wtorek, 14 lipca 2015

15. Tęsknota przywraca ból.

    "Przeznaczenie bywa czasami bardzo zabawne. Razem ze Szczerbatkiem siejemy strach i zniszczenie po wielu wyspach. Jeździec i Smok - powrócili"
Mordka zwolnił lot, w wyraźnym geście odpoczynku. Poklepałem go delikatnie pod szyją, dając znak, że lądujemy. Zadowolony, z wystawionym jęzorem, zapikował w dół gwałtownie lądując. W przypływie uderzenia, spadłem z siodła na ziemię. Syknąłem z bólu, próbując wstać. Szczerbatek wyrazie przestraszony podbiegł do mnie, mrucząc. Potrzymałem się jego głowy by wstać, lecz prawa noga dawała o sobie znać, silnym bólem. Najprawdopodobniej jest złamana. Delikatnie wsiadłem na Mordkę, nakazując lecieć. Jednak ból był tak okropny, iż w ogóle nie mogłem sterować Szczerbatkiem. Oglądnąłem miejsce, w którym się znajdowaliśmy. Była to niewielka wyspa. Wokół nas roztaczały się tylko skały, skały i jeszcze raz skały. Nie było ani grama drzew, trawy czy jakichkolwiek zwierząt. Usiadłem na grzbiecie Szczerba, który delikatnie rozpoczął nasz spacer po nieznanej nam wyspie. Gdy przebyliśmy już dość znaczny odcinek drogi, zauważyłem dym, wolno wznoszący się ku ciemnemu niebu. Z nadzieją poczłapaliśmy do owego miejsca. Na początku oczywiście skryliśmy się za skałą by nas nie zauważyli. Ostrożnie wyjrzałem przez głaz, patrząc na ognisko. Tak naprawdę było to ogromniaste ognisko, wokół którego tańczyli dziwni, nieznani mi ludzie. Mieli ciemne skóry, ciała pomalowane na różne koloru, a ich krzyki wplątywały się w miarowe odgłosy bębnów. Przy ścianach skalnych było pełno kości, starych włóczni i zepsutych strzał. Jednak to nie było najstraszniejsze. W chwili gdy całe zbiorowisko ucichło, na plac weszło sześciu mężczyzn niosąc coś na wielkiej tacy. Gdy dojrzałem dokładnie co to było, serce mi zamarło a z oczu pociekły łzy. Oni nieśli na wpół nieżyjącego Koszmara Ponocnika. Jego prawe skrzydło było złamane, z boku leciała krew a cały tułów był siny i potłuczony. Szczerbatek skulił się, najwyraźniej nie chciał patrzeć na śmierć innego smoka. I właśnie teraz dotarło do mnie to, że oni go chcą upiec na tym ognisku. To są Smoczy Kanibale!
    No i co teraz? Nie mogę go uratować, Szczerbatek też nie może. Co robić, co robić, co robić?, myślałem, patrząc w oczy mojego przyjaciela. Jego spojrzenie dodawało mi otuchy, siły i woli walki.
  Jestem przecież Smoczym Jeźdźcem!
Natychmiastowo włożyłem nogi do pedału. Nie obchodziło mnie to, że mam złamaną nogę i, że mnie boli jak cholera. Teraz najważniejsze było dla mnie to, że muszę spróbować go ocalić. Gdybym zaczekał w ukryciu, pożarli by tego biednego Koszmara, a ja nie mógłbym sobie tego wybaczyć.
    Szybko załadowałem Piekło nowymi nabojami i szykowaliśmy się do ataku. Ustaliśmy z Mordką, że najpierw zrobi skok, żeby mnie nie obciążać, i strzeli plazmą w nich. Potem wzlecimy do góry, niby uciekając. Następnie zawrócimy ostatecznie strzelając w nich plazmą i uwolnimy Ponocnika. Nie wiem jeszcze jak stamtąd odlecimy, ale jak zawsze będziemy improwizować.
    Popatrzyłem na Szczerbatka do końca sprawdzając siodło. W jego oczach widziałem zdeterminowanie, nadzieję i zapał oraz gotowość do lotu. Klepnąłem go na znak, rozpoczęcia naszego planu. Z gracją Nocnej Furii wyskoczyliśmy i strzeliliśmy plazmą w czwórkę kolesi. Gdy już nas zauważyli próbowali strzelać włóczniami, lecz omijaliśmy je, wzbijając się jeszcze wyżej w powietrze. Będąc na odpowiedniej wysokości zanurkowaliśmy w powietrzu, jak w wodzie i od razu powaliliśmy dziesięciu kanibali. Koszmar był już wolny jednak, nie potrafił odlecieć.
Myślałem co zrobić dalej. Jednakże nic sensownego w tym momencie nie przychodziło mi do głowy. Wtem koło pobliskiej skały usłyszałem jakby Zębiroga. Poszedłem tam szybko, a za skałą znajdowały się jeszcze dwa Ponocniki i Gronkiel. Po ich oswojeniu poprosiłem, żeby pomogły mi odlecieć stąd razem z rannym Koszmarem. Zgodziły się więc czym prędzej do tacy przypiąłem sznury, cztery smoki je wzięły w łapy i mogliśmy odlecieć. Chciałem już wskoczyć na Mordkę, lecz nigdzie go nie widziałem. Przestraszyłem się nie na żarty, wodząc wzrokiem po całej wyspie w poszukiwaniu smoka. Dopiero po chwili usłyszałem, tak bliski memu sercu, ryk Nocnej Furii. Uradowany pobiegłem, nie zważając na bolącą nogę, w stronę odgłosu. Za skalą była związana Moja Mordka. Szybko wyciągnąłem Piekło rozcinając krępujące go sznury. Szczerbatek patrzył na mnie, przepraszając za wszystko. Spojrzałem na jego bok, z którego leciała krew. On żegnał się ze mną.
- Nie, nie, nie - łkałem, przytulając się do niego - Szczerbatek nie rób mi tego, nie możesz odejść i mnie zostawić. Proszę... - Łzy utrudniały mi dalsze mówienie. Za nami pojawiły się oswojone smoki. Chciały mnie wsiąść ze sobą i uciec stąd jak najszybciej. Jednak ja nie mogłem zostawiać przyjaciela. Kurczowo trzymałem się jego łapy, nie potrafiąc zostawić go samego na pastwę losu.
- Czkawka, ja i tak umieram - szepnął - ratuj siebie, a mnie zostaw.
- Jeśli już masz umrzeć to i ja też - odparłem - bez ciebie moje życie nie ma sensu, dlatego nie opuszczę cię nigdy - zapewniłem, wycierając łzy z jego mordki. To było dla mnie okropne, patrząc na umierającego przyjaciela i nie umiejąc mu w żaden sposób pomóc. Kazałem smokom odlecieć i schronić się na daleko położonej Smoczej Wyspie. Gdy miały startować, powstrzymał ich Szczerbatek, prosząc by wzięły mnie siłą, ze sobą. Szarpałem się dalej trzymając Mordkę. Próbowały mnie odciągnąć, lecz na nic zdały się ich siły. Nie potrafiły rozerwać więzi jaka łączy mnie ze Szczerbatkiem, czyli przyjaźni na wieki.
    - Nie pozwolę ci odejść, przyjacielu....


*Astrid*
    Otworzyłam zaspane oczy. W mojej celi panował mrok, jedyne światło dawała ledwo co tlącą się lampa. Usiadłam po turecku na łóżku, sięgając po kolejną książkę od Faro. Mrużyłam oczy starając się odczytać krzywe literki nordyckiego pisma. Było naprawdę ciężko, przeczytać chociażby jedno zdanie. Ze zdenerwowaniem rzuciłam książkę o pobliską ścianę. Niektóre kartki wypadły, kładąc się na ziemi. Wtedy nawet nie wiem jak, ale pod moje posłanie podsunęła się jedna z kartek. Z lekką obawą sięgnęłam po nią, czytając tylko pięć słów zapisanych czerwonymi literami:

NIE POZWOLĘ CI ODEJŚĆ, PRZYJACIELU....

dopiero dotykając kartki spostrzegłam, że to zdanie, zapisane było krwią. Może krwią jakiegoś zwierzęcia lub człowieka. Naraz całe to zjawisko stało się dla mnie ogromną studnią dziwnych zdarzeń, zagadek i tajemnic. A ja sama znajdowałam się w tej studni, nie mogąc w żaden sposób się wydostać. Znikąd pomocy.
    Po chwili w mym więzieniu rozbłysło jaskrawe światło. Zakryłam ręką twarz, by nie oślepnąć. Gdy zelżało ujrzałam niewyraźną postać. Był to dość wysoki mężczyzna, może chłopak, nie wiem. Stał tyłem do mnie, ale był ubrany w brązowe spodnie, swego rodzaju chyba kombinezon z dwoma różnymi naramiennikami. Brązowe-rdzawe kosmyki idealnie ułożyły się na głowie. Odwrócił się. Ujrzałam jego rysy twarzy, średniej wielkości nos, niewielkie usta i przepiękne, wywołujące dreszcze, zielone oczy.
- Czkawka? - szepnęłam, poznając postać stojącą przede mną. Wyglądał tak bardzo realistycznie, że aż mogłabym go dotknąć. Stał na wyciągnięcie ręki. Uśmiechnął się do mnie, jak jeszcze nigdy. Wyciągnął ku mnie swoją prawą dłoń, lecz gdy spróbowałam go dotknąć, on znikł tak jak wszystko. Na sam koniec ujrzałam smutne, przepełnione łzami, tajemnicze, zielone oczy.
    Upadłam na kolana, płacząc. Nie poznawałam już samej siebie. Co się ze mną stało? Dlaczego ON tak bardzo zapadł mi w pamięci, że aż nie mogę o nim zapomnieć? Odynie, pomóż mi pozbyć się Czkawki z mego umysłu. Ja nie chcę o nim myśleć, pamiętać, mówić. Chce go tak bardzo znienawidzić! Dlaczego to musi być takie trudne?
    Poczułam podmuch wiatru. Znajdowałam się w jakiejś skalnej kotlinie, otoczonej drzewami, krzewami i jeziorkiem.
- Astrid? - usłyszałam, swoje imię, gdzieś w oddali. Ze strachem rozglądałam się wokoło. - Nie bój się.
- Jak mam się nie bać, skoro mówi do mnie ktoś kogo nie widzę? - spytałam, ostrożnie siadając na chłodnej ziemi. Teraz nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. - Już sama nie wiem - szepnęłam - może ty mi pomożesz. Zostałam uwięziona na nieznanej mi wyspie, chłopak, który był uwięziony tutaj ze mną, uciekł i mnie zostawił. Teraz gdy chciałabym go tak bardzo znienawidzić, on wciąż siedzi w mojej głowie. Nie umiem go zapomnieć, a pragnę tego najbardziej na świecie - wyżaliłam się, ocierając twarz.
- Jak długo jesteś więziona?
- Już dwa lata - westchnęłam.
- To bardzo długo - zauważył (ten głos) -  jednakże, to nie oznacza, że on cię nie szuka.
- Och błagam - prychnęłam - na pewno mnie nie szuka. W końcu mnie nienawidzi. Z resztą ma prawo, dość złego mu zrobiłam w dzieciństwie, więc w sumie nie wiem czemu mnie to tak dziwiło, że mnie zostawił. Chciał się mnie pozbyć i się mu udało.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytał. Odgarnęłam grzywkę z czoła, przypatrując się rybkom, pływającym w stawie.
- No bo to chyba oczywiste. Znaczy gdy ma się dogodną okazję, pozbycia się nielubianego osobnika, trzeba ją wykorzystać i raz na zawsze się go pozbyć. To najtrafniejsza teoria, sądząc po jego charakterze - odparłam, wzruszając tylko ramionami. Czkawka jest okrutny, a takie zagranie byłoby w jego stylu.
- Teraz nie rozumiem tylko jednej rzeczy. Skoro tak, jak mówisz, jest okrutny, zostawił cię ma pastwę losu, to dlaczego wciąż o nim myślisz?
- Sama chciałabym wiedzieć! - krzyknęłam. Rzuciłam kamieniem w jezioro robiąc jedną, wielką "kaczkę". Woda pod wpływem uderzenia poruszyła się i zakołysała.
- Ten chłopak jest twoją słabością - powiedział, rozbawionym tonem. Wściekła wstałam na równe nogi.
- Czkawka nie jest moją słabością! - wrzasnęłam, a z oczu popłynęły łzy. Znowu, pomyślałam.
- Jak widać twoje serce mówi dokładnie co innego.
- Moje serce się nie zna - warknęłam, przewracając oczami. Nim się obejrzałam byłam w jaskini.
- To tylko pozory, pamiętaj - zmroziło mnie, gdy usłyszałam te słowa. Zza ściany wyszedł.. Drago?
- Niemożliwe - szepnęłam, dygotając.
- A jednak - zaśmiał się, podchodząc do mnie. Nadeszła moja godzina. Z pasa wyjął krzywy, upaprany krwią nóż. - Teraz się policzymy, dziewczynko.
    Zacisnęłam powieki, kurczowo trzymając w rękach pomiętą kartkę. Z oczu popłynęły kolejne łzy, wprawiając Krwawdonia w śmiech.
    - Czkawka, ratuj...


*Narrator/Berk*
    Zadowolony chłopak kroczył po osadzie. Z uśmiechem witał pracujących wikingów, machał do bawiących się dzieci i siedzących staruszków. Berk, dzięki czwórce młodych wojowników, na powrót stało się wesołe i przyjazne. Choć dalej pamiętało o zaginięciu jednej z Wandali, to starało się odpowiednio czcić jej pamięć.
    Po kilku dniach zakończyła się wyprawa poszukiwawcza, lecz niestety bez rezultatu. Wikingom nie udało się odnaleźć blondynki, choć szukali dniami i nocami, przez okrągłe dwa lata. Berk, które powoli przyswoiło się z takową informacją, przyjęło tę wiadomość w miarę spokojnie. Jednakże wciąż byli smutni i bardziej przygnębieni takim obrotem spraw.
    Wódz razem z rodzicami Astrid, jej przyjaciółmi i Najwyższą Radą, postanowił, iż w dzisiejszy dzień urządzą zaginionej Hofferson - uznanej za nieżywą - pogrzeb.
    Pod wieczór, gdy było blisko zachodowi słońca, na jeden z klifów zebrała się cała wioska. Wszyscy z żalem i smutkiem patrzyli na powoli oddalającą się łódź. W łodzi tej ułożyli tylko jeden z najlepszych toporów od Pyskacza. Na cześć Astrid, której to właśnie topór był ulubioną bronią. Jej własnego narzędzia również nie znaleziono. Przepadło tak samo jak właścicielka.
    O krok przed szereg Wikingów wyszli przyjaciele Astrid. Szpadka ochrypłym głosem, zaczęła wolno szeptać:
- Byłaś dla nas najlepszą przyjaciółką - jej głos się załamał.
- I nią na zawsze pozostaniesz - dodał Śledzik, kładąc rękę na ramieniu dziewczyny.
- Chodź nie dane nam było długo żyć - podjął Sączysmark.
- To zawsze będziesz dla nas najważniejsza - zakończył Mieczyk, wycierając łzy z policzków.
    Matka Astrid nie chciała się nic mówić, dla niej to i tak było wystarczająco okropne. Nikt innym już nie zabierał głosu na tym pogrzebie. Pyskacz doszedł do paczki podając im strzały. Ci zapalili je w ognisku, uprzednio przygotowanym przez wikingów. Naprężyli cięciwy łuków, odpowiednio wypuszczając zapalone strzały po kolei. Pierwsza była Thorston.
- Dziś poległa najlepsza z najlepszych - szepnęła.
- Wojowniczka - dodał Ingerman, którego strzała pognała daleko w ocean, ostatecznie wbijając się w drewno.
- Córka - dopowiedział Jorgenson.
- Przyjaciółka - zakończył Mieczyk, wysyłając ostatnią strzałę, która trafiła w sam środek łodzi. Otarli łzy wciąż płynące i cicho, szepnęli tylko dwa słowa.
    - Żegnaj Astrid...


~*~


Dedykacja, specjalnie dla Chitooge K. :*
Ja spięłam dupę i napisałam, a ty? ^^

~ SuperHero *.*

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Łooooo!!!!!!
      Tyle zdołałam z siebie wydusić :3
      Ona nie umarła, bo ona żyje i ja to wiem. Ona nie umrze, no chyba, że ktoś by ją wskrzesi czy coś. Szczerbatek również! W jakiś cudowny sposób oboje przeżyją :) Grunt to mieć nadzieję :*
      Czkawka biedaku. Biegniesz ze złamaną nogą do przyjaciela. Jakie to piękne!
      Najlepsze ever!! Już 15 rozdział :* lecisz jak burza kochana ^^ z tego co mówiłaś to jeszcze połowa rozdziałów i można by się spodziewać hiccstrid :3 Uff nawet nie wiesz jak się cieszę :*
      Kochana dziękuje za dedykt :* Ja też spięłam dupę i pisze tylko, że nwm kiedy dodam :C
      Najlepszy rozdział!
      Kocham i czekam :*
      ♥♥♥♥♥♥♥♥♥

      Usuń
  2. A ja druga xD
    Ale rozdział cudowny po prostu! Normalnie genialne! Cieszę się, że dodalas nn ^^ japa się sama cieszy :P Czkawka....Boże, czy on musi tyle cierpieć!? Nie odbieraj mu Szczerbatka ani Astrid. Przecież to są najważniejsze dla niego osoby! Mają żyć. Koniec kropka.
    As też się nacierpi. W sumie, to jest bardzo realistyczne. No że As próbuje go za wszelką cenę nienawidzić ale nie potrafi. Serce nie sługa, As. Mam nadzieję, że doczekam się Hiccstrid, bo już nie mogę się doczekać! ^^
    I oczywiście ma być Szczerbatek! Jeżeli on zginie to inaczej sobie pogadamy, Hero! xD

    Kochana, opisy są coraz lepsze! Stajesz się normalnie miszczem! Uwielbiam Twojego bloga! Życzę ci dużo weny! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra, ja trzecia :p to fatalnie z tym Szczerbatkiem, bardziej się wydygałam o niego niż o chorą nogę Czkawki (sory! xd)

    Co do As to ona na pewno da radę, jest silna, wkurza mnie tylko to jak Czkawka ją zostawił. Ja bym go już miała na przekreślonej pozycji, serio, ale As ma złote serducho i pewnie mu wybaczy. Poza tym Czkawka powinien być trochę roztropniejszy, zawsze taki był. To logiczne, że Szczerbatkowi mogło coś się stać panie "jestem Smoczym jeźdźcem, kiss my sandals" sory, włączają mi się hejty no i na dodatek przypomniałam sb musical got :33

    Nom to tyle poza tym że coraz to ciekawiej piszesz i historia nabiera tempa, choć myślę że nie musiałaś "dodawać" tych dwóch lat podczas których Czkawuś się opierdalał a As była w kiciu :pp wybacz mi kochana, nie mogę tego przeboleć haha weny weny i jeszcze raz weny, czekam :33

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej!
    Chciałam poinformować, że http://nasz-spis-opowiadan.blogspot.com/ ma otwarty nabór i pilnie poszukuje nowych stażystów;)

    P.S. Rozdział świetny i to, że czasem nie komentuje nie znaczy, że nie czytam. Uwielbiam to opowiadanie i zaglądam tu kilka razy dziennie;)

    OdpowiedzUsuń