sobota, 25 lipca 2015

19. Burza spowiła ziemię.

    "Śmierć - to jedyna droga. Odwaga - to głupota. Strach - to tylko źródło. Poświęcenie - wyczerpywalna żyła złota. A serce - zniszczenie i ból"
Ktoś kto nie bywał nigdy oko w oko ze śmiercią, nie wie z czym ma do czynienia. To go zabija, lecz od środka. Myśli, iż to jest to nieodłączna część rytuału przejścia, który jednym zdaniem jest po prostu idiotyczny. Ludzie narażają się dla własnej potrzeby, by zobaczyć tego na kim im zależy. Uczucia się tu nie liczą. Wzrok skierowany na coś co nieuchronne, a ręce wciąż drżą. Ciało nie współgra, tworząc jednocześnie głęboką przepaść i cienką linię. Stąpając po niej, żywią nadzieję, że wreszcie odnajdą to co szukają od wieków. Brak jakichkolwiek chęci by przestać, zanika już w pierwszych chwilach, a życie uchodzi. Coś co popycha ich do takich czynów, zdaje się mieć niezłą zabawę. Pospólstwo i tyle. Poszanowanie czyiś zachowań mają w genach, które już dawno przestały istnieć. Ich egzystencja czynów człowieka niższej rangi, wymusza na zakrzywionych, parszywych twarzach, zarysy uśmiechu. Gdy ktoś odchodzi, siłą woli zmuszeni zostają by nie rzucić się na ciało, jak wygłodniałe stado wilków. Mają dosłownie wszystko - władzę, żądzę zemsty na wszystkim co się rusza. A jednak bezustannie atakują, mając na celu zagarnięcie wszystkiego co - ich zdaniem - należy do nich.
    Nie wszystko jest takie jakie być powinno. Nikt nie zdaje sobie sprawy, co tak naprawdę się dzieje. Wierzą w to co mówią księgi, nie słuchają tego co prawdziwe. Myśli przewijają się przez ich umysł w zawrotnym tempie, starając się w jakiś sposób to rozwiązać. Czy oni choć w połowie ogarniają to co ich otacza? Wolne żarty! Wszyscy ci, co dostąpią tego zaszczytu rozumieją wtedy tylko cząstkę. Nic po za tym. To co ich otacza, to życie i śmierć, cierpienie i ukojenie, ból i spokój, nienawiść i miłość. Nic nie warte możliwości zagarnięcia wszystkiego. Takie to płytkie.
    Przeszedłeś przez bramę, jesteś kimś. Masz to czego pragnąłeś. Dla tej chwili byłeś w stanie poświęcić wszystko. Wszystko jest ci już obojętne, nie masz o co walczyć, o kogo. Chciwość nasilania się coraz bardziej, rozpierając cię od środka. Starasz zdać sobie sprawę z tego co nieuniknione, lecz nie dajesz rady. Coś każe ci zapomnieć o tym co już przeżyłeś. A teraz? Nie żyjesz już wspomnieniami, a chwilą. Masz silną chęć do tego czynu, by wreszcie go wykonać. Każdy głupi by się na to nabrał, lecz nie ty. Już powoli fala wspomnień zalewa twój mózg, zmuszając cię do racjonalnego myślenia. Teraz nie wszystko jest takie proste. Zdałeś sobie wreszcie sprawę w co się pakujesz. Nie ma odwrotu, musisz brnąć dalej, próbując znaleźć wyjście. Nie masz wyboru, musisz zabić by przetrwać. Nigdy by nie przypuszczał, że to się stanie, że to będzie inne niż się wszystkim wydawało. Ludzie to nienawiść, a odejście jest jedyną drogą. Błąd! Wystarczy mieć odrobinę śmiałości by przejść, przez ten labirynt strachu. Krew kapie ze wszystkich ścian, a ty nie masz dokąd uciec. Paraliż ogarnia twoje ciało na ten widok. Tu nie ma tak łatwo, tu wszystko się zmieniło... Valhalla jest inna niż wszystkim się wydawało.

*

    Odgłos rozniósł się echem...
    Ustało nawoływanie...
    Teraz tylko cichy płacz...
    Uciekaj, tu nie ma dla ciebie miejsca...
    Chroń to co kochasz...
    Albowiem już nigdy tego nie ujrzysz...
    Blada twarz i sine usta...
    Umarła, odeszła...

*

- Szczerbatek!
- Czkawka, tutaj jestem.
- Tak tęskniłem, lecz wreszcie jesteśmy razem.
- Nie, musisz uciekać.
- Co?
- Uciekaj!
- Nie zostawię cię.
- Musisz.
- Mordko.. proszę.
- Na wszystko co kochasz, uciekaj.
- Bez ciebie nie idę.
- A więc żegnaj, przyjacielu...


*Berk/Narrator*
    Szpadka siedziała na klifie od samego rana. Z utęsknieniem wpatrywała się w spokojną powłokę błękitnego oceanu. Chciała, żeby jej najbliższa przyjaciółka wróciła. Chciała, żeby było po prostu jak dawniej. Niestety wraz z powolną drogą słońca na niebie, dziewczyna traciła wszelkie nadzieje na to, iż jej przyjaciółka się odnajdzie. 
    Niespodziewanie poczuła na ramieniu czyjąś rękę. Ze strachu podskoczyła, uderzając przy tym pięścią napastnika. Jorgenson jęknął trzymając się za nos. 
- Nie musiałaś od razu mnie bić - zawył, siadając obok niej. 
- Nie trzeba było mnie straszyć - odgryzła się, odwracając wzrok. Co mogła poradzić? Nie chciała, żeby Smark na nią patrzył. A co by było jakby się jeszcze na niego rzuciła? Byłoby to co najmniej dziwne i przerażające.
    Chłopak wyczuł, że coś gryzie wojowniczkę, lecz nie wiedział co. Bił się z myślami: zapytać się czy nie? Może nie zabiłaby go, ale prawdziwy mężczyzna powinien wiedzieć co odczuwa dziewczyna. Z całej swojej bezradności popatrzył w tym samy kierunku, co jego towarzyszka. W mig zrozumiał. 
- Tęsknisz za nią? - zapytał ostrożnie. Thorston pociągnęła nosem, starając się nie wybuchnąć płaczem. 
- Coraz bardziej każdego dnia - wyszlochała, spoglądając na Sączysmark.
    Siedemnastolatek nieśmiało rozłożył ręce by dziewczyna mogła się w niego wypłakać. Po głębszym zastanowieniu i bitwie między sercem a rozumem, wtuliła się w niego. Delikatnie objął ją, oddychając miarowo, co wydawać by się mogło trudne z sercem, bijącym jak oszalałe. Szpadka czuła jak jej ciało ogarnia spokój. Gdy przestała płakać oderwała się od Jorgensona.
- Dziękuję - wyszeptała, kreśląc na własnych nogach różne wzory. Uśmiech wkradł się na jego twarz. 
- Zawsze do usług - zaśmiał się. Dziewczyna mu zawtórowała. Potem, aż do samego wieczora rozmawiali i śmiali się. Byli szczęśliwi i nie przejmowali się, że są sami, bez reszty paczki. Wydawać by się mogło, że tworzą parę naprawdę świetnych, dobrze dogadujących się przyjaciół. Lecz Sączysmark czuł co innego, a Szpadka, jeszcze o tym nie wiedząc, czuła dokładnie to samo.

    Tymczasem Mieczyk wraz ze Śledzikiem, chodziki po całej wiosce doglądając pracy wikingów. W końcu byli jeszcze ze Szpadką i Sączysmarkiem w Straży Berk. Musieli odpowiadać za spokój i porządek. 
    Ingerman przystanął przy domu Wodza. 
- Patrz - szturchnął kolegę by ten zwrócił na niego swoją uwagę - po tym jak Czkawka uciekł Stoik wcale się tym nie przejął, a jak Astrid zaginęła to od razu popłynęli na poszukiwania. Nie wydaje ci się to dziwne? - zapytał, skończywszy. Thorston podrapał się po brodzie niczym prawdziwy myśliciel, co wywołało na twarzy przyjaciela, lekkie przerażenie.
- Przecież Czkawka był nieudacznikiem, ofermą i no sam wiesz. Wątpię, żeby Stoik chciał szukać taki rybi szkielet - powiedział. 
- Przestań - żachnął się grubas. - A ty byś nie chciał, żeby twoi rodzice cię szukali? 
- No chciałbym - mruknął. 
- A więc, według mnie Czkawka zasługiwał na to samo. Na choć jedną, krótką wyprawę poszukiwawczą - szepnął Śledzik. 
- Masz w sumie trochę racji, ale co my zrobimy? Uciekł już siedem lat temu, wątpię, żeby przeżył - podsumował Mieczyk, idąc do kuźni. 
    Blondyn ze smutkiem spojrzał w stronę oceanu. 
- Niech Odyn przyjmie cię z godnością i szacunkiem Czkawka.

*

    Upadek.
    A potem tylko cisza.
    Niebo przecięła błyskawica.
    Rozniosło się echo grzmotu.
    Burza szalała.
    A oni pośród deszczu.
    Skąpani we własnej krwi.
    Czekają na przyjście.
    Jednak nie wszystko stracone.
    Historia obudzi się do życia.
    Zostanie opowiedziana od nowa.
    Nigdy się nie pomyli.
    Podąży tak by było dobrze.
    I tylko to się liczy...

*

    Wicher szalał, łamiąc drzewa i krzewy. Głośne nawoływania i płacz, tłumiony był przez ulewę. Nikt nic nie słyszał i nic nie mówił. Czy umieli powiedzieć chociażby jedno słowo? Po tym co zobaczyli? Cierpienie narastało w nich z każdą chwilą, każdą sekundą. Pragnęli zemsty. Żadne inne uczucia tu nie wchodziły w grę. Nie umieli nic na to poradzić. Historia stanęła im przed oczyma. Czy dadzą sobie z nią radę? Niebezpieczeństwo się zbliża, a tu nie chodzi tylko o Ziemię. Ktoś zadarł ze światem Bogów. Nikt już nie jest bezpieczny. Czarne chmury nadchodzą i nie przynoszą tylko strasznej ulewy. Wszyscy się boją.
    Wiedzą co ich czeka...


~*~


Może i krótszy, ale taki miał być. Chciałam go po prostu skończyć przed wyjazdem. 
Dziękuję Wszystkim, bez wyjątku :***

Dedykacja: DLA WSZYSTKICH MOICH CZYTELNIKO-KOMENTATORÓW <3 

UWAGA: BLOG DOBIŁ DO PONAD 4K! <3 DZIĘKUJĘ WAM SERDECZNIE, BO JESZCZE NIGDY NIE MIAŁAM, AŻ TAKIEJ WIELKIEJ LICZBY WYŚWIETLEŃ. KOCHAM WAS BARDZO :****

love yooou, so muuuch guys <3 

~ SuperHero *.*

P.S. Proszę zajrzeć na "Aktualności".

środa, 22 lipca 2015

18. Najlepsza odpowiedź złości.

Piosenka do rozdziału: miłego czytania. :)

    "Nawet nie mam usprawiedliwienia na swoje dziwne i pochopne zachowanie. Czy było warto? Sam nie wiem. Dla chwili zapomnienia? Jak najbardziej"
Słowa Astrid brzmiały mi w uszach, niczym wielki dzwon. Miała rację, lecz Szczerbatka już nie ma i nigdy nie będzie. On odszedł zostawiając mnie tutaj samego. Część mojego serca, mej duszy umarła wraz z Mordką i z nim już na zawsze pozostanie. Dziękuję.
    Astrid najpewniej zdziwiona moich niecodziennym zachowaniem i tą krępująca ciszą, lekko próbowała się wyrwać. Jednak wciąż zapominając o świecie, trzymałem jej ciało w silnym uścisku. A gdy wreszcie zostałem sprowadzony na ziemię przez blondynkę, puściłem ją, odchodząc na krok. Między nami nastała martwa przestrzeń i głucha cicha. Wzrok wlepiłem w ziemię, starając się nie podnieść oczu na te pokaleczone, ale wciąż zgrabne i ładne nogi. Usilnie próbowałem jakoś zacząć rozmowę, lecz każde słowo było po prostu beznadziejne do rozpoczęcia konwersacji. Hofferson znana ze swojego wybuchowego charakteru, nie umiała się powstrzymać.
- Powiedz mi tylko jedną rzecz. Co to w ogóle było?! - spytała, próbując nie krzyknąć. W środku eksplodowała od nadmiaru sprzecznych emocji. Potarła ręką o lewe ramię, naciągając tunikę na uda. Mimo, iż na górę założony miała kombinezon, to dół pozostawał przykryty szmatą od Drago. Odważyłem się podnieść wzrok, by spojrzeć jej w oczy. Pałały zdziwieniem, roztargnieniem i zawstydzeniem. Nie wiedziałem, co jej na to odpowiedzieć. Uciekać na Płomieniu? Beznadzieja. Zostać? Czyli odpowiedzieć. Żadna z tych możliwości mi się nie podoba. Co mi pozostaje? Chyba tylko jakoś wybrnąć z tej dziwnej sytuacji.
- A, co nie widziałaś?! - odgryzłem się tym samym. Zaskoczona, odgarnęła włosy do tyłu. Spojrzałem na Koszmara. Zmęczony spał, tuż obok ogniska.
- A nie! - krzyknęła, najwyraźniej zaczynając kolejną grę. Co będzie tym razem?
- Pokazać ci?! - wrzasnąłem, wyprowadzony z równowagi, nie wstydząc i nie bojąc się wypowiadanych słów. Jak taka mądra to niech odpowie.
- Tak! - odparła, mrużąc oczy.
- A proszę bardzo - mruknąłem, podchodząc do niej i ponownie zatapiając się w jej słodkich ustach. Teraz to czułem tylko przyjemność. To jeden, zwykły pocałunek, bez zbytecznego przeciągania. Oderwałem się od niej, patrząc z wyższością i zadowoleniem w błękitne tęczówki. Zarumieniła się, wyraźnie zaskoczona, moją śmiałością. Nie wytrzymałem, po prostu zaśmiałem się lekko z jej reakcji. Gdy się uspokoiłem gwizdnąłem na smoka. Ponocnik obudził się, patrząc na mnie ciekawie. Mordko, pomyślałem. Chwyciłem Astrid za rękę, pociągając w stronę smoka. Z tego wszystkiego dalej się nie odzywała, a tylko delikatnie objęła mnie ramionami w pasie. Poklepałem smoka po chropowatej skórze.
- Lećmy.

    Po niespełna dwóch godzinach byliśmy na Smoczej Wyspie. Na razie nie mam żadnych pomysłów, co do tego gdzie moglibyśmy się zatrzymać. A z tym miejscem wiążą się najlepsze wspomnienia z Mordką.
    Wylądowaliśmy na miękkim piasku, a Płomyk padł na podłoże jak długi. Pewnie jest zmęczony po takim locie, dodatkowo z pasażerami. Niecodziennie smok przyzwyczaja się do bagażu na plecach. A tym bardziej smok, który był ranny i dziki. Astrid delikatnie zsunęła się z Koszmara, siadając przy Płomyku. Oparła się plecami o jego skórę, usilnie starając się nie zasnąć. Nie powiem bo bawiło mnie jej zachowanie.
- Jeśli chcesz spać to idź do domku - zagadnąłem, stając obok niej. Obrzuciła mnie lekceważącym spojrzeniem, nic nie mówiąc. Pokręciłem głową, kierując się do jaskini. Wszedłem, a po policzku popłynęła jedna łza.
- Czkawka? - Cichy głosik Astrid wybudził mnie z rozmyślań. Natychmiastowo starłem oznakę słabości i odwróciłem się.
- Tak? - spytałem.
- Ty płaczesz? - dociekała, podchodząc kilka kroków w moją stronę. 
- Przywidziało ci się - odparłem wymijająco, podnosząc z ziemi porozwalane kartki i układając je w równy stosik. Na lewem nadgarstku poczułem lekkim ucisk. Podniosłem wzrok na blondynkę, próbowała popatrzeć mi w oczy. Prawą dłonią podnosiła mój podbródek do góry. Nie chce by zachowywała się jakbym był małym dzieckiem. Nie jestem czteroletnim chłopczykiem, którym trzeba się opiekować. Potrafię o siebie zadbać!
    Wyrwałem się jej, mierząc ją zimnym wzrokiem.
- O co ci chodzi? - krzyknęła, machając ręką.
- To mi o coś chodzi? Czy tobie?! - wrzasnąłem dokładnie tak samo jak ona. Ze złości rozwaliłem poskładane kartki, a nogą uderzyłem w stolik. Wzdrygnęła się.
- Ja tylko próbuję ci pomóc - zaczęła już spokojnie. Niestety ja nie umiałem odnaleźć w sobie tego spokoju.
- Jakoś nie widzę! - krzyknąłem, rzucając krzesłem o ścianę, rozwalając go na kawałki. To samo zrobiłem ze stolikiem i skrzynią. Wypadły z niej moje stare ciuchy, notatniki, plany i materiały na protezę Szczerbatka. Skuliłem się, tuląc do torsu kawałek czerwonej tkaniny. Tak bardzo brakuje mi Szczerbatka. Tylko on potrafił mi pomóc. Był niezastąpiony.
- Proszę cię, musisz wziąć się w garść. Szczerbatek na pewno nie chciałby, żebyś użalał się nad sobą - powiedziała, kładąc rękę na moim ramieniu. Przykucnęła przede mną, wbijając we mnie współczujące spojrzenie.
- Jesteś Smoczym Jeźdźcem, Czkawka. A część Szczerbatka nadal tkwi w tobie. On jest tu - położyła dłoń na moim sercu. Wreszcie popatrzyłem jej głęboko w oczy. W tym błękicie starałem się dojrzeć Mordkę, szybującą ponad lśniącą tonią wód. Posłała mi ciepły uśmiech, pomagając wstać. Odwzajemniałem jej gest.
- Dziękuję Astrid - szepnąłem, przytulając ją do siebie i cicho płacząc w jej szyję. Trwaliśmy tak może jeszcze z kilka minut, aż w końcu postanowiłem to przerwać. Odetchnąłem odsuwając ją od siebie, popatrzyła na mnie zdziwiona, lecz nic nie mówiła.
- Idziemy na plażę? - spytała.
- Dogonię cię - mruknąłem, kierując się do rozwalonej skrzyni. Hofferson cicho wyszła i zostałem sam.
- Dlaczego mi to robisz? Dlaczego nie wolałeś o pomoc. Obroniłbym cię i wszystko było jak dawniej, Mordko... - Wraz z kolejnymi słowami uciekała ze mnie radość i szczęście. Czy ktokolwiek będzie mógł zapełnić nimi moje serce?
    Myślałbym dalej, lecz przerwał mi głośny krzyk dochodzący z plaży.
- O nie! Astrid! - krzyknąłem, wybiegając z jaskini. Na morzu stała cała armia statków, smoków, żołnierzy. Na ich czele wyszedł Drago. Koło niego stał jakiś strażnik trzymający związaną Hofferson. Wiedziałem, że nie mamy szans, no cóż to chyba koniec.
- Czego chcesz? - warknąłem, przybierając groźny ton.
- Czegoś co należy do mnie - zaśmiał się, podchodząc do Astrid. Chwycił jej podbródek, unosząc go do góry. - Witaj, maleńka.
- Odwal się! - krzyknęła, plując mu w twarz. Krwawdoń otarł gębę.
- Zabierzcie tę szmatę pod pokład! - ryknął do dwójki żołnierzy.
- Przestań tak do niej mówić, idioto! - krzyknąłem, wyciągając Piekło.
- Ohoho - zaśmiał się, robiąc dziecinną minę. - A kto mi zabroni? Ty? - wskazał na mnie palcem.
- Ja - przyjąłem postawę.
- Skoro tak bardzo chcesz ze mną walczyć dobrze. Załatwię cię szybko i będzie po sprawie - odparł, biorąc miecz i zeskakując z statku.
- Ale najpierw macie zabrać stąd Astrid - powiedziałem, twardo. Nie chce by patrzyła na tą masakrę. W sumie dokładnie sam nie wiedziałem co robię. Na pewno nie mam żadnych szans, ale nie mogę pozwolić, żeby ludzie zabierali mi kolejne ważne osoby. Nie pozwolę!
- Widzę, że martwisz się o nią. To lepiej - mruknął. - Zostańcie z tą blondyną na pokładzie - zakrzyknął na swoich strażników. Odetchnąłem, patrząc na Hofferson. W jej oczach dostrzegłem łzy. Bezgłośnie wyszeptała:
- Za Szczerbatka.


*Astrid*
     Rozpoczęła się walka. Czkawka szybko i zręcznie omijał ciosy. Lecz nie miał sposobności by uderzyć. Drago wciąż atakował na oślep, co było ciężko Czkawce odeprzeć. Ich zaciętość z minuty na minutę nie słabła. Nikt się nie odzywał. Tylko oni czasami wymieniali krótkie zdania. Słychać można było uderzanie mieczy o siebie oraz zdenerwowany tłum, gdy Czkawka zyskiwał przewagę. Jednak nie na długo. W końcu Drago posunął się za daleko. Wysłał jednego smoka, który zaatakował Czkawkę. Próbowałam się wyrwać i w końcu mi się udało. Pobiegłam czym prędzej do burty, by następnie zeskoczyć i biec po śniegu do chłopaka. Byłam dopiero w połowie drogi, aż usłyszałam huk i śmiech Krwawdonia, pochylającego się nad czymś. Nad jego ciałem! Ile miałam siły tak szybko do niego pobiegłam. Odepchnęłam Drago, upadając koło Czkawki na kolana. Z boku wystawał mu miecz tego debila.
- Czkawka nie, proszę nie odchodź. Ja cię potrzebuję. Nie zostawiaj mnie.. - łkałam, przytulając jego głowę do siebie. Odgarnęłam brązowe kosmyki z jego czoła. Otworzył lekko oczy, jego zielone tęczówki jakby straciły swój blask. On umierał.
- Astrid, tak naprawdę kłamałem gdy mówiłem, że cię nienawidzę. Ja również cię potrzebu... - szeptał, nie umiejąc dokończyć. Zamknął powieki, spuszczając głowę w dół.
  Czkawka!
- A teraz patrz jak umiera! - krzyknął do mnie Drago, szykując się do wbicia sztyletu w jego serce. Nie myśląc dłużej, gdy Drago miał wykonać swój ostatni ruch, zasłoniłam Czkawkę, przytulając go. Poczułam jak cienkie ostrze przebija mi cały bark. Ciepła krew wypływała na rękę, a potem na ciało Czkawki. Upadłam obok niego. Chłopak szybko podniósł się, choć sprawiało mu to trudność. Ostatnimi siłami patrzył na mnie, ocierając łzy z twarzy.
- Przykro mi Czkawka - wyszeptałam czując ciepło rozchodzące się po moim ciele. Uklęknął przede mną, tuląc do swojego torsu.
- Astrid - słyszałam tylko jego głos i nic więcej - nie możesz odejść - płakał bo głos mu się załamywał. Uśmiechnęłam się do niego gładząc jego policzek. Patrzył na mnie tak jakby sam zaraz miał umrzeć. Wyraźnie ból dał o sobie znać, gdyż brunet zgiął się w pół i bez najmniejszych ociągnięć chwycił miecz i wyciągnął go ze swojego boku. Całe spodnie miał ubrudzone krwią. Zacisnęłam zęby i szybkim ruchem, pozbyłam się sztyletu wystającego z mojego barku. Nie wiem jak ale zdarłam z siebie jego kombinezon i tunikę, pozostając w przeźroczystej szmacie Drago. Czkawka mając gorszą ranę ode mnie czekał tylko na śmierć. Uniosłam się do pozycji siedzącej, a jego położyłam na lodowatym śniegu.
- Wreszcie - wysapał - wreszcie zobaczę Mordkę. - Delikatny uśmiech nie schodził z jego twarzy. Ujął moją dłoń w swoją. - Dziękuję za uratowanie życia - szepnął, po czym pocałował mnie w rękę.
- To chyba ja powinnam ci podziękować - odparłam, czując łzy na policzkach. Dotknęłam jego chłodnej twarzy. Była blada, bez życia. Zielone tęczówki powoli gasły, wywołując jeszcze większy uśmiech na jego twarzy. Cieszył się, że odchodzi. Odchodzi by spotkać przyjaciela.
- Astrid? - zapytał, już ostatkiem sił.
- Tak?
- Obiecaj mi, że legenda o Smoczym Jeźdźcu, Nocnej Furii i Nieustraszonej Wojowniczce nie zaginie - powiedział. - Niech każdy ją zna i zapamięta. Bo Jeździec i Furia zmienili ten świat. A Wojowniczka zmieniła Jeźdźca. - zakończył, patrząc mi w oczy. Jego spojrzenie było niesamowite, choć wyraźnie mówiło, że zaraz odejdzie.
- Obiecam gdy zrobię to - nachyliłam się by go pocałować. Trzymałam w dłoniach jego głowę, a on przyciągnął mnie do siebie. Gdy oderwałam się od niego, miał szeroki uśmiech na twarzy.
- A gdy zamknę oczy swe, ktoś kogo kocham zawsze stanie obok mnie - wyszeptał cicho. Płakałam jeszcze bardziej słysząc te słowa.
- Moje ulubione zdanie - mruknęłam.
- Moje też - Ostatni raz popatrzył na mnie i zamknął swe powieki.
- Czkawka! - wrzasnęłam, przyciskając jego ciało do siebie. - Nie opuszczaj mnie.
    On umarł. Czy było warto? Czy jedna głupia ucieczka przesądziła o jego życiu? Dla jednej chwili z nim, warto umrzeć? Jak przyjaciel odchodzi z uśmiechem na ustach i zostawia tych, których kocha. Płacz uniesie jego zmarłą duszę, wysoko ponad tron Valhalli. Wraz ze smokiem będzie szybował w Krainie Bogów. Już po wsze czasy, a Wojowniczka odejdzie za nimi, by nie tracić życia na ziemi. Zamknął oczy swe, dziewczyna, którą kochał stanęła obok mnie. Zawsze stanie.
    Z zapłakanymi oczami uniosłam miecz do góry. Zamknęłam powieki, wbijając tępe narzędzie w siebie. Osunęłam się na ziemie.
  Żegnaj świecie!
    Nim odeszłam do Thora, ktoś krzyknął moje imię. Siłą woli uniosłam ciężkie powieki. Gdy ujrzały to co powinny z radością zamknęły się znowu.
- Astrid, nie...


~*~


Po prostu przepraszam, za wszystko :*
dopiska: taka wena naszła mnie częściowo przez pana Castle <3 Polecam ten serial całą sobą - "Castle" :***

~ SuperHero *.*

niedziela, 19 lipca 2015

17. Łza walką śmierci.

Proszę o włączenitego soundtrack'u. Dziękuję <3

    "Mam prawo rządzić czyimś życiem? Narzucać komuś moją własną wolę, nie zdając sobie sprawy, na co się targam? Drago zapłaci za wszystko, już niebawem"
Podszedłem do zdziwionego Krwawdonia, rzucając na stół, skórzany worek pełen pieniędzy. Nic nie mówiąc, odwiązałem Astrid i delikatnie wziąłem ją na ręce. Była taka bezbronna, cała we krwi i siniakach. Co ten palant jej zrobił? Twarz miała bladą i chudszą, niż zwykle. Nikt nie miał odwagi by się odezwać i dobrze. Nawet nie patrząc na Drago, wyszedłem z sali, jak gdyby nigdy nic. Najpierw przemierzyliśmy długi korytarz, potem jeszcze dwie puste sale. Przez całą drogę Hofferson, cicho płakała. Było mi jej żal, jak mogłem na to pozwolić? Chyba to najlepsze argumenty co do tego, że nie powinienem już żyć. Przeze mnie osoby, które w jakiś sposób były w moim życiu, tylko cierpią. Szczerbatek, pomyślałem, nie powstrzymując łez. Swobodnie popłynęły po twarzy by następnie wylądować na ciele Astrid. Blondynka wzdrygnęła się lekko, otwierając oczy. Uśmiechnęła się do mnie i najdelikatniej jak to możliwe, uniosła dłoń, wewnętrzną stroną ocierając, słoną ciecz z moich policzków. Nie wiem czemu, ale gdy była przy brodzie, ucałowałem jej rękę. Zarumieniła się i cofnęła ją. Zdając sobie sprawę co zrobiłem, szybko odstawiłem Hofferson na ziemie. Nerwowo wypuściłem powietrze, rozglądając się za Koszmarem Ponocnikiem, którego uratowałem. Gdy latam na nim, nie przestaję myśleć o mojej ukochanej Mordce. Spoglądnąłem na blondynkę, która ledwo co trzymała się na nogach. Nawet nie próbowała przytrzymać się ściany, czy czegokolwiek, dlatego lewą ręką, chwyciłem jej talię, delikatnie przyciągając ją do siebie. Jej błękitne oczy zapłonęły zdziwieniem, ale też i ulgą. Staliśmy tak kilka dobrych minut, na wpół przytulając się i cały czas patrząc sobie w oczy. W kolorze jej tęczówek było coś takiego, co mocno przyciągało i jednocześnie odpychało. Dziwne połączenie, ale typowe jak dla Astrid.
    Po długiej chwili, zza kamiennej ściany wyłonił się Płomyk (ten Koszmar). Na swój sposób uśmiechnął się patrząc na dziewczynę, podejrzliwie. Gestem ręki pokazałem mu, że nie ma się czego obawiać. Blondynka spróbowała zrobić krok w stronę smoka, lecz najwyraźniej była zbyt wycieńczona, dlatego upadłaby, ale Płomyk razem ze mną ją przytrzymał. Dotknęła jego ciepłej skóry, ostrożnie, z moją pomocą, wsiadając na grzbiet. Gdy jeszcze sprawdzałem siodło, położyła mi rękę na ramieniu.
- Gdzie jest Szczerbatek? - zapytała, ledwie słyszalnie. Uniosłem na jej twarz swoje spojrzenie, nic nie mówiąc. Wsiadłem na smoka i kazałem mu lecieć. Dziewczyna siedziała z przodu by lepiej było mi ją trzymać. W przypływie szumu jaki wywołał Koszmar i szalejący wicher, Astrid nie usłyszała mojego szlochu.

    Po kilku nadzwyczajnie, męczących godzinach dotarliśmy na tę pamiętną wyspę. Zaszklonymi oczami, wypatrywałem zmarłego ciała mojego najdroższego przyjaciela. W szybkim tempie wylądowaliśmy na kamieniach. Zeskoczyłem z Płomyka, biegnąc do Mordki. Znów z oczu pociekły mi łzy, którymi się dławiłem. Teraz na powrót zapomniałem o całym świecie, w tym momencie najważniejszy był Szczerbatek. Jego ciało bezwiednie leżące na zimnej ziemi. Poranione i otulone krwią.
- Mordko - wychlipałem, czując ciężar na lewym ramieniu. Otwarłem oczy. To Astrid, siedziała skulona, wtulając się w moje przedramię. Jedną ręką głaskała Szczerbatka po chropowatej, ciemnej skórze. Czułem jak jej łzy, przemakają mi przez tunikę. Płomyk pojawił się tuż obok mnie, ze smutkiem patrząc na Furię. Dopiero teraz gdy powietrze dotleniło mój mózg, pojąłem wszystko. Bez większego namysłu ściągnąłem najpierw kombinezon, potem tunikę szczelnie okrywając nią prawie, że nagie ciało Astrid. Ubrana, mocno wtuliła się we mnie, kładąc głowę na kolanach. Objąłem ją ramionami, tuląc do torsu. To przykre co Drago chciał jej zrobić. Lecz w sumie ja zachowałem się podobnie, ale tylko w ten sposób mogłem ją uratować. To mnie chyba usprawiedliwia, mam nadzieję.
    Spojrzałem na ciało Szczerbatka. Gorące łzy ponownie spłynęły po twarzy, na myśl o jego stracie. No i co teraz będzie? Nie mam przyjaciela, teraz nie mam nikogo, dosłownie. Byliśmy tylko JA i ON. Nierozłączni Smok i Jeździec. Najwierniejsza przyjaźń z wszystkich przyjaźni na świecie. Byliśmy jak bracia, przy nim czułem, że od dziecka jestem tylko z nim. Zapominałem, że mam okrutnego ojca, plemię, że kiedyś mieszkałem na okropnej wyspie Berk. To wszystko przy nim było tylko małą cząstka mojego życia. Większość lat wypełniała miłość do smoków, a potem do mojej najukochańszej Mordki. Czy on zasłużył na taką śmierć? Odynie odpowiedz mi!
    Teraz nie otrzymałem odpowiedzi a tylko wiat zawiał, wywołując drżenie blondynki. Na mnie nie robiło to większego wrażenia, często z Szczerbatkiem lataliśmy w zimie, w mrozie, dlatego przywykłem do złej pogody. Lecz Hofferson może mi tu jeszcze zachorować. Powoli wstałem, równocześnie podnosząc Astrid. Chwiała się na bosych, pokaleczonych stopach. Ubrałem na nią jeszcze kombinezon, by nie marzła. Potem kazałem Płomykowi rozpalić niewielkie ognisko. Gdy już mały stosik drewien był ułożony, a przy nim leżała Hofferson, poszedłem poszukać jakiś strzał i łodzi. Tak, mojemu wiernemu przyjacielowi należy się prawdziwy i godny pochówek. Nie mogłem pozwolić by jakieś dzikie zwierzęta rozszarpały lub zjadły ciało Szczerba. On ma odpłynąć na łodzi z szacunkiem, jak każdy. Będzie pożegnany, strzałami i przemówieniem, lecz w moim przypadku nie będę się żegnał, tylko obiecam mu, iż wkrótce się spotkamy. Na pewno.
    Kiedy znalazłem odpowiednią łódź, przywołałem Płomyka by pomógł odtransportować ją na ocean. Dość dobre dwie strzały, wziąłem ze sobą, idąc do Szczerbatka. Pomyślałem o Astrid szykując strzały, pewnie też będzie chciała uczcić pamięć mojego smoka. Gdy Koszmar dał znak, że łódź jest gotowa, podszedłem do Mordki.
- Szczerbatku - szepnąłem - zostawiam Ci siodło, byś na zawsze o mnie pamiętał i lotkę, byś nigdy nie zapomniał ile razem przeżyliśmy przygód - dodałem, kładąc rękę na jego zimnej głowie. Wstałem z ziemi, a Astrid przykucnęła przy moim wierzchowcu.
- Ja tak bardzo przepraszam - wydukała, szlochając głośno, Przytuliła się do ciała Szczerbatka. Serce mi się łamało na ten widok. Dwie osoby, jedyne osoby, które w jakiś sposób były dla mnie bardzo ważne, jedyne wiedziały co przeżyłem w osadzie, jedyne, które rozumiały mnie lepiej niż ktokolwiek inny zostały tak boleśnie zranione i to z mojej winy. Podszedłem do blondynki, łapiąc ją za ramiona. Przelotnie nasze spojrzenia się spotkały, gdyż przyleciał Płomyk i musieliśmy włożyć Szczerbatka do przygotowanej łodzi. Zdjąłem siodło, kładąc je obok ciała. Nie chce by przeszkadzało mu w odejściu do Thora. Mordkę nakryłem białym płótnem, znalezionym w obozie tych morderców. Na jego ciele, tak jak nakazuje tradycja zawsze kładzie się broń, ale w przypadku Szczerbatka, położyłem rozłożoną lotkę z naszym herbem. Ostatni raz mierząc łódź smutnym wzrokiem, zszedłem na ląd.
- Może odpływać - powiedziałem.
- Nie - Za plecami, usłyszałem cichy głos dziewczyny. Spojrzałem na nią wymownie, a ta już o własnych siłach, weszła na pokład, kładąc obok lotki, kwiat, który zdjęła z włosów. Starła łzy z policzków, kreśląc na płótnie znak najważniejszej osoby. Znak wodza.
    Delikatnie zeskoczyła na ziemię, stając obok mnie. Płomyk lekko pchnął łódź by popłynęła wraz z prądem, daleko, aż do samego Odyna. Zanim Szczerbatek, zniknął w gęstej mgle, wdrapaliśmy się na klif, gdzie znajdowało się ognisko i strzały. Odetchnąłem dwa razy, by głos mi się nie łamał. Mógłbym mówić nawet łamiącym głosem, lecz nie chciałem przy Astrid.
- Mordko, ja.. - zaciąłem się, myśląc nad sensownym ułożeniem słów - ...zawsze byłeś dla mnie jak brat. Kochałeś mnie takim jakim byłem, od samego początku. Zawsze wspierałeś mnie, byłeś tuż obok mnie, gdy Cię najbardziej potrzebowałem. Tylko ty umiałeś mnie rozśmieszyć, poprawić humor, sprawić bym wreszcie był szczęśliwy. Pamiętam wszystkie nasze przygody, wyprawy. Nie zapomnę nigdy tego, że mimo moich często powalonych pomysłów, wciąż byłeś tuż obok - kąciki moich ust lekko powędrowały do góry, na wspomnienie tych wszystkich dni - A teraz gdy cię nie ma, to i mnie nie ma, gdyż TY I JA, to jedność. Jesteśmy nierozłączni, tak różni, a jednak tak podobni. Ja... - uciąłem, przez wciąż napływające łzy. Upadłem na kolana, chowając twarz w dłoniach. - Szczerbatku, nigdy nie zasługiwałeś na takiego przyjaciela jak ja. Ty zawsze byłeś przy mnie, a ja nie potrafiłem cię obronić. To przeze mnie jesteś teraz na tej łodzi, przeze mnie umarłeś. Proszę cie, nie zostawiaj mnie, Mordko... - płacz uniemożliwił mi dalsze mówienie. Niespodziewanie na karku poczułem czyjś ciepły oddech. Hofferson, usiadła za mną mocno mnie przytulając. Płakała gdyż mokra ciecz spadała na moje odkryte plecy.
- Szczerbatku - zaczęła - ja nie znałam cię tak dobrze, a praktycznie w ogóle cię nie znałam, ale wiem, że za swojego przyjaciela byłeś w stanie oddać życie. Uczyniłeś to, więc niech Odyn przywita cię z największym szacunkiem i chwałą. Miałeś szczerozłote serce. Mimo, iż nie poznałam cię lepiej, byłeś dla mnie bardzo ważny i ja chyba... - ucięła. A tak bardzo chciałem słuchać jej pięknego głosu, był on lekiem na uspokojenie, wyciszenie. Odwróciłem głowę w jej stronę, by zobaczyć te błękitne oczy. Wstaliśmy, patrząc na wolno oddalającą się łódź.
- Wybacz mi wszystko co uczyniłem. Wiem, że nie byłem wystarczająco dobrym przyjacielem, wiele razy zawiodłem cię, ale ty i tak mi przebaczałeś. Już nigdy nie będę miał innego przyjaciela, bo nikt nie będzie w stanie mi ciebie zastąpić. Byłeś, jesteś i będziesz dla mnie najważniejszy, mój bracie, najwierniejszy kompanie, cudowny smoku... jedyny przyjacielu. - zakończyłem, sięgając po strzały. Jedną podałem Astrid, a drugą zapaliłem. Naprężyłem łuk, celując w sam środek łodzi.
- Już nie długo się spotkamy, obiecuję - wystrzeliłem strzałę, która ze świstem pognała w stronę łódki, szybko ją podpalając. Drewno powoli skąpane w ogniu, znikało nam z oczu.
- Przepraszam - padło z jej ust, po czym również jej strzała, podążyła śladem poprzedniej, trafiając obok mojej. Odrzuciliśmy łuki na ziemię a Płomyk ryknął żałośnie. Teraz wreszcie dałem upust emocją, które rozrywały mnie od środka,
- Szczerbatek! - wrzasnąłem na całe gardło, klękając. - Nie zostawiaj mnie! - patrzyłem na ocean, gdzie przed chwilą stała łódź mojego przyjaciela. Zerwawszy się szybko z klęczek, pobiegłem nad urwisko w celu skończenia ze sobą. Jednak Astrid w porę złapała mnie, przytulając do siebie (podobnie go chwyciła jak Valka w HTTYD 2, po tym jak Drago poleciał na Mordce do Berk). Załkałem, wtulając twarz w jej chłodne, złociste włosy. Głaskała mnie po włosach, jeszcze mocniej przytulając. Objąłem ją rękami w talii, zacierając jakiekolwiek granice między naszymi ciałami. Przylegały do siebie, a pomiędzy nami nie było ani jednej szparki. Razem szlochaliśmy, tuląc się i próbując jakoś to znieść.
    Jak mogłem dopuścić do tego by Drago jej coś zrobił. Była taka bezbronna, krucha i delikatna. Teraz po stracie Szczerbatka, pozostała mi tylko ona. Nie pozwolę jej skrzywdzić. Mimo, iż dalej nie wybaczyłem jej wszystkiego, to dość już wycierpiała. Zasłużyła na lepsze traktowanie, więc już nikomu, a tym bardziej Drago, nie pozwolę jej tknąć. Jestem dla mnie bardzo ważna.
    Odchyliłem się od niej, by popatrzeć na te niesamowite, niczym ocean piękne oczy. Na twarzy wymalowany miała smutek po stracie Szczerbatka, to też nie wiedząc co robię, zacząłem się do niej zbliżać. Zdziwiona blondynka, robiła to samo, przymykając powieki. Fala gorąca uderzyła mi do głowy i już nie kontrolowałem tego co robię. Serce wzięło górę nad całym ciałem, więc szybkim, zdecydowanym ruchem, przyciągnąłem ją do siebie, ostatecznie całując w usta. Najpierw było to delikatne muśnięcie, lecz potem zatopiłem się w jej miękkich, malinowych wargach, czując na początku odrętwienie, a następnie już spokój i przyjemność. Astrid pogłębiła pocałunek, dotykając mojego policzka, lodowatą dłonią. Po całym ciele przeszedł mnie dziwny prąd, co Hofferson również poczuła. Od pierwszych chwil bez Mordki, czułem się... szczęśliwy. Po kilku minutach zapomnienia oderwałem się od niej spoglądając w oczy. Ona również wpatrywała się w moje. To była samoistna walka na spojrzenia, która nie miała końca. Po moim policzku popłynęła jedna łza. Astrid z lekkim uśmiechem, otarła ją kciukiem, szeptając cicho:
- Prawdziwa przyjaźń zniesie wszystko, Czkawka...


~*~


Teraz gdy ochłoniecie po długo oczekiwanym kiss'ie, muszę was rozczarować, iż to było jednorazowe i tylko Czkawka to zrobił z powodu żalu za Mordką... wybaczcie :* A i ostatnie zdanie zostało zmienione, gdyż mi się nie podobało.

Rozdział ten dedykuję wspaniałej (jak już wiele razy wspominałam) Just Dreamie! Kocham cię ^^
wbijajcie na jej bloga o Hiccstrid: link

Wybaczcie mi błędy, ale już chcę iść spać, więc jutro wszystko sprawdzę :* Wybaczcie, że taki krótki, albo, że jest krótszy niż zwykle :)

~ SuperHero *.*

piątek, 17 lipca 2015

16. Wysoka cena wolności.

Koniecznie włączcie sobie to (gdy się będzie kończyło, włączajcie ponownie), a potem możecie to, a potem to już co chcecie, byle by to była jakaś smutna piosenka :*

    "Łzy, ból, żal i smutek za utraconym przyjacielem. Czy ja zrobiłem coś źle? Ja tylko chciałem uratować smoka. Życie za życie. Czy dam rady spłacić ten dług?"
Otarłem łzy, chowając pamiętnik do kombinezonu. Mój przyjaciel, Szczerbatek odszedł, zostawiając mnie samego. Poświęciłem życie dla jednego Koszmara, a nie wielu tu ich lata? Moja Mordka jest jedyna, albo raczej była jedyna w swoim rodzaju i do tego ostatnia ze swojego gatunku. Czym zawiniłem, że los postanowił zesłać na mnie cierpienie i ból? Mój ukochany przyjaciel poświęcił się ocalając innego smoka oraz mnie. Dlaczego nie byłem przy nim gdy ktoś go ranił? Czemu w ogóle na to pozwoliłem? Czy ja w ogóle mam prawo żyć, po tym co mu zrobiłem? Tyle razy go krzywdziłem, a on za każdym razem mi wybaczał. Wiele razy obrażałem go, potem chciałem się zabić, lecz on zawsze wtedy ratował mnie i przemawiał do rozumu. Nie byłem dla niego wystarczająco dobry, zawiodłem go w najważniejszej godzinie naszej przyjaźni. On był lojalny do samego końca, a ja? Nigdy nie wybaczę sobie tego, że przeze mnie odszedł do Odyna. Już nigdy nie powie mi, że jestem głupi. Nigdy nie uderzy mnie już skrzydłem, nigdy nie przytuli, nie poliże, nie będzie go gdy będę się staczał. Nic już do mnie nie powie, nie popatrzy na mnie tymi swoimi pięknymi oczami. Zielony. To był nasz ulubiony kolor, te same zielone oczy, brak tej samej kończyny, ta sama chęć zmiany tego świata dla dobra wszystkich smoków. Nie wykonałem swego zadania. Broniłem wszystkich smoków, a gdy przyszła ta chwila nie potrafiłem pomóc własnemu. Patrzyłem na jego śmierć, nie umiejąc ulżyć mu w cierpieniu, nie zasługiwał na takiego przyjaciela jak ja. Nawet nie umiałem wyrazić tego jak mi przykro, że musi cierpieć, że kocham go najbardziej na świecie, że nie umiem bez niego żyć, że nie potrafię mu pomóc. On jest dla mnie jak tlen, bez którego nie da się oddychać, więc skoro jego już nie ma, ja powinienem odejść zaraz za nim. Czy bałem się śmierci, skoro nie potrafię odejść od jego jeszcze ciepłego ciała? Brakuje mi odwagi? Przecież zawsze rozpierała mnie odwaga, więc co się teraz ze mną stało? Czy będę mógł jeszcze podążyć za moim Szczerbatkiem, by już na zawsze cieszyć się wolnością i naszą przyjaźnią?
  "Nigdy nie jest za późno" - tak zawsze mawiała Mordka, gdy staraliśmy się obronić jakiegoś smoka. Więc ze mną jest dokładnie tak samo, nigdy nie jest za późno skończyć ze sobą, by nareszcie spotkać się z przyjacielem.
    Pochyliłem się nad Szczerbatkiem, przytulając go mocno. Gdy oderwałem się od niego, spojrzałem w te ogromne, zielone oczy, szukając w nich życia, wsparcia, przyjaciela czy miłości. Niestety oczy jego były wygasłe, które mówiły, że już odszedł, na zawsze. Zamknąłem oczy, czując gorące łzy na policzku, szyi a potem na skórze mego wiernego kompana. Lewą ręką przymknąłem jego powieki, pociągając nosem. Z bólem serca, chwiejąc się, przyłożyłem usta do jego czarnej, zimnej skóry, składając na jego czole pocałunek. Kolejne łzy popłynęły, a wraz z nimi moja chęć do życia. Wstałem, ostatni raz na niego patrząc. Ta sama mała głowa, niewielki tułów, sześć skrzydeł, a w zasadzie pięć, czarne łuski, średnie łapy i te oczy. Przyklęknąłem przed jego mordką, przykładając czoło do jego czoła. Ponownie wstałem, zamykając oczy. Po policzku popłynęła mi jedna, samotna łza. Czując rozpadające się na kawałeczki serce, szepnąłem cicho tylko jedno zdanie, przed swoją własną śmiercią.
- Wybacz mi Szczerbatku....


*Narrator/Berk*
    Wandale pożegnali łódź, tym samym wprawiając się w smutny nastrój. Przyjaciele blondynki z klifu odeszli ostatni. Wciąż nie mogli pożegnać się z utratą tak bliskiej im osoby.
- Tęsknię za nią - jęknęła Szpadka. Sączysmark, który szedł obok wojowniczki, otulił ją ramieniem. Thorston nie zareagowała na jego gest, dlatego chłopak ucieszył się, gdyż Szpadka od niedawna zaczęła mu się podobać. Mieczyk popatrzył na niego dziwnie, ale tylko wzruszył ramionami.
- Wszyscy tęsknimy - szepnął Śledzik, odwracając głowę w stronę dalekiego horyzontu, gdzie już dawno zniknęła drewniana łódź.
- Ale pamiętajmy o tym co zrobiliśmy przed tą wiadomością - zagadnął Mieczyk - Berk było na powrót wesołe i radosne, więc teraz po tej okropnej wiadomości musi sprawić by znowu takie było. - zakończył, lekko się uśmiechając.
- Masz rację brat - Dziewczyna uderzyła go w ramię. Chłopcy zaśmiali się.
    Cała czwórka stanęła przed wioską. Popatrzyli na wikingów, a potem na siebie. 
- Do roboty - szepnęli. Odetchnąwszy ruszyli spełnić swoją kolejną misję.


    Wódz właśnie wracał do domu po pogrzebie. Był przygnębiony, ale to z resztą jak wszyscy. Usiadłszy przy stole, zaczął rozmyślać.
- Co robię źle, że na Berk odchodzą do Odyna same dzieci. Najpierw Czkawka, potem Astrid - jęknął, zdejmując hełm i chowając twarz w dużych dłoniach. Po policzku spłynęła mu jedna łza, która szybko otarł. Nie może przecież płakać, jest wojownikiem i wodzem. A już na pewno nie będzie płakał za tym nieudacznikiem. On nie jest już moim synem, przekonywał się i najwyraźniej to było o wiele lepsze niż użalanie się nad sobą. Jego myśli przerwał Pyskacz, wchodząc do domu.
- Mógłbyś czasem zapukać? - spytał.
- Eee - zamyślił się wiking - nie.
- Gdzie to ja mógłbym zapomnieć - westchnął Stoik, gestem ręki zapraszając gościa do środka. Usiedli przy stole, a wódz podał dwa kubki, do których nalał herbaty.
- Co cię do mnie sprowadza? - zagadnął, spoglądając na przyjaciela. Kowal nerwowo podrapał się po głowie.
- Chodzi o to, że gdy dowiedzieliśmy się, że Astrid zaginęła, od razu zarządziłeś wyprawę poszukiwawczą, która z resztą trwała dwa lata. A gdy Czkawka uciekł nawet się tym nie przejąłeś. Za to urządziłeś ucztę, na której bawiła się cała wioska - powiedział i odetchnął z ulgą. Ostrożnie spojrzał na wodza. Ten pomasował kark.
- Pyskacz, jeśli chodzi o Astrid, to przecież wiesz, że miała wyjść za Dagura, by uniknąć wojny, dlatego tak szybko wyruszyliśmy na poszukiwania. A co do Czkawki to słuchaj - wziął dużego łyka herbaty, po czym kontynuował - Astrid i tak jest lepsza bo umiała walczyć, a on to sam przecież wiesz. Kto by popłynął na poszukiwania takiego niedorajdy - zaśmiał się, głośno - no chyba...
- Stoik - przerwał mu Gbur - jak ty możesz mówić takie rzeczy o własnym synu?
- On nie jest moim synem, Pyskacz, tylko...
- ...tylko nieudacznikiem, ofermą, niedorajdą i najgorszym wikingiem świata? - przerwał mu po raz kolejny. - Nie poznaje cię Stoik. Kiedyś potrafiłeś skoczyć za swoją rodziną w ogień, a teraz? - zapytał ze smutkiem, kierując się ku drzwiom.
- Pyskacz - Wódz próbował go zatrzymać - przecież się zmieniłem.
- Nie - warknął - nie jesteś tym Stoikiem, którego znałem i nie jesteś moim przyjacielem. - Wyszedł głośno zatrzaskując za sobą drzwi, aż wszystkie obrazy się zatrzęsły. Wandal bezradnie opadł na krzesło, nie dowierzając co się przed chwilą stało. Stracił swojego najlepszego przyjaciela.


*Astrid*
    Nie wiem ile tak leżałam. Może godzinę, dwie, może cały dzień? A z resztą co mnie to obchodzi? Nie mam nawet siły podnieść głowy by popatrzeć Drago w oczy. Wiem, że szydzi z mojego cierpienia i bezradności. Stoi nade mną, jak kat nad ofiarą. Twarz zakrywam rękami, które pokryte są zaschnięta krwią. Z oczu cieknął mi łzy, ale najbardziej chcę by wreszcie wykonał ostatni cios i dał mi odejść do Valhalli. Jednak wciąż trzyma mnie przy życiu, dobrze się bawiąc. Chce mnie zabić, ale woli poczekać na odpowiednią chwilę, woli napawać się moim nieszczęściem i bólem. I gdzie ta nieustraszona wojowniczka?
    Poczułam szarpnięcie za ramię, to on podniósł mnie jak brudną szmatę. Odgarnął mi włosy by popatrzeć na moją brudną od krwi i łez twarz. Uwielbia patrzeć jak cierpię, jak ból wstępuje na moje oblicze. On to chyba kocha, gdyż przez cały czas wlepia we mnie swoje ciemne spojrzenie. Przez niego powoli przestaje już reagować na jakiekolwiek bodźce, duszę się powietrzem, brakuje mi przestrzeni. Wszystko przez tego dupka. Myśli, że może mnie złamać. Na zewnątrz myśli, że wygrał, a w środku? Nie miałby ze mną najmniejszych szans. Gdybym tylko mogła podnieść się i utrzymać na własnych siłach, już nie miałby tej swojej paskudnej gęby, ani kłaków, nic. Stałby tak ogolony do łysa a ja śmiałabym się głośno, wyzywała go i znęcała się nad nim. Niestety narazie role są odwrócone, to on ma przewagę, ale już niedługo, obiecuję mu to.
    Teraz rzucił mną o ścianę z całej siły. Poczułam okropny ból w prawym boku, ale starałam się zachować powagę, nie może myśleć, że wygrał. Przyglądał mi się przez chwilę, a potem podniósł z ziemi swój nóż. Otarł go z mojej krwi, podchodząc w moją stronę. Szybko przystawił go do mojej prawej ręki, naciągając ją lekko i przejeżdżając ostrzem po dłoni. Najpierw delikatne szczypanie, a potem fala wyzwolenia wstąpiła we mnie. Najwyraźniej Drago zdziwił się gdy rzucił mną o podłogę i zauważył na moim ustach blogi uśmiech.
- Co zdziwko cię wzięło? - zagadnęłam, nawet nie otwierając oczu. Ledwie co już mogłam mówić, lecz starałam się najszybciej jak potrafię wyłapywać gorące powietrze.
- Skądże - zaprzeczył - teraz przynajmniej wiem, że jesteś prawie tak samo dobra jak Smoczy Jeździec w znoszeniu bólu. - powiedział, biorąc mnie za kaptur i wlekąc do innej sali. Czkawka - pomyślałam tylko przez chwilę o jego cudownych oczach, wystarczy, zganiłam się. On to zamknięty rozdział w moim życiu. Koniec kropka!
    W sali czekało już piątka gości i dwóch żołnierzy. Wyglądali co najmniej dziwnie. Dwójka tych strażników zdarła ze mnie bluzkę, spódnice i getry oraz wszystkie ozdoby. Rozpuścili mi włosy, a narzucili na mnie jakąś przezroczystą szmatę. Zakryłam się, nie chcąc by mnie oglądali wzdłuż i wszerz. Ręce przywiązali mi znowu do sznura, a piątka tych mężczyzn wlepiła we mnie swe przenikliwe spojrzenie. Czułam się obnażona, a do tego wciąż po ręce, głowie i nogach płynęła krew. Pewnie wyglądałam jak śmierć.
- Ile za nią dajecie? - usłyszałam ryk Drago. Ci pokiwali chwilę głowami.
- Dam ci za nią tysiąc funtów - powiedział, facet siedzący najdalej od nas. Miał długą szyję, wyłupiaste szare oczy i czarne, długie włosy związane z tyłu głowy. Teraz dotarło do mnie to, że Drago chce mnie sprzedać jakimś bydlakom.
  W coś ty się wpakowała, Astrid?
- Ja dam tysiąc dwieście - podbił drugi. Był gruby, jego brodę otaczały siwe wąsiska, a oczy miał granatowe.
- Tysiąc pięćset! - krzyknął trzeci. Jego głowę pokrywały rude, kręcone włosy, nie miał lewej ręki, a oczy miał koloru żółtego.
- Kto da więcej?! - spytał Krwawdoń, patrząc na zebranych. Nikt się nie odzywał. Patrzyłam na nich litościwym wzrokiem, starając się wyrwać z krępujących mnie sznurów, jednak bezskutecznie.
- Dwa tysiące funtów - odezwał się czwarty, siedzący najbliżej. Był chudy, miał brązowe oczy i nie miał żadnych włosów.
- Robi się ciekawie - szepnął w moją stronę Drago. Tak bardzo chciałabym mu przywalić w te cholerną, obleśną mordę, że och. Ręka mnie tak świerzbi, już od samego rana. - Dwa tysiące..
- Dwa pięćset! - wrzasnął piąty, chyba najmniejszy z nich wszystkich. Miał krótkie nogi i ręce, oczy niebiesko-blade i takie puste. Krwawdoń najwyraźniej ucieszył się takim obrotem spraw bo zaczął wymieniać nawet co mogę zrobić, do czego służę. Czułam się jak przedmiot, który ktoś opisze a ktoś drugi kupi i weźmie ze sobą. A gdy skończy mu się gwarancja jakości wyrzuci jak zepsutą zabawkę do kosza. Tyle jestem teraz warta, czyli nic. Bez najmniejszego problemu jakiś debil może mnie kupić, zabrać do siebie, a potem zrobić ze mną co będzie mu się żywnie podobało. Może mnie wykorzystać, zabić, sprzedać dalej. A walić to wszystko. Skoro i tak nie mam teraz nikogo, wszyscy mnie nienawidzą, a Drago może dostać za mnie taką kasę, więc czemu by nie podbić stawki? Może za te pieniądze zrobi coś ciekawego. Nie wiem, złapie Czkawkę i powiesi go na drzewie lub spali Berk i wyzabija moje plemię. A niech robi co chce, jego sprawa. Może nawet zatopić te wyspę, już w ogóle mnie ona nie obchodzi. Nawet nie spróbowali mnie odnaleźć. Zostawili na pastwę losu, tak samo jak "cudowny" Smoczy Jeździec. Dla wszystkich byłam tylko ciężarem, więc przy nadążającej się okazji pozbyli się mnie by nareszcie mieć święty spokój. I dobrze zrobili. Przynajmniej teraz nie obchodzi mnie nic, ani nikt. Mam wreszcie upragnioną wolność!
    Drago patrzył jeszcze chwilę na mężczyzn.
- Może ktoś podbije stawkę? - spytał. Modliłam się by ktoś dał za mnie więcej niż do tej pory. Przynajmniej ten idiota będzie miał ze mnie jakiś pożytek. Tyle dobrego zrobię w swoim nędznym życiu. Nagle, gdy już miałam iść w ręce piątego faceta, ktoś odezwał się, wprawiając w osłupienie zebranych, Drago i w tym mnie. Nie dowierzałam, że to ON. Czyli jednak mnie szukał, pomyślałam. W moich oczach pojawiły się łzy, gdy jego zielone tęczówki spotkały się z moimi. Jego spojrzenie mówiło samo za siebie. Nie był zadowolony.
- Dam ci za nią dziesięć patyków...


~*~


no to teraz zaszalałam, na serio,


dedyk dla: Chitooge K, SmileLife, Just D. i Olivi W.


proszę o długie i wyczerpujące komy.. :*
rozdział pisany w 3 może 4 godziny! teraz godzina: 2:08 - dobranoc ❤


kochaam Waas
i dziękuję za ponad 3K ❤



~ SuperHero ❤

wtorek, 14 lipca 2015

15. Tęsknota przywraca ból.

    "Przeznaczenie bywa czasami bardzo zabawne. Razem ze Szczerbatkiem siejemy strach i zniszczenie po wielu wyspach. Jeździec i Smok - powrócili"
Mordka zwolnił lot, w wyraźnym geście odpoczynku. Poklepałem go delikatnie pod szyją, dając znak, że lądujemy. Zadowolony, z wystawionym jęzorem, zapikował w dół gwałtownie lądując. W przypływie uderzenia, spadłem z siodła na ziemię. Syknąłem z bólu, próbując wstać. Szczerbatek wyrazie przestraszony podbiegł do mnie, mrucząc. Potrzymałem się jego głowy by wstać, lecz prawa noga dawała o sobie znać, silnym bólem. Najprawdopodobniej jest złamana. Delikatnie wsiadłem na Mordkę, nakazując lecieć. Jednak ból był tak okropny, iż w ogóle nie mogłem sterować Szczerbatkiem. Oglądnąłem miejsce, w którym się znajdowaliśmy. Była to niewielka wyspa. Wokół nas roztaczały się tylko skały, skały i jeszcze raz skały. Nie było ani grama drzew, trawy czy jakichkolwiek zwierząt. Usiadłem na grzbiecie Szczerba, który delikatnie rozpoczął nasz spacer po nieznanej nam wyspie. Gdy przebyliśmy już dość znaczny odcinek drogi, zauważyłem dym, wolno wznoszący się ku ciemnemu niebu. Z nadzieją poczłapaliśmy do owego miejsca. Na początku oczywiście skryliśmy się za skałą by nas nie zauważyli. Ostrożnie wyjrzałem przez głaz, patrząc na ognisko. Tak naprawdę było to ogromniaste ognisko, wokół którego tańczyli dziwni, nieznani mi ludzie. Mieli ciemne skóry, ciała pomalowane na różne koloru, a ich krzyki wplątywały się w miarowe odgłosy bębnów. Przy ścianach skalnych było pełno kości, starych włóczni i zepsutych strzał. Jednak to nie było najstraszniejsze. W chwili gdy całe zbiorowisko ucichło, na plac weszło sześciu mężczyzn niosąc coś na wielkiej tacy. Gdy dojrzałem dokładnie co to było, serce mi zamarło a z oczu pociekły łzy. Oni nieśli na wpół nieżyjącego Koszmara Ponocnika. Jego prawe skrzydło było złamane, z boku leciała krew a cały tułów był siny i potłuczony. Szczerbatek skulił się, najwyraźniej nie chciał patrzeć na śmierć innego smoka. I właśnie teraz dotarło do mnie to, że oni go chcą upiec na tym ognisku. To są Smoczy Kanibale!
    No i co teraz? Nie mogę go uratować, Szczerbatek też nie może. Co robić, co robić, co robić?, myślałem, patrząc w oczy mojego przyjaciela. Jego spojrzenie dodawało mi otuchy, siły i woli walki.
  Jestem przecież Smoczym Jeźdźcem!
Natychmiastowo włożyłem nogi do pedału. Nie obchodziło mnie to, że mam złamaną nogę i, że mnie boli jak cholera. Teraz najważniejsze było dla mnie to, że muszę spróbować go ocalić. Gdybym zaczekał w ukryciu, pożarli by tego biednego Koszmara, a ja nie mógłbym sobie tego wybaczyć.
    Szybko załadowałem Piekło nowymi nabojami i szykowaliśmy się do ataku. Ustaliśmy z Mordką, że najpierw zrobi skok, żeby mnie nie obciążać, i strzeli plazmą w nich. Potem wzlecimy do góry, niby uciekając. Następnie zawrócimy ostatecznie strzelając w nich plazmą i uwolnimy Ponocnika. Nie wiem jeszcze jak stamtąd odlecimy, ale jak zawsze będziemy improwizować.
    Popatrzyłem na Szczerbatka do końca sprawdzając siodło. W jego oczach widziałem zdeterminowanie, nadzieję i zapał oraz gotowość do lotu. Klepnąłem go na znak, rozpoczęcia naszego planu. Z gracją Nocnej Furii wyskoczyliśmy i strzeliliśmy plazmą w czwórkę kolesi. Gdy już nas zauważyli próbowali strzelać włóczniami, lecz omijaliśmy je, wzbijając się jeszcze wyżej w powietrze. Będąc na odpowiedniej wysokości zanurkowaliśmy w powietrzu, jak w wodzie i od razu powaliliśmy dziesięciu kanibali. Koszmar był już wolny jednak, nie potrafił odlecieć.
Myślałem co zrobić dalej. Jednakże nic sensownego w tym momencie nie przychodziło mi do głowy. Wtem koło pobliskiej skały usłyszałem jakby Zębiroga. Poszedłem tam szybko, a za skałą znajdowały się jeszcze dwa Ponocniki i Gronkiel. Po ich oswojeniu poprosiłem, żeby pomogły mi odlecieć stąd razem z rannym Koszmarem. Zgodziły się więc czym prędzej do tacy przypiąłem sznury, cztery smoki je wzięły w łapy i mogliśmy odlecieć. Chciałem już wskoczyć na Mordkę, lecz nigdzie go nie widziałem. Przestraszyłem się nie na żarty, wodząc wzrokiem po całej wyspie w poszukiwaniu smoka. Dopiero po chwili usłyszałem, tak bliski memu sercu, ryk Nocnej Furii. Uradowany pobiegłem, nie zważając na bolącą nogę, w stronę odgłosu. Za skalą była związana Moja Mordka. Szybko wyciągnąłem Piekło rozcinając krępujące go sznury. Szczerbatek patrzył na mnie, przepraszając za wszystko. Spojrzałem na jego bok, z którego leciała krew. On żegnał się ze mną.
- Nie, nie, nie - łkałem, przytulając się do niego - Szczerbatek nie rób mi tego, nie możesz odejść i mnie zostawić. Proszę... - Łzy utrudniały mi dalsze mówienie. Za nami pojawiły się oswojone smoki. Chciały mnie wsiąść ze sobą i uciec stąd jak najszybciej. Jednak ja nie mogłem zostawiać przyjaciela. Kurczowo trzymałem się jego łapy, nie potrafiąc zostawić go samego na pastwę losu.
- Czkawka, ja i tak umieram - szepnął - ratuj siebie, a mnie zostaw.
- Jeśli już masz umrzeć to i ja też - odparłem - bez ciebie moje życie nie ma sensu, dlatego nie opuszczę cię nigdy - zapewniłem, wycierając łzy z jego mordki. To było dla mnie okropne, patrząc na umierającego przyjaciela i nie umiejąc mu w żaden sposób pomóc. Kazałem smokom odlecieć i schronić się na daleko położonej Smoczej Wyspie. Gdy miały startować, powstrzymał ich Szczerbatek, prosząc by wzięły mnie siłą, ze sobą. Szarpałem się dalej trzymając Mordkę. Próbowały mnie odciągnąć, lecz na nic zdały się ich siły. Nie potrafiły rozerwać więzi jaka łączy mnie ze Szczerbatkiem, czyli przyjaźni na wieki.
    - Nie pozwolę ci odejść, przyjacielu....


*Astrid*
    Otworzyłam zaspane oczy. W mojej celi panował mrok, jedyne światło dawała ledwo co tlącą się lampa. Usiadłam po turecku na łóżku, sięgając po kolejną książkę od Faro. Mrużyłam oczy starając się odczytać krzywe literki nordyckiego pisma. Było naprawdę ciężko, przeczytać chociażby jedno zdanie. Ze zdenerwowaniem rzuciłam książkę o pobliską ścianę. Niektóre kartki wypadły, kładąc się na ziemi. Wtedy nawet nie wiem jak, ale pod moje posłanie podsunęła się jedna z kartek. Z lekką obawą sięgnęłam po nią, czytając tylko pięć słów zapisanych czerwonymi literami:

NIE POZWOLĘ CI ODEJŚĆ, PRZYJACIELU....

dopiero dotykając kartki spostrzegłam, że to zdanie, zapisane było krwią. Może krwią jakiegoś zwierzęcia lub człowieka. Naraz całe to zjawisko stało się dla mnie ogromną studnią dziwnych zdarzeń, zagadek i tajemnic. A ja sama znajdowałam się w tej studni, nie mogąc w żaden sposób się wydostać. Znikąd pomocy.
    Po chwili w mym więzieniu rozbłysło jaskrawe światło. Zakryłam ręką twarz, by nie oślepnąć. Gdy zelżało ujrzałam niewyraźną postać. Był to dość wysoki mężczyzna, może chłopak, nie wiem. Stał tyłem do mnie, ale był ubrany w brązowe spodnie, swego rodzaju chyba kombinezon z dwoma różnymi naramiennikami. Brązowe-rdzawe kosmyki idealnie ułożyły się na głowie. Odwrócił się. Ujrzałam jego rysy twarzy, średniej wielkości nos, niewielkie usta i przepiękne, wywołujące dreszcze, zielone oczy.
- Czkawka? - szepnęłam, poznając postać stojącą przede mną. Wyglądał tak bardzo realistycznie, że aż mogłabym go dotknąć. Stał na wyciągnięcie ręki. Uśmiechnął się do mnie, jak jeszcze nigdy. Wyciągnął ku mnie swoją prawą dłoń, lecz gdy spróbowałam go dotknąć, on znikł tak jak wszystko. Na sam koniec ujrzałam smutne, przepełnione łzami, tajemnicze, zielone oczy.
    Upadłam na kolana, płacząc. Nie poznawałam już samej siebie. Co się ze mną stało? Dlaczego ON tak bardzo zapadł mi w pamięci, że aż nie mogę o nim zapomnieć? Odynie, pomóż mi pozbyć się Czkawki z mego umysłu. Ja nie chcę o nim myśleć, pamiętać, mówić. Chce go tak bardzo znienawidzić! Dlaczego to musi być takie trudne?
    Poczułam podmuch wiatru. Znajdowałam się w jakiejś skalnej kotlinie, otoczonej drzewami, krzewami i jeziorkiem.
- Astrid? - usłyszałam, swoje imię, gdzieś w oddali. Ze strachem rozglądałam się wokoło. - Nie bój się.
- Jak mam się nie bać, skoro mówi do mnie ktoś kogo nie widzę? - spytałam, ostrożnie siadając na chłodnej ziemi. Teraz nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. - Już sama nie wiem - szepnęłam - może ty mi pomożesz. Zostałam uwięziona na nieznanej mi wyspie, chłopak, który był uwięziony tutaj ze mną, uciekł i mnie zostawił. Teraz gdy chciałabym go tak bardzo znienawidzić, on wciąż siedzi w mojej głowie. Nie umiem go zapomnieć, a pragnę tego najbardziej na świecie - wyżaliłam się, ocierając twarz.
- Jak długo jesteś więziona?
- Już dwa lata - westchnęłam.
- To bardzo długo - zauważył (ten głos) -  jednakże, to nie oznacza, że on cię nie szuka.
- Och błagam - prychnęłam - na pewno mnie nie szuka. W końcu mnie nienawidzi. Z resztą ma prawo, dość złego mu zrobiłam w dzieciństwie, więc w sumie nie wiem czemu mnie to tak dziwiło, że mnie zostawił. Chciał się mnie pozbyć i się mu udało.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytał. Odgarnęłam grzywkę z czoła, przypatrując się rybkom, pływającym w stawie.
- No bo to chyba oczywiste. Znaczy gdy ma się dogodną okazję, pozbycia się nielubianego osobnika, trzeba ją wykorzystać i raz na zawsze się go pozbyć. To najtrafniejsza teoria, sądząc po jego charakterze - odparłam, wzruszając tylko ramionami. Czkawka jest okrutny, a takie zagranie byłoby w jego stylu.
- Teraz nie rozumiem tylko jednej rzeczy. Skoro tak, jak mówisz, jest okrutny, zostawił cię ma pastwę losu, to dlaczego wciąż o nim myślisz?
- Sama chciałabym wiedzieć! - krzyknęłam. Rzuciłam kamieniem w jezioro robiąc jedną, wielką "kaczkę". Woda pod wpływem uderzenia poruszyła się i zakołysała.
- Ten chłopak jest twoją słabością - powiedział, rozbawionym tonem. Wściekła wstałam na równe nogi.
- Czkawka nie jest moją słabością! - wrzasnęłam, a z oczu popłynęły łzy. Znowu, pomyślałam.
- Jak widać twoje serce mówi dokładnie co innego.
- Moje serce się nie zna - warknęłam, przewracając oczami. Nim się obejrzałam byłam w jaskini.
- To tylko pozory, pamiętaj - zmroziło mnie, gdy usłyszałam te słowa. Zza ściany wyszedł.. Drago?
- Niemożliwe - szepnęłam, dygotając.
- A jednak - zaśmiał się, podchodząc do mnie. Nadeszła moja godzina. Z pasa wyjął krzywy, upaprany krwią nóż. - Teraz się policzymy, dziewczynko.
    Zacisnęłam powieki, kurczowo trzymając w rękach pomiętą kartkę. Z oczu popłynęły kolejne łzy, wprawiając Krwawdonia w śmiech.
    - Czkawka, ratuj...


*Narrator/Berk*
    Zadowolony chłopak kroczył po osadzie. Z uśmiechem witał pracujących wikingów, machał do bawiących się dzieci i siedzących staruszków. Berk, dzięki czwórce młodych wojowników, na powrót stało się wesołe i przyjazne. Choć dalej pamiętało o zaginięciu jednej z Wandali, to starało się odpowiednio czcić jej pamięć.
    Po kilku dniach zakończyła się wyprawa poszukiwawcza, lecz niestety bez rezultatu. Wikingom nie udało się odnaleźć blondynki, choć szukali dniami i nocami, przez okrągłe dwa lata. Berk, które powoli przyswoiło się z takową informacją, przyjęło tę wiadomość w miarę spokojnie. Jednakże wciąż byli smutni i bardziej przygnębieni takim obrotem spraw.
    Wódz razem z rodzicami Astrid, jej przyjaciółmi i Najwyższą Radą, postanowił, iż w dzisiejszy dzień urządzą zaginionej Hofferson - uznanej za nieżywą - pogrzeb.
    Pod wieczór, gdy było blisko zachodowi słońca, na jeden z klifów zebrała się cała wioska. Wszyscy z żalem i smutkiem patrzyli na powoli oddalającą się łódź. W łodzi tej ułożyli tylko jeden z najlepszych toporów od Pyskacza. Na cześć Astrid, której to właśnie topór był ulubioną bronią. Jej własnego narzędzia również nie znaleziono. Przepadło tak samo jak właścicielka.
    O krok przed szereg Wikingów wyszli przyjaciele Astrid. Szpadka ochrypłym głosem, zaczęła wolno szeptać:
- Byłaś dla nas najlepszą przyjaciółką - jej głos się załamał.
- I nią na zawsze pozostaniesz - dodał Śledzik, kładąc rękę na ramieniu dziewczyny.
- Chodź nie dane nam było długo żyć - podjął Sączysmark.
- To zawsze będziesz dla nas najważniejsza - zakończył Mieczyk, wycierając łzy z policzków.
    Matka Astrid nie chciała się nic mówić, dla niej to i tak było wystarczająco okropne. Nikt innym już nie zabierał głosu na tym pogrzebie. Pyskacz doszedł do paczki podając im strzały. Ci zapalili je w ognisku, uprzednio przygotowanym przez wikingów. Naprężyli cięciwy łuków, odpowiednio wypuszczając zapalone strzały po kolei. Pierwsza była Thorston.
- Dziś poległa najlepsza z najlepszych - szepnęła.
- Wojowniczka - dodał Ingerman, którego strzała pognała daleko w ocean, ostatecznie wbijając się w drewno.
- Córka - dopowiedział Jorgenson.
- Przyjaciółka - zakończył Mieczyk, wysyłając ostatnią strzałę, która trafiła w sam środek łodzi. Otarli łzy wciąż płynące i cicho, szepnęli tylko dwa słowa.
    - Żegnaj Astrid...


~*~


Dedykacja, specjalnie dla Chitooge K. :*
Ja spięłam dupę i napisałam, a ty? ^^

~ SuperHero *.*

piątek, 10 lipca 2015

14. Bezkresny ocean żalu.

*2 lata później*
    "Chwila, sekunda i po wszystkim. Nieubłaganie cały przemijam, zostawiając to co nienawidzę. Chcę wreszcie poczuć się szczęśliwy. Czy proszę o zbyt wiele?"
Usiadłem na ziemi i ze smutkiem spuściłem głowę. Czy miałem prawo żyć? Uciekłem, jestem wolny. Miałem dość tej wojny, więc wziąłem się za moje przeznaczenie najlepiej jak umiałem. Udało się. Smoki, nie wszystkie a raczej większość jest już bezpieczna. Ludzie boją się mnie i podporządkowują, starając się o moją przychylność wobec nich. Czasami naprawdę śmieszy mnie ich postawa, ale przynajmniej mogłem przerobić swój kostium. Uwielbiam tak latać, albo raczej szybować koło Szczerbatka. To niesamowite.
    Wstałem, udając się do domu. Jesteśmy teraz na Smoczej Wyspie. Odpoczywamy po tych dwóch latach ciągłego latania, nakłaniania. Mordka leżała przy łóżku i cicho mruczała.
- Co jest? - spytałem, klękając przy smoku. Odwrócił głowę w moją stronę, patrząc na mnie ze smutkiem.
- Ona wróci?
- Nie wiem - podniosłem się - ja nawet nie wiem gdzie ona jest. To było dwa lata temu, tak dużo się zmieniło... Ona, przecież wiesz, że nas stamtąd wyrzucili, a ją zostawili. - Smok również się podniósł. Krążyłem po pomieszczeniu, myśląc nad wszystkim.
- Drago miał za wszystko zapłacić.
- To nie był Drago. Jakby to był on, dawno już siedzielibyśmy sobie u niego w lochu. Tej osobie chodziło o Astrid, a nas się pozbyli bo byliśmy jedynymi osobami, które mógłby ją obronić.
- Wiem, ale musimy ją odnaleźć. Potrzebujesz jej.
- Nie - warknąłem - nie potrzebuje jej. I koniec tematu. - uciąłem, wybiegając z jaskini. Ile sił miałem w nogach, tak szybko pobiegłem nad klify.
    Musiałem się uspokoić, a jedynym miejscem był właśnie najwyższy klif na Smoczej Wyspie. Biegłem tak potykając się o kamienie, korzenie czy własną protezę. Gałęzie drzew bezlitośnie uderzały mnie w twarz, robiąc drobne rany. Raz po raz wywracałem się, brudząc całe ubranie i rozorywując kolana do krwi. Zmęczony usiadłem pod drzewem, oglądając nogi skąpane w szkarłatnej ciecz. Szczypało troszkę, lecz nie zaprzątałem sobie tym głowy. Oparłem się o ogromny konar, wdychając łapczywie powietrze. Po chwili spadł niespodziewany deszcz, mocząc mnie, aż do suchej nitki. Otarłem twarz i przemyłem kolana. Podniosłem się, idąc wprzód. Podtrzymywałem się pobliskich drzew. Wreszcie doszedłem do celu mojej wycieczki. Padłem jak długi na mokrą ziemię, nie mając siły się nawet podnieść. To było okropne. Podczołgałem się pod najbliższe drzewo. Ze zrezygnowaniem spuścił głowę, a po policzkach popłynęły ciężkie łzy.
    Dlaczego płakałem? Jak był cel tego wszystkiego? Czy ja.. naprawdę... tęsknię?
Te jak i inne pytanie, narazie zostawiam bez odpowiedzi. Wierzchnią częścią dłoni przetarłem oczy, odgarniając przy okazji mokre, brązowe kosmyki moich włosów z czoła. Deszcz padał wciąż nieubłaganie, a mi zaczęło robić się zimno. Drżąc podciągnąłem nogi pod brodę, otulając je ramionami.
    Odynie Wszechmogący, co robię źle? Co jest ze mną nie tak?
Poczułem podmuch wiatru, a deszcz zanikł. Podniosłem wzrok ku górze, znów siedziałem nad jeziorkiem.
- Witaj Smoczy Jeźdźcu - usłyszałem głos z przepowiedni - wołałeś?
- Można powiedzieć, że tak - odparłem.
- Co cię trapi? - zapytał.
- Aktualnie? - uniosłem jedną brew - Wszystko! - uderzyłem ręką w taflę wody, rozbryzgując nią wokoło, by pozbyć się nerwów.
- To poważny problem - zauważył.
- O naprawdę? - zakpiłem, wywracając oczami.
- Smoczy Jeźdźcu, widzę, iż targają tobą szaleńcze emocje. Wyczuwam złość, gniew, rozgoryczenie, ale też poczucie winy, smutek i strach, nie o siebie, lecz strach o pewną osobę. Więc? - powiedział, rozbawionym tonem.
- To prawda - wyznałem - jestem emocjonalną bombą zegarową, która może w każdej chwili wybuchnąć, lecz nie wiem dlaczego. Pomóż mi. - jęknąłem, chowając twarz w dłoniach. Te cholerne łzy, jak na złość, ponownie spłynęły mi po twarzy.
- Ta dziewczyna. To twoja słabość. Masz wyrzuty sumienia bo nie potrafiłeś jej uratować. To wszystko - wsłuchiwałem się w te słowa, nie dowierzając.
- Astrid nie jest moją słabością! - zaprzeczyłem, gwałtownie wstając. Podszedłem do stawu przemywając w nim spoconą twarz. W odbiciu ujrzałem piękną dziewczynę. Miała złociste włosy, unoszące się na wietrze, mały nosek i usta. Jej oczy iskrzyły się błękitnym odcieniem. Skórę miała koloru perły, a przy każdym ruchu błyszczała ona na różowo i biało.

  Wyglądała jak.. Astrid?
- Niemożliwe - szepnąłem, uderzając o ziemię pięściami.
- A jednak możliwe, Czkawka - odrzekł, melodyjnie głos. Co się ze mną dzieje? Czy nie jestem już tym twardym, mającym wszystko gdzieś Smoczym Jeźdźcem?

    Chciałem sięgnąć jeszcze raz w stronę jeziorka, lecz ono zniknęło, tak jak wszystko. I znowu poczułem mokre krople spadające prosto z nieba. Z gardła wydobył się dziki okrzyk, stłumiony częściowo przez łzy. Wydarłem kilka źdźbeł trawy, przypatrując się im. Wstałem, podchodzą do klifu.
    Czy ja, aż tak bardzo się zmieniłem? Od ostatnich dwóch lat nie miałem żadnej dziewczyny. A wcześniej? To co tydzień może dwa i miałem inną. Wiem, że źle zrobiłem odkrywając swoją tajemnicę przed Astrid. Przestałem być tym kim byłem. Na powrót zostałem Czkawką. A już nie chce nim być. Chyba nadeszła wreszcie pora, żeby powrócił, siejący strach i zniszczenie Smoczy Jeździec. O tak! To mi jak najbardziej odpowiada.
    Otarłem twarz i beznamiętnym spojrzeniem, oglądałem horyzont.
- Uważajcie Wyspy Archipelagu. Smoczy Jeździec nadchodzi! - szepnąłem, dumnie.
- Yeah, nareszcie jakaś robota - Za sobą usłyszałem Szczerbatka. Stał tak z uśmiechnięta mordką, drapiąc się. Odwzajemniłem jego gest, idąc w jego stronę.
- Co ty na to, żeby wrócić do naszego starego życia? - spoglądałem na niego wyczekująco. Chodź już się nie kłóciliśmy tak jak ostatnio, Mordka zachowywał dystans do moich szalonych pomysłów. Lecz teraz najwyraźniej pomyślał dokładnie tak samo jak ja.
- Już myślałem, że nigdy nie zapytasz - powiedział, spychając mnie z klifu, a samemu skacząc za mną. Śmiałem się głośno, Mordka mi wtórowała. Czułem jak gniew i zdenerwowanie opuściły mnie, a zastąpiło je wszechogarniająca radość i spokój. Wskoczyłem na siodło, przestawiając lotkę. Razem poszybowaliśmy ku pierzastym chmurom i słońcu.
- Nocna Furia nadchodzi - zawył Szczerbatek, plując plazmą. Zaśmiałem się, klepiąc go po głowie. - Gdzie lecimy? 
Wyjąłem mapę, uważnie oglądając każdy jej zakamarek. Rozważałem, myślałem, aż w końcu wybrałem. Ponownie schowałem rzecz do kombinezonu, łapiąc się siodła.
- Jak najdalej stąd...


*Astrid*
    Czy ja w ogóle mam prawo normalnie żyć? Mam dość siebie, swojego życia i swoich głupich problemów! Chyba już wystarczająco dość dużo rzeczy zniosłam, wycierpiałam i fizycznie, i psychicznie. Nie ogarniam nawet części tego wszystkiego co mnie otacza. To jest przytłaczające, okropne oraz straszne. Nie mam gdzie uciec, schować się. Zostałam sama jak palec, rzucona losowi jak ofiara na pożarcie. Wciąż brakuje mi tylko siły i odwagi by to zakończyć to wszystko jednym, krótkim słowem: Dosyć!
    Mroźne powietrze owiało moją twarz, wywołując dreszcze na całym zmarzniętym ciele. Otuliłam się bardziej futrem, przyniesionym przez Faro, tutejszego parobka. Jest dość niskim chłopcem z czarnymi włosami, szarymi oczami i łagodnym, szczerym uśmiechu. Pomaga mi jak tylko umie najlepiej. Przynosi koce, jedzenie, często nawet rozmawiamy. Jest szczery i miły, lubi dziergać swetry, a nie znosi swojego Pana. Czasami przypomina mi Śledzika, za którym aktualnie bardzo tęsknię. Tak samo za bliźniakami i nie wierzę, że to mówię, ale też za Sączysmarkiem. Ogólnie tęsknię za spokojnym Berk, moim pokojem, gdzie wiecznie panuje nieokiełznany bałagan, za chłodną nocą i ciepłymi porankami, za klifami, morzem, za zapachem ziół o poranku i za jaczym mlekiem, za księżycem, parapetem i za pamiętnikiem Czkawki. A co do ostatniej rzeczy, to już sama nie wiem czy tęsknię za samym Czkawką. Chociaż biorąc pod uwagę fakt, iż uciekł stąd zostawiając mnie samą, posunął mnie do podjęcia decyzji, która mówi, że ja za nim nie tęsknię! Nie cierpię go! A ja myślałam, że mogę mu zaufać, że może nawet zostaniemy przyjaciółmi, ale jak widać on nie widzi nic poza swoim smokiem i przerośniętym ego, o wielkim Smoczym Jeźdźcu. Mimo, iż jest takim "wspaniałym przyjacielem", to myśli tylko o sobie, żeby tylko jemu było dobrze, egoista!
    Ze złości uderzyłam pięścią w ziemię, a z gardła wydarł się szalony okrzyk.
- Tylko nie rozwal tu niczego - Faro wszedł do pomieszczenia, śmiejąc się lekko.
- Pomyślę - odparłam zgryźliwie, po chwili wybuchając śmiechem. Zawsze tak żartowaliśmy sobie na poprawę humoru.
- Śniadanko! - zakrzyknął - dla mojego ulubionego więźnia - Uśmiechnął się cwaniacko, podając mi talerz z jedzeniem. Wystawiłam mu język, myśląc nad odpowiednią odpowiedzią.
- O przyszedł mój ulubiony Pan - powiedziałam, śpiewnym głosem. Faro nie lubi jak do niego mówię "Pan". Zrobił obrażoną minę, a potem zaśmiał się. W spokoju zjadłam śniadanie, starając się zaraz nie zwrócić tego co połknęłam.
- Smakuje? - spytał, ruszając brwiami, na co się uśmiechnęłam.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - szepnęłam, wyrzucając ostatni kęs mięsa, którego w żaden sposób nie mogłam zjeść. Podałam mu czysty talerz, kładąc się na posłaniu. Usiadłam zakładając nogę na nogę i sięgając po książkę jaką przyniósł mi Faro. Otworzyłam ją, a zanim zaczęłam czytać spojrzałam na niego zza wielkich stronic. Głupio się uśmiechał.
- Chciałabym w spokoju poczytać. Mógłbyś wyjść? - zapytałam melodyjnie. Bez słowa wstał, kierując się do wyjścia. Odprowadzałam go wzrokiem, gdy był przy wrotach, odwrócił się do mnie, patrząc na mnie smutnym i współczującym spojrzeniem.
- Przykro mi, Astrid - Odwrócił się i wyszedł, lekko trzaskając drzwiami.
    Po moim policzku spłynęła jedna, maleńka, samotna łza. Otarłam ją, spuszczając głowę w dół i szeptając jedno z moich ulubionych zdań z pamiętnika Czkawki.
- "Łza. Jedna samotna łza, przyjacielu..."


*Narrator/Berk*
    Każdy na Berk chodził, a wręcz włóczył, smętnie nogami po kamienistym, krzywo wyłożonym bruku. Wioska wydawała się całkiem bez życia, Wandale pracowali w ciszy, nie zamieniając ze sobą nawet jednego, głupiego zdania. Wciąż z utęsknieniem patrzyli w morze, mając nadzieję, że wreszcie zobaczą łodzie swoich krewnych płynących, żwawo na wyspę. A wśród nich będzie zaginiona dziewczyna. Wszyscy będą się cieszyć, a Stoik wyprawi wielką ucztę na cześć Astrid. Tak, to były tylko ciche marzenia wikingów. Lecz mimo, iż dni mijały a nic się nie zmieniało, w ich sercach tliła się iskierka nadziei. Z każdym kolejnym dniem starali się podniecić te iskierki, by wreszcie zapłonęły żywym ogniem. Niestety mijały tygodnie, miesiące, lata. Nikt nie umiał przywrócić w Wandalach tej niespotykanej, wewnętrznej siły i pokrzepiającej woli walki o to co należało do nich. Nikt.
    Grupka młodych wikingów ze smutkiem wymalowanym na twarzy, przemierzała osadę. Patrzyli na siebie nie mogąc wykrztusić ani jednego słowa. Podążali tak bez celu, wodząc wzrokiem po osadzie skąpanej w żalu za zaginioną Astrid.
- Głupio tak bez Astrid - szepnęła Szpadka, patrząc na piękny drewniany dom państwa Hofferson'ów, który po tym strasznym zdarzeniu, nie wydawał się już taki piękny. Chłopcy odpowiedzieli jej tylko utrapionym westchnieniem.
- Myślicie, że ona, no wiecie, umarła? - zapytał ostrożnie Śledzik, czekając na reakcję przyjaciół. Ci tylko pokiwali głowami w geście bezradności.
- Nie wiemy gdzie jest Astrid, to pewne, ale czy gdyby umarła chciałaby, żebyś się smucili? Założę się, że chciałaby, żebyśmy odpowiednio uczcili jej pamięć, ale na pewno nie smucili się z jej odejścia - przemówił Sączysmark, a jego przyjaciele wpatrywali się w niego z podziwem i z niedowierzaniem. Jorgenson zaczerwienił się trochę.
- Masz rację - szepnął Mieczyk, po chwili namysłu. - Powinniśmy w pewien sposób "obudzić" tą wyspę do życia. Nie można się smucić, a raczej trzeba mocno wierzyć w to, że Astrid się odnajdzie - dodał, wywołując na twarzach młodych wikingów, szczere uśmiechy.
- Czyli naprawdę ktoś nam podmienił Mieczyka - westchnęła Thorston, a chłopcy zaśmiali się lekko.
    Teraz chodź wciąż było im smutno, to z uśmiechami i wiarą w sercu, czwórka młodych Wandali przemierzała osadę, w celu podniesienia wszystkich wikingów na duchu. Wytyczyli swoje zadania i w pełni je zrealizowali. Na smutnym Berk znów zagościła radość.


~*~


kochaaaam Waaaas taaaak baaaardzo ♡.♡


~ SuperHero ❤

poniedziałek, 6 lipca 2015

13. Lęk siłą wyparcia.

    "Wydało się. Osoba, której nie chciałem mówić kim jestem, odkryła moją tajemnicę. Czy będę musiał wyjawić wszystko? Czy ona w ogóle zrozumie?"
Silno zamknąłem pamiętnik i wzdychając z zrezygnowaniem odwróciłem się w stronę Astrid. Spojrzałem na nią, a ona wydawała się strasznie zdzwiona, najpewniej moim wyglądem. Nie jestem już tą niedorajdą, co pięć lat temu.
- Tak, to ja - powiedziałem, siląc się na zwyczajny ton. Przełknęła ślinę, wstając z posłania.
- Jak to w ogóle możliwe? - spytała, stając obok Mordki. Bezustannie wlepiała we mnie swe przenikliwe spojrzenie, z niedowierzaniem kręcąc głową. Widać, aż tak bardzo zdziwiła się moim wyglądem. Przystojniak ze mnie, że hej!
- Nie ważne - odparłem, szorstko. - Powinnaś już iść, wszyscy na Berk będą się martwić.
- Czkawka proszę..
- Nie zwracaj się do mnie w ten sposób, rozumiesz? Nie jestem już Czkawką, a Smoczy Jeźdźcem, dotarło? - zapytałem, podnosząc jedną brew do góry. Wiedziałem, że nie powinienem tak na nią naskakiwać, ale cóż mi pozostało po moich ukrytym życiu? Lepiej, żeby teraz mnie znienawidziła i nie wygadała o wszystkim Stoikowi. Zatrzyma to dla siebie, tak po prostu będzie lepiej.
- Jesteś okropny! - warknęła, pośpiesznie wychodząc z domu. Spojrzałem na Mordkę, unosząc ręce do góry. Wyszedłem ze złością za Astrid. Rozejrzałem się za jej blondwłosą czupryną. Siedziała na plaży, wpatrując się w ogromne bałwany, szalejące po morzu. Niechętnie, bo tak, poszedłem do niej. Bądź co bądź musimy ją zawieźć, gdyż sama na pewno nie przebędzie takiej drogi do domu. Byłem tak może ze dwa metry od niej, odezwała się.
- Czego chcesz Smoczy Jeźdźcu? - zakpiła, przedrzeźniając ostatnie słowa. Choć mówiła to z nienawiścią, to w jej głosie słychać było szloch. Czy ona płakała? Puściłem jej gadanie mimo uszu i po prostu podszedłem, kucając przed nią. Nawet nie chciała mnie uraczyć swym spojrzeniem, ale i tak widziałem na jej policzkach świeże łzy.
- Lecimy? - spytałem, nakierowując jej wzrok na moją twarz. Ostatecznie spojrzała na mnie, próbując całą swoją złość w jakiś sposób przelać na moją osobę. Wpatrywaliśmy się w swoje oblicza, czytając z oczu drugiej osoby. Błękit jej tęczówek, przyprawiał o nie mały zawrót głowy, lecz i tak nie robił dostatecznego wrażenia. W końcu wstałem, mocno szarpiąc ją za ramię. Wyrwała mi się i ponownie usiadła na piasku.
- Astrid będziesz się ze mną bawić i zachowywać jak dziecko? - wkurzyłem się. Zmarszczyła czoło. - Lecimy na Berk! - zarządziłem, idąc do Szczerbatka leżącego opodal. Wsiadłem na smoka, czekając aż Hofferson wstanie z piasku i wejdzie na Mordkę. Jednak ona nie drgnęła. No to wtedy wkurzyłem się na dobre. Zlazłem z Mordki, szybko do niej podchodząc.
- Astrid, do cholery jasnej! - krzyknąłem, pociągając ją za rękę. Przyciągnąłem blondynkę w swoją stronę. Niespodziewanie wybuchła płaczem. No to pięknie, pomyślałem, będzie mi się teraz rozklejać.
- Czkawka ja nie chce, rozumiesz?! - wyrwała mi się, krzycząc. - Nie chce wracać na Berk! Nie chce!
Odetchnąłem głęboko.
  Czyli jest jakiś głębszy sens tego wszystkiego.
- Astrid, musimy. Zniknęłaś ponad dwa dni temu, myślisz, że oni cię teraz nie szukają? Że się nie martwią? - mówiłem, wymachując rękami. Szczerbatek z zaciekawieniem przyglądał się naszej wymianie zdań. Podszedł do blondynki, podkładając jej pod rękę swój łepek. Lekko się uśmiechnęła, głaskając go.
- Możliwe, że się martwią, ale i tak nie chce tam wracać.
- Dlaczego? - W końcu zdobyłem się na to by z nią pogadać normalnie, a nie tylko wrzeszczeć na siebie.
    Popatrzyła na mnie i delikatnie się uśmiechnęła.
- Nie powiem ci - wzruszyła ramionami.
- Więc możemy lecieć, super! - Klasnąłem w ręce, wstając. - Szczebro, szykuj się.
    Udałem się do jaskini, widziałem, że Astrid mi nic nie powie. Za dobrze ją znam. Ona mnie nie, więc lepiej dla mnie. Wszedłem do domu, a moją uwagę przykuła kartka leżącą na łóżku. Była stara i pomięta, pokazywała Szczerbatka.
- To moje. Narysowałem to pięć lat temu - szepnąłem do siebie, chowając kartkę do notatnika. - Ciekawe skąd to ma - dodałem w myślach, zakładając hełm na głowę. No proszę, jak go nie chce to się znajdzie, pomyślałem, wychodząc z domku.
    Przywołałem smoka, wsiadając na niego.
- Nie polecę, już wolę zostać tutaj i umrzeć niż wracać - powiedziała twardo, jakby chciała przekonać siebie, że tak właśnie ma być. No tego to się nie spodziewałem. Woli śmierć? Ale my mamy dużo wspólnych tematów!
- Chcesz umrzeć? - Pokiwała twierdząco głową, nie spuszczając oka z granatowego morza. - Nie ma sprawy, Szczerbatek plazma! - krzyknąłem, a smok wykonał polecenie. Astrid szybko odskoczyła, patrząc na mnie morderczym i przestraszonym wzrokiem.
- Chciałeś mnie zabić?! - wrzasnęła, dysząc ciężko.
- Sama chciałaś - broniłem się, schodząc z Mordki. Podeszliśmy w swoją stronę kilka kroków.
- Ale żeby strzelać we mnie plazmą?! - Wydawała się na bardzo zdzwioną. No co? Przy mnie nie mówi się takich rzeczy.
- Chcę wracać - odezwała się, maszerując do Szczerbatka. Z uśmiechem wskoczyłem do siodła, ustawiając lotkę.
- Pamiętaj, żeby się mocno trzymać - szepnąłem do niej.
- Przecież nie będę się do ciebie przytulać, oszalałeś?
- Jakoś wcześniej nie sprawiało ci to kłopotu - warknąłem, oschle. - Lecimy - klepnąłem przyjaciela po głowie a po chwili znajdowaliśmy się w pierzastych chmurach. Ten gad - Szczerbatek - specjalnie wyleciał tak wysoko, żeby było zimno i, żeby Astrid przytuliła się do mnie. No co za gadzina, to ja już naprawdę nie wiem. W końcu gdy zrobiło się wręcz lodowato, Hofferson delikatnie objęła mnie w pasie rękami, kładąc głowę na moich plecach. Wdychała ze świstem mroźne powietrze. Niespodziewanie krzyknęła coś.
- Nie, nie, nie! - Tylko tyle słyszałem przez szalejący deszcz, który nagle zechciał na nas spaść. Nic nie widziałem, a jakby tego było mało to Astrid tak mocno mnie ścisnęła, że ledwo mogłem oddychać. Paznokcie wbiła w moje przedramienia, trzymając me ciało w żelaznym uścisku.
- Mordko, lądujemy.
- Uciekaj, proszę! - Ponownie krzyknęła. - Nie nie możesz ich zabić! Oni nie mogą umrzeć!
    Szczerbatek zaczął z ogromną szybkością pikować w dół. Wyleciawszy z chmur, popędziliśmy w stronę, dość dużej wyspy. Już ledwo co mogłem oddychać.
- Astriiid - wysapałem, dławiąc się powietrzem - puść mnie. Ona jednak nie słuchała, a my z impetem uderzyliśmy w mokry piasek. Mordka próbowała nas ochronić, lecz nie zdołała się obrócić. Gdy upadliśmy blondynka wreszcie puściła mnie i poturlawszy się pod drzewo, uderzyła w nie głową. Wreszcie zaczerpnąłem dużą dawkę powietrza, ale tym samy wylądowałem w zimnym morzu. Wypłynąłem na powierzchnie, kaszląc i wzrokiem szukając Szczerbatka. Przez deszcz nie mogłem go dostrzec.
- Szczerbatek! - krzyknąłem, lecz dostałem czymś w głowę. Ujrzałem jeszcze osobę, zbliżającą się do Astrid.
- Astrid, nie - szepnąłem, padając na twarz.


*Narrator/Berk*
    Otyły chłopak biegł ile sił w nogach do jednej z chat. Pot kapał mu z twarzy, jeszcze bledniejszej niż kilka sekund temu. W końcu wpadł do domu, gwałtowanie hamując. Zebrani w chacie popatrzyli na niego wyczekującym wzrokiem. Nabrawszy dostateczną ilość powietrza do płuc, przemówił:
- Nie ma ani smoka, ani Astrid!
Opadł na krzesło, a wszyscy przemilczeli tę wiadomość. Wreszcie wódz wstał, krążąc po obszernej sieni. Gorączkowo myślał nad nowym problemem. Zniknął smok i dziewczyna.
- Co robimy? - odezwał się Maron. - Wypływamy na poszukiwania czy zostajemy z Dagurem?
    Stoik przez małe okienko, ogarną wzrokiem całą wioskę. Podjąwszy decyzję, zarzucił na plecy futrzany płaszcz i zabrał z ziemi swój topór.
- Szykujcie łodzie! Za pół godziny wyruszamy! - Wyszedł trzaskając drzwiami.
    Na Głównym Placu, w porcie czy Twierdzy panował ogólny chaos i zamęt. Pomimo tak później pory słychać było rozmowy, wrzaski czy gaworzenie dzieci. Na Berk nikt nie spał. Dzięki Avirowi, miejscowemu plotkarzowi, wieść o zaginionej Astrid i smoku rozniosła się po osadzie, w ekspresowym tempie. Każdy już wiedział co się stało, i czemu to wódz zarządził niespodziewaną wyprawę.
    Maron przeciskał się przez tłum Wandali, starając się przejść do swojej żony. Sala stała pod jednym z filarów, ścierając pojedyncze łzy z policzków. Bolało ją strasznie to, że jej córka zaginęła, lecz wierzyła, że mąż odnajdzie Astrid i przyprowadzi ją do domu.
- Mar - szepnęła, cicho, łapiąc Wikinga za rękę - myślisz, że Astriś się odnajdzie? Mężczyzna lekko się uśmiechnął.
- Na pewno - zapewnił, wojowniczkę, obejmując ją ramieniem - Astrid jest silna. Nie przypłyniemy dopóki jej nie znajdziemy - powiedział, żegnając żonę krótkim całusem w usta. Zabrał swój pakunek i topór, i machając zebranym dzieciakom, wyszedł do portu.
    Gdy dopiero ostatnie łodzie odbiły od drewnianego pomostu, na Berk zrobiło się cicho.
    Czwórka przyjaciół w milczeniu szła do swoich domów. Nikt nie chciał rozpocząć rozmowy, nawet nikt nie umiał. Włóczyli nogami po kamieniach, od czasu do czasu kopiąc napotkany mały kamyczek.
- Jak myślicie - przerwał ciszę Mieczyk, na co wzrok jego kolegów powędrował na niego - jak Astrid w ogóle zniknęła?
Każdy mógłby zastanawiać się nad pytaniem, lecz zastanawiali się jak Thorston'owi wpadło coś takiego do głowy. Otrząsnąwszy się z zamyślenia, Śledzik szepnął:
- No właśnie. I co do tego ma jeszcze Nocna Furia, która również zniknęła w nieznanych okolicznościach. Wszystko to dziwne.
- Tylko szkoda, że nas nie wzięli na taką wyprawę - zawył Sączysmark - ja bym tak chętnie poszukał mego kwiatka.
- Kwiatka? To nie szukałbyś Astrid? - zdziwił się Thorston. Jego siostra i kolega uderzyli się w czoło, przejeżdżając po twarzy dłonią.
- Jemu chodziło o Astrid! - krzyknęła Szpadka, wywołując poruszenie.
- To czemu mówi na nią "kwiatek"? - dopytywał się bliźniak. Trójka popatrzyła na blondyna z politowaniem i bez słowa, udała się do swoich miejsc zamieszkania, zostawiając zdzwionego Mieczyka samego.

    Łodzie Wandali wraz z prądem posuwały się w przód. Wikingowie nic nie mówili, czasem słychać było krzyk w stylu: Ster prawo na burt! I nic poza tym.
    Wódz Berk zawołał swojego przyjaciela, Pyskacza, na bok, by z nim porozmawiać.
- Jakby ktoś się pytał, w którą stronę płyniemy, mów, że najpierw na Piekielny Przesmyk, potem Skręćkarcze Bagna, wiesz, żeby odhaczyć najgorsze miejsca - powiedział do kulawego Wikinga.
- Nie ma sprawy Stoik - szepnął, uśmiechając się. Wódz odwzajemnił jego gest, odprawiając Gbura.
    Po niespełna kilku minutach wszyscy wiedzieli gdzie mają płynąć. Oczywiście, że będą pływać razem i zaglądać pod każdy kamień, przeszukiwać wszystkie wyspy a potem całe morze. Nie wrócą na Berk bez Astrid. W tym momencie smok przestał być już taki ważny. Najważniejsza była młoda Hofferson, przyszła żona Dagura.
    Niestety Maron tylko o tym myślał, żeby córka odnalazła się i wypełniła swoją obietnicę. Normalnie gdyby nie chodziło o sprawy dobra Berk, nie zaprzątał by sobie głowy zaginioną Astrid. Najpewniej teraz siedziałby - jak każdego wieczora - w karczmie, upijając się miodem i dobrym garmizonem* do nieprzytomności. Potem przyszedłby jakoś do domu, robiąc awanturę nie Sali, lecz Astrid. Dla żony był kochany, a dla córki, był potworem. Każdego dnia, gdy zrobiła coś źle, przychodził w nocy do jej pokoju i krzyczał na nią. Pani Hofferson nie reagowała, spała spokojnie nie słysząc co się dzieje w pokoju jej córki. Przeważnie tylko krzyczał, lecz w ostatnim czasie zmienił zasady. Bił ją bezlitośnie, robiąc okropne siniaki i rany. Rano zawsze Astrid o niczym nie mówiła, bała się, jego groźby:
"Gdy spróbujesz tylko o tym pisnąć, będziesz mogła pożegnać się ze swoim życiem" - Jej życie przepełnione było strachem i nienawiścią do własnego ojca. Dlatego tak często uciekała z domu, po prostu bała się, że w którymś dniu ojciec się nie opamięta i w końcu ją zabije.


*garmizon - odpowiednik bimbru lub rumu, coś dla Wikingów (nazwa wymyślona przeze mnie)


~*~


szaleję, co cztery dni rozdział, ale to tylko dzięki Waszym komentarzom.


rozdział dedykuję wszystkim, którzy choć raz coś skomentowali:
- Chitooge K.
- SmileLife
- Tami G.
- Ana H.
- Lexi H.
- Vicky13
- Just Dreamie
- Michasjowy Krem
- Iron Girl
- Olivia Winslow
- Anonimek (proszę o podpis)
- Szalona Szatynka
- Shine Alice
- vinseya

(kolejność jest przypadkowa, jak sobie przypomniałam, jeśli kogoś pominęłam, proszę dopomnieć się o tym w komentarzu) (Olivia W., czemu się nie upomniałaś? Przepraszam za niedopatrzenie, sprawa już poprawiona :*)


i jeszcze coś:



no... to wszystko tłumaczy,
I love you so much ❤

~ SuperHero ❤


czwartek, 2 lipca 2015

12. Szacunek unosi serce.

    "Co jej strzeliło do głowy? Odynie, dlaczego tak zareagowałem? Przecież Astrid należało się, a jednak nie mogłem pozwolić Jej skrzywdzić"
Popatrzyłem wrażliwym wzrokiem na blondynkę. Miała podkrążone, spuchnięte i mokre od łez oczy. Nie mówiła nic tylko oglądała rozgwieżdżone niebo, przecinane przez skrzydła Szczerbatka. Schowałem notatnik i kazałem Mordce lecieć na Smoczą Wyspę. W czasie gdy dolecieliśmy Hofferson zasnęła. Spokojnie wylądowaliśmy, a ja ostrożnie zdjąłem ją z siodła. Nie chciałem jej budzić, na pewno była zmęczona i wystarczy jej na dzisiaj. Wziąłem ją delikatnie na ręce, a ta wtuliła się we mnie. Z uśmiechem poszedłem do naszego domku. Szczerbatek wiernie mi asystował i asekurował. Położyłem ją na łóżku, przykrywając futrem. Razem z Mordką po cichu wyszliśmy, udając się na plażę.
- Mordko - zacząłem, siadając na piasku, a przy mnie usiadł przyjaciel. - Jak to się w ogóle stało, że byliście u Drago? - spojrzałem pytająco na Szczerbola, a ten mruknął przeciągle.
- Czkawka, otóż gdy byłem uwięziony na Berk, ktoś przypłynął. Ta dziewczyna wpadła do tej szopy, gdzie byłem i mówiła do mnie, lecz trochę nie rozumiałem. Ale powiedziała, że gdy mnie uwolni obiecuje ciebie odnaleźć - Zdziwiłem się, ale smok kontynuował. - Nie miałem do niej zaufania, ale dała mi rybę i uwolniła. Razem polecieliśmy tutaj, a Drago najwyraźniej czekał na ciebie. Złapali nas, a że ta dziewczyna nie chciała cię wydać, zabrali ją sam wiesz gdzie. A potem to już wiesz co się działo. - Szczerbatek skończył, a ja nie mogłem w to uwierzyć. Astrid na Mordce? Nie wydała mnie? Chcieli jej coś za to zrobić? Najwyraźniej.
- Drago jeszcze za to zapłaci - warknąłem, wstając i kierując się do domu. Smok mruknął przyznając mi rację. Krwawdoń posunął się za daleko i dobrze o tym wiedział.
    Gdy weszliśmy do jaskini Astrid już nie spała, tylko siedziała na łóżku, nerwowo rozglądając się na wszystkie strony. Zobaczywszy mnie w mig wstała, cofając się pod ścianę.
- Nie chciałem cię przestraszyć - powiedziałem, podchodząc do niej.
- Ja.. - zacięła się, wymijając mnie i powtórnie siadając na łóżku. - Przepraszam - wyszeptała, niepewnie na mnie spoglądając. Uśmiechnąłem się do niej, choć nie widziała, gdyż miałem na głowie hełm.
- Dziękuję - odpowiedziałem słowem, którego nigdy do kogoś nie użyłem - oprócz Szczerbatka.
- Za co? - uniosła pytająco brwi.
- Za wszystko? - Bardziej zapytałem niż odparłem. Na jej bladą twarzyczkę wstąpił delikatny uśmiech. Dotychczas nie odzywający się Szczerbatek, podszedł do blondynki kładąc głowę na jej kolanach. Zaśmiała się i go pogłaskała.
- Ja również dziękuję - powiedziała, w czasie zabawy z Mordką. - Gdyby nie ty, ja nie wiem co by ze mną było, z nami. Wiem, że to było nieodpowiedzialne, przepraszam raz jeszcze - Spojrzała w moją stronę, na co tylko się uśmiechnąłem.
- Drobiazg.
    Rozmowa się nie kleiła. Stałem jak słup przy ścianie i patrzyłem na tę dwójkę. Chyba najwyższy czas zejść na ziemię. Astrid nie może tu długo przebywać, to przeczy wszystkim moim zasadom. Powinna już iść, jej bliscy będą się martwić. A ja i tak muszę zabrać Mordkę na długaśny, szalony lot. Trzeba przecież nadrobić straty.
- Sądzę, że powinnaś znaczy powinniśmy cię odtransportować do domu - mówiłem, wolno i spokojnie. Blondynka momentalnie przestała się śmiać oraz bawić. Wstała z posłania, klepiąc głowę Szczerbola. Wyszliśmy z domu, a ja jeszcze musiałem posprawdzać siodło, wszelakie sprawy mechaniczne i inne rzeczy. Dziewczyna jakby smutna podeszła bliżej morza. Gdy wszystko posprawdzałem, zawołałem Astrid, lecz nie reagowała. Trochę zdenerwowany podszedłem do niej szybko. Już miałem jej coś mówić, ale zauważyłem jej twarz. Twarz jej pokrywały słone łzy. Była strasznie blada i wydawała się okropnie wykończona. Przestraszyłem się odrobinę, lecz nie dałem tego po sobie poznać. Stanąłem przed nią, zasłaniając jej widok na pełne morze.
- Nie chce wracać na Berk - szepnęła, patrząc na mnie szklanymi oczami i upadłaby jednak w porę ją złapałem. Przywołałem Mordkę. Bałem się, teraz na prawdę. Nie wiem co jej się stało. Dlaczego zemdlała? Pochwyciłem w ramiona jej kruche ciałko. Już po raz drugi tego wieczoru, pomyślałem, biegnąc z powrotem do jaskini. Położyłem ją na łóżku i próbowałem jakoś obudzi. Niestety bezskutecznie. Kazałem Szczerbatkowi przynieść trochę wody, a sam wyjąłem z szafki nad paleniskiem zsuszone zioła. Pamiętam jak byłem chory tym się leczyłem. Smok przyniósł wodę i ją podgrzał plazmą. Zamoczyłem roślinki w wodzie, a po kilku chwilach przyłożyłem liście do jej czoła. Resztę ziół posiekałem, dodając do wody. Gotowy napar podałem blondynce. Lecz nic nie zanosiło się na to, żeby Astrid wstała.
    Przez całą noc czuwałem przy łóżku, nawet nie zmrużając oka. Nie potrafiłem, nie mogłem. Przez całą noc nic się nie zmieniło. Jej stan pozostał wciąż ten sam - niestabilny, prawie że krytyczny - oddech był płytki i nierównomierny. Wydawało mi się jakby jej twarz, bledła coraz bardziej z minuty na minutę. Złociste włosy jakby  straciły swój blask, a maleńkie usta nieustannie drżały. Zdarzało się też, że co jakiś czas krzyczała. Widać, że miała okropne koszmary. Najgorsze było to, iż nie mogła się z nich obudzić. Musiała tłumić je w sobie, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Ponownie poruszyła się niespokojnie.
- Uciekaj! - krzyknęła, niespodziewanie łapiąc moją rękę, leżącą na łóżku. Nie widziałem lub też nie miałem innego wyjścia, jak usiądź na posłaniu i mocno przytulić ją do siebie. Usadowiłem ją no swoich kolanach, opierając się o ścianę. Lewą ręką podtrzymywałem jej głowę, a prawą głaskałem jej chłodny policzek. Zadrżała raz jeszcze, po czym wtuliła się w moje ramię. Widząc ją taką biedną, bezbronną uśmiech momentalnie pojawiał się na mojej twarzy. Szczerbatek okazał się dobrym smoczkiem, bo czuwał razem ze mną. Donosił wodę bym mógł przecierać jej spocone czoło. Dziwne tu była rozpalona, a policzki tak ja ręce pozostawały lodowate. Po kilku chwilach siedzenia z nią, wyswobodziłem się z łóżka i mocno przykryłem. Rozciągnąłem się, aż mi kości strzeliły. Obolały i zmęczony podreptałem z Mordą do lasu by pozbierać drewna. Gdy wreszcie przed domkiem ułożyliśmy ładny stosik, ruszyliśmy na połów ryb. Właśnie świtało.
- Zupełnie jak za starych dobrych czasów, nie? - zaśmiałem się, widząc Szczerbatka, próbującego złapać rybę paszczą bez zębów. Zdenerwowany wysunął zębiska i pochwycił okonia, od razu go połykając.
- Jeśli czasy, które spędzaliśmy u Drago, lub tułając się po różnych wyspach, chcesz nazwać "starymi i dobrymi" to jesteś głupszy niż myślałem - mruknął, wychodząc z wody tak bym mnie patrzył na jego łepek.
- Ej! - zawyłem, po cichu zbierając się na ochlapanie smoczka. Jednak on był szybszy i powalił mnie na ziemię, popychając do wody. Cały byłem mokry!
- Szczerbatek! Lepiej, żebym cię nie złapał! - wrzasnąłem, chichotając. - Jestem cały mokry, jak ja będę..
- Przytulać się do Astrid - przerwał mi, jednocześnie mnie przedrzeźniając. - No tak zapomniałem - wystawił język, rechotając. Wkurzony za to co powiedział, zacząłem go gonić. Przy tym śmialiśmy się w najlepsze. Dokładnie, jakby stare czasy wróciły. Gdy wreszcie dorwałem najgorszą Nocną Furię na świecie, mocno go przytuliłem.
- Nie wiem co bym bez ciebie zrobił, Mordko - szepnąłem, patrząc w jego oczy. - Dziękuję - przyłożyłem czoło do jego głowy. Zamruczał zadowolony, a po chwili leżał na mnie i bezkarnie lizał po twarzy.
- Szczerbo - próbowałem wyjść spod jego grubego ciała. - Złaź!
- Nigdy - zaśmiał się. Wtedy wpadłem na pomysł. Wyswobodziłem rękę i podrapałem po pod uchem. Momentalnie upadł obok mnie, głośno chrapiąc. Prawie jak za pierwszym razem, pomyślałem, przypominając sobie dzień, w którym znalazłem słaby punkt smoków, jak i mojej Mordki. Wylazłem już cały spod niego i zabrałem złowione przez nasz dorsze oraz okonie by je upiec na śniadanie.
    Szczerbatek wciąż spał a ja wyszykowałem sobie naprawdę świetny posiłek. Dwie ryby położyłem na drewnianych talerzach i zaniosłem je do domu. Astrid nadal była nieprzytomna, od nowa zmartwił mnie jej stan. Siadłem na stołku, przy łóżku uważnie na nią patrząc. Zmieniłem jej okłady na nowe oraz zrobiłem kolejny napar z liści. Chwyciłem jej zimną rękę w swoją. Nie wiem czemu ale po moich policzkach spłynęły gorące łzy. Przytuliłem twarz do jej kończyny, płacząc.
- Astrid, proszę cię, nie umieraj, nie możesz. Masz rodzinę, przyjaciół, znajomych, plemię. Oni cię potrzebują. Szczerbatek cię potrzebuje... Ja cię potrzebuję - wyszeptałem, sam nie wiedząc co mówię. Ale te słowa same wypływały prosto z serca. Więc, czy moje serce potrzebuje Astrid?


*Astrid*
    - Szczerbatek cię potrzebuję... Ja cię potrzebuję - usłyszałam i zobaczyłam jak Smoczy Jeździec przytula moją rękę i płacze. Zrobiło mi się go szkoda. Chciałam poruszyć ręką, lecz nie dałam rady. Ponownie zamknęłam oczy i się uśmiechnęłam. On mnie potrzebuje? To, takie dziwne, chociaż słodkie. Zaraz! Chwila moment, on jest bez hełmu, mogę zobaczyć jak wygląda. Uchyliłam delikatnie jedno oko, sprawdzając czy dalej siedzi. Teraz wpatrywał się w jakąś kartkę, lecz dalej trzymał mnie za rękę. Głowę miał bardzo nisko, przez co nie widziałam jego twarzy. Ale burza brązowo-rudych włosów była tak idealnie rozczochrana, że aż się prosiła o dotknięcie ich.
  Astrid, o czym ty myślisz?
Wreszcie zamknął notatnik i spojrzał na mnie. W mig zamknęłam oczy. Puścił moją rękę i najwyraźniej wyszedł z domu. Było mi smutno trochę. Nie wiem czemu chciałam, żeby mnie nie zauważył, że nie śpię. Teraz tylko chciałabym widzieć, wreszcie zobaczyć jego twarz. Jakiego koloru są jego oczy, jak wygląda nos i usta. Wszystko.
    Ciekawe czy rodzice się martwią o mnie.  W końcu dwa dni temu uciekłam. Może nie zauważyli mojej nieobecności. A ja nie chcę tam wracać. Przed moim zemdleniem powiedziałam Smoczemu Jeźdźcy, że nie chcę wracać na Berk. Ale czy dobrze robię? W końcu ode mnie zależy przyszłość Berk. Wystarczy, że wyjdę za Dagura i po problemie. Jeden mały warunek - ślub - a zsyła na mnie najgorsze problemy.
    Zamknęłam ponownie oczy bo słyszałam, że on idzie ze smokiem. Rozmawiali w nieznanym dla mnie języku, toteż nie mogłam ich podsłuchać. Wiem, że tak się nie robi, ale chciałbym wiedzieć o czym gadają. Smok mruczał, chodząc za swoim jeźdźcem.
- Nie, powiedziałem ci, że nie możemy jej samej zostawić - powiedział. - Zrozum to, gdy jej się polepszy zabiorę cię na strasznie długi lot, co ty na to?
Smoczek zamruczał zadowolony, kładąc się koło łóżka, chyba.
- Stary przesuniesz się? - zapytał. Nocna Furia polizała moją dłoń, załaskotało mnie to i lekko, choć sprawiało mi to trudność zaśmiałam się. Smoczy Jeździec jak na zawołanie odwrócił się, lecz gdy spostrzegł, że nie ma hełmu, skulił się bym go nie widziała. Idiota, pomyślałam.
- Szczerbatek, gdzie jest mój hełm? - zawył, wychodząc z pomieszczenia. Smok wybiegł za nim. Chwila, Szczerbatek?
    Wyciągnęłam z jednego karwasza kartkę z podobizną Nocnej Furii, którą znalazłam w notatniku Czkawki. Idealnie zgadzała się z tą Furią Smoczego Jeźdźca, a potwierdzało to podpis pod smokiem - Szczerbatek, mój najlepszy przyjaciel.
- Nie - szepnęłam, nie wierząc w to co właśnie odkryłam. Jak to możliwe? Gdy główkowałam tak, Smoczy Jeździec wrócił wciąż szukając nakrycia głowy. Smok zakrywał go skrzydłem. Stanął przy biurku, tyłem do mnie. Delikatnie podniosłam się, siadając. Zdobywszy się na odwagę, wyszeptałam, tylko jedno słowo, wprawiając w nie małe zakłopotanie Smoczego Jeźdźca.
- Czkawka?


~*~


Chitooge K. i SmileLife tylko dzięki Wam to skończyłam. Dziękuję ❤


CZYTASZ = KOMENTUJESZ


~ SuperHero ❤