napotka mnie coś jeszcze
gorszego. W przypływie mojego głosu, który tak bardzo zranił jego czaszkę,
rzucił mną o podłogę. Kaszlnąłem dwa razy, modląc się bym nie zobaczył
szkarłatnej cieczy, cieknącej po sinych wargach. Leżałem obok jego stóp, więc
wykorzystując to, sprawnie kopnął mnie w brzuch. Uderzenie było tak silne, że
aż poleciałem kilka metrów dalej, uderzając plecami o skrzynię z maczugami.
Białe plamy zamajaczyły mi przed oczami i już prawie w ogóle nie mogłem
dostrzec postury ojca. Jednak wyraźnie nie znudziło mu się to znęcanie, gdyż
zaledwie kilka sekund później, poczułem przeszywający, okropny ból w lewej
łydce. Zbierając całą swoją świadomość, rzuciłem okiem na kończynę, z której
wystawała klinga od podręcznego sztyletu. Zaciskając zęby, wyjąłem go szybko,
chowając za pas. Choć moja twarz umazana była krwią, z oczu płynęły mi ciężkie,
gorące, słone łzy. Przełykałem je szybko i nawet już nie krzyczałem. Nie miałem
siły na to, by pokazać jak bardzo cierpię. I fizycznie i psychicznie. Mój
własny ojciec, który podarował mi życie wraz z matką, zabijał mnie powoli i
sukcesywnie. Nie wiem co chciał przez to osiągnąć, szczerze przestało mnie to
obchodzić. Miałem tylko nadzieję, że wreszcie uda mi się odejść z tego miejsca.
Kochałem Berk, ale kiedyś. Teraz była dla mnie zwyczajną wyspą, nie różniącą
się w ogóle od innych. Wyspą gdzie przeżyłem osiem lat swojego życia, będąc pośmiewiskiem
wszystkich wikingów i wstydem własnego ojca.
Po upływie może kilkunastu minut, ledwo co
mogąc oddychać, złapał mnie na kołnierz zielonej, gdzieniegdzie rozdartej koszuli,
której kolor zmienił się teraz na odrażający bordowy. Podniósł do góry i wlekąc
jak worek, wyprowadził z mojego domu. Ostre kamienie boleśnie raniły moje
plecy, co pozwoliło mi skojarzyć, że idziemy przez wioskę. Poprawka, on idzie,
ja – wlokę się po gołej ziemi całym ciałem, będąc na jego łasce. Zamknąłem oczy,
nawet nie siląc się utrzymywać ich otwartych. Pod ciężarem powiek, samoczynnie
się zamykały, a już późna pora nie pozwalała, poznać gdzie się akurat
znajdujemy.
Szelest liści i łamanych malutkich gałęzi,
jasno dawał do zrozumienia, że zdołał wyprowadzić mnie w szczery las. Zapewne chce
mnie porzucić tu, gdzie nikt mnie nie będzie słyszał. Mój stan, łatwo można, by
wytłumaczyć spotkaniem z dzikiem, a śmierć przez próbę walki z dzikim
zwierzęciem. Zatrze w ten sposób wszelkie ślady swojej furii, wyładowanej na
moim ciele. Nikt go nie posądzi, bo powie, że poszedłem do lasu, a jeśli
ktokolwiek zmusi się do tego, by iść mnie poszukać, to znajdzie mnie zabitego
przez jakieś "zwierzę". Smoka, wilka czy dzika. Żadna różnica –
najlepsze alibi.
Gdy przystanął nad wielką wyrwą, potrząsnął
mną jak zabawką, chcąc sprawdzić czy żyję. Rozwarłem lepkie powieki, patrząc mu
zakrwawionym spojrzeniem, prosto w oczy. On również patrzył na mnie, a uśmiech
nie schodził mu z twarzy. W jednej chwili podrzucił mnie do góry i mocno
kopnął, bym spadł w kotlinę. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie,
najpierw potłukłem się o wystające korzenie wielkich dębów, a potem obraz
przewijał się dwa razy szybciej. Uderzyłem o ziemię, turlikając się kilkanaście
metrów dalej. Trzymałem rękę na krwawiącej ranie i krzyczałem. Głośno,
donośnie, mocno – dopóki głos nie uwiązł mi w gardle z bólu i wykończenia. Przez
mgłę dojrzałem jeszcze, jego oddalającą się sylwetkę i szyderczy śmiech.
Udało
mu się. Pozbył się swojego jedynego, pierworodnego syna, swojego następcy –
może być dumny. Dokonał tego, o czym marzył każdego dnia i czego pragnął
najbardziej na świecie. Jego największy wstyd, odejdzie z tego świata, a on wreszcie
będzie miał święty spokój. Nic nie wprowadzi go już w zły nastrój. On, wielki
Stoik Ważki, skatował i pozostawił na śmierć, swoje własne dziecko.
Nie znałem tego człowieka. Nie miałem do
kogo powiedzieć "tato". Nie miałem już ojca.
Odetchnąłem
głęboko, patrząc Szczerbolowi w oczy. To bolesne wspomnienie, wypełniło jeszcze
bardziej moje serce nienawiścią do tego człowieka. Nie wiem, jak mógł zdobyć
się na coś takiego. Tak mnie potraktować, ale od samego początku czułem, że
tylko mu zawadzam. Dzięki Szczerbatkowi, wyrwałem się z tego piekła, mogąc czuć
tylko wolność i miłość najdroższego przyjaciela.
- Dziękuję Szczerbatku – wyłkałem cicho, przytulając się do
zranionych skrzydeł smoka. On, jak to zawsze, objął mnie mocno, choć sprawiało
mu to ból i również z jego zielonych oczu, popłynęły łzy.
Trzymał mnie w
swych "ramionach" jak równego sobie. Nie byłem lepszy, czy gorszy od
niego. Byłem równy, taki jak on. Porzucony, wyśmiany, okaleczony. Od samego
początku życia, cierpienie było naszym towarzyszem i nauczycielem. Nigdy nie
zaznaliśmy prawdziwej, szczerej miłości od naszych pobratymców. Dlatego los skrzyżował
nasze drogi, by dwie tak różne, a jednak tak podobne, dusze spokrewniły się ze
sobą i już nigdy nie rozstały. Dano nam wspaniałą szansę, bo możemy kochać
siebie nawzajem. Nikt inny nam tego nie dał. Ciepła, akceptacji i zrozumienia. O
własne szczęście musieliśmy walczyć razem i to nas ukształtowało, i dało nam
siłę.*
- Też cię kocham – odszepnął, mocniej zaciskając skrzydła.
*Berk/Narrator*
Blondynka stała po
środku, a dwanaście par oczu, bezlitośnie wlepiało w nią swoje spojrzenia. Od dobrej
godziny młoda wojowniczka nie odezwała się, ani słowem do zebranej Rady. Stoik,
tak samo jak Maron, tracił powoli cierpliwość, bo z chęcią wolałby położyć się
spać, wcześniej wydając jakikolwiek wyrok. Lecz musieli ślęczeć przy stole,
czekając, aż Hofferson powie coś o Jeźdźcu. Jednak ona dalej nie dawał za
wygraną, a wikingowie – padali twarzami na stoły ze zmęczenia.
Dwie świece paliły
się mocnym, jasnym płomieniem, rzucając blask na wciąż stojącą Astrid i
znużonych wojowników. Silny wiatr, raz po raz, uderzał w potężne drzwi
Twierdzy, które głucho uderzały o siebie. Nerwowa cisza panująca w
pomieszczeniu nie była dla nikogo komfortowa, albowiem już dawno, powinni
wiedzieć co zdecydować. Jednak nie mieli żadnej informacji od blondynki, która
rzekomo spotkała się z młodym Jeźdźcem, jeszcze przed jego ucieczką.
- Dobra – odezwał się wreszcie Stoik, nie mogąc dłużej
wytrzymać tego, że choć zadał jej to samo pytanie, jakieś pięćdziesiąt razy,
ona w ogóle nie odpowiedziała – ostatni raz cię pytam. Co robiłaś w więzieniu u
Smoczego Jeźdźca?! – krzyknął głośno i walnął ręką w stół. Jego cierpliwość się
skończyła, a nie miał pojęcia, dlaczego wojowniczka opiera się przy odpowiedzi.
Astrid wzruszyła
tylko ramionami, zamykając powieki. W duchu śmiała się z nich, bo nigdy nie
dowiedzą się tego, czego chcą. Blondynka była pewna, że nie zdradzi chłopaka. Nie
mogła, by ze względu na ich znajomość i na to, że on ma ją STĄD zabrać. Ostatniej
szansy ratunku nie zamierzała przepuścić.
- Jak chcesz – mruknął wódz, a reszta ożywiła się na jego
słowa – Astrid Hofferson, ja Stoik Ważki, wódz Berk, w obecności Rady
Starszych, skazuję ciebie na przymusowy wyjazd i szybszy ożenek z wodzem wyspy
Berserków, Dagurem Szalonym. Masz tydzień na przygotowanie się do wyjazdu i
pożegnanie z rodziną i przyjaciółmi. Dokładnie za tydzień, o zachodzie słońca
opuścisz Berk, by dopełnić złożonej niegdyś obietnicy – powiedział, a ją
zatkało. Wszyscy zebrani wojownicy przytaknęli, rozchodząc się do domów.
Astrid upadła na
kolana, nie wierząc w to, co właśnie usłyszała. Tylko tydzień – siedem dni i
będzie mogła na zawsze pożegnać się z wolnością i ucieczką z Smoczym Jeźdźcem. Wciąż
nie dowierzała, lecz przez chęć obrony Czkawki, skazała siebie na ostateczne
małżeństwo z Dagurem. Zaklinała siebie, wszystkich Wandali, rodziców,
przyjaciół, samego Odyna, lecz na nic się to zdało. Powtarzała, że to się nie
dzieje naprawdę. Niestety, od świtu wszystko zapisuje się na kartkach historii,
a jej los został przesądzony już na wieki.
Po rozgrzanych
policzkach potoczyły jej się słone łzy.
Pyskacz, który wychodził ostatni, zauważył jej
słabość. Widział ciepłe łzy, kapiące na chłodną posadzkę Wielkiej Hali. Widział
gniew, który targał nią na wszystkie strony. Widział to rozczarowanie w oczach
młodej wojowniczki, która miała opuścić swój rodzinny dom. Widział ból wypisany
na jej bladej twarzy. Żal ścisnął jego serce, a oczy mimowolnie wypełniły się
słoną cieczą.
Co, to najlepszego podziało się na tej Berk,
pomyślał z goryczą i zamknął powieki.
*O własne szczęście musieliśmy walczyć razem i to nas ukształtowało, i dało nam siłę - tekst zmodyfikowany przeze mnie, wypowiedź Zuko, z serialu Avatar: Legenda Aanga.
~*~
Coraz bardziej szaleję i coraz szybciej podsyłam Wam te rozdziały. Może to i lepiej, bo macie co czytać teraz, choć czas niezwykle napięty i mocno wkurzający. Jednak jeśli nadejdzie gorszy - to już jakaś rekompensata.
Osobiście, muszę się Wam przyznać, że nie podoba mi się ostatnia strona tego rozdziału o Astrid. Najpewniej skasowałabym wszystko i napisała jeszcze raz, ale już nie mam siły. Nie znalazłabym już odpowiednich słów. Bardziej jestem zadowolona z opisów, a naj - z tego wspomnienia. Normalnie je kocham <3
Dla Smile, która tak bardzo pragnęła tej rozmowy Astrid z Radą. Dla Ciebie, Mordko :*
~ SuperHero *.*
Podniecajacych rozdział, a jak czytałam to wspomnienie to mi ciarki przeszły po plecach. Noe mogę się doczekać kolejnego rozdziału
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Agacia <3
Widzisz? Wystarczy postraszyć moją giwerą, a wena sama przychodzi. A teraz tak na poważnie.
OdpowiedzUsuńNa prawdę, bardzo, bardzo, bardzo podobał mi się ten rozdział. Idealnie wpisał się w mój nastrój.
Masz z czego być zadowolona. Rzeczywiście, wspomnienie i opisy naj.
Sama nwm co mak powiedzieć. Mi też czas płynie za szybko. I to jest wnerwiające. Wiem co czujesz.
Aby czas trochę wolniej ci zapierdalał.
Keep
P.S Zauważyłam, że ostatnio w ogóle nie odpisujesz nakomantarze. Why?
Jeszcze raz twoja uczennica Keep
No Hero rzeczywiście szalejesz ale w pozytywnym sensie :)
OdpowiedzUsuńRozdział wyszedł ci genialny jak zawsze. Dagur zaś męczy Czkawkę, a ten jego gniew podsyca. Nieraz myślę, że życie mu nie miłe
Całe to wspomnienie wyszło ci bosko! Jest niesamowite! Gdy je czytałam coraz bardziej mnie Stoik wkurza, nienawidzę go za to jaki był dla własnego syna. Po prostu tyran.
Miło, że Astrid nie wydała smoczego jeźdźca tylko, że na siebie wydała wyrok. Ma tydzień... za tydzień zostanie żoną Dagura. Ahh
Nie spodziewałam się takiego wyroku. Ale mam nadzieje, że coś się wydarzy i nie dojedzie do tego ślubu. Nie może do niego dojść. Ale na pewno coś ciekawego wymyślisz :)
Sorry, że tak późno ale w szkole dopiero zauważyłam, a potem zapomniałam, że dodałaś
Nie mogę się doczekać kolejnego
Z niecierpliwością czekam na nexta
Pozdrawiam i życzę dużo weny kochana :* ♥♥☺
Ja na miejscu Astrid uciekłabym jak najszybciej! Stoick już mnie wkurza i to tak bardzo bardzo! A to jego postanowienie o wyjeździe?! Agh! Brakowało mi tylko tego ze jak Stoick powiedział o obietnicy którą "złożyła" to Astrid nie wykrzykneła
OdpowiedzUsuń-To nie była moja obietnica! Tyle ze wtedy dostałaby jeszcze pewnie lanie od ojca to moze i lepiej ze nie powiedziała? Sama nie wiem xD co do tego wspomnienia <3 Kocham! Znaczy nie to ze Czkawka został pobity tylko opis xD wiesz o co mi chodzi xD Rozdział wspaniały :* Pozdr i weny życzę :*
Yyyy wow. Szczerze? Zamurowalo mnie. Szczególnie kiedy czytałam opis o tym brutalnym wspomnienia Czkawki :/ Niedobrze mi było jak to czytałam, to jest zbyt brutalne jak dla mnie ale opisy takich scen wyszły ci mistrzowsko :) ?Naprawdę teraz dałaś czadu i dałaś upust swojego talentu :D
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie jedno: Czkawka był synem stoika i valki -małżeństwa które się kochalo. Stoik po stracie żony, katuje syna? Jedyną " rzecz " która pozostała mu po ukochanej? Aż tak mało Hiccy znaczy dla swojego ojca? Dla mnie to niemal szok, tak to ujme. Tak pozbyć się wlansego dziecka.
:(
A co do As. To ma przerababe. Pierwsze co przyszło mi do głowy to "uciekaj póki możesz !" Albo niech As upozoruje swą śmierć xD będzie miała spokój. Tylko pytanie co z Czkawką ? ^^ Robi się ciężko i gęsto i przyznam że się boję twoich dalszych pomysłów xD Jesem pewna że powala. Zresztą kiedy takie finałowe sceny u Hero nie robią furory? :P
Także weny kochana i spokojnego weekendu :* ♡♡
Super rozdział i zarąbiście ,że tak szybko, masz talent, wspomnienie Czkawki, rozmowa Astrid, wszystko wyszło idealnie według mnie:). Miłego weekendu (a dokładniej drugiej połowy:)) i czekam na kolejnego next'a:).
OdpowiedzUsuńNo i co ja ci mogę powiedzieć? Przywracasz mi wiarę w młodzieżową twórczość, bo moje ostatnie trafy to, lekko mówiąc, małe niewypały. Świetny rozdział, gratujluję. x
OdpowiedzUsuńBardzo serdecznie zapraszam na moje pierwsze i nowe opowiadanie na wattpad! Jest już prolog, mam nadzieję, że wpadniesz: https://www.wattpad.com/236014956-%E2%98%85-scary-blood-%E2%98%85-00-prolog
OdpowiedzUsuńDziękuję & pozdrawiam! :)
Wow po prostu Wow
OdpowiedzUsuńRozdział jest fantastyczny, a w szczególności to wspomnienie
Tak wspaniale napisane, a takie smutne
Nie mogę uwierzyć ze stoik tak zachował się w stosunku do swojego jedynego syna, który był owocem jego i valki
Płakałam przy czytaniu tego
Bardzo się wzruszyłam
Mało kiedy płacze (chyba ze mam poważny problem/powód) a ty tak łatwo wywolalas U mnie łzy
To świadczy o tym że jesteś genialna pisarką, artystką
Jesteś BOSKA
Ps. Od niedawna czytam
Pozdrawiam misiaczka